7230543-Frankl71139150.pdf

(83 KB) Pobierz
233933104 UNPDF
frankl, v. e. (1971). pluralizm nauk a jedność człowieka. w: frankl, v. e., homo patiens .
(s. 139150). warszawa: instytut wydawniczy pax. (tłum. r. czernecki).
na wstępie czuję się zobowiązany wyrazić podziękowanie senatowi
akademickiemu, że powierzył mi wygłoszenie jednego z pięciu odczytów naukowych,
zorganizowanych z okazji 600-lecia założenia uniwersytetu wiedeńskiego 1 . nawiązując
do tej uroczystości, godzi się wyjść od idei uniwersytetu. idei uniwersytetu na biegunie
przedmiotowym odpowiada na biegunie podmiotowym idea uniwersalności wiedzy. tej
universitas litterarum może sprostać tylko studium generale . dzisiaj jednak spotykamy
się raczej ze studium speciale . dziś bowiem żyjemy w dobie specjalistów, ci zaś ukazują
nam tylko fragmentarycznie perspektywy i aspekty rzeczywistości. s t o j ą c w o b e c
„ d r z e w ” o s i ą g n i ę ć n a u k o w y c h , b a d a c z g u b i z p o l a
w i d z e n i a „ l a s ” r z e c z y w i s t o ś c i . osiągnięcia nauki jednak są nie tylko
cząstkowe, ale też i różnorodne, tak że trudno jest powiązać je w jednolity obraz świata
i człowieka. ten „rozziew” między obrazami rzeczywistości nie musi jeszcze sam w
sobie oznaczać uszczerbku poznania, lecz przeciwnie, może przyczyniać się do
zwiększenia zakresu poznania. w przypadku widzenia stereoskopowego na przykład
dzięki właśnie odchyleniom, jakie dostrzegamy między poszczególnymi obrazami,
odsłania się ni mniej, ni więcej tylko cały wymiar, właśnie wymiar przestrzeni. jednakże
warunkiem i założeniem wstępnym w tym wypadku jest to, żeby doszło do skutku
zlanie się obrazów siatkówki. w analogicznym wypadku potrzebny jest ,,wysiłek
pojęcia” (hegel), aby różnorodne wyniki badań naukowych scalić w jeden jednolity
obraz świata i człowieka.
nie da się jednak cofnąć koła postępu. w czasach, gdy styl pracy badawczej
znamionuje teamwork, nie możemy o wiele bardziej niż kiedykolwiek obejść się bez
specjalistów. ale niebezpieczeństwo leży nie tyle w specjalizacji jako takiej, nie tyle w
braku uniwersalności, ile raczej w podtrzymywaniu pozorów pełności wiedzy przez
niektórych naukowców, roszczących sobie pretensje do „wiedzy totalnej” (jaspers). gdy
1 odczyt wygłoszony w ramach wykładów naukowych w związku z 600-leciem uniwersytetu
wiedeńskiego 13 maja 1965 r. w wielkiej auli uniwersyteckiej.
raz naukowcy zaczynają rościć sobie takie pretensje, wiedza przemienia się w ideologię.
w wypadku nauk szczegółowych o człowieku następuje proces, który sprawia, że
biologia staje się biologizmem, psychologia – psychologizmem, a socjologia –
socjologizmem. j a k w i ę c w i d a ć , n i e b e z p i e c z e ń s t w o n i e
p o l e g a n a t y m , ż e n a u k o w c y s i ę s p e c j a l i z u j ą , l e c z n a
t y m , ż e s p e c j a l i ś c i g e n e r a l i z u j ą s w e s p e c j a l i z a c j e .
wszyscy znamy tzw. terribles simplificateurs . można im przeciwstawić t e r r i b l e s
g é n é r a l i z a t e u r s . owi terribles simplificateurs upraszczają wszystko, wszystko
dopasowują do jednego kopyta. ale owi terribles généralisateurs nie trzymają się nawet
swego kopyta, lecz uogólniają wyniki swoich badań. pozwolę sobie przedstawić taki oto
jaskrawy przykład: w the modes and morals of psychotherapy podaje się następujący
definicję:
„człowiek nie jest niczym innym jak tylko [nothing but] biochemicznym
mechanizmem, nasilanym systemem spalinowym, który udziela energii komputerom”.
jako neurolog zgadzam się z tym, że ma się pełne prawo uważać komputer za model dla
– powiedzmy – centralnego systemu nerwowego. błąd leży w „nothing but”, w
twierdzeniu, że człowiek nie jest n i c z y m i n n y m j a k tylko komputerem.
człowiek j e s t komputerem – jeśli chodzi o jego wymiary – ale równocześnie jest
czymś nieskończenie więcej niż komputer. n i h i l i z m n i e d e m a s k u j e s i ę
s w ą g a d a n i n ą o „ n i c z y m ” , l e c z m a s k u j e s i ę
p o w i e d z e n i e m : „ n i c z y m j a k t y l k o ” . amerykanie mówią w takim
wypadku o redukcjonizmie. jak się okazuje, redukcjonizm redukuje człowieka nie tylko
o cały wymiar, lecz skraca go ni mniej, ni więcej jak tylko o wymiar tego, cło
specyficznie ludzkie. jakże inaczej można zdefiniować redukcjonizm, jeśli nie jako
pozornie naukowy sposób postępowania, który takie specyficznie ludzkie zjawiska, jak
sumienie i miłość redukuje do zjawisk podludzkich, względnie od tych zjawisk
wywodzi. jednym słowem, redukcjonizm można zdefiniować jako s u b h u m a
n i z m . ze specyficznie ludzkich fenomenów czyni się jedynie epifenomeny. tak
więc poza miłością kryłyby się tylko tak zwane popędy nie osiągające celu. sumienie
staje się wtedy tylko superego (prawdziwie nowoczesna psychoanaliza już od dawna nie
utożsamia sumienia z superego, lecz uznaje zachodzącą między nimi różnicę
wymiarów). wówczas bóg staje się jedynie obrazem ojca (vaterimago), a religia
ogarniającą ludzkość nerwicą (cytuję dosłownie), duch zaś tylko wyższą czynnością
nerwową, aby nawiązać do znanej publikacji pewnego sławnego uczonego. co za
e p i f e n o m e n o l o g i a d u c h a ...
naukowemu nihilizmowi w tej postaci, jaka przejawia się w redukcjonizmie,
odpowiada nihilizm praktyczny, jak można by zinterpretować przeze mnie opisaną i
nazwaną egzystencjalną próżnię. chodzi tutaj o przeżycie wewnętrznej pustki, o
poczucie bezdennej bezsensowności, z którym my, psychiatrzy, spotykamy się w
dzisiejszych czasach na każdym kroku. jeśli postawimy sobie pytanie, skąd bierze się ta
egzystencjalna próżnia, to należałoby tu wskazać na podwójny uszczerbek, jaki
człowiek ponosi od powstania ludzkości. najpierw doszło do częściowej utraty
pewności instynktów, charakterystycznej dla zwierząt. następnie człowiek utracił – i
traci w coraz większym stopniu – ochronę, jaką znajdował w tych tradycjach, które w
dużym stopniu uwarunkowywały i kształtowały jego postępowanie. instynkt nie
podpowiada już człowiekowi – jak się to dzieje u zwierząt – co musi robić, tradycje zaś
nie mówią mu już, co robić powinien, i należy się obawiać, że pewnego dnia człowiek
nie będzie już wiedział, czego chce. ale wtedy raczej będzie albo chciał czynić to, co
inni czynią, albo będzie czynił to, co inni zechcą. innymi słowy, popadnie w
konformizm, względnie będzie ulegać totalitaryzmowi.
egzystencjalnej próżni dogadza więc redukcjonizm ze swoją tendencją do
reifikacji człowieka, do jego uprzedmiotowienia, depersonalizacji. wydaje się to
przesadą, jednakże tak nie jest, jeśli weźmiemy pod uwagę słowa młodego
amerykańskiego socjologa williama irvinga thompsona: „ludzie nie są przedmiotami,
które istnieją jak krzesła lub stoły. ludzie żyją, a jeśli dochodzą do wniosku, że ich
życie jest z r e d u k o w a n e jedynie do egzystencji krzeseł i stołów, to popełniają
samobójstwo” („main currents in modern thought” 19, 1962). i rzeczywiście – w
pewnych okolicznościach czynią to. kiedy wygłaszałem odczyt na uniwersytecie ann
arbor w michigan i w związku z tym omawiałem problem egzystencjalnej próżni, dean
of students, czyli opiekun studentów, twierdził w czasie dyskusji, że z próżnią
egzystencjalną spotyka się on w swoim punkcie konsultacyjnym codziennie i że jest
gotów sporządzić mi całą listę studentów, którzy właśnie z powodu zwątpienia w sens
życia popadli w rozpacz i popełnili samobójstwo.
próba wyrywkowej statystyki, którą kiedyś zaimprowizowałem, wykazała, że
spośród moich słuchaczy 40% znało próżnię egzystencjalną z własnego doświadczenia.
jest więc zrozumiałe, że w stanach zjednoczonych poświęcono uwagę wewnętrznej
stronie życia studentów i edward d. eddy ze swoimi współpracownikami w ciągu dwóch
lat poddał badaniu 20 uniwersytetów amerykańskich (the college influence on student
character). podsumowanie wyników tych badań brzmi następująco: „apatię studentów
wymieniano najczęściej podczas naszych dyskusji z wykładowcami i studentami obu
wydziałów”.
sprawie wewnętrznego życia studentów nie tylko poświęcono w stanach
zjednoczonych a.p. uwagę, lecz również zajęto się przyczynami sytuacji panującej w tej
dziedzinie. mianowicie california college association zorganizował dyskusję, do której
zaproszono huston c. smitha, profesora zwyczajnego filozofii w massachusetts institute
of technology, i mnie jako jego partnera. dyskusja dotyczyła problematyki wartości na
wyższych studiach. pierwsze pytanie postawione mi przez profesora smitha brzmiało:
czy i jak my, profesorowie, potrafimy w ramach zajęć uniwersyteckich przekazywać
naszym studentom wartości i coś takiego jak sens życia. na pytanie to odpowiedziałem:
wartości nie możemy nauczyć – wartości musimy przeżywać. a życiu naszych
studentów nadać sensu nie możemy; to, co moglibyśmy im dać na drogę życia, to raczej
tylko i wyłącznie przykład, przykład naszego własnego oddania dla zadań nauki.
profesor smith pragnął w dalszym ciągu wiedzieć, czy nie można by podawać
studentom sensu i wartości poprzez treść i przedmiot nauczania, a więc nie tylko przez
sposób prowadzenia zajęć, lecz także przez sam materiał nauczania. ja jednak
wyraziłem pogląd, że w dzisiejszych czasach musimy być zadowoleni już choćby z
tego, jeśli dobór materiału nauczania nie jest tak dokonany, że wprost podminowuje
pierwotne nastawienie młodego człowieka na sens i wartości życia. dokładnie tak
właśnie dzieje się w stanach zjednoczonych. tam właśnie na ogół podaje się studentom
całkowicie zredukowany obraz człowieka i w ten sposób podcina się skrzydła ich
entuzjazmowi. na szczęście zdają się oni rozporządzać niewyczerpanymi zasobami.
jakżeż inaczej bowiem można by zrozumieć liczne zgłoszenia do korpusu pokoju?
wreszcie profesor smith poruszył temat apatii, która według edwarda d. eddy
charakteryzuje amerykańskich studentów, i zapytał, jak moim zdaniem dochodzi do tej
apatii. przede wszystkim zdefiniowałem apatię jako brak inicjatywy i zainteresowań.
potem odwróciłem pytanie i skierowałem je pod adresem mego partnera, pytając go,
skąd właściwie przeciętny student ma czerpać inicjatywę, jedli przechodzi
indoktrynację w sensie pandeterminizmu (v. e. frankl, forschungen und fortschritte , 35,
36, 1961), jeśli więc uczy się go rozumieć i traktować siebie samego jak piłkę miotaną
przez grę popędowych dążeń, jak plac boju między „ego”, „id”, i „superego”, jak
wypadkową różnorodnych warunków natury bądź biologicznej, bądź psychologicznej,
bądź też socjologicznej. któż wiedziałby o tym więcej jeśli nie neurolog i psychiatra, jak
bardzo człowiek zależny jest od tych wszystkich warunków i w jak dużej mierze jest na
nie skazany. albowiem człowiek nie jest wolny od warunków. człowiek w ogóle jest
wolny nie od czegoś, lecz do czegoś. ma bowiem wolność zajęcia t a k i e g o a l b o
i n n e g o stanowiska wobec tych warunków. i nie tylko ma wolność okazania swojej
postawy wobec otaczających go warunków, ale jest odpowiedzialny za to, j a k ą
postawę przyjmuje. jeśli zaś chodzi o brak zainteresowań, to pytałem profesora smitha,
dla jakiego celu przeciętny student ma wykazywać zainteresowanie, dla jakich
wartości? czy dla tych, które w sensie p s y c h o l o g i z m u g ł ę b i (którego nie
należy mylić z psychologią głębi) definiuje się jako nic więcej jak tylko mechanizmy
obronne i formacje reaktywne? moja własna r e a k c j a na tę teorię wytworów
reaktywnych była następująca: jeśli o mnie chodzi, to nigdy nie zgodziłbym się na to,
żeby żyć dla moich wytworów reaktywnych bądź też umierać za moje mechanizmy
obronne. ale i w stanach zjednoczonych pojawiła się o b r o n a przeciwko teorii
mechanizmów obronnych i nie chciałbym pominąć reakcji na ten rozpętany
redukcjonizm, która przyjęła formę recenzji napisanej przez pewnego amerykańskiego
psychiatrę. „na tysiącu pięciuset trzydziestu ośmiu stronach autor daje nam portret
geniusza (goethego) ze znamionami zaburzeń maniakalno-depresyjnych,
paranoidalnych i epileptoidalnych, homoseksualizmu, kazirodztwa, voyeuryzmu,
ekshibicjonizmu, fetyszyzmu, impotencji, narcyzmu, nerwicy obsesyjnej, histerii,
megalomanii itd. autor zdaje się koncentrować uwagę prawie wyłącznie na
dynamicznych siłach popędowych, które leżą u podłoża artystycznej twórczości. każe
nam wierzyć , że dzieło goethego nie jest niczym innym, jak tylko wynikiem
Zgłoś jeśli naruszono regulamin