85.doc

(162 KB) Pobierz
Rozdział 85

Rozdział 85. Zaufanie

Siedmioro czarodziejów pod przewodnictwem drobnego, odzianego na czarno młodzieńca spieszyło opustoszałymi korytarzami Hogwartu w stronę wyjścia z zamku. W jakiś niepojęty sposób nie napotkali na swojej drodze absolutnie nikogo, choć pora nie była wcale późna, dochodziła zaledwie jedenasta wieczorem. Gdyby któremuś z nich przyszło do głowy zapytać przewodnika, jak to możliwe, że w szkole jest tak pusto, odpowiedziałby, że to sprawka skrzatów i ich tajemniczej magii, która właśnie wtedy, na czas przejścia grupy, kazała wszystkim usuwać się z drogi. Jednak żadne z nich o to nie zapytało, bo ich myśli błądziły zupełnie gdzie indziej. Wspominali słowa, jakie nieco wcześniej tego wieczora padły z ust ich przewodnika.

Po tym, jak wyprowadzę was z zamku, przejdziemy do specjalnie przygotowanej strefy, z której zdjęto zaklęcia antyaportacyjne. To jedyne miejsce w Hogwarcie, w którym można się aportować i czynne będzie tylko przez dwie godziny — od jedenastej wieczorem do pierwszej w nocy. Okrąg obłożony jest blokadą, która spowoduje, że po wejściu w jego granice będzie go można opuścić jedynie na dwa sposoby: aportując się lub wychodząc, używając hasła. Jest to wasze zabezpieczenie w razie, gdyby coś poszło nie tak, ponieważ jedynie wy będziecie mogli samodzielnie stamtąd uciec — znacie hasło i możecie się aportować.

Hogwarckie błonia powitały grupę wychodzącą z zamku niemal całkowitą ciemnością. Nie było widać księżyca ani gwiazd, nie świeciły też zamkowe pochodnie. Nawet chatka Hagrida była zaciemniona, co nie zdarzyło się nigdy dotąd, bo każdej nocy stanowiła punkt orientacyjny dla wszystkich zagubionych na błoniach uczniaków. Rozmyślań żadnego z magów nie zakłócały dobiegające z trawy, ciche dźwięki świerszczy ani pohukiwania sów zmierzających do swojej wieży. Gdyby nie tajemnicze błyski na szacie prowadzącego ich czarodzieja, uczestnicy wyprawy nie wiedzieliby gdzie się kierować, bo młodzieniec poruszał się bezszelestnie. Wiedział doskonale którędy iść, aby szybko i bezpiecznie doprowadzić ich do celu, więc już wkrótce stanęli tam, gdzie czekała na nich największa przygoda życia. Widok ciemnej ściany wznoszącej się cylindrycznie bezpośrednio przed ich oczami sprawił, że z piersi wydobyło im się zbiorowe westchnienie. Przewodnik zakreślił na ścianie skomplikowany znak, którego żadne z nich nie rozpoznało i w naznaczonym przez niego miejscu ukazały się drzwi. Młody czarodziej przekroczył próg i zniknął w ciemności. Idący bezpośrednio za nim wysoki mężczyzna wahał się jedynie przez chwilę, po czym wziął głęboki oddech i ruszył przed siebie.

Kiedy znajdziecie się wewnątrz kręgu, wampiry będą tam już na nas czekać. Wiem, że część z was nigdy wcześniej nie spotkała żadnego z nich, więc pierwszy kontakt może was oszołomić, możliwe nawet, że będziecie przerażeni. Postarajcie się nad tym zapanować. Żaden z nich nie przybył, by zrobić nam krzywdę. Łączy nas wspólny cel. Cokolwiek by się nie działo — nie zapominajcie o tym.

Kolejno wchodzili do kręgu, który z zewnątrz wydawał się całkowicie ciemny, ale w środku oświetlony był łagodnym, niedrażniącym światłem magicznych świec. Przy drzwiach stał Albus Dumbledore i pozdrawiał wchodzących łagodnym gestem dłoni, kładzionej uspokajająco na ramieniu. Czuli się dzięki temu odrobinę lepiej, ale niewystarczająco, by swobodnie przejść w głąb zaimprowizowanego pomieszczenia. Stali więc, tłocząc się przy drzwiach, dopóki nie odezwał się Potter.

— Podejdźcie, proszę. Przyjrzyjcie się naszym sojusznikom i pozwólcie, żeby i oni wam się przyjrzeli.

Harry stał w środku kręgu, obok wysokiego szczupłego mężczyzny ubranego w czarną pelerynę z kapturem, który niemal całkowicie zasłaniał mu twarz, a jedyne, co można było spod niego dostrzec, to podbródek i fragment bardzo czerwonych, pełnych ust. Wzdłuż krawędzi kręgu, w równych odstępach, stało osiem zakapturzonych postaci, cichych i całkowicie nieruchomych.

Wampiry i czarodzieje zastygli w oczekiwaniu, nie słychać było żadnego dźwięku i tylko wywołane ruchliwymi płomykami świec cienie skakały po ścianach. Wydawało się, że już nikt nigdy nie poruszy się w tym miejscu i będą stać tak całą wieczność, wpatrując się nawzajem w swoje sylwetki. Właśnie wtedy wampir stojący obok Pottera powolnym ruchem podniósł obie ręce i zsunął z głowy kaptur. Oczom obecnych ukazała się szczupła twarz o niezwykle bladej i delikatnej cerze. Z twarzy tej patrzyły na zebranych rubinowo-czerwone oczy. Jakby tylko czekały na ten znak, pozostałe postacie również zdjęły z głów kaptury i czekały, aby zaprezentować się czarodziejom.

Magowie jak zaczarowani wpatrywali się w wampirzego przywódcę, którego oblicze, dobrze widoczne w miękkim blasku świec, nieodparcie przyciągało ich spojrzenia. Mężczyzna był niezwykle pociągający — to pierwsze, co przychodziło na myśl, gdy się na niego patrzyło. Twarz o ostrych rysach zdawała się obserwatorom kwintesencją sprzeczności. Delikatna dzięki gładkiej, niemal białej cerze i długim czarnym włosom spływającym na plecy miękkimi pasmami, była jednocześnie ascetyczna i groźna. Pociągła, o ostro zarysowanym podbródku, z szeroko rozstawionymi, krwawymi oczyma, nad którymi rysowały się lekko wygięte brwi, nadające jej nieco drapieżny wyraz. Szczupły nos z niewielkim garbkiem dodawał twarzy wampira szlachetności, przywodząc na myśl portrety renesansowych arystokratów. Jedynie czerwone wargi wydawały się miękkie i odrobinę łagodziły surowość oblicza. W jego wzroku nie było ciepła, ale z łatwością można w nim było dostrzec mądrość, opartą na setkach lat doświadczeń. Młody wygląd, zatrzymany na wieki przez przemianę, dziwnie kontrastował z emanującą z niego powagą i tajemniczą mocą.

— Chodźcie — ponownie zachęcił czarodziejów Potter, tym razem wyciągając w ich stronę dłoń.

Nieoczekiwanie jako pierwszy ruszył w jego kierunku Keizo Hamada, na którego ustach Harry dostrzegł słaby, ale jednak widoczny uśmiech. Za Japończykiem poszli Bilderdijk i Flamel, następnie Augusta Longbottom i Sabira Abdelghani. Jasnowidzka i faraon Nikotris szły za nimi, a pochód zamykał Albus Dumbledore.

Pierwszym zadaniem, z jakim będziecie musieli się dzisiaj uporać, będzie wybór waszego wampirzego partnera. Pamiętajcie, że nasze moce się uzupełniają i jeśli tylko im na to pozwolimy, jeśli wystarczająco się otworzymy, będą chciały nawzajem zbliżyć się do siebie. Nie wiem, w jaki sposób każde z was odczuje, że to właśnie ten wampir ma komplementarną do waszej moc. To może być cokolwiek — mrowienie na skórze, szarpnięcie, uniesienie się włosków, szybsze bicie serca albo jeszcze coś innego. Każdy odczuwa to na własny sposób i zawsze jest to odczucie fizyczne. Może być silne lub ledwo wyczuwalne — ważne, żebyście je zidentyfikowali i wybrali tego właściwego wampira. Nie ma możliwości, abyście nie spotkali żadnego, którego moc was przyciągnie, kwestia jest tylko w tym, który będzie przyciągał najsilniej. Kiedy już go znajdziecie, stańcie obok niego, to będzie znak dla pozostałych, że ten konkretny wampir ma już swojego czarodzieja.

Kiedy magowie weszli ostrożnie do środka kręgu, mogli wreszcie przyjrzeć się uważnie swoim sprzymierzeńcom. Zdumiało ich, że na dziewięć obecnych w tym miejscu wampirów, aż sześć okazało się kobietami. Czyżby wampirzyce posiadały wyższy poziom mocy niż wampiry?, pomyślała z ciekawością Sabira Abdelghani. To było bardzo interesujące zagadnienie i sprowokowało magomedyczkę do zastanowienia się, jak te wartości rozkładały się wśród czarodziejów zgromadzonych w noc Wezwania w Stonehenge. Nigdy nie miała możliwości tego sprawdzić, ale może warto byłoby to jednak zrobić? Z czystej naukowej rzetelności?

Czarodzieje stali w ciszy nieopodal swojego przywódcy i przyglądali się wampirom z fascynacją. To nie był codzienny widok dla żadnego z nich. Nawet Bilderdijk i Flamel na palcach jednej ręki mogli policzyć okazje, przy których mieli szansę widzieć charakterystyczne czerwone oczy. Czarodziejskie bajki mówiły, że głębia koloru w wampirzych tęczówkach zależy od wieku ofiary, którą bestia ostatnio syciła swój głód, ale czy ktoś rzeczywiście wiedział, gdzie leżała prawda?

Stworzenia były bardzo kuszące. Każdy z obecnych na miejscu magów od razu zdał sobie z tego sprawę. Nie liczyła się ich płeć ani wygląd, choć na pewno były atrakcyjne. To było coś innego, coś poza zwykłymi możliwościami postrzegania. Co to mogło być?

Wampiry patrzyły na czarodziejów nieruchomym wzrokiem, nie czyniąc nawet najmniejszych gestów, które mogłyby wystraszyć ludzi. Wszystkie były młode, a przynajmniej na takie wyglądały. Ich czarne szaty były eleganckie, choć jednocześnie zdawały się odrobinę zbyt swobodne, jakby właścicielom nie zależało na wrażeniu, jakie sprawią. Wampirzyce miały bardzo długie włosy, jednak tylko dwie z nich pozwoliły im swobodnie spływać wzdłuż pleców, pozostałe starannie upięły swoje fryzury w węzły albo warkocze i to wydało się ludziom zaskakujące. Te związane włosy były nieoczekiwanym dysonansem, który zakradł się do ich ukształtowanych baśniami wyobrażeń — w starannych splotach nie było ani odrobiny miejsca na dzikość krwiożerczej, pozbawionej rozumu bestii.

— Otwórzcie się na inną moc, pozwólcie jej się poznać — powiedział Potter i chcąc dodać im pewności siebie, położył swoją szczupłą dłoń na ramieniu stojącego obok wampira. Aventine obrócił głowę w jego stronę i spojrzał na spoczywającą na jego barku rękę, jakby zastanawiał się, czym ten gest właściwie jest. Wreszcie przeniósł wzrok z powrotem na zgromadzonych w pomieszczeniu ludzi, a w jego oczach można było dostrzec cień zachęty.

Dumbledore westchnął lekko i ruszył powoli wzdłuż kręgu, zatrzymując się na krótką chwilę przed każdym wampirem, koło którego przechodził. Gdy stawał przed nimi, zamykając oczy, czuł się dziwnie, jakby dotykały go subtelnie czyjeś ciepłe ręce, w bardzo łagodnej, ale uporczywej aż do bólu pieszczocie. Kiedy stanął przed czwartą z kolei mroczną istotą, poczuł nagle mocniejszy dotyk — to już nie były ręce, coś otulało go delikatnie i przyciągało, zachęcając, żeby przestał szukać i pozostał w tym właśnie miejscu. Otworzył oczy i zdumiał się, kiedy zdał sobie sprawę, że stoi przed eteryczną blondynką, wpatrującą się w niego spod półprzymkniętych powiek. Wyglądała tak młodo! Wewnątrz niej wyczuwał jednak wyraźnie wiekową magię, tak potężną, jak jego własna, ale z pewnością dużo starszą. I tak bardzo obcą, że aż wzdrygnął się lekko, gdy uświadomił sobie, że ta moc przed chwilą dotykała go w wyjątkowo intymny i niebezpieczny sposób. Opanowało go nieprzeparte pragnienie, by się cofnąć, zrobić przynajmniej jeden krok do tyłu, żeby uwolnić się jak najszybciej od przejmującego uczucia zagrożenia. Był już prawie gotów to zrobić, wtedy jednak wampirzyca wyciągnęła do niego bladą, szczupłą dłoń z długimi palcami i trzymając ją przed nim w zachęcającym geście, czekała.

Albus Dumbledore uświadomił sobie wtedy kilka rzeczy. Pierwszą z nich była ta, że nie mógł uciec. Żaden krok w tył nie wchodził w grę. Za jego plecami stał Harry, czekając aż jego stary profesor wykona pierwszy, najważniejszy ruch i da innym dobry przykład. Nie mógł go zawieść, nie po raz kolejny. Następnie zrozumiał, że gdyby teraz zrezygnował, świat, w który wierzył, pełen wszystkich wspaniałych, wyjątkowych istot, magicznych i niemagicznych, przestałby istnieć, a do tego nie mógł dopuścić. Na koniec pojął, że jeśli teraz się odwróci, nigdy nie wybaczy sobie utraty takiej sposobności do poznania nowej mocy. Nawet gdyby wampiry zaczęły w przyszłości żyć wśród ludzi, on sam, Albus Dumbledore, nie dostałby już od nich drugiej szansy — nie po tym, jak stchórzył.

Kiedy ostatnia myśl przebrzmiała w jego głowie, czarodziej wyciągnął rękę i położył końce palców na wysuniętej w jego stronę bladej dłoni. Następnie zrobił krok do przodu i obrócił się, stając twarzą do przyglądających mu się uważnie czarodziejów. U swojego boku miał teraz partnerkę, której postanowił zaufać, że wesprze go w zadaniu, jakie przed nimi stało.

— To wygląda jak zaloty — wymruczał nagle Bilderdijk. — Jestem w tym całkiem niezły — dodał, a wokół usłyszeć można było stłumione odgłosy, jakby z kilku piersi próbował wydostać się chichot.

Potter przymknął powieki i zarumienił się delikatnie, zaś na twarz Aventine'a wypłynął kpiący uśmiech. Gdy Maarten ruszył wzdłuż kręgu w poszukiwaniu swojej pary, w powietrzu wyraźnie dało się wyczuć opadające gwałtownie napięcie.

Niecałe dziesięć minut zajęło pozostałym odnalezienie partnerów. Harry z fascynacją obserwował, jak różnie wampirza moc wpływała na czarodziejów. Niektórzy wzdrygali się delikatnie, inni z uśmiechem przymykali powieki albo w niemym buncie zaciskali wargi. Ciekaw był, co właściwie czuli. On sam, kiedy pierwszy raz, jeszcze w gabinecie Dumbledore'a, pozwolił się dotknąć mocy Aventine'a, miał wrażenie jakby tysiące maleńkich miękkich pazurków łaskotało jego skórę. Drażniący dotyk czuł na całym ciele, na każdym, nawet najdokładniej okrytym jego skrawku i było to tak bardzo erotyczne doznanie, że jedynie z trudem znosił jego intensywność. Być może byłoby mu łatwiej, gdyby nie obezwładniające poczucie winy, jakie zaczął odczuwać w stosunku do Severusa. Wydawało mu się, że to nie powinno być dla niego aż tak przyjemne. Westchnął ciężko i pomyślał, że będzie szczęśliwy, kiedy to wszystko wreszcie się skończy.

Gdy już każdy z was odnajdzie swojego wampirzego partnera, nadejdzie czas, w którym będziemy musieli się rozstać. Od tej pory będziecie współpracować wyłącznie z waszym wampirem i jedynie od tego, jak bardzo będziecie potrafili się otworzyć i zaufać partnerowi, będzie zależało powodzenie waszej misji. Postarajcie się. Bardzo was o to proszę.

— Gotowi? — zapytał Harry, żeby skupić na sobie uwagę obecnych.

Czarodzieje byli rozproszeni, jakby nie mogli otrząsnąć się z doznań, jakie jeszcze przed chwilą były ich udziałem. Musiał nakłonić ich do koncentracji, w przeciwnym razie to, co mieli teraz zrobić, może zakończyć się katastrofą. Nie chciał sobie nawet wyobrażać, jak wygląda rozszczepiony wampir.

Najpierw przeniesiecie siebie i partnera do miejsca, które on wam wskaże. Wampiry nie potrafią się aportować, a wy nigdy nie byliście i nigdy już nie będziecie w miejscu, do którego dzisiaj zostaniecie zabrani. Jedyną możliwością, żeby się tam dostać, będzie pozwolić wampirowi wejść do waszego umysłu i pokazać wam, gdzie macie się udać. Zdaję sobie sprawę, jak bardzo to może być przerażające, ale zaufajcie im. Na aportację przeznaczam pięć minut, potem zainicjuję sieć, więc nie ociągajcie się.

— Teraz będziecie się aportować — powiedział Potter i obracając się powoli, powiódł uważnym spojrzeniem po zgromadzonych w kręgu osobach, szukając w ich oczach oznak wahania. Niczego podobnego nie znalazł. Spojrzał na Lorda Aventine'a, zachęcając go do mówienia.

— Moi ludzie wejdą za chwilę do waszych umysłów, aby wskazać wam drogę — włączył się Aventine, patrząc bezpośrednio na czarodziejów. Miał niski, miękki głos, który działał kojąco na patrzących teraz na niego ludzi. — Postarajcie się ich nie blokować. Wprawdzie to i tak by się wam nie udało, ale będzie dla was lepiej, jeśli z własnej woli wpuścicie ich do głowy. Swoją siłę skierujcie raczej na przeniesienie siebie i partnera w pokazane wam miejsce.

— A co, jeśli będziemy się bronić? — zapytała nieco wyzywająco Maria Fernandez Morales, spoglądając z ukosa na wampira, którego wybrała jej moc.

— Nic — odpowiedział Aventine bez cienia urazy. — Będzie trochę bolało, ale i tak zobaczycie, co chcemy, byście zobaczyli. — Uśmiechnął się odrobinę kpiąco. — I nie próbujcie sztuczek z oklumencją, bo nie zadziałają. Próżny trud, a ból tylko się nasili. Szkoda marnować moc na takie gierki.

Czarodzieje skinęli głowami, a Aventine pomyślał, że Potter naprawdę wybrał najlepszych. Nie spodziewał się po magach takiej gotowości do odsunięcia własnych uprzedzeń, zwłaszcza że nie kierowały nimi wampirze pobudki.

— Czy to wymaga jakichś specjalnych… środków? — zapytał Flamel. — Mamy się jakoś dotykać czy coś podobnego?

Potter spojrzał pytająco na Lorda Aventine'a.

— Do nawiązania połączenia wystarczy, że przez chwilę będziemy patrzeć wam w oczy, nie potrzebujemy dotyku, żeby przekazać obrazy — odparł wampir.

— Jednak aportacja łączna wymaga dotknięcia, choćby najlżejszego — powiedział Dumbledore, na co pozostali skinęli głową.

— Zgadza się — potwierdził Harry. — Rodzaj dotyku pozostawiamy do waszego uznania. Być może będzie wam łatwiej odbierać wizje i aportować się, jeśli będziecie się obejmować, albo… coś takiego — dodał niepewnie. Ku jego zdumieniu czarodzieje znów pokiwali głowami, akceptując jego sugestię bez zastrzeżeń. — Zaczynajcie w takim razie — powiedział Potter. Mam nadzieję, że nie będę musiał jutro po całym globie szukać ich kawałków, pomyślał.

Najpierw nic się nie działo. Magowie wyglądali dość niepewnie, gdy zwracali się w stronę swoich partnerów, czekając na jakąkolwiek wskazówkę, co mają dalej robić. Kiedy jednak ich wzrok spotykał czerwone tęczówki, najwyraźniej jakiś impuls przeskakiwał pomiędzy dwoma umysłami, bo czarodzieje jeden po drugim zaczęli nagle odchylać głowy i przymykać powieki.

Keizo Hamada zatoczył się lekko do tyłu, gdy w myśli dostrzegł nagle zamazany krajobraz górski. Możliwe, że upadłby na ziemię, gdyby nagle chłodna, twarda dłoń nie złapała go za nadgarstek, podciągając lekko. Nie otwierając oczu, chwycił partnera za ramię i skupił umysł, aby dokładnie zobaczyć odbierany przez siebie obraz. Pod powiekami przesuwały mu się wizje szczytów brunatnych gór, hojnie przyprószonych błękitną w srebrnym świetle świtu warstwą śniegu.

— Zejdź na dół — wyszeptał niski, zachrypnięty głos. Keizo nie zauważył nawet, że partner objął go wolną ręką i przyciągnął do siebie. Opierali się teraz o siebie czołami, wampir z otwartymi, Japończyk z zamkniętymi oczyma, i wpatrywali w wizję, która rodziła się w ich umysłach. — Obniż lot i zejdź do koła…

Keizo skupił wewnętrzny wzrok i zaczął schodzić w dół. Niechętnie myślał o lądowaniu, w krystalicznie czystym górskim powietrzu czuł się wolny jak nigdy dotąd. Rozglądał się uważnie w poszukiwaniu wspomnianego przez wampira koła, miał jednak nadzieję, że nieprędko je znajdzie. Chciał jak najdłużej rozkoszować się niezwykłym uczuciem wyzwolenia, jakie mu teraz towarzyszyło.

Nagle poczuł delikatne szarpnięcie, jakby coś z dołu próbowało pochwycić go i ściągnąć na ziemię. Spojrzał niżej i dostrzegł je — połyskujące karmazynowo niewielkie koło z wyrysowanym wewnątrz wizerunkiem otwartego oka.

— To tutaj — wyszeptał wampir. — Ląduj.

Hamada zmusił się, żeby opaść na ziemię. Kiedy stanął wewnątrz koła, w samym centrum źrenicy oka, na nadgarstku poczuł lekki uścisk. Otworzył oczy i spojrzał prosto w czerwone tęczówki swojego partnera. Wróciła do niego świadomość ciała i zdał sobie sprawę z twardego ramienia oplatającego go w pasie, z dłoni trzymającej jego nadgarstek i własnej ręki spoczywającej na barku wampira.

— Jesteś gotów? — Jego twarz owionął oddech, który pachniał ozonem i skojarzył się Japończykowi z ciszą przed burzą.

Zamiast odpowiedzieć, Keizo oswobodził swój nadgarstek z uścisku wampira i splótł ze sobą ich palce, po czym dłoń z ramienia przesunął na jego kark i zamknął oczy. Chwilę później obaj zniknęli z zaczarowanego okręgu na błoniach Hogwartu, by pojawić się w kole wyrysowanym wysoko w górach Ałtaju, gdzie wampiry miały swój święty punkt mocy.

Harry z uwagą przyglądał się zmaganiom czarodziejów z własnym strachem. Nie każdy z nich od razu i bez wahania potrafił poddać się wampirowi. Poza Keizo Hamadą nie mieli z tym problemu Dumbledore, Abdelghani, Bilderdijk i Flamel. Reszta, w taki czy inny sposób, musiała zmierzyć się ze sobą, zanim dopuściła wampira do swojego umysłu.

Następny po Hamadzie aportował się Dumbledore, zaraz po nim zaś zniknęła Sabira Abdelghani, która aportując się, trzymała obie dłonie na ramionach towarzyszącej jej rudowłosej wampirzycy i spoglądała na nią z wyraźnym rozbawieniem.

Nicholas Flamel zachowywał się, jakby codziennie służył wampirom za środek transportu. Potter był zdumiony, gdy obserwował, z jakim spokojem alchemik poddał się zabiegom wampirzycy. Kobieta, trzymając go za ręce, dłuższą chwilę patrzyła magowi w oczy, a Flamel ani na chwilę ich nie zamknął. Wreszcie kiwnął partnerce głową i ułamek sekundy później już ich nie było.

Zabawnie było przyglądać się Bilderdijkowi. Mężczyzna chyba poważnie potraktował swoją uwagę o zalotach, bo najwyraźniej próbował ze swoją wampirzycą flirtować, co zdecydowanie nie przypadło jej do gustu. Patrzyła na szepczącego jej do ucha mężczyznę z pełną rezerwy i zdumienia miną tak długo, dopóki Maarten nie dał w końcu za wygraną i nie skupił się na zadaniu. Gdy wreszcie mu się to udało, aportowali się bardzo sprawnie. Jedynym kontaktem fizycznym, na jaki pozwoliła Bilderdijkowi partnerka, było lekkie dotknięcie dłoni, co chyba jednak Holendra nie zniechęciło, bo kiedy znikali, na jego twarzy błąkał się figlarny uśmieszek.

Pani Longbottom wyraźnie miała trudności z zaakceptowaniem wampirzycy we własnej głowie. Przez mgnienie oka wydawało się, że czarownica odczuwa ból, ponieważ jedna z jej rąk powędrowała na chwilę ku prawej skroni, masując ją krótko, ale mocno. Kiedy jednak wreszcie przełamała się — a Potter dostrzegł ten moment bardzo wyraźnie — tylko chwilę zajęło jej wybranie miejsca do aportacji i z ostrym kliknięciem obie kobiety zniknęły.

Nikotris ze zmarszczonym czołem i zaciśniętymi ustami analizowała wizję, którą wysyłała jej partnerka. Harry był ciekaw, gdzie miały się aportować, skoro budziło to w faraon Egiptu podobne wątpliwości. Wizja trwała i trwała, a Nikotris ciągle nie mogła się przełamać, żeby wreszcie dokonać przeskoku. Kiedy już Potter postanowił lekko ją ponaglić, interweniowała wampirzyca. Nachyliła się ku dziewczynie, szepcząc jej do ucha coś, na co Nikotris zareagowała poderwaniem głowy i otwarciem oczu w niemym szoku. Patrzyły na siebie przez chwilę, wreszcie czarownica uległa i kiwnęła głową na zgodę. Wyciągnęła do partnerki obie dłonie i zaledwie chwilę po tym, jak wampirzyca ujęła je w swoje, aportowały się.

Najdziwniej zachowywała się hiszpańska jasnowidzka. Harry przyglądał się ze zdumieniem temu, co działo się między Marią a jej partnerem i zupełnie nie potrafił tego zinterpretować. Jasnowidzka stała przed wampirem nieco zadzierając głowę, aby móc patrzeć mu w oczy. Jej źrenice mocno lśniły, usta miała lekko uchylone i wilgotne, pięści zaciskały się raz po raz, a mina była wyzywająca. Towarzyszący jej wampir był od niej niemal o głowę wyższy i patrzył na nią z góry z lekkim uśmieszkiem na mocno czerwonych wargach, jakby prowokując ją do jeszcze większej złości.

Potter patrzył na ten spektakl w zadziwieniu. Marszcząc brwi, zwrócił się w kierunku Aventine'a, chcąc uzyskać jakąś wskazówkę na temat dziwacznego zachowania pary. Gdy jednak spojrzał na wampirzego Lorda, oniemiał. Aventine wpatrywał się w Marię, oczy miał zmrużone i lekko uniesiony w wyrazie kpiny kącik ust, a z całej jego twarzy można było odczytać wyraz szyderczej satysfakcji.

Harry ponownie przeniósł wzrok na ostatnią parę zmagającą się z aportacją. Coś się zmieniło. Wampir pochylał się teraz nad czarownicą i szeptał jej do ucha. Kobieta słuchała go przymykając powieki, a jej pierś falowała gwałtownie.

— O co tu chodzi? — Harry zwrócił się do swojego towarzysza z groźbą w głosie. Przez głowę przebiegło mu podejrzenie, że wampir Marii w jakiś sposób sabotuje ich zadanie.

— Cóż… — Aventine najwyraźniej zastanawiał się, w jaki sposób przekazać chłopakowi informacje. — Wygląda na to, że mój kuzyn przypadł tej czarownicy do gustu, choć ona nie chce się do tego przyznać.

— Co? — zdumiał się Potter. Jego złość stłumiła uczucie zażenowania, które na chwilę go ogarnęło, gdy zrozumiał, na co patrzył. — To idiotyczne! Nie mamy czasu na takie bzdury.

Aventine wzruszył jedynie ramionami, jakby pytał: A czy mamy na to jakiś wpływ?

— Sami muszą to załatwić.

Harry przez moment miał ochotę podejść do Marii i wrzasnąć na nią ile sił w płucach. „Opanuj się, na Merlina! To nie wieczorek zapoznawczy z tańcami!" Już prawie zrobił w stronę kobiety pierwszy krok, gdy nagle ona sama podjęła decyzję. Podniosła obie ręce i objęła wampira za szyję, podczas gdy on mocno ją do siebie przygarnął. Harry poczuł się ogromnie zakłopotany, bo choć nic więcej się nie wydarzyło, to pomiędzy parą zauważył coś takiego, co znów ściągnęło jego myśli w kierunku, w którym nie chciał, aby zmierzały. Przed oczami mignął mu obraz Severusa. Zaschło mu w gardle. Odwrócił wzrok i jedynie ciche kliknięcie powiedziało mu, że Maria wreszcie się aportowała.

— Nie przejmowałbym się tak bardzo — powiedział z lekkim uśmiechem Lord Aventine. — To po prostu w ten sposób działa.

— Co? — nie zrozumiał Harry.

— Hmm… nasz urok — wyjaśnił wampir, przyglądając się chłopakowi spod półprzymkniętych powiek. — Przyciągamy was, a wy przyciągacie nas. Przynajmniej wtedy, gdy już sobie na to pozwolimy.

Potter pokręcił głową. Tym akurat najmniej się przejmował.

— Czy wszystkim się udało? — zapytał.

— Tak, wszyscy są już na miejscach.

— Dobrze, w takim razie my też się aportujmy — powiedział Harry. Był rozkojarzony i nie podobało mu się to ani trochę.

— Weź to. — Wampir podał mu małą niebieską kuleczkę. — Połknij.

— Co to jest?

— Coś, co pozwoli ci oddychać bez problemu tam, gdzie się udajemy.

Potter spojrzał na Lorda Aventine'a ze zdziwieniem, po czym wzruszając ramionami, połknął pigułkę, dopiero po chwili uświadamiając sobie, jak bezmyślnie postąpił. Severus zabiłby go, gdyby wiedział, że przyjął od wampira jakąkolwiek substancję chemiczną. Chryste! Kiedy jednak nic nie poczuł, zwrócił wzrok w stronę wampira, a wtedy w jego umyśle bez ostrzeżenia pojawiły się obrazy rozległych połaci rdzawego piasku, ukształtowanego w łagodne wydmy. Matowy blask zachodzącego właśnie słońca zamazywał ostre krawędzie, dzięki czemu cały krajobraz, mimo swojej surowości, wydawał się miękki. Powietrze było niewiarygodnie wręcz suche i Harry nie mógł wyczuć żadnego zapachu, tak, jakby jego nozdrza odmówiły współpracy w środowisku całkowicie pozbawionym wilgoci. Leciał dość szybko na niezbyt dużej wysokości, przez chwilę wydawało mu się nawet, że może dostrzec swój cień — grafitowy kształt przesuwającego się łagodnie ptaka z olbrzymimi, szeroko rozpostartymi skrzydłami.

Jak we śnie poczuł opasujące go w talii ręce, chłodne ciało napierające na jego własne i tysiące maleńkich pazurków rysujących na jego skórze tajemnicze wzory.

— Pokażę ci coś wyjątkowego — wyszeptał mu wprost do ucha mroczny głos. — Coś, czego nie widziały nawet moje wampiry. To będzie dowód, jak bardzo ci ufam. — Aventine szeptał, a Harry miał wrażenie, że od tego dźwięku spłonie mu za chwilę skóra.

Na horyzoncie zaczął dostrzegać zarys ciemnego wzniesienia w kształcie piramidy, które zbliżało się nieuchronnie, gdy ptasie skrzydła niosły Harry'ego naprzód w szaleńczym pędzie. Leciał coraz szybciej i szybciej, a góra była coraz bliżej, aż w końcu mógł dostrzec, że nie jest jednolicie ciemna, bo znaczą ją ogromne delty śniegu. Przez głowę chłopaka przebiegła myśl, że to nie jest możliwe, przecież jest tak strasznie sucho i gorąco. A jednak tam były — prawdziwe rzeki śniegu, spływające w dół po zboczach wyblakłej grafitowej góry.

Tylko jedno mgnienie oka trwało, zanim znalazł się u podnóża wzniesienia i zaczął wzlatywać w górę wzdłuż jego ściany. Musiał dotrzeć na sam szczyt, coś go tam ciągnęło z nieodpartą siłą.

— Szukaj koła — wyszeptał głos, a wtedy ptak już nie leciał a ślizgał się w górę tak szybko, że Harry nie widział niczego poza rozmazanymi smugami szarej bieli.

Zwolnili wreszcie i przed oczyma chłopaka niespodziewanie pojawiły się wygładzone krawędzie szczytu. Na niewielkim, zupełnie płaskim fragmencie wyrysowane było karmazynowo-czerwone koło z symbolem otwartego oka w środku. Opadł powoli w sam środek źrenicy.

— Otwórz oczy — szepnął głos.

Harry posłusznie uchylił powieki i tuż przed swoim nosem zobaczył czarne guziki z masy perłowej, w których odbijały się płomyki świec, oświetlających zaczarowany okrąg w Hogwarcie. Jego głowa leżała na piersi wampira, który nachylał się ku niemu. Chłopak nie miał siły zastanawiać się teraz nad tym, czy to dobrze, czy źle, więc po prostu znów zamknął oczy i aportował się, pociągając za sobą Lorda Aventine'a.

Kiedy je otworzył, stał na wulkanie.

Kiedy każde z nas będzie już na właściwym miejscu, rozpocznę rozciąganie magicznej sieci. Wykorzystam do tego sieć geomantyczną, to umożliwi wam zobaczenie nadciągającej mocy. Po ziemi zaczną się rozprzestrzeniać błyszczące nici, to będzie dla was znak, żebyście w miejscu, które wskaże wampir, dołączyli własną moc, aby powiększyć i rozciągnąć sieć.

Harry wyswobodził się z objęć Aventine'a i czekał na atak duszności. Nie miał pojęcia, jak wysoko się znajdowali, ale na pewno wystarczająco, żeby zaczęło mu brakować tlenu. Jednak sekundy mijały, a on oddychał bez problemu.

— Niebieska kulka? — domyślił się. Wampir, który znów miał na głowie kaptur, kiwnął głową. — Gdzie jesteśmy?

Rozejrzał się wokół siebie. Z obu stron zobaczył ostro opadające ściany, a on stał pośrodku, zastanawiając się, czy wystarczyłby silniejszy podmuch, żeby go zepchnąć na dół. Do krateru albo drogą, którą przebył, gdy śledził to miejsce z lotu ptaka, prosto do podnóża góry. To było szokujące doświadczenie. Jestem piórkiem na kapeluszu świata, uśmiechnął się do siebie w myślach, ale przez to wcale nie poczuł się pewniej.

— Llullaillaco — oznajmił Aventine. — Jest wyjątkowy.

— Dlaczego?

— Posłuchaj go — powiedział i przymknął powieki, sam najwyraźniej wsłuchując się w wulkan.

Harry nie słyszał absolutnie niczego poza delikatnym szumem wiatru, zbyt słabym, żeby bez szczególnego powodu w ogóle zwrócić na niego uwagę. O co mogło chodzić wampirzemu Lordowi?

Posłuchaj go. Posłuchaj…

Ależ był głupi. Chodziło o magię, stali przecież w punkcie mocy. Chłopak wsłuchał się najpierw we własną moc, szukając znajomych nitek energii Ziemi, które przyciągały go w żyłach geomantycznych. Czuł je, ale ani odrobinę mocniej niż w innych miejscach. Musiało chodzić o coś jeszcze innego. Sięgnął swoją magią w stronę wampira, znów napotykając ten szczególny rdzeń, tak zupełnie różny od jego własnego. Nasycony, gęsty, nieprzenikalny. I wtedy to poczuł. Z podłoża emanowała w stronę Aventine'a ciemna moc, opływając go i wsączając się do jego rdzenia. Zamknąwszy oczy, Harry dostrzegł pulsującą wszędzie wokół energię. Ten wulkan w całości był punktem mocy — nie małe koło z karmazynowym okiem w środku, ale cała olbrzymia góra ognia i lawy emanowała wampirzą magią, aż ciarki przechodziły chłopaka, gdy się o nią ocierał.

— Merlinie — wyszeptał zaszokowany.

— Tak… — potwierdził przeciągle Lord Aventine. — Robi wrażenie, prawda? — Uśmiechnął się do Pottera.

— Pozostałe punkty też są takie potężne? — zapytał młodzieniec.

— Niektóre — odrzekł wampir. — Ale nie te, w których dzisiaj są twoi ludzie.

Jego ludzie! Harry wreszcie przypomniał sobie, co tu właściwie robi. Spojrzał na wampira wymownie, na co ten kiwnął głową.

— Gdzie będziesz dołączał swoją moc? — zapytał Potter.

— W środku oka — odpowiedział Lord. — Tak będzie najprościej.

— Mam nadzieję, że on nie wybuchnie, gdy nagle wpuścimy tu tyle mocy — zastanowił się poważnie Harry.

— Ostatnia erupcja miała miejsce sto dwadzieścia lat temu. Nie sądzę, żeby akurat dzisiaj postanowił się obudzić. — Wampir wyglądał na zupełnie spokojnego. — Poza tym tej energii nie będzie znowu aż tak dużo — dodał kpiąco.

— Skoro tak twierdzisz. — Chłopak miał nadzieję, że Aventine się nie myli. Nie chciał skończyć jako eksponat w dziale „Wulkaniczne artefakty" jakiegoś mugolskiego muzeum. Z drugiej strony, jeśli nie uda się to, co zaraz mieli zrobić, nie będzie już żadnych mugolskich muzeów, w których mógłby występować jako główna atrakcja.

Potter odsunął się o krok od źrenicy wyrysowanego na skale oka i skoncentrował na odnalezieniu znajomych linii geomantycznych. To było takie łatwe! W ułamku sekundy znów je dostrzegł, rozlewały się po całej ziemi srebrnymi rzekami energii tylko czekając, aż ktoś sięgnie, by zaczerpnąć jej trochę dla siebie. Harry pomyślał o czarownicach i czarodziejach wyczekujących, żeby zobaczyć srebrne nitki i dołączyć do nich własną magię. Skoncentrował się z całych sił, żeby odnaleźć ich znajome rdzenie, wreszcie skupił moc i pchnął ją silnie we wszystkich kierunkach. Rozchodziła się promieniście wzdłuż dróg wytyczonych przez linie geomantyczne, rozciągając się najcieńszymi włóknami niczym jedwabna pajęczyna. Potter czuł równomierny, powolny odpływ swojej magii. Miał nadzieję, że starczy mu jej do zrobienia tego, co zamierzył.

Nicholas Flamel siedział w centralnym punkcie monolitu Uluru, podziwiając jego niewiarygodny rdzawoczerwony kolor. Przesypywał w lewej dłoni czerwony kamienny pył, w prawej zaś trzymał różdżkę i kreślił nią na skale skomplikowane wzory. Od czasu do czasu spoglądał w intensywnie błękitne niebo, szukając na nim jakiejś skazy, czegokolwiek, co zakłóciłoby idealne piękno tego miejsca, jednak żaden ptak, owad ani chmura nie zamierzały spełnić jego życzenia.

Wampirzyca stała nieopodal, przyglądając mu się uważnie. Na głowie znów miała kaptur. Flamel zastanawiał się, jak to możliwe, że wampir chodzi w świetle dnia. Nic, co kiedykolwiek przeczytał na temat tych stworzeń, nic, czego się o nich dowiedział z bajęd i podań nie przygotowało go na tę możliwość. W dzień wampiry powinny spać snem umrzyka zakopane głęboko w ziemi. Tak przynajmniej wynikało z jego naukowej wiedzy. Niestety, dowód na jej niekompletność stał teraz niedaleko i uważnie go obserwował.

— Przygotuj się — powiedziała nagle wampirzyca, podchodząc bliżej. — On już zaczął.

Alchemik wstał.

Z jego palców wciąż jeszcze osypywał się piasek, gdy srebrne nitki mocy zaczęły podpełzać do koła, w którym stał. Wyciągnął różdżkę w kierunku źrenicy oka i gdy dosięgła jej magia Harry'ego, wymruczał:

Dona. — Kiedy srebrny strumień przeskoczył z jego różdżki w kierunku włókien mocy Pottera, oczy starca zaszkliły się, a umysł odpłynął, śledząc ścieżki, którymi podążała teraz jego magia.

Sabira Abdelghani najpierw była pod wrażeniem. Rudowłosa wampirzyca zabrała ją do miejsca, o którym nawet nie śniła, że może istnieć. Największa wanna, jaką kiedykolwiek widziałam, zaśmiała się w duchu czarownica na widok gorących źródeł w Yellowstone. W blaknącym świetle późnego popołudnia parujące wody wydawały się szaro-turkusowe, a podłoże dokoła nich miało odcień rdzy.

Dobry humor uzdrowicielki zniknął, gdy rozejrzała się uważnie wokół karmazynowego koła, do którego wraz z partnerką się aportowały. Mugole poprowadzili wzdłuż źródeł drewniane pomosty, żeby można było podejść do parujących otworów jak najbliżej. Teraz na kładkach leżały dziesiątki nieprzytomnych osób, a obok nich poniewierały się rozrzucone aparaty i kamery. Gdy Voldemort rzucił zaklęcie, kilkunastu mugoli nie trafiło na deski i wpadło prosto do gorącej wody, topiąc się natychmiast. Ciepło wokół ich ciał przyspieszyło proces rozkładu i nad wodą unosił się już słaby odór zgnilizny. Sabira poczuła, jak coś łapie ją za gardło, a do oczu napływają łzy. Dłoń towarzyszki nagle znalazła się na jej ramieniu.

— Zaczęło się — powiedziała wampirzyca.

Chwilę potem Abdelghani słabym głosem rzuciła zaklęcie i odpłynęła, błogosławiąc w tamtym momencie swoją nieświadomość.

Nikotris, zadarłszy głowę, wpatrywała się w miliardy gwiazd zawieszonych nad monotonnym krajobrazem Pustyni Libijskiej. Ramiona zawinęła wokół piersi, w prawej dłoni trzymała różdżkę. Lekko drżała. W ciele okrytym jedynie cienką tuniką czuła przeszywające igły zimna, bijącego od wychłodzonego piasku.

— Nie sądziłam, że tutaj też jesteście — powiedziała szeptem, ale w absolutnej pustynnej ciszy jej słowa były doskonale słyszalne. — Myślałam, że żyjecie w Europie, w tych starych zamkach i na cmentarzach, na których ludzie gniją.

Wampirzyca zaśmiała się krótko.

— Jesteśmy wszędzie tam, gdzie ludzie — powiedziała. — Gdzie mugole — poprawiła się po chwili.

Nikotris doskonale usłyszała tę niewypowiedzianą myśl, która oznajmiała, że czarodzieje nie są dla wampirów ludźmi. To było takie dziwne, spojrzeć na siebie ich oczyma.

— Uważacie nas za gorszych? — zapytała wstrząśnięta.

— Raczej za nieoświeconych — odpowiedziała wampirzyca łagodnie.

Faraon Egiptu spojrzała na nią w szoku. Krwiożercza bestia właśnie oświadczyła, że ona, władczyni czarodziejskiego państwa, które istnieje od tysięcy lat, jest ciemna i nieświadoma! To było oburzające!

— Jak śmiesz? — wysyczała.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin