Geier Manfred - Gra językowa filozofów (Nic nie istnieje. Parmenides i formuła klątwy ontologicznej).doc

(210 KB) Pobierz

Manfred Geier, Nic nie istnieje. Parmenides i formuła klątwy ontologicznej, [w:] tenże, Gra językowa filozofów. Od Parmenidesa do Wittgensteina, przeł. J. Sidorek, Warszawa 2000

 

Mocno już posunięty w latach, całkiem siwowłosy, lecz szlachetnego oblicza, udał się Parmenides wraz ze swym ulubionym uczniem, Zenonem, w daleką podróż. Opuścił Eleę, prowincjonalne miasteczko w południowej Italii, i odwiedził swych ateńskich kolegów. O spotkaniu z młodym jeszcze wtedy Sokratesem, które odbyło się w pobliżu granic miasta, opowiedział Platon w dialogu Parmenides — z pew­nością najbardziej skomplikowanej rozmowie, jaka się odbyła w historii filozofii. Parmenides, mędrzec, spotyka się z Sokratesem, miłośnikiem mądrości. Spotykają się ze sobą sophia i philosophia, by się wzajemnie wypróbować. Wszystko bowiem, co Parmenides wie na temat bycia, zawdzięcza objawieniu zasłyszanemu z boskich ust w świet­listej chwili misteryjnej mania. Teraz poddaje to pod dyskusję. Odsłonięta prawda staje się problemem, zagad­kowym tematem filozoficznego dociekania. Owo „że jest” bytu, bycie, którego tajemnica została prze-powiedziana mędrcowi, postawione zostaje pod filozoficznym „znakiem zapytania”. Wytacza się wszystkie dające się pomyśleć argumenty, ażeby wyjaśnić, czy jest Jedno, czy nie jest, czy też jest lub nie jest. Mądrość eleatów poddana zostaje sprawdzianowi dyskursu. Czy w ten sposób pozbawia się ją boskiego pochodzenia? Czy nie musi utracić swej mistagogicznej, ezoterycznej mocy, gdy tak wplata się w filozoficzne za i przeciw argumentów i kontrargumentów? Pytodoros, cichy słuchacz, któremu zawdzięczamy opowieść o tej pamiętnej rozmowie między mądrością i filozofią, informuje nas o reakcji Parmenidesa:

 

Kiedy to mówił Sokrates, powiada Pytodoros, że myślał sobie sam co chwila, że się Parmenides i Zenon będą gniewali, tymczasem oni bardzo uważali na to, co Sokrates mówił, i równocześnie spoglądali jeden na drugiego i uśmiechali się, widocznie zadowoleni z Sokratesa. To też i powiedział Parmenides, kiedy Sokrates przestał mówić. Sokratesie — po­wiada — warto cię pochwalić za to, że się tak rwiesz do rozważań (Platon, Parmenides 130 a).

Mędrzec śmieje się z rozważnego myśliciela. I chwali go, nie bez przyjaznej wyższości, za jego zapał naukowy. Jemu samemu zapał ten jest obcy. Czy śmieje się dlatego, że dostrzega dystans między intelektualnym wysiłkiem młodego dialektyka a świetlistą wiedzą, co do której on, któremu prawda bycia została objawiona jako przepowiednia, może mieć całkowitą i bezproblemową pewność?

Może jednak śmieje się też, by złagodzić swe własne napięcie i wewnętrzny niepokój? Gdyż prawda o istocie bytu, przekazana mu przez boski głos, od samego początku zagrożona jest pewnym immanentnym, spornym pogmat­waniem, opanowującym w niepokojący sposób jego wiedzę. Parmenides pogmatwanie to odczuł jako zagrożenie „niczym”. Próbował obronić się przed nim środkami języka pozytyw­nego, przypisanego tylko do bytu w jego pozytywności. Istnieje tylko to, co „jest” będące. Także jakości może mieć tylko nieograniczenie pozytywne: całkowite, powszechne i pełne. Parmenides, mądry potakiwacz, myśliciel takiego „tak”, „którego życzenie żadne nie dosięga i żadne NIE nie kala” (Nietzsche 1906, s. 24). Zarazem jednak musiał powiedzieć „nie”, musiał powiedzieć „nie” owej dwugłowej mnogości związanej z niebyciem: „Nic nie jest”. To, co odrzucił, podjął, aby z tym walczyć. Nie, Nic nie istnieje.

To, co zostało odrzucone, realnie powraca. Parmenides znajdzie swego oponenta w osobie Martina Heideggera. Dany ma być tylko byt, a poza tym — nic. Jak to jest z tym Niczym?—pyta Heidegger i próbuje metafizycznie odwołać to, co zostało zainaugurowane przez Parmenidesa. „Czy jest przypadkiem, że mówimy tak całkiem spontanicznie? Czy to tylko pewien sposób mówienia — nic poza tym?” (Heidegger 1999, s. 97).

To utrzymane w stylizacji lingwistycznej pytanie o warunki języka  negatywnego budzi  przypomnienie o filozoficznej zagadce, która dziś jeszcze może tak samo zdumiewać jak w początkach greckiego filozofowania. Nic bowiem nigdy nie mówiło i zawsze będzie milczeć. Dostateczny powód, by się go bać. Gdy zaś próbuje się zmusić je do mówienia, by pojąć płynące z niego zagrożenie, zdaje się wciąż jeszcze przemieniać ludzką mowę w ów nieporadny bełkot, który mącił objawioną prawdę Parmenidesa — „Nic nie jest” — i sprawiał, że wydawała się ona tak samo „bezsensowna” jak jej późna replika: „Nic samo nicestwi”. W świecie, w którym możliwe do pomyślenia stało się totalne unicestwienie, narzuca się konieczność przebadania tych formuł. Może uda się rzucić nieco światła w ich mrok. Jak to jest z obiektem odniesienia (Referenten), gdy — w tonie literackim, lingwistycznym, metafizycznym, logicznym czy apokaliptycznym — mówimy o Niczym?

1.1 Przygrywki wokół niczego

I am here, and there is nothing to say. If among are those who wish to get somewhere, let them leave at any moment. What we require is silence; but what silence requires is that I go on talking... I have nothing to say and I am saying it and that is poetry as I need it. This space of times is organized. We need not fear these silences, — we may love them.

Tymi słowy John Cage rozpoczął w roku 1949 swój słynny Lecture of Nothing (1961, s. 109). [Nie] chciał „nic powiedzieć”, nie chciał przekazać żadnej merytorycznej informacji ani głosić żadnej kognitywnej treści[1]. Chciał jednak mówić, by usunąć ciszę, której potrzebujemy, byśmy mogli mówić tak, jak ona tego od nas wymaga. Cage mówił, przez sposób zaś, w jaki mówił i w jaki milczał, jeszcze raz, pod postacią milczenia, czynił „Nic”, które chciał powiedzieć, przedmiotem uważnego, nic [nie] słyszącego postrzeżenia.

Ale czy to w ogóle jest możliwe: mówić nic i nic słyszeć? Mówić o Niczym i pokazać je w milczeniu? Cóż może tu znaczyć „nic”, użyte czy to przysłówkowo, czy to rzeczownikowo? Jak może dojść do słowa coś, co właściwie nie jest? I czy można ciszę i milczenie postrzegać jako jakieś coś? Co słychać, gdy się nic [nie] słyszy?

Temu pytaniu Franz Kafka w jednej ze swych przypowie­ści nadał zagadkowe sformułowanie i zaprojektował wyrafinowaną grę polegającą na tym, że wewnątrz milczenia występują wielokrotne załamania: Milczenie syren (1996, s. 62 i nast.). Syreny myślały, że tylko milcząc będą mogły podejść przebiegłego Odyseusza, który próbował bronić się przed ich uwodzicielskim śpiewem zaklejając sobie uszy woskiem, i że w ten sposób przywiodą go do śmierci. Jak Odyseusz mógł uratować się przed tym milczeniem? Jak na ironię nie słyszał on także tego milczenia, gdyż był przeświadczony, że syreny śpiewają, on zaś ma zapewnioną ochronę przed usłyszeniem ich śpiewu. Nic nie słysząc, przesłyszał Odyseusz także okrutną broń milczącej ciszy. — Ale to jeszcze nie koniec historii. Kafka przekazał jeszcze pewien dodatek, podważający owo niesłyszenie Odyseusza jako wyrafinowaną symulację: „Może rzeczywiście spostrzegł, choć niepodobna tego pojąć ludzkim rozumem, że syreny milczą, i w pewnej mierze tylko osłonił się przed nimi i przed bogami wyżej wspomnianym pozorem niby tarczą” (s. 63). Przebiegły lis udawał tylko, że chroni się przed śpiewem, którego niesłyszenie symuluje. Właśnie dzięki temu mógł przesłyszeć zauważone milczenie i uchronić się przed jego ostrzem. Nie śpiewa się i nie słyszy. Między milczącym a słuchającym skuteczną przegrodę tworzą woskowe korki. A przecież w tej przestrzeni ciszy toczy się skomplikowana gra, pełna wyimaginowanych odbić, złudzeń i symulacji. Nie podejmuje się próby wyparcia jej negatywności ani też jej pozytywnego rozwiązania. Zostaje ona paradoksalnie zaaprobowana i wykorzystana estetycznie jako bodziec do przebiegłej gry, wyzwolonej ze zrozumiałej określoności tego, co zostało powiedziane.

Dla Anni i Simmerla, którzy spotkali się na potajemnej schadzce w stogu siana, ten zagadkowy charakter milczenia, który Kafka podaje do przemyślenia jako metaforę każdego prawdziwego dzieła sztuki, jest tylko „zabawnym” problemem.

Simmerl: Czy jak nic nie mówię, to mnie słyszysz?

Anni: Bądź tak miły i nie mów nic, to posłucham, czy coś słyszę.

Simmerl: Teraz uważaj, nic nie mówię.              Czy słyszałaś coś,

jak nic nie mówiłem?

Anni: Niechybnie,  i to słyszałam, jak powiedziałeś „Czy

słyszałaś coś, jak nic nie mówiłem?”

Simmerl: To słyszałaś? — A czego innego nie?

Anni: Czego innego?

Simmerl: No, jak nic nie mówiłem.

Anni: No, słuchałam, ale nic nie słyszałam.

Simmerl: To zabawne z całym tym słuchaniem.

(Valentin 1978, s. 190)

Słuchała więc i nic [nie] słyszała. Nie słyszała czy też słyszała Nic? Chciała przecież coś usłyszeć i uważnie nasłuchiwała. Wszak nie ogłuchła. Ale co takiego słyszała, gdy jej przyjaciel milczał? Dla Anni słyszalne jest to, co jest zmysłowo spostrzegalne. Jak jest z tym, czego ona nie słyszy? Czy to jakieś brakujące słowo, które wypełnia puste miejsce w tym, co zostało powiedziane? Jakie to jednak mogłoby być słowo? Próba znalezienia jakiegoś punktu oparcia dla milczenia w świecie postrzeżeń zmysłowych jest „zabawna”. Anni woli nie słyszeć niż usłyszeć Nic.

Oto mały tylko przykład komicznej filozofii języka, poznania i życia Karla Valentina. Jego bohater zawsze bowiem próbuje żyć w obecności istnienia: istnieje dlań to, co da się usłyszeć, zobaczyć, co jest tutaj, nieskryte i dające się zmysłowo uchwycić. Nie-bycie obiektów, także ich bycie gdzie indziej i kiedy indziej, nie istnieje dlań. Istnienie obecne jest dlań jedynym rzeczywistym. Tylko o nim jest przekonany, tylko w nim może się rozeznać. Jak dziecko, którym był kiedyś, komik Valentin nie wdaje się w symboliczną różnicę między obecnością a nieobecnością, między „tu” i „gdzie indziej”, między teraźniejszością a niebyciem. „Nic” jest dla niego nie do przyjęcia. Jest człowiekiem absolutnego „tak”. O „Niczym” powiedział: „Na tym się nie rozeznaję” (Geier 1979, s. 124-154).

Inne dziecko, Alicja, jak żadne zwabiona do pozornego świata paradoksów, do świata po drugiej stronie lustra, musiała tego wysłuchać od króla. Jej wcześnie dojrzała mądrość pozwalająca widzieć „nikogo” zostaje po królewsku zmącona.

         Zerknij no na drogę i powiedz mi, czy nie widzisz któregoś z nich?

         Widzę, że nikogo nie ma na drodze — powiedziała Alicja.

         Jakże chciałbym  mieć  takie oczy! — powiedział król strapionym głosem. — Widzieć, że Nikogo nie ma na drodze! I to z takiej odległości! Przy tym świetle zaledwie jestem w stanie stwierdzić, że nie ma tam prawdziwych osób!

(Carroll 1975, s. 234 i nast.)

To prastary żart literacki. Gra językowa krąży wokół ostrza dowcipnej dwuznaczności słowa, które gramatyka wyjaśnia jako zaimkowy reprezentant rzeczownika i przesuwa w pobliże nazwy posiadającej znaczenie. Kim jednak jest ten „nikt”, o którym tak często się mówi?

W jego imieniu przebiegły Odyseusz mógł wymknąć się ludożercy Polifemowi. „Nazywam się Nikt” (Homer, Odyseja, Pieśń IX, w. 366). Jaki wspaniały pomysł, do którego ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin