95.doc

(141 KB) Pobierz
Kamień Małżeństw by Liberi

Kamień Małżeństw by Liberi

Rozdział 95. Odkrycia



— Nie zapomnij, że o szesnastej zaczynamy inauguracyjne spotkanie w ramach „Projektu Mroczny Znak” — oznajmiła Hermiona pod koniec obiadu, tuż po tym, jak wyciągnęła z niego wszystkie żenujące szczegóły dotyczące kłopotliwego sentymentu, jakim darzyła go Nikotris.

— Jak mógłbym zapomnieć? — prychnął Harry, zerkając w roztargnieniu w stronę stołu nauczycielskiego. — A tak w ogóle, mogłabyś zmienić nazwę. Jest okropna.

— Sam ją nadałeś, to teraz cierp. — Wzruszyła ramionami. — Następnym razem, zanim coś nazwiesz, zastanów się dwa razy.

Przewrócił oczami.

— Jesteś prawdziwą jędzą!

— Odczep się! — Szturchnęła go pod żebro i zerwała się od stołu.

— Gdzie się wybierasz? — zapytał Ron, który był dopiero w połowie swojego posiłku.

— Do biblioteki. Muszę coś znaleźć! — krzyknęła w biegu i już jej nie było.

— Biblioteka i biblioteka — zrzędził rudzielec. — Niedługo, żeby ją pocałować, będę musiał warować między półkami w Dziale Ksiąg Zakazanych — westchnął.

— To wcale nienajgorszy pomysł — powiedział Harry. — Odrobina urozmaicenia nikomu jeszcze nie zaszkodziła.

— Och, doprawdy? — zdziwił się Weasley. — A skąd ty o tym wiesz?

— Nie twój interes — roześmiał się i klepnął Rona w ramię. — Do zobaczenia na spotkaniu!

— Ja nie idę.

— Co?

— Hermiona ma jakąś swoją listę — powiedział rudzielec. — Nie załapałem się.

Harry uniósł brwi, ale Ron tylko wzruszył ramionami i wrócił do jedzenia, wyraźnie sygnalizując, że nie jest zainteresowany drążeniem tego tematu.

Harry ponownie rzucił okiem w stronę stołu prezydialnego, ale Severusa nie było dzisiaj na obiedzie. Ostatni raz widział męża podczas śniadania i trochę już za nim tęsknił. Właściwie tęsknił okropnie i świadomość tego niesamowicie go krępowała, bo podobne emocje wydały mu się absurdalne. Nie chodziło o to, że uważał się za kogoś szczególnie twardego i pozbawionego uczuć. Już raczej o to, że nie mógł wytrzymać bez Snape’a żałosnych pięciu godzin. Nawet pierwszoroczni Puchoni zaczynali tęsknić na poważnie dopiero po połowie doby. To. Było. Idiotyczne! Głupie, dziecinne i nie zamierzał tego uczucia pielęgnować. Tyle że ono miało w nosie jego plany i wcale nie chciało odejść. Do stu diabłów!

Po drodze do wyjścia z Wielkiej Sali bez trudu zlokalizował Alrika, bo trudno było przegapić jego zwalistą, egzotycznie odzianą sylwetkę. Mężczyzna najwyraźniej skończył już posiłek i teraz wydawał trzem swoim podwładnym jakieś rozkazy. Kiedy Harry do niego podszedł, oddalił ich gestem i nisko się pokłonił.

Wiking nie wyglądał na zaskoczonego, gdy Harry wyjawił mu plany dotyczące Dursleyów. Przyjął decyzję swojego króla ze stoickim spokojem, nie pokazując po sobie, że dwóch mugoli oraz jedna charłaczka będą dla społeczności Winter Land jakimkolwiek obciążeniem i chłopak był mu za to wdzięczny. Niecałe dziesięć minut zajęło im uzgodnienie wszystkich szczegółów, łącznie z poinstruowaniem Branda, jak należy z Dursleyami postępować. Żadnych przywilejów, żadnego specjalnego traktowania. Mężczyzna wyglądał na zadowolonego z takiego podejścia i Harry zaczął wierzyć, że Ron mógł mieć rację: możliwe, że faktycznie dla wikingów nie liczyły się rodzinne powiązania. Taka perspektywa była krzepiąca — niech Dursleyowie sami zapracują na własną opinię.

Tuż za olbrzymimi wrotami Wielkiej Sali natknął się na rozmawiających cicho Syriusza i Remusa. Mężczyźni stali bardzo blisko siebie i coś w ich postawach sprawiło, że Harry poczuł się jak intruz, mimo że obok przetaczały się tłumy ludzi wchodzących i wychodzących z jadalni.

— Jesteś już, Harry! — ucieszył się Black i poczochrał chrześniakowi czuprynę.

Chłopak żachnął się na ten irytujący objaw czułości i zaczął nerwowo przygładzać fryzurę. Nie szło mu zbyt dobrze bez szczotki i lustra. Ciągle czuł, że coś jest nie tak.

— Nie mam pojęcia, po co zapuściłem włosy — fuknął. — Czesanie ich zajmuje wieki.

— Po prostu je rozpuść, uczeszesz się, gdy dojdziemy do waszego mieszkania — zaproponował Lupin. — Poza tym są bardzo użyteczne zaklęcia modelujące. Swego czasu Lockhart napisał o nich książkę, chociaż opublikował ją pod pseudonimem.

Harry przewrócił oczami.

— Jakby mógł się jeszcze bardziej skompromitować — mruknął.

— Zasadniczo wszystko mi jedno, czy masz krótkie, czy długie włosy. Kochałbym cię nawet, gdybyś był łysy — zaśmiał się Syriusz. — Ale w długich jest ci lepiej niż w krótkich.

— Umówiliście się, czy co? — burknął chłopak. — Ostatnio ciągle słyszę, że świetnie mi w długich.

— Coś mi się wydaje, że mój chrześniak jest dzisiaj w kiepskim nastroju. Co jest, dzieciaku?

Harry poczuł się nieswojo, gdy zdał sobie sprawę, że był opryskliwy zupełnie bez powodu. To nie była wina Syriusza, że Snape zniknął na cały dzień, a Harry tęsknił za nim jak głupek.

— Przepraszam. Po prostu… jakoś dziwnie się dzisiaj czuję.

— Zmęczony?

— Chory?

— Raczej wkurzony.

Lupin wzniósł oczy ku sufitowi.

— Syriusz powinien doskonale cię rozumieć. W twoim wieku był wściekły po szesnaście godzin na dobę.

— Nieprawda! — wykrzyknął oburzony Black.

— Dlaczego akurat szesnaście?

— Resztę przesypiał. Chodź, Harry, odprowadzimy cię do komnat. Chyba że masz inne plany?

— Czekaliście na mnie? — zdziwił się chłopak.

— Tak — potwierdził Remus. — Severus poprosił, żebyśmy mieli na ciebie oko.

— On ma paranoję, a wy chyba się zaraziliście. NIE potrzebuję eskorty. W szkole nie ma już obcych i nic mi nie grozi. A skoro tak strasznie się o mnie martwi, to mógł przyjść osobiście, żeby mnie pilnować, zamiast wykorzystywać do tego was — zrzędził Harry.

— A właśnie, że nie mógł, inaczej z pewnością by tu był. Nie ma go w Hogwarcie — wytłumaczył Lupin. — Opuścił szkołę zaraz po swoich lekcjach, jakieś dwie godziny temu.

— Co? Jak to opuścił szkołę? Sam?

Syriusz wywrócił oczami.

— Oczywiście, że sam. Chyba nie sądzisz, że jakiś normalny człowiek chciałby iść z nim do tego gniazda żmij i trucicieli.

— O czym ty mówisz?

— Nie słuchaj go, ma uraz do mikstur, zawsze miał. Chodzi mu o Stowarzyszenie Producentów Eliksirów. Tam poszedł Snape.

— Ale po co? I dlaczego sam? — Harry poczuł łaskotanie mocy wzbierającej w koniuszkach jego palców, gdy przed oczyma mignął mu potworny obraz. Tłum mężczyzn bez twarzy. Miecze i błyskające wokół zaklęcia. A w samym środku krwawiący Severus, tym razem zupełnie sam. Opuszczony. — Jak mogliście mu na to pozwolić?! Zapomnieliście, co było ostatnim razem? — Zdawał sobie sprawę, że panika zaczyna przejmować nad nim kontrolę, ale nic nie mógł na to poradzić. — Czy chociaż wziął miecz?

— Harry, nie myślisz racjonalnie — łagodnie upomniał go Remus. — Severusowi nic nie grozi. Śmierciożercy w większości ledwo dyszą, a ty wyraźnie ostrzegłeś wszystkich pozostałych, co im zrobisz, jeśli cokolwiek stanie się Snape’owi. — Wilkołak uśmiechnął się pod nosem i położył dłoń na ramieniu chłopaka w uspokajającym geście. — On nie może do końca życia tkwić zamknięty w Hogwarcie, bo przypadkiem poślubił króla magicznego świata.

„Przypadkiem”. Harry poczuł się, jakby dostał w twarz. Ze złością strząsnął rękę Lupina z ramienia.

— W ministerstwie były całe oddziały aurorów, a on i tak został wyzwany! — warknął. — Nie wierzę, że jeden głupi artykuł w gazecie nagle wszystkich zniechęci! Na jakim świecie wy żyjecie?

— Na takim, w którym ludzie mają w tej chwili większe problemy niż prywatne pojedynki. Nawet jeśli w ich rezultacie miałby im się trafić taki smaczny kąsek jak ty, Harry — westchnął Remus. — Jesteś tu zamknięty, więc nie wiesz, co się dzieje, ale… Wszystko się rozsypało. Ludzie próbują poskładać swoje życie do kupy. Prawo nie działa jak dotychczas, wybuchają zamieszki. Widzisz… Twoje decyzje zmieniły świat. Twoje słowa mają ogromną siłę. Nawet sobie nie wyobrażasz… — Wilkołak potarł ręką czoło.

— O czym ty mówisz?

— Na konferencji powiedziałeś, że jesteś za demokratyczną formą rządów. Że każdy, kto będzie w stanie żądać praw dla siebie, może to zrobić, a ty poprzesz te żądania. A wcześniej dałeś miejsca w Wizengamocie wilkołakowi i wampirowi. — Lupin spojrzał młodzieńcowi w oczy. — Stary porządek został zakwestionowany. Mugolaki domagają się zrównania wszystkich czarodziejów wobec prawa, a jesteśmy tuż przed wyborami. Nawet centaury i trytony…

— Co centaury i trytony?

— Możliwe, że też będą chciały praw wyborczych. Albo przedstawiciela w Wizengamocie. I tak jest na całym świecie. Harry, uwierz, Snape jest bezpieczny. Ludzie są zajęci czym innym.

Harry patrzył na niego szeroko otwartymi oczyma. Pod jakim kloszem go umieścili? Traktowali go jak cholernego gówniarza! Jak kukiełkę, którą wystawia się na pokaz, a potem chowa do szafy, żeby dorośli mogli w spokoju zająć się prawdziwymi problemami. Gdzie były te wszystkie strony „Proroka”, na których o tym pisali? Czy Hermiona je usunęła? A może po prostu nie zwrócił uwagi na nic innego poza tym, co mu wskazała? Snape! On na pewno również o wszystkim wiedział, ale nie pisnął ani słowa, za to chciał go uczyć tańczyć! Tańczyć! A teraz ulotnił się na pół dnia i nawet nie powiedział, gdzie się wybiera. Cholerny hipokryta! Harry’emu nie wolno było pójść na błonia polatać, ale Snape swobodnie sobie znikał i nikt nie widział w tym żadnego problemu! Szlag by ich wszystkich trafił!

— Musiał iść — włączył się wreszcie Syriusz. — Powiedział, że przy swoich pracach badawczych potrzebuje pomocy kogoś zaufanego. Miał się tam spotkać z jakimś znajomym mistrzem eliksirów.

Harry’emu nagle zabrakło tchu. Wszystko, co przed chwilą usłyszał, złe nowiny, cała jego złość i zawód, wszystko to zbladło, gdy na peryferiach jego umysłu jaskrawymi literami zapulsowało jedno nazwisko: Serrent.

Severus Snape i pieprzony Andre Serrent w jednym pomieszczeniu. Razem. Sami. Być może przez całe tygodnie wspólnej pracy! A Snape nie powiedział mu nawet, że idzie do Stowarzyszenia! Harry wzdrygnął się na myśl, co to mogło oznaczać. To nie oznaczało tego. Z pewnością nie! Severus po prostu, po prostu… Szlag!

— Potrzebuję prysznica — wychrypiał i niemal pobiegł w stronę lochów.

Nie potrzebował prysznica, ale jak nigdy potrzebował chwili samotności. Miał wrażenie, że horda dzikich psów urządziła sobie w jego brzuchu krwawe porachunki, bezlitośnie szarpiąc jego wnętrzności. Nie chciał tłumaczyć Syriuszowi, co mu jest, nawet nie wiedział, jak miałby zacząć takie wyznanie. „Jestem zazdrosny, bo wydaje mi się, że mój mąż, którego jeszcze niedawno nienawidziłem, ale ostatnio ścieram z nim kurze z podłogi, spotyka się z kimś innym”. Jasne! Niech mu po prostu dadzą święty spokój!

— Potrzebuję prysznica — powtórzył, gdy dotarli do lochów i pognał prosto do łazienki. Zablokował drzwi, puścił wodę i usiadł na sedesie, żeby pomyśleć.

— Harry, wszystko w porządku? — zawołał jego ojciec chrzestny.

Nie, do diabła! Nic nie jest w porządku!

— Oczywiście! Wszystko gra! — odkrzyknął.

— Słuchaj, jeśli coś jest nie tak, to powiedz! Widzimy przecież, że jesteś zdenerwowany!

— Nic mi nie jest. Mówiłem, że jestem wkurzony. Chcę przez chwilę pobyć sam. Ostatnio ciągle ktoś za mną łazi! — Wiedział, że jest podły i niesprawiedliwy, ale w tym momencie nic go to nie obchodziło.

Za drzwiami przez dłuższą chwilę panowała cisza. Harry doskonale potrafił sobie wyobrazić, jak tych dwóch się naradza. Wreszcie odezwał się Remus.

— Wychodzimy! Założymy blokady na drzwi wejściowe i na kominek, zdejmij je, kiedy skończysz brać prysznic, dobrze?

Nie odpowiedział.

— Dobra, zrozumieliśmy — usłyszał głos Syriusza. — Znikamy. Mamy sprawy do załatwienia w ministerstwie. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, wrócimy przed spotkaniem.

Potem zapadła cisza. Po dłuższej chwili Harry skupił się i posłał swoją moc na zwiady, ale niczego nie znalazł. Po ich magicznych sygnaturach nie było nawet śladu, musieli więc naprawdę wyjść. Teraz nie miał już przed kim się ukrywać i nagle nie wiedział, co ze sobą zrobić. Pragnął, żeby Severus był teraz przy nim, aby mógł zaprzeczyć wszystkim tym idiotycznym domysłom i przywrócić światu Harry’ego równowagę. Ale jego nie było i Harry nie miał pojęcia, kiedy wróci. Może na to przeklęte spotkanie, a może i nie. Czy pójdzie z Serrentem na kolację? Harry nienawidził wyobrażać sobie, że jego mąż śmieje się przy posiłku z żartów innego mężczyzny. Na samą myśl czuł mdłości. Jednak nie mógł przestać. To wciąż do niego wracało: zmrużone oczy Snape’a i uniesiony kącik ust, a potem ten moment, gdy Severus odrzuca głowę do tyłu i parska krótkim, urywanym śmiechem, który Harry uwielbiał, bo tak rzadko miał okazję go oglądać.

Rozejrzał się niepewnie wokół. Niewielkie pomieszczenie dawało złudzenie przytulności i bezpieczeństwa. Nie miał ochoty stąd wychodzić. Pragnął racjonalnie przekonać sam siebie, że Severus niczego istotnego przed nim nie ukrywa, że to wszystko nic nie znaczy. Zamiast tego, gdy tylko zamknął oczy, jego nie w pełni poczytalny umysł zaczynał produkować coraz bardziej wymyślne wizje zdrady.

Harry nienawidził Serrenta, co uświadomił sobie bez szczególnego zaskoczenia. Nie miał pojęcia, kiedy dokładnie wyhodował w sobie to uczucie, ale właśnie je odnalazł, w pełni rozwinięte i ostre jak brzytwa. Gardził arogancją Francuza i jego wyniosłym uśmieszkiem chłopca z dobrego domu. Nienawidził go tak bardzo, że trząsł się, jedynie wyobrażając sobie jego postać. Gdyby go naprawdę zobaczył… Merlinie, nie ręczył za siebie!

W głowie krążyły mu strzępy obrazów, które jego mózg zaczął przerabiać w odrażające erotyczne wizje.

Na jednym z korytarzy ministerstwa Snape przypiera Serrenta do ściany i uśmiecha się do niego! A potem całuje tego blond drania. Harry obserwuje mokry język wsuwający się do ust Francuza i zbiera mu się na wymioty. Widzi wszystko, bo stoi tuż obok, a wtedy Severus zerka na niego i pyta: „I jak ci się to podoba?”.

Chryste!

Serrent podnosi swoją wstrętną miękką dłoń o kobiecym kształcie i wypielęgnowanych paznokciach, tak bardzo różną od poplamionych składnikami eliksirów dłoni Snape’a, podnosi ją i wplątuje w czarne włosy. Aksamitna wstążka spada na podłogę, ale żaden z nich tego nie dostrzega, bo Severus właśnie wsuwa między nogi Francuza swoje kolano, a ten jęczy głośno prosto w jego usta.

— Jestem chory — wyszeptał Harry, otwierając gwałtownie oczy. — Kompletnie mi odbiło.

Opierał łokcie o kolana, a czoło na złączonych dłoniach. Z prysznica wciąż leciała gorąca woda, tworząc w łazience duszny, wilgotny klimat. Przed chwilą wyobrażał sobie, że Severus pieści innego mężczyznę! Jego serce łomotało i był całkowicie pewny, że jeśli nie zapanuje nad swoją wypaczoną wyobraźnią, za sekundę odda zawartość żołądka! W tej chwili nienawidził Serrenta bardziej nawet niż samego Voldemorta.

Tylko na moment zamknął oczy, ale to wystarczyło, by obraz wrócił.

Snape opuszcza dłoń na biodro Francuza, ten jęczy głośniej i Harry słyszy szept, coś jakby „Sevrrus, Sevrrus” i od tego dźwięku kurczy mu się żołądek. Dłoń jego męża pełznie po biodrze Serrenta w kierunku jego kroku i Harry po prostu wie, co się za chwilę stanie. Nie może na to patrzeć, nie będzie! Nie pozwoli, żeby to się zdarzyło! „Przestań!”, krzyczy. I Snape przestaje. Jego dłoń zatrzymuje się, twarz zwraca w kierunku Harry’ego. „Dlaczego?”, pyta. „Nie należysz do niego!”, mówi Harry. „Należysz do mnie!”. „Doprawdy? Co skłania cię ku takim wnioskom?”. Brew Snape’a wędruje do góry, a Harry ma ochotę go uderzyć. „Jesteś moim mężem!”. Jest wstrząśnięty, że Severus tego nie rozumie. „Udowodnij to”, uśmiecha się Snape i odsuwa Serrenta na bok jedną ręką, jakby odsuwał niepotrzebny nikomu przedmiot. Harry od razu wie, co Severus ma na myśli i zaledwie chwilę zajmuje mu uświadomienie sobie, że jest pobudzony.

— Jestem nienormalny. Jestem zboczonym świrem — mruknął i zapadł się bez reszty w świat swojej fantazji, podczas gdy jego ręka samowolnie powędrowała w dół, żeby rozpiąć spodnie i pieścić nabrzmiałego penisa. Jego plecy wygięły się w łuk, nogi rozjechały na boki, a głowa opadła do tyłu, gdy przed jego oczami przewijały się kolejne obrazy.

Gorący język Severusa, jego dłoń i głos mruczący nieprzyzwoite słowa. Słowa, których Snape nigdy by nie użył. Wilgotny oddech na sutkach. Palce przy guzikach jego spodni. Zimne oczy Serrenta, pełne nienawiści, która podnieca Harry’ego do nieprzytomności. Ręce Severusa, ręce i półprzymknięte oczy i szept „Udowodnij to”.

Spazm orgazmu owładnął nim zupełnie niespodziewanie, wyrzucając na powierzchnię z odmętów umysłu jeszcze zanim przebrzmiało „…to”. Patrzył na własną rękę przesuwającą się w przód i w tył, podczas gdy strugi spermy tryskały na jego dłoń i koszulę. Nie mógł opanować gwałtownego dygotania nóg, gdy kolejne skurcze atakowały jego lędźwie. Jęczał głośno, a w głowie wciąż słyszał „Udowodnij to, udowodnij to, udowodnij…”.

Zwinął się na sedesie, resztki białej mazi z palców wycierając w spodnie. Był całkowicie pewny, że przez dłuższą chwilę nie da rady się poruszyć. Siedział skulony, czując ostatnie poorgazmowe dreszcze i próbując oswoić się z myślą, że nie kontroluje już swojego ciała, ani tym bardziej swoich fantazji.

Bezmyślnie wpatrywał się w ścianę przed swoim nosem, rejestrując mimochodem, że z prysznica wciąż leci woda, a w pomieszczeniu zrobiło się potwornie duszno. Wrażenie było nieprzyjemne, jakby w łazience brakowało tlenu, ale pomogło mu odnaleźć i znów złożyć w całość własne ciało, o którym przez chwilę myślał, że rozpadło się i zniknęło wraz z ostatnim wstrząsem przeżytej chwilę wcześniej rozkoszy.

Przymknął oczy. Wewnątrz siebie próbował odnaleźć złość, która pchnęła go do punktu, w którym teraz się znajdował, jednak jedyne co odkrył, to samotność, zażenowanie i niejasne poczucie winy. Samotny. Ale przynajmniej nie był już wściekły. Zaśmiał się krótkim, natychmiast zdławionym parsknięciem na myśl o ciotce i jej drewnianej łyżce, którą okładała go raz przy razie, kiedy zdarzyło jej się nakryć Dudleya na samogwałcie. „Dziwoląg”, usłyszał w głowie jej piskliwy głos. Właściwie mógł ją wczoraj zapytać, dlaczego to jego biła, a nie swojego syna, szkoda, że zapomniał. Teraz już na pewno nie spyta, bo w jakiś dziwny, pokręcony sposób zaczął sądzić, że tamto lanie mu się należało. Było jak płatność z góry, a on dzisiaj odebrał towar. I podobało mu się, Merlinie, podobało jak diabli, choć wstydził się każdego obrazu, jaki stworzyła jego karmiona potworną zazdrością wyobraźnia. „Zboczeniec”, zaskrzeczała ciotka. Poczuł się zmęczony i upokorzony. I teraz naprawdę potrzebował prysznica.

Bardzo powoli dźwignął się na nogi. Rozebrał się z pobrudzonych ubrań, zmniejszył temperaturę wody i sięgnął po mydło. Szorował się mechanicznie, produkując ogromne ilości piany. Chciał jakoś oswoić całą tę sytuację, ale im dłużej o tym myślał, tym gorzej się czuł. W końcu z wielkim trudem odepchnął od siebie wspomnienia ostatnich dziesięciu minut. Nie będzie tego roztrząsał, nie w tej chwili. Są ważniejsze problemy. Siłą skierował swój umysł na sprawy, o których wspominał Lupin zanim… Na te wszystkie społeczne sprawy. Musiał jak najszybciej zdobyć informacje na ten temat. Nie do wiary, że nikt mu nic nie mówił!

Błyskawicznie skończył prysznic, ubrał się pierwsze lepsze ciuchy, jakie udało mu się chwycić z szafy i pognał do salonu jak goniony przez stado hipogryfów, byle tylko nie przebywać w sypialni dłużej niż to absolutnie konieczne. Czuł się zbrukany i za nic w świecie nie chciał, by epizod „z łazienki” połączył się w jego głowie ze wspomnieniami czułych chwil spędzanych w łóżku z Severusem.

„Prorok Codzienny” leżał na stoliku. Cóż, przynajmniej nie wyglądało na to, że Snape celowo ukrywa przed nim fakty. Pewnie po prostu spodziewał się, że mąż nie zainteresuje się niczym, czego Hermiona nie pokaże mu palcem. I miał rację, przyznał Harry w duchu. W tej sytuacji trudno było mu nawet jakoś szczególnie się złościć.

Sięgnął po gazetę i zaczął nerwowo przerzucać kolejne strony. Najpierw były te wszystkie bzdury, które analizowali rano z Hermioną. Artykuł o jego groźbie (gdy go czytał, czuł się naprawdę zażenowany, zdawało mu się, że wszyscy się na niego gapią). Potem wampiry i mugole. Swoją drogą, Skeeter znów się popisała. Informacja o domniemanych śmierciożercach; Harry nie miał pojęcia, że było ich aż tylu, lista okazała się naprawdę długa. Na tym chyba zakończyli poważną prasówkę. Hermiona zaczęła przeglądać „Czarownicę” („Tylko spróbuj pisnąć, że miałam to w ręku!”), ale nie wiedział, czy przeczytała jeszcze inne pisma, bo obaj z Ronem kartkowali ukradkiem „Świat Quidditcha”. Gdy teraz o tym myślał, był niemal pewien, że przestudiowała każdą gazetę, która leżała wtedy na ich stole.

Na siódmej stronie „Proroka” znalazł wreszcie to, czego szukał. Prawa wyborcze dla magicznych stworzeń!, Przyspieszone wybory w niedzielę 18 maja! Czy znasz już wszystkich kandydatów?, Zamieszki w Irlandii, Niemczech i Portugalii, Korneliusz Knot ofiarą spisku śmierciożerców?, Nowa ordynacja wyborcza to nasz priorytet, twierdzi Rowan McKinley, przewodniczący Związku Brytyjskich Czarodziei Mugolskiego Pochodzenia, na gacie Merlina, jest w ogóle taki Związek?, Ustawa o kontaktach z mugolskim rządem wymaga weryfikacji, Bank Gringotta wprowadza limity wypłat, Rosja o krok od wojny domowej! Negocjacje ostatniej szansy!.

Harry czytał i nie wierzył własnym oczom. Większości nie rozumiał, ale to, co pojął, przeraziło go na śmierć. Zamieszki i wojna domowa! To on do tego doprowadził? Swoimi słowami na konferencji? To niemożliwe, to po prostu zbyt absurdalne! Czarodzieje mieli się dogadać, a nie zacząć ze sobą walczyć! Poza tym… coś tu się nie zgadzało.

Poderwał się z kanapy i nie namyślając się wiele, ruszył w stronę kominka.

— Gabinet Albusa Dumbledore’a! — krzyknął i wszedł w płomienie.

Z dyrektorskiego paleniska wypadł jak zwykle bez wdzięku, nie zdążył się tym jednak przejąć, bo oniemiał, gdy zobaczył, kto podniósł się z fotela na jego powitanie.

— Dyrektorze — kiwnął głową staremu profesorowi. — Lordzie Aventine.

— Wasza Królewska Mość — ukłonił się Lord. Słysząc tytuł, Harry nie mógł powstrzymać grymasu niezadowolenia. Nie umknęło to uwadze wampira. — Czy jakoś cię uraziłem? Jeśli tak, wybacz niezręczność.

Mężczyzna nie miał na głowie kaptura i Harry bez najmniejszych przeszkód mógł wpatrywać się w jego rubinowe oczy. Zabawne, że teraz nie odczuwał na ich widok żadnego dyskomfortu. W jasnym świetle dnia wampir wydawał się mniej groźny niż w nocy, ale wcale nie utracił swojej charyzmy i wyrafinowania. Jego rysy nadal były arystokratyczne, a maniery… Harry cichutko westchnął. Czuł się przy Aventinie jak ostatni prostak.

— Nie byłeś tak formalny wtedy w nocy — burknął „Jego Królewska Mość”, a wampirzy Lord uśmiechnął się lekko, nie odsłaniając zębów.

— Wtedy w nocy, jak byłeś łaskaw to nazwać, nie do końca jeszcze uznawałem twoje zwierzchnictwo.

— A dzisiaj już tak?

— Naturalnie. Myślałem, że wyraziłem się dość jasno w moim liście. — Spojrzenie czerwonych oczu było niezwykle intensywne.

— List — westchnął Harry. — Faktycznie. Miałem zamiar dzisiaj na niego odpowiedzieć. Dziękuję za prezent. Jest bardzo… eee… ładny. Moja przyjaciółka była nim urzeczona.

— Doprawdy?

— Tak, zdecydowanie.

— A czy panu Snape’owi również się podobał?

— Eee, prawdę mówiąc, nie mam pojęcia. Nie rozmawialiśmy o tym. Nawet nie wiem, czy go widział.

Harry czuł się coraz bardziej zakłopotany tą rozmową. Wydawała mu się dziwna, jakby nie do końca wiedział, czego dotyczyła. I do tego ten wzrok Aventine’a. Ten wzrok… Harry przygryzł wargę, bo przez głowę przemknęła mu nagle myśl, że wampir jest bardzo przystojny. Nie w taki sposób jak Julius Snape, raczej tak jak Syriusz, ale emanowała od niego jakaś siła, która sprawiała, że mężczyzna kojarzył mu się z Severusem. Brutalny. Męski. Niezwykle pociągający. Zamrugał powiekami, zbulwersowany tokiem swoich myśli. To wszystko przez ten cholerny artykuł Skeeter!

— Nie lubisz zatem, kiedy tytułują cię Jego Królewską Mością? — zapytał cicho Lord.

— Nasz król nie przepada za przesadnym formalizowaniem stosunków — wtrącił się uprzejmie Dumbledore, a Harry wywrócił oczami.

— Ach tak — szepnął Aventine. — Musisz mi wybaczyć. Przyszedłem na świat w czasach, gdy bycie królem znaczyło coś innego niż dzisiaj. Jak zatem chciałbyś, żebym się do ciebie zwracał?

— Po nazwisku, jak sądzę — powiedział niepewnie Harry. „Panie Potter” zupełnie by go satysfakcjonowało, ale głupio mu było instruować w tym względzie kogoś tak doświadczonego, jak wampirzy przywódca.

— Jak sobie życzysz — zgodził się mężczyzna i ukłonił lekko, przykładając dłoń do piersi. Patrzył przy tym Harry’emu prosto w oczy.

Młodzieniec nieznacznie zmarszczył brwi, zmieszany. Od wampira emanowało napięcie, jakiego chłopak nigdy wcześniej nie wyczuwał. Nie wiadomo dlaczego, w głowie ujrzał nagle scenę, którą wyobrażał sobie w łazience: stał pod ścianą, a Snape napierał na niego całym ciałem. I nagle obraz się zmienił: to już nie był Severus, teraz to wampir miażdżył jego usta w pocałunku. Znów zamrugał i uświadomił sobie, że powinien za coś podziękować. Niezręcznie kiwnął głową i odwrócił wzrok.

— Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? — zapytał Dumbledore’a. Kiedy nie patrzył na Aventine’a jego myśli wydawały się klarować i przypomniał sobie, po co w ogóle się tu zjawił.

— Wręcz przeciwnie — oznajmił dyrektor. — Gdybyś nie przyszedł, musiałbym pofatygować się do lochów. Potrzebuję twojej zgody na widzenie się Lorda Aventine’a z Lucjuszem Malfoyem.

— Malfoy nie jest więźniem. — Harry był zaskoczony.

— Cóż, biorąc pod uwagę skomplikowaną historię jego poczynań, uznałem, że pewien stopień dozoru jest niezbędny. Jeśli jednak uważasz inaczej, odwołam wikingów i zwrócę mu różdżkę.

— Zabrał mu pan różdżkę?

— Formalnie rzecz biorąc, otrzymałem ją na przechowanie od jego syna, gdy Lucjusz Malfoy został tu przyprowadzony.

— Aha. W takim razie możemy to chyba uznać za działanie zgodne z wolą rodziny — uśmiechnął się Harry.

— W istocie. — Dumbledore oddał mu uśmiech, a jego oczy zamigotały.

— Wobec tego, niech zostanie, jak jest. Jeśli chodzi o spotkanie — Harry zerknął na wampira — nie mam nic przeciwko.

— Dobrze. Odprowadzę zatem Lorda Aventine’a do skrzydła szpitalnego i wrócę jak najszybciej, byśmy mogli porozmawiać.

Harry uśmiechnął się z wdzięcznością. Dyrektor zdawał się rozumieć, że sprawa, która go tu sprowadziła, jest nagląca.

— Było mi niezwykle miło znów cię spotkać, Harry Potterze — odezwał się cicho wampirzy Lord.

— Mnie ciebie również, Lordzie Aventine — odparł Harry. — I bardzo mi przykro z powodu tego artykułu w „Proroku”.

Wampir ledwie dostrzegalnie wzruszył ramionami.

— Byłem przygotowany na atak — stwierdził spokojnie. — I zapewniam cię, że to dopiero początek.

Harry nie miał pojęcia, co na to odpowiedzieć, skinął więc jedynie głową. Wydało mu się, że usłyszał „Do zobaczenia”, ale to musiało być chyba złudzenie, bo usta wampira się nie poruszyły.

— Chodźmy — poprosił Dumbledore i wskazał mężczyźnie, by ruszył przodem. — Jestem przekonany, że Lucjusz Malfoy będzie zachwycony pańską wizytą, Lordzie Aventine.

Z pewnością, parsknął w duchu Harry.

Podszedł do okna i zaczął obserwować leniwe życie toczące się na błoniach. Uczniowie siedzieli nad jeziorem, wystawiając do słońca blade po zimie twarze, a niedaleko swojej chaty Hagrid budował coś, co wyglądało jak wielka klatka. Jego pracy przyglądało się kilku Puchonów, sądząc po wzroście pierwszorocznych. Z pozoru wszystko było jak zwykle. Aż wierzyć mu się nie chciało, że tutaj mogło być tak spokojnie, a gdzieś tam, poza granicami Hogwartu, ludzie sięgali po broń. A jednak nawet stąd widział wikingów patrolujących mury otaczające tereny szkoły. I zdawał sobie sprawę, że gdyby on tu nie przebywał, ich patrole nie byłyby potrzebne.

— Cudowną mamy wiosnę tego roku, prawda?

— Byłaby jeszcze lepsza, gdyby nie wojska na murach. — Odwrócił się do dyrektora. — Dlaczego nie poczułem, że pan wrócił? Wyczuwam sygnaturę każdego czarodzieja, rozpoznaję na odległość nawet moc wampirów. A pan zaszedł mnie od tyłu bez najmniejszego trudu. Jak?

— Sztuczka, Harry. Bardzo użyteczna, w rzeczy samej — uśmiechnął się Dumbledore. — Sądzę, że jesteś w stanie bez wysiłku ją opanować, choć nie ma na świecie wielu osób, wobec których jej stosowanie miałoby sens. Wpadnij w niedzielę na herbatkę, a z przyjemnością cię nauczę.

Harry skinął głową na zgodę.

— Jak spotkanie Malfoy-Aventine?

— Nie aż tak dobrze, jak oczekiwałem, ale lepiej niż można by sądzić po pierwszej reakcji pana Malfoya.

— Chciał uciec?

— Coś w tym rodzaju. Zapewne sam nazwałby to taktycznym odwrotem. Na szczęście albo i nieszczęście towarzyszyła mu urocza Nikotris i chyba męska duma kazała mu powściągnąć emocje.

— Malfoy boi się wampirów jeszcze bardziej niż wilkołaków. Ale w końcu sobie z tym poradzi.

— Widziałeś to, Harry?

Chłopak spojrzał na dyrektora z rezygnacją i westchnął.

— Tak. Na jednej ze ścieżek — odparł. — Ale nie o tym chciałem rozmawiać.

— Domyśliłem się. Zanim jednak zaczniemy właściwy temat, pozwól, że o coś cię spytam. — Dyrektor zapatrzył się w panoramę za oknem, ale chyba nic nie widział, bo jego spojrzenie pozostawało nieruchome. — Jaki prezent ofiarował ci Lord Aventine?

— Naszyjnik. Bardzo ładny, z symbolem oka.

— Tego się obawiałem. — Gdy starzec zwrócił się w stronę Harry’ego, jego wzrok był ciężki, a brwi zmarszczone. Położył dłoń na jego ramieniu i mocno ją zacisnął. — Chciałbym, Harry, żebyś jak najszybciej porozmawiał o tym z Severusem. Jeśli jeszcze nie wie o naszyjniku, powinien natychmiast się dowiedzieć. Byłoby nietaktem z mojej strony tłumaczenie ci, co ten prezent oznacza, bo powinien to zrobić twój mąż, ale obiecaj mi, że porozmawiasz z nim jeszcze dzisiaj.

Młodzieniec patrzył na Dumbledore’a kompletnie oszołomiony. Tyle zamieszania z powodu głupiej błyskotki? Ale nie miał wyboru, musiał się zgodzić.

— Obiecuję — powiedział. — Choć zupełnie nie rozumiem…

— Twój mąż wszystko ci wyjaśni — zapewnił go dyrektor, znów spokojny, z cieniem uśmiechu na ustach. — A teraz… Co cię do mnie sprowadza?

Zmiany nastroju starego czarodzieja były dezorientujące. Krótką chwilę zajęło Harry’emu przypomnienie sobie, co robi w gabinecie dyrektora. Spojrzał niepewnie na gazetę, którą porzucił przy kominku i zaczął się zastanawiać, jak wyjaśnić nękający go problem.

— Eee, panie profesorze, czytałem „Proroka”.

— Czy rzeczywiście? — Brwi Dumbledore’a podjechały do góry. — To szalenie pouczająca lektura, prawda?

— Raczej denerwująca. Panie profesorze! — wybuchł w końcu. — Remus powiedział, że to przeze mnie! Że to moja wina, to wszystko, co się dzieje! Ale ja tego nie planowałem, to nie tak miało wyglądać! I nie wiem…

— Spokojnie, Harry — odezwał się kojąco starzec. — Jestem pewien, że możemy to omówić bez niepotrzebnych nerwów. Usiądź, proszę. — Wskazał dłonią miejsce na jednym z foteli nieopodal kominka. Sam zajął fotel obok. — Co jest twoją winą, Harry?

— Zamieszki! Wojna domowa! I w ogóle wszystko!

— Och. — Albus podrapał się po nosie długim kościstym palcem, a potem spojrzał na chłopca znad okularów-połówek. — Zdumiewające nowiny, zaiste. Dlaczego uważasz, że jesteś winien tych wydarzeń?

Harry poderwał się z fotela i zaczął wydeptywać ścieżkę wzdłuż kominka.

— Bo powiedziałem na konferencji, że popieram demokratyczne formy rządów!

— A nie popierasz?

— Oczywiście że tak! Ale nie o to chodzi!

— O co zatem?

— Nie powinienem był tego mówić! Nie powinienem… yyy… zachęcać nikogo do przemocy!

— Nie zauważyłem, żebyś kogoś zachęcał do przemocy.

— Nie dosłownie. Ale powiedziałem, że poprę demokratyczne żądania, jeśli ktoś takie zgłosi.

— Zakładam, że rzeczywiście poparłbyś je, czyż nie?

— Oczywiście, ale nie w tym rzecz! — Dumbledore wpatrywał się w niego uważnie, jednak nic nie mówił. Harry wyrzucił dłonie do góry w dziwacznym geście, ni to złości, ni rezygnacji. — Nie rozumie pan? — zawołał. — Gdybym tego nie powiedział, nic złego by się nie wydarzyło!

— Usiądź, Harry, i posłuchaj mnie uważnie — rozkazał dyrektor. Pod jego stanowczym spojrzeniem chłopak opadł na fotel. — Byłem na tej konferencji. Słyszałem każde słowo, które padło z twoich ust i uwierz mi, że czułem wyłącznie dumę, gdy powiedziałeś to, co powiedziałeś. Nie mam pojęcia, dlaczego patrzysz na swoje wystąpienie pod kątem winy. Powinieneś odczuwać satysfakcję, że twoje słowa mają taką siłę, by pchnąć ludzi do działania!

Harry patrzył na dyrektora w osłupieniu. Wpadł do jego gabinetu nastawiony na ostrą krytykę, a tymczasem usłyszał pochwały. Których zresztą wcale słyszeć nie chciał.

— Chyba mnie pan nie zrozumiał — powiedział, marszcząc brwi. — W wielu miejscach na świecie giną ludzie, bo ja powiedziałem o dwa zdania za dużo! Nie ma w tym niczego, co mogłoby sprawić, że poczuję satysfakcję!

Dumbledore obrzucił go długim spojrzeniem, lekko przy tym mrużąc oczy. W tej chwili przypominał Harry’emu Snape’a szykującego się do pojedynku. Tylko patrzeć, jak Albus wyciągnie miecz i zacznie nim wywijać. Wizja ta odrobinę go rozproszyła i mało brakowało, a uśmiechnąłby się pod nosem. Na szczęście w tym właśnie momencie dyrektor postanowił przerwać ciszę.

— Ludzie giną, bo nie znajdują innych sposobów na rozwiązanie swoich problemów. Są zmęczeni i sfrustrowani życiem do tego stopnia, że dojrzeli, by poszukać wyjścia z sytuacji i z jakiegoś powodu uważają, że rozwiązanie siłowe będzie najlepsze. Nie masz nic wspólnego ani z ich sytuacją życiową, ani z wyborem metod, za pomocą których rozwiązują swoje problemy. Jedyne, co zrobiłeś, to powiedziałeś głośno, że widzisz ten problem, który tak bardzo im doskwiera i uważasz, że należy go rozwiązać. To wszystko. Nie ma tu miejsca na poczucie winy.

— Powiedziałem, że jestem za demokracją. Wtedy ludzie chwycili za broń. Dla mnie to bardzo logiczne, że to jest moja wina. — Słowa wypływały z ust Harry’ego bardzo powoli. Albo dyrektor nie rozumiał oczywistych kwestii, co akurat nie wydawało się Harry’emu możliwe, albo to on sam czegoś nie rozumiał. — Gdzie popełniam błąd?

Albus ledwo dostrzegalnie się uśmiechnął.

— Jeśli w ogóle popełniasz jakiś, to na pewno nie leży on w rozumowaniu — stwierdził. — Twoja logika jest bez zarzutu: obaj zgadzamy się co do tego, że to właśnie twoja deklaracja była iskrą, która rozpaliła płomień w sercach ludzi. Ale nie musieli przecież gasić tego płomienia krwią. To ich własny wybór, że sięgnęli po broń. — Dyrektor zdjął okulary, przetarł je i ponownie założył. Jego oczy za cienkimi szkłami były bladobłękitne, jakby wypłowiały od oglądania zbyt wielu poranków i zachodów słońca. — Nie chodzi mi o to, żebyś uwierzył, że ludzie walczą z innego powodu, bo to byłoby kłamstwo. Chcę jedynie, byś zrozumiał, że zdarzyło się o wiele więcej niż tylko przelew krwi. Pozostali, którzy również słyszeli twoje słowa, wybrali inną drogę, zapewne dłuższą i trudniejszą. — Dumbledore wskazał na wciąż leżącego przy kominku „Proroka”. — Tam są jedynie wiadomości o walkach, pożarach, krwi i knuciu na małą i wielką skalę. To gazeta, a one zawsze szukają sensacji. Nie można opierać się wyłącznie na nich, gdy się próbuje wysnuć sensowne wnioski o tym, co się dzieje na świecie. Walki to tylko jeden z efektów twojego wystąpienia, do tego wcale nie najważniejszy.

Dumbledore podniósł się z fotela i ruszył do swojego biurka, na którym w stertach piętrzyły się książki, gazety i jakieś lu...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin