Pan_i_Pani_Malfoy.doc

(324 KB) Pobierz

Pan i Pani Malfoy

 

PROLOG

- Zebraliśmy się tu dzisiaj, by połączyć świętym węzłem małżeńskim tę niewiastę i tego mężczyznę.
Nie wierzę, że tu jestem, myślała Ginewra Weasley, kompletnie ignorując księdza. Nie wierzę. To sen. Tak, to musi być sen. I ja się za chwilę obudzę.
Najchętniej potrząsnęłaby głową, aby odpędzić natrętne myśli, ale zbytnio bała się, że tym samym długi, ciągnący się po ziemi welon z ciężkiej koronki, oderwie się od misternego koka, który fryzjerka stworzyła z jej rudych loków po dwóch godzinach pracy.
Ale jeśli to sen, to dlaczego wszystko wydaje się tak przeraźliwie realne?
Nie przejmując się tym, co należy robić stojąc na ślubnym kobiercu, a także tym, czego wtedy robić nie należy, odwróciła się lekko, by spojrzeć na wypełniony po brzegi kościół.
Po lewej stronie od przejścia widziała wszystkich swoich bliskich. Pierwszą ławkę zajmowała ukochana rodzina. Molly starała się ukryć łzy, uśmiechając się blado do córki. Również Artur najwyraźniej za punkt honoru przyjął robienie dobrej miny do złej gry. Jej bracia jednak wyglądali na ogarniętych manią destrukcji. Gdyby spojrzenia mogły ranić, pan młody obecnie byłby jedynie bezkształtną, skrwawioną masą.
Dalej siedzieli Harry, Hermiona, Neville, Luna… Wszyscy jej przyjaciele i dalsi krewni. Potem znajomi, współpracownicy i członkowie Zakonu Feniksa. Nikt się nie cieszył. Wyglądali raczej, jakby byli widzami pogrzebu, nie zaślubin.
Po drugiej stronie przejścia zasiadała arystokracja. Sam przód zajmowali Lucjusz i Narcyza Malfoy’owie. Z ich twarzy nie można było wyczytać nic, żadnych uczuć, ale strój dawnej panny Black był aż nadto wymowny – długa suknia, elegancka narzutka na ramionach, kapelusz z grubym woalem na twarzy, a wszystko w odcieniu głębokiej, żałobnej czerni. Nie lepiej wyglądał jej szacowny małżonek.
Dalej widziała twarze osób, które znała, a których nienawidziła, wiedziała bowiem, kim są ci ludzie. Nott, Avery, Macnair… Śmierciożercy. Mordercy. Potwory w ludzkich ciałach.
Zamknęła oczy, przerażona tym, na co się porywa.
- A jeśli ktoś zna przyczyny, dla których sakrament ten nie powinien się odbyć, niech je teraz wypowie, albo zamilczy na wieki. Bowiem, co Bóg połączy, niechaj człowiek nie rozłącza…
Po tych słowach zapadła cisza, mimo że niemal wyczuć można było, iż co najmniej połowa zebranych chce krzyczeć w proteście, a najbardziej pragną tego sami nowożeńcy. Nikt jednak się nie odezwał.
Ginny niemal podskoczyła, gdy ksiądz zwrócił się po chwili do niej:
- Ginewro Elizabeth Weasley, czy bierzesz Dracona Lucjusza Malfoy’a za męża i ślubujesz być z nim od tej chwili na dobre i na złe, w bogactwie i biedzie, w chorobie i zdrowiu, póki śmierć was nie rozłączy?
Nie! Nie! Wszystko wewnątrz niej gotowało się, nie chciała dopuścić do tego za wszelką cenę, nawet gdyby miała poświęcić dobro Zakonu. Uparcie nie spoglądała na mężczyznę stojącego obok, jakby mogło jej to w czymś pomóc.
- Ginewro Elizabeth Weasley... – powtórzył ksiądz, spoglądając ze zdziwieniem na młodą kobietę. Nie mógł zrozumieć wyczuwalnego napięcia pomiędzy tym dwojgiem, przecież stanowili taką ładną parę…
Ginny zadrżała słysząc ponownie swoje imię, ale nie mogła zdobyć się na owe znienawidzone „Tak”. A kiedy pomyślała, na co się zgodzi… Na bycie z tym uosobieniem zła i nienawiści w jednej osobie, na zawsze, aż do śmierci? Po plecach przeszedł jej lodowaty dreszcz.
Sędziwy kapłan udzielający im ślubu najwyraźniej zaczął się niecierpliwić. Przecież jej zachowanie przekraczało wszelkie normy!
- Ginewro Elizabeth Weasley! – huknął.
Zamrugała, gdy nagle poczuła łokieć wbijając się w jej bok.
- Odezwij się – usłyszała przeciągłe warknięcie, dochodzące od strony młodego pana.
Wzięła głęboki oddech, spoglądając na promienie słońca wpadające przez okno, za którym krył się cały piękny świat, całe życie, które teraz ona poświęci dla wyższych idei.
- Tak – szepnęła rozpaczliwie, marząc o możliwości ucieczki z tego miejsca, od tej sytuacji.
- Głośniej, proszę – syknął ksiądz, któremu najwyraźniej znudziło się udawanie nobliwego, cierpliwego i kochającego pasterza w obliczu nieznośnej panny młodej.
- Tak! – krzyknęła Ginny ze złością, czując, że do oczu napływają jej łzy. Oznaka żalu i tęsknoty za utraconą wolnością.
Ksiądz odchrząknął, obdarzył ją złowrogim spojrzeniem i odwrócił się do mężczyzny.
- A ty, Draconie Lucjuszu Malfoy’u, czy bierzesz Ginewrę Elizabeth Weasley za żonę i ślubujesz być z nią od tej pory na dobre i na złe, w bogactwie i biedzie, w chorobie i zdrowiu, póki śmierć was nie rozłączy?
Niech on się nie zgodzi, modliła się w duchu Ginny. Niech nagle zrezygnuje. Niech mnie tu zostawi, przed ołtarzem, niech wystawi na pośmiewisko, ale niech się ze mną nie żeni!
- Tak – rozmyślania przerwał jej cichy, spokojny głos, jak zwykle lekko przeciągający samogłoski.
Jednocześnie z jego „Tak”, Ginny westchnęła i nie była jedyna, ponieważ podobnie zareagowali prawie wszyscy zebrani, co niepomiernie zdziwiło księdza. Na powrót dobrotliwy i kochający swoje czasem błądzące owieczki duszpasterz począł zastanawiać się, z jakiego powodu wszyscy zebrani aż tak obawiali się, że małżeństwo nie zostanie ostatecznie zawarte..
Do czego to jeszcze dojdzie, pomyślał. Słyszałem już o różnych dziwnych rzeczach, ale tym razem to już przesada…No, no…nie ma co, jakaś bardzo osobliwa sprawka!
Miał rację, biedaczek, aczkolwiek nigdy już nie przyszło mu się dowiedzieć, na czym owa osobliwość polegała*.
- Wyraziliście swoją wolę w obliczu Kościoła – kontynuował zatem, pokrywając dostojnym tonem zaciekawienie. – Niech Pan w swej dobroci umacnia tę wolę i obdarzy was błogosławieństwami. Amen. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, ogłaszam was mężem i żoną.
Ginny przymknęła powieki, czując, że właśnie zatrzasnęły się drzwiczki jej klatki, z której odtąd będzie jedynie oglądać życie umykające pomiędzy palcami. Zapiekły ją oczy, mimo wszelkich składanych sobie obietnic, że nie będzie płakać.
- Możesz pocałować pannę młodą – dodał ksiądz, zwracając się do pana młodego, a oboje świeżo upieczeni małżonkowie zmartwieli. Kapłan uśmiechnął się do Dracona zachęcająco, a on z wyrazem obrzydzenia na twarzy, którego nawet nie raczył ukryć, zbliżył się do Ginny. Zamknęła oczy, zaciskając usta i modląc się o szybki koniec całej tej farsy, zwanej powszechnie weselem. Poczuła chłodne, obojętne wargi na swoim policzku, a potem usłyszała brawa, początkowo nieśmiałe, później grzmiące, niemal dzikie, jakby każdy w ten sposób chciał uwolnić buzujące wewnątrz duszy emocje. Ginny wsłuchała się w nie rozpaczliwie, a potem spojrzała załzawionymi oczy na księdza i, nie przejmując się, że on nic nie zrozumie, szepnęła z goryczą:
- Więc to w taki sposób ginie moja wolność… przy ogłuszającym aplauzie…**
I odwróciła się, ujmując swojego nowego męża za ramię. Zeszli ze schodów otaczających ołtarz, gdy rozległy się pierwsze tony Marsza Weselnego.

_______________________
* Tak jak to uwielbiam – parafraza cytatu z książki J.R.R. Tolkiena „Władca Pierścieni. Bractwo Pierścienia”.
** Parafraza numer dwa – tym razem z filmu „Gwiezdne Wojny. Zemsta Sith’ów”.



ROZDZIAŁ PIERWSZY:
Zasady dobrego wychowania

Ginny ze złością kopnęła kufer, nie widząc niczego innego, na czym mogłaby się wyładować. Draco właśnie łaskawie wniósł jej bagaże do holu ich nowego domu, po czym wyszedł, trzaskając drzwiami.
Cudowny pierwszy dzień na nowej drodze życia, pomyślała z porażającą ironią młoda kobieta. I jak ja mam się w tym znaleźć? A miesiąc temu wszystko wyglądało tak pięknie.
Westchnęła, siadając na najbliższym krzesełku. Nie mogła powstrzymać się, by nie zastanowić się nad własnym życiem.
Niedawno ukończyła Wyższą Akademię Białej Magii z wyróżnieniem i aplikacją aurorską, dostała posadę w Ministerstwie, była cenionym członkiem Zakonu Feniksa, słowem – wszystko było idealne. A tu nagle stała się ofiarą intrygi Voldemorta, którą potem zdecydowała się wykorzystać w walce z nim.
Dzięki informacjom pochodzącym, jak sądziła, od ściśle tajnego szpiega w postaci Severusa Snape’a, wiedziała, że Draco Malfoy zawiódł Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać podczas jednej z misji i tym samym naraził się na jego gniew. A kara Czarnego Pana była zarówno okrutna dla wyniosłego i dumnego mężczyzny, jak i pożyteczna dla samego władcy. Otóż nakazał on poddanemu, by ten ożenił się z którąś z członkiń Zakonu Feniksa. Miał zyskać jej zaufanie i uczynić z niej źródło informacji potrzebnych śmierciożercom. A że ze znanych im kobiet tylko dwie wchodziły w rachubę, Hermiona Granger i Ginewra Weasley, nie trudno było domyślić się, że pierwsza odpadała natychmiast ze względu na swoje pochodzenie.
Za to ta druga… Nikt chyba nie spodziewał się, że zgodzi się na małżeństwo tak szybko. Niewątpliwie też uratowała tą decyzją skórę młodemu Malfoy’owi, którego zapewne czekałaby śmierć za niepowodzenie jego kolejnej misji.
Ginny, kiedy tylko przestała się zdumiewać i usłyszała wieści Snape’a, nie wahała się długo. Za wszelką cenę chciała przysłużyć się Zakonowi, było to jej podstawową ambicją. Zgodziła się więc na desperackie małżeństwo z Malfoy’em. Wiedziała bowiem, że prędzej czy później zdradzi się on z jakimiś planami, a przy tym wszystkim zdawała sobie sprawę, że ich dotychczasowy szpieg coraz bardziej tracił zaufanie innych popleczników Voldemorta. Tym samym stworzenie nowego agenta było nieodzowną i pilną potrzebą, a sytuacja stwarzała możliwość ku temu. Nawet jej rodzina pogodziła się z tymi zamiarami – tak mocno wszyscy oddani byli sprawie, a Ginewry nikt przecież nie zmuszał, była to jej dobrowolna decyzja, podejmowana pomimo świadomości ciągłego niebezpieczeństwa, jakie niewątpliwie zagrażałoby jej po zawarciu małżeństwa.
Skrupuły i powagę swoich decyzji poczuła dopiero stojąc na ślubnym kobiercu, ale wtedy było już za późno by myśleć o konsekwencjach. Wiedziała, że teraz pozostaje jej skupić się na zadaniu, bo nie ma już odwrotu.
Najśmieszniejsze jednak w całej sytuacji było to, że po za gronem śmierciożerców i członków Zakonu, nikt nie wiedział o czynnikach przyczyniających się do ślubu. Ginewra i Draco zmuszeni byli udawać przykładnych małżonków przed całą resztą społeczności czarodziei, aby nie przyciągać zbytniej uwagi, która mogłaby zaszkodzić zarówno jednej jak i drugiej stronie. Tym samym – ich przyszłe życie miało być farsą, zasłoną dymną dla prawdziwych celów.
Rozmyślania przerwały jej gwałtownie otwarte drzwi, których skrzydło trafiło prosto w nią, przewracając ją razem z filigranowym krzesełkiem, na którym siedziała.
Lądując na ziemi nie tylko mocno obiła sobie pewną tylną część ciała, ale także uderzyła się głową w kant rzeźbionego stojaka na parasole. Pociemniało jej przed oczyma. Głośno zaklęła, rozwścieczona.
- Kto to, u diabła?! – spytała podnosząc się z ziemi i masując ciemię. Ciągle jeszcze nie widziała wyraźnie.
- Porażająca kultura, Ginewro. Myślałam, że nawet twoi rodzice powinni umieć cię wychować nieco lepiej. Ale jak widzę - myliłam się.
Ginny spojrzała na stojącą w progu teściową. Narcyza przyglądała się jej z pogardą, sama reprezentując, jak zwykle, najwyższy poziom szyku i elegancji.
- Proszę się trzymać z daleka od mojej rodziny, jeśli nie mam obrazić tej plugawej, do której należy pani – syknęła rozzłoszczona.
Tamta roześmiała się drwiąco, unosząc jednocześnie swoje piękne brwi.
- Pozwolę sobie zauważyć, moja droga, że do tej „plugawej rodziny” obecnie należysz i ty. I nie mów do mnie „pani”, to nie wypada. Jesteś, niestety, żoną mojego syna, który okazał z niewiadomego mi powodu totalny brak gustu. Nic już z tym nie mogę zrobić, po za tym, że postaram się uczynić z ciebie damę, abyś nie przynosiła za wiele wstydu nazwisku Malfoy, które obecnie nosisz.
Ginny prychnęła drwiąco, nie mogąc się powstrzymać. Jednocześnie zastanawiała się, czy Narcyza tylko udaje nieświadomą powodów zawarcia tego małżeństwa, czy naprawdę nic na ten temat nie wie?
W tym samym momencie drzwi otworzyły się po raz kolejny, znów niemal zwalając ją z nóg. Weszli Draco i Lucjusz.
Boże, jacy oni są do siebie podobni, pomyślała młoda pani Malfoy. Tacy podobni… Aż strach. Obaj lodowaci, nieczuli, bezwzględni, źli… To nie ludzie, jedynie demony ukryte w człowieczym ciele. Demony! A przecież Voldemort potrafi złamać ich obu… Kim on musi być, skoro posiada taką władzę? Skoro potrafi rządzić tymi pomiotami piekieł? Wcielenie zła…
Obaj nowoprzybyli rozejrzeli się po holu. Ginny, która była tu po raz pierwszy, poszła za ich przykładem.
Posadzkę z jasnego marmuru wyłożono szkarłatnymi, wschodnimi kobiercami. Ściany były swoistą mieszanką fresków i zdobień, nigdzie jednak nie było przesady, wszystko urządzono gustownie i elegancko. Gdzieniegdzie na ziemie opadały spod sufitu ciemnogranatowe kotary, ozdabiane złotym haftem. Każdy mebel, drobiazg był starannie dobrany i, bez wątpienia, tak drogocenny, że jego równowartość wystarczyłaby na pokrycie kosztów odremontowania starej, zniszczonej Nory.
Hol, teraz zalany białym, dziennym światłem, wieczorami musiał być oświetlamy ciepłym blaskiem licznych świec, osadzonych na wielkich świecznikach ze starego złota, będących swoistymi dziełami sztuki.
Wzrok Ginny pomknął dalej, gdzie zaczynały się szerokie, marmurowe schody o ręcznie rzeźbionych poręczach i stopniach. U ich szczytu rozpoczynała się krótka galeria.
Przepiękny dom, pomyślała. W porównaniu z Norą… ale to w Norze byłam kochana i mogłam kochać, bezpieczna i szczęśliwa. A co za życie czeka mnie tutaj? Szpiegowanie, udawanie, a wszystko pod przykrywką zachowania, jakie pewnie będzie starała się mi wpoić moja, cóż, teściowa. Dla świata pozostanę tylko słodką żoną Dracona Malfoy’a, zawsze stojącą pół kroku za mężem, panią domu, której marzeniem jest zadowolić małżonka, wyglądającą i zachowującą się perfekcyjnie. Taką jak Narcyza. Ale ja nie chcę takiego życia! Po prostu nie chcę! Co mi po zbytku i wygodzie? Nie tu. Tutaj nie to mi jest potrzebne.
Ginny nie potrafiła poddać się czarowi swojego nowego domu. Swojego i Dracona. Zamieszkać bowiem mieli sami, a nie z jego rodzicami. Specjalnie odnowiono starą, wielką kamienicę w Londynie, która przypadła jej mężowi w spadku po babce. Obecnie budynek zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz bardziej przypominał pałac.
Lucjusz skrzywił się.
- Cudo to to może nie jest, ale nic więcej się już teraz nie zrobi. Jakoś powinniście przeżyć, zanim nie wprowadzi się kilku dodatkowych udogodnień… Gdzie są skrzaty domowe? – zapytał po chwili, a jego oczy zabłyszczały zniecierpliwieniem.
Jak spod ziemi wyrósł przed nim przedstawiciel wspomnianego gatunku. Spoglądał z przestrachem na stojących wokół ludzi, czy raczej należałoby powiedzieć – trząsł się z przerażenia, a w jego oczach dostrzec można było panikę.
- To – Lucjusz cedził słowa, wskazując palcem na stojące kufry – już dawno powinno być uporządkowane! Natychmiast ma to stąd zniknąć, zrozumiałe?!
- Tak jest, sir – pisnął skrzat, niemal płaszcząc się na ziemi. Po chwili poderwał się i popędził w stronę bagaży. Ginny dostrzegła, że zaraz pojawiło się więcej jego rodaków, w ekspresowym tempie uprzątając wszelki nieporządek.
- Chodźmy do salonu – mruknął Lucjusz, posyłając ostatnie groźne spojrzenie, i wszedł do pomieszczenia obok. Pozostali podążyli za nim. Gin ociągała się jak mogła, idąc na końcu.
W progu zaparło jej dech. Jeśli myślała, że hol urządzony jest z przepychem, tu natychmiast zrewolucjonizowała swoje poglądy. Salon był po prostu wspaniały. Urządzony w odcieniach zieleni, szkarłatu i srebra, sprawiał nieopisywalne wręcz wrażenie. Zabytkowe meble z ciemnego drewna, czarodziejskie portrety, puszyste dywany, przyciągające wzrok barwnością arrasy, połyskliwe srebra… wszystko było po prostu idealne.
Ginny opadła na starodawne krzesło z poręczami, wyłożone jasnozieloną, jedwabną, bajecznie miękką materią, stojące stosunkowo daleko od długiej, obitej purpurowym pluszem sofy, na której zasiadła Narcyza, i dwóch foteli, wyściełanych ciemnozielonym aksamitem, które zajęli Draco i Lucjusz.
Nikt nie zdążył wypowiedzieć choćby słowa, gdy pojawiła się przed nimi skrzatka, kłaniając się tak głęboko, że czubkiem długiego, zadartego noska dotykała posadzki.
- Czy podać coś, sir? – spytała spoglądając raz na ojca, raz na syna, nie wiedząc najwyraźniej, do którego się zwracać.
Starszy Malfoy machnął lekko ręką i spojrzał ironicznie na Dracona.
- To twój dom – stwierdził. - Ty przywołuj swoich poddanych do porządku. Ja już raz to zrobiłem i wystarczy.
Skrzatka zadrżała słysząc te słowa. Młody Malfoy spojrzał na nią pogardliwie.
- Czy tak trudno jest zrozumieć kilka zasad dobrego wychowania? – zapytał niebezpiecznie cicho i spokojnie. – I czy tak trudno się do nich dostosować?
- Sir?
- Milczeć! Kiedy mówię, nie waż mi się przerywać! Wy, skrzaty, powinnyście wiedzieć, gdzie wasze miejsce. Powinnyście znać swoje obowiązki. I nie będę powtarzał, tylko dostaniecie ubranie, jeśli podobny karygodny błąd zdarzy się raz jeszcze. Kiedy nie wołam, nie ważcie się pokazywać nieproszone i przeszkadzać mnie lub moim gościom. Wszystko, co macie robić, ma być czynione po cichu, niezauważalnie. A jeszcze jedno zapomnienie się, jak w przypadku bagaży, to się to dla was źle skończy. Teraz wynocha stąd! Zanim potraktuję magią!
Skrzatka przygięła się do ziemi i w pośpiechu opuściła pokój, a Ginny była gotowa przysiąc, że w jej wielkich oczach widzi łzy.
Poczuła narastającą złość. Jakkolwiek nigdy nie potrafiła zrozumieć Hermiony i jej kampanii WESZ, to jednak tak niesprawiedliwe traktowanie jak to, które zaprezentował Draco, wołało o pomstę do nieba.
- Drań – powiedziała, spoglądając wyzywająco na męża. Zarówno on jak i jego rodzice zamarli, by spojrzeć na nią lodowato. Ale Ginny nie dała się zastraszyć. – Zimny, nieczuły drań – powtórzyła.
- Co powiedziałaś, kobieto? – warknął Draco, mrużąc oczy tak groźnie, że po plecach przeszedł jej dreszcz. Nie powinnam z nim zadzierać, przemknęło jej przez myśl. Nigdy więcej nie powinnam tego robić. On jest śmiertelnie niebezpieczny. Boję się, stwierdziła na koniec z bezbrzeżnym zdumieniem, bo podobny strach był dla niej nowym uczuciem. Przerażenie zmieszane z nienawiścią i pogardą… takiej mieszanki nie odczuwała nawet w stosunku do Czarnego Pana.
Mimo to podniosła dumnie brodę i, spoglądając prosto na niego, odparła:
- To, co słyszałeś. Jesteś draniem, Draconie Malfoy’u, nieczułym i zimnym. A przy okazji niesprawiedliwym. Ta skrzatka niczym nie zawiniła, pojawiła się w dobrej woli, by przykładnie służyć. Bo jeśliby czekała, tak jak te biedactwa w holu, aż ją zawołasz, to zostałaby skrzyczana za zwłokę tak samo jak tamte przez twojego szanownego ojca – ostatnie słowa niemal wypluła tak, że zabrzmiały jak obraźliwe.
Draco wstał i powoli podszedł do barku. Nalał sobie whisky do szklanki, a spojrzawszy na Lucjusza, napełnił też drugą szklankę. Podał mu ją i spojrzał na Narcyzę:
- Matko?
- Wiesz doskonale, że nie piję żadnego alkoholu przed szóstą po południu – odparła, przyglądając się swoim idealnie opiłowanym paznokciom.
Draco skinął głową, po czym podszedł powoli do swojej młodej żony.
Ginny z trudem powstrzymywała dzwonienie zębów i zachowywała pozornie pogardliwą i lekceważącą minę. Poczuła się bardzo niepewnie, gdy jej słowa na początku zostały przyjęte obojętnie, albo przynajmniej tak się jej wydawało. Teraz, powoli podniosła głowę, by spojrzeć na stojącego nad nią Dracona.
Nigdy nie widziała równie twardego spojrzenia. Nigdy. Skuliła się lekko, jakby czekając na smagnięcie batem.
- Ginewro – warknął. – Wstań!
Posłusznie podniosła się z fotela, sparaliżowana strachem.
- Jesteś moją żoną – kontynuował cicho Draco, a jego oczy, teraz wąskie jak szparki, zdawały się być wypełnione białym ogniem, niemal piekielnym. Ginny poczuła się jakby trafiła wprost do czeluści, gdzie jej dusza jest rozrywana na kawałki, cierpiąc nieskończoną agonię, przez wieki*.
Pokiwała głową pośpiesznie, ponieważ on najwyraźniej oczekiwał potwierdzenia.
- Masz mnie słuchać, wykonywać moje polecenia i nie wolno ci ani mnie ignorować, ani zwracać mi uwagi. Rozumiesz, czy przekracza to twoje zdolności pojmowania? – mówił bardzo cicho, ale jednocześnie sposobem wymawiania tych słów poniżał ją tak samo, jak uświadamianiem, że dla niego jest istotą niższego rzędu, niewolnicą, niczym więcej. Że jest tylko kobietą.
Ledwo powstrzymała łzy, poczym pokiwała głową. Draco odwrócił się od niej, co pozwoliło jej ujrzeć ironiczne rozbawienie w oczach Lucjusza i zimną obojętność wypisaną na twarzy Narcyzy.
Oboje wstali.
- Musimy iść już, Draco – oświadczył Malfoy senior. – Myślę, że jednak sobie poradzisz… Strach zawsze zaskakująco dobrze działał na słabe i liche istoty. Tak, zdecydowanie sobie poradzisz. Przynajmniej w urządzeniu życia domowego… - spojrzał ostrzegawczo na syna, jakby przypominając o obowiązku zdobycia zaufania. – Chyba, że stawiasz na całkowite poddaństwo. Paraliżujące – mówił ciszej, obserwując Ginny jak towar na wystawie. – W każdym razie, do zobaczenia w Ministerstwie.
- Ja jutro tu wpadnę – zwróciła się Narcyza do synowej. – Trzeba nadrobić braki w twoim wychowaniu, bo jak ci już mówiłam, nie będziesz hańbić naszej rodziny nieodpowiednimi manierami. Do widzenia, Draco.
Ginewra spoglądała tępo jak wychodzą. Jej mąż, pan i władca, odprowadzał ich do holu.
Osunęła się na ziemię, bezsilna. Cała jej żywiołowość, radość życia, optymizm zniknęły. Czuła się jak pusta, bezduszna skorupa.
To będzie piekło, pomyślała zanim zaczęła gorzko płakać.

__________________________
* Jak zwykle parafraza, tym razem cytatu z filmu „Constantine”.
ROZDZIAŁ DRUGI
Żona idealna.

Ginny rozczesywała loki, spoglądając co jakiś czas w zwierciadło. Po chwili opuściła szczotkę, przyglądając się sobie.
Westchnęła ze zrezygnowaniem. Nienawidziła swoich włosów. Nie dość, że nie wiele można było z nimi zrobić - były zbyt puszyste i gęste - to do tego ich intensywnie rudy kolor usprawiedliwiał wszelkie zaczepki ludzi wołających za nią Wiewióra.
Co prawda, od dawna nikt jej tak nie nazwał, ale doskonale pamiętała czasy Hogwartu, Ślizgonów przezywających ją i wytykających palcami. A do grupy tej należał jej obecny mąż.
Parsknęła ze złością. Kiedyś mówił do niej Ruda, ewentualnie Weasley, a teraz – per Ginewra. A ja może mam do niego mówić „Draconie”, myślała ironicznie.
Wzięła grubą, czarną gumkę i związała włosy w koński ogon. Potem wstała sprzed wytwornej toaletki, jaką wstawiono do jej garderoby.
Mieli osobne pokoje, ona i Draco, co przyjęła z westchnieniem ulgi. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić dzielenia z nim łoża.
W swojej sypialni zakochała się natychmiast. Była niczym wyjęta z jej dziewczęcych marzeń – taka, jakiej zawsze pragnęła. Elegancka, kobieca i prześliczna zarazem.
Wysokie okna, tworzone z wielu pojedynczych szybek* przesłonięte były delikatnymi, zwiewnymi, kremowymi firankami. Po bokach wisiały o ton ciemniejsze zasłony, przewiązane w połowie długości złocistymi sznurami z długimi chwastami. Ciemną, drewnianą podłogę przykrywały puszyste, przypominające w dotyku mech, śnieżnobiałe dywany. Ginny pomyślała, że są jedną z najmniej praktycznych rzeczy, jakie widzi, ale zarazem jedną z najładniejszych. Meble, wykonane z kości słoniowej, były misternie rzeźbione, czasami ozdobione masą perłową. Wyglądały na tak kruche, jakby najmniejsze uderzenie mogło robić je w pył. Ich delikatny odcień przyjemnie współgrał z bladobrzoskwiniowym kolorem ścian i sufitem wykończonym płaskorzeźbami z tego samego surowca. Całości dopełniało wysokie zwierciadło w ramie ze starego złota, olbrzymie łóżko z kolumnami i białymi, jedwabnymi zasłonami oraz duży portret, przedstawiający młodą, przepiękną kobietę. Musiała być krewniaczką Dracona, bo mimo tego, że włosy miała czarne, była do niego uderzająco podobna. Mimo że obraz był bez wątpienia czarodziejski, ona niemal wcale nie ruszała się, spoglądając jedynie smutnym wzrokiem na to, co dzieje się w pokoju. W rogu portretu, na samym dole, maleńkimi, niegdyś złotymi, teraz wyblakłymi literkami, napisane było jedno imię: Allegra.
Do sypialni przylegała garderoba, urządzona w podobnym stylu. Różniła się tylko tonacją kolorów: ściany były bladożółte, dodatki zaś reprezentowały wszelkie możliwe odcienie pomarańczy.
Zasadniczo pomieszczenie to przypominało raczej buduar. Szafy, ponownie również wykonane z kości słoniowej, pełniły nie tylko funkcję przechowywania ubrań, butów i wszelkich innych kobiecych drobiazgów, ale także ozdobną. Na parkiecie z ciemnobrązowego drewna leżała skóra niedźwiedzia polarnego, niezwykle przyjemna w dotyku. Obok stały duże, intensywnie pomarańczowe fotele, obsypane kremowymi poduszkami, i niski, filigranowy stoliczek na kawę.
Kolejnym pomieszczeniem, składającym się na kompleks pokoi należących do Ginny, była łazienka. Wszystkie kafelki, ściany, meble były idealnie białe, a jedyny wyjątek stanowiły złote krany, ramy przy lustrze i podnóżki olbrzymiej, stylizowanej na kształt łabędzia, wanny. Na małej półeczce obok, jak zwykle starannie dobranej, stały flakoniki z zapachowymi mydłami, płynami do kąpieli, balsamami i szamponami oraz duża misa pełna intensywnie pachnących, ciemnoczerwonych płatków róż. Dodatkowo, w różnych miejscach ustawiono świece w perłowym kolorze, wydające przyjemną kokosową woń.
Ginny wyszła na korytarz, nie mając najmniejszej ochoty na spotkanie się ze swoim mężem. Kiedy zorientowała się, że Draco już wyszedł do Ministerstwa, odetchnęła z ulgą. Mimo że teraz nie potrafiła zrozumieć swojego wczorajszego przerażenia, nie nęciła jej możliwość kolejnego starcia.
Gdy weszła do salonu, pojawiła się skrzatka, spoglądając na nią z nieśmiałością i lękiem w wielkich oczach. To ta sama, na którą wczoraj tak nawrzeszczał ten kretyn, uświadomiła sobie.
- Milady? – zapiszczała niemal bezgłośnie. – Życzy sobie pani czegoś?
Ginny usiadła w fotelu i przekrzywiła głowę.
Ostatecznie, to ja jestem panią domu, pomyślała wojowniczo. Tym samym trzeba ustalić kilka rzeczy.
- Jak ci na imię? – zapytała łagodnie.
Skrzatka zadygotała.
- Pozłotka, psze pani**.
- Dobrze… Powiedz mi, Pozłotko, ile skrzatów domowych pracuje w tym domu?
- Pięć, proszę pani.
- Rozumiem… Przestań trząść się, nie zrobię ci krzywdy. Ani tobie, ani nikomu innemu. A teraz, czy mogłabym prosić o śniadanie?
Nie musiała dwa razy powtarzać, bo natychmiast, jakby czekały pod drzwiami na zawołanie, wpadła para służących, niosąc olbrzymią tacę zastawioną jedzeniem.
Ginny, nim się obejrzała, siedziała w jadalni, sama u szczytu długiego, dwunastoosobowego stołu z hebanu. Jadła powoli, niepewnie czując się pod ostrymi spojrzeniami przodków Dracona, których dostojne portrety zdobiły ściany pokoju. Miała nieodparte wrażenie, że każdy jej ruch jest niezdarny, nieodpowiedni, ostro krytykowany przez postacie na obrazach.
Kiedy rozległ się dzwonek u drzwi, upuściła srebrny widelec, podskakując na krześle. Potem roześmiała się.
- Morgano, ale nerwowa się zrobiłam – powiedziała sama do siebie. Wypiła świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy i wstała od stołu, rzucając krótkie dziękuję pustce jadalni.
Jej histeryczny śmiech trochę rozładował narastające w niej przez cały posiłek napięcie. Zamykała drzwi, gdy rozpoczęła się gorączkowa rozmowa pomiędzy sportretowanymi przodkami Dracona, wcześniej tak uparcie milczącymi. Co najciekawsze, ich dyskusja dotyczyła właśnie owego potomka, który odznaczył się „tak żałośnie całkowitym brakiem gustu w wyborze żony”. Zaczęła się przysłuchiwać:
- Wiedziałam, ja wiedziałam! Z tym całym Draconem od początku są same kłopoty!
- Nie patrz tak na mnie, to są geny twojej rodziny, nie mojej!
- O co chodzi?! On tylko wykonuje rozkazy Czarnego Pana!
- Jak sprawa się rypnie, cały ród będzie ośmieszony! Pełna kompromitacja! Tradycyjne wartości równe zeru!
- I wszystko przez tego rudowłosego tygryska…
- Z moimi dziećmi nie było takich kłopotów! Wszystkie zostały Przewodniczącymi Departamentów Ministerstwa Magii!
- Ale wszyscy nie mogą być Przewodniczącymi Departamentów Ministerstwa Magii!
- Właśnie. A wasz wnuczek, wstyd powiedzieć…***
Ginny zatrzasnęła głośno drzwi, tym samym przerywając dyskusję dochodzącą z jadalni.
Chyba się trochę zmieszały, pomyślała ze złośliwym chichotem. Lekko pomaszerowała do holu, zobaczyć, kto przyszedł.
Gdy pojawiła się w drzwiach, skrzatka właśnie wprowadzał do salonu nikogo innego, ale Hermionę Granger we własnej osobie. Dwa inne próbowały powstrzymać Krzywołapa przed umieszczeniem się na fotelu Dracona.
- Gin! – zawołała jej przyjaciółka, przerywając rozmowę z Pozłotką. – Jak się masz? Widzę, że ciągle żyjesz…
- A czyżbyś się obawiała, że znajdziesz mnie martwą?
- Wiesz, na skutek szoku…
- Ha, ha, ha.
- Ale… ale… muszę to powiedzieć, kochana. Tu jest wspaniale!
- Podoba ci się dom?
- Niesamowicie. I skrzaty są przemiłe. A te, co próbują… na Merlina! Krzywołap! Na ziemię! Natychmiast! Wybacz, Ginny, nie zauważyłam, że wpakował się na fotel.
- Ten akurat należy do mojego męża – powiedziała, krzywiąc się. – Nie ma co się przejmować.
- Mimo wszystko… Chodź tu, wredny kocurze! – Hermiona jak błyskawica skoczyła w stronę ulubieńca i zamknęła go w stalowym uścisku, zanim zdążył się wywinąć. Potem znów usiadła na sofie, odgarniając bujną grzywkę z czoła.
- Uff… Nie powinnam była zabierać go ze sobą.
- Przesadzasz, naprawdę nic się nie stało.
- Ale…
- Przestań.
- No dobrze, może masz rację. Lepiej opowiedz, jak było.
- Jak było?
- Jak przeżyłaś pierwszy dzień i noc jako… cóż, pani Malfoy – spojrzała na nią ze współczuciem.
- Draco wyjątkowo omijał mnie szerokim łukiem. Mieliśmy raptem raz małe starcie, kiedy zdenerwowałam się na widok jego postępowania ze skrzatami domowymi. – Ginny wzdrygnęła się na samo wspomnienie. Jakoś nie miała ochoty opisywać tego, co się stało. – Wiesz, Herm, on nie jest już taki, jak w szkole. Pyskaty, arogancki, a przy tym krzykliwy i głupawy. Ani razu nie podniósł na mnie głosu, nawet w momencie, kiedy wyzwałam go od ‘drani’. Jest zawsze przeraźliwie opanowany, dumny, do przesady ambitny… niebezpieczny. Jak smok – dodała, sama nie wiedząc dlaczego.
Hermiona przyglądała się jej.
- Żal mi cię… tak mocno.
- Nie powinnaś tego mówić. Sama się na to porwałam – syknęła Ginny. – To ja… - urwała, ponieważ znów rozległ się dzwonek u drzwi. – Narcyza, mogę się założyć – mruknęła, a oczy zaświeciły jej niechęcią.
- Matka Malfoy’a? – spytała Hermiona i ugryzła się w język. Niestety, za późno, bo nie mogła już odwołać tych słów.
- Herm, ja teraz też nazywam się Malfoy, więc z łaski swojej nie wypowiadaj tego nazwiska z taką pogardą – powiedziała Ginny. Nie było w jej głosie ani złości, ani obrazy, ale coś w nim ubodło pannę Granger.
Okazało się, że faktycznie przyszła Narcyza. Jej głos rozległ się w holu, gdy wyzywała skrzata za zwłokę w otwieraniu drzwi.
- No, nie – wykrzywiła się Hermiona. – Ginny, wybaczysz mi, jeśli ucieknę? Jakoś nie mam ochoty na przebywanie z tą kobietą w jednym pokoju.
- Mówiąc szczerze, będzie mi to na rękę. Skoro już muszę się z nią użerać i wysłuchiwać obelg, to lepiej, żeby obeszło się bez świadków. Wiem, że dopiero co przyszłaś, ale…
- Już nic nie mów. Zobaczymy się jakoś w najbliższym czasie. Do zobaczenia.
Przelotnie pocałowały się w policzki, po czym Pozłotka wyprowadziła Herm z pokoju. W progu minęły się z Narcyzą – obie udały, że się nie zauważają.
Ginny podniosła się powoli z fotela i spojrzała niechętnie na teściową.
- Dzień dobry – powiedziała takim tonem, jakby właśnie zjadła coś wyjątkowo obrzydliwego. Narcyza odwdzięczyła się podobnym powitaniem. Usiadły, spoglądając na siebie wrogo.
- A teraz… Ginewro. Powiedz mi, czym się interesujesz?
- Czym się interesuję? – powtórzyła Gin. – Chyba nie rozumiem.
Narcyza zniecierpliwiła się.
- Jak możesz nie rozumieć prostego pytania?!
- To było polecenie – mruknęła dziewczyna, czym jeszcze bardziej rozłościła teściową.
- Wiem, co to było.
- Ale powiedziała pani: pytanie.
- Wiem również, co powiedziałam… i nie zwracaj się do mnie „pani”. Jesteś żoną mojego syna, nie sąsiadką.
- Ach tak… więc mam mówić: „ukochana mamusiu…” – zakpiła Ginny.
Narcyza nie zniżyła się do odpowiedzi. Otaksowała ją spojrzeniem i potarła czoło.
- Będzie duży problem, bardzo duży – rzekła cicho do samej siebie. – Ale jakoś trzeba z tego wybrnąć. Wstawaj! – rozkazała dziewczynie, której nawet nie chciało się kłócić. Posłusznie poszła za teściową. Po chwili zorientowała się, że idą do jej sypialni.
Narcyza weszła do garderoby, poczym pstryknęła palcami. Natychmiast pojawił się, jak zwykle nie wiadomo skąd, skrzat.
- Skarbku, życzę sobie filiżankę espresso i banany w czekoladzie – oświadczyła, nie obdarzając go choćby jednym spojrzeniem. Usiadła w fotelu i zwróciła się do synowej:
- Pokaż mi swoje ubrania.
- Po co?
- Muszę się zorientować, w jakim stanie jest twoja garderoba. Nie pozwolę, żebyś pokazała się publicznie jako Ginewra Malfoy ubrana nieodpowiednio.
- Potrafię ubrać się przyzwoicie – warknęła Ginny. Nie podobało się jej ingerowanie tej kobiety w jej życie, gust, przyzwyczajenia.
- Wątpię – odparła chłodno Narcyza. – A teraz… chcę zobaczyć twoje stroje. Oczywiście, może to zrobić Draco, skoro wolisz… - dodała, gdy dziewczyna nie zareagowała.
Ginny drgnęła nerwowo. O tak, nie wątpiła, że oni posunęliby się do tego. Powoli wstała, nie zaszczycając teściowej nawet jednym spojrzeniem i zaczęła wyjmować ubrania.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin