Turner_Linda_Ryzykantka_DzieciSzczescia5.pdf

(1047 KB) Pobierz
106911374 UNPDF
Linda Turner
Ryzykantka
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Michael Hawk jak zwykle energicznie uściskał le­
karza, a potem, kuśtykając, szybko wybiegł z gabine­
tu. Myślami już był przy zabawce, jaką miał za chwilę
dostać od pielęgniarki w recepcji w nagrodę za dobre
zachowanie.
Doktor Lucas Greywolf z zasępioną miną odpro­
wadził chłopca wzrokiem. Niech to diabli! Ten mały
potrzebuje dobrego ortopedy i operacji, ponieważ jego
złamana pół roku temu noga fatalnie się zrosła. A tym­
czasem nie dostanie pewnie ani jednego, ani drugiego!
Jego ojciec był zwykłym robotnikiem i wszystko, co
zarobił, ledwo wystarczało jego rodzinie na jedzenie
i ubranie. Ubezpieczenie zdrowotne, operacje - te rze­
czy były luksusem, na jaki jego rodzice nie mogli sobie
pozwolić.
- Nie zamartwiaj się z tego powodu - powiedziała
spokojnie Mary Littlejohn, pielęgniarka Lucasa. -
Przecież robisz wszystko co możesz.
- Ale to nie wystarcza - odparł zmęczonym gło­
sem i ruszył w stronę umywalki. - Ten dzieciak będzie
przez cały życie utykał, a wcale, do jasnej cholery, nie
musi tak być! Gdybym mógł posłać go do Jackson,
do Jeremy'ego Stevensa...
- Ale nie możesz! - wtrąciła Mary z bezceremo-
nialnością starej przyjaciółki. - Jego rodzice są dumni,
nie przyjmą jałmużny. A ty pomagasz już tylu ludziom,
że niedługo zbankrutujesz!
- Nie zaczynaj! - jęknął.
Mógł sobie właściwie zaoszczędzić tego wysiłku.
Mary, która z racji wieku mogłaby być jego matką,
mówiła co myśli od pierwszego dnia pracy w jego ga­
binecie - czyli od trzech lat, kiedy to otworzył przy­
chodnię.
- Ktoś musi ci to powiedzieć, i tym kimś jestem
właśnie ja. Wiem, że wróciłeś tu dlatego, żeby pomagać
ludziom, ale we wszystkim trzeba zachować jakiś
umiar. Połowa z twoich pacjentów nigdy nie dotrzy­
muje słowa i nie płaci, a ty to tolerujesz. W ten sposób
nikt rozsądny nie prowadzi interesu. Przecież sam masz
mnóstwo rachunków do płacenia.
- No i je płacę - odparł lakonicznie.
Nie miał zamiaru ścigać ludzi, którzy należne mu
pieniądze przeznaczali na jedzenie dla swych dzieci.
- Kto następny?
- Jane Birdsong - powiedziała, zaczynając odli­
czać na palcach - potem stary Thompson, Bill Parsons,
Abigail Wilson, no i Rachel Fortune.
Lucas sięgał właśnie po kartę pani Birdsong, gdy
usłyszał ostatnie nazwisko.
- Fortune? - Spojrzał na Mary ze zdziwieniem. -
Czy to ktoś z rodziny lady Kate?
- Owszem. - W jasnoniebieskich oczach Mary
błysnęło rozbawienie. - Jeśli dobrze pamiętam, to cór­
ka Jake'a, jedna z bliźniaczek...
- I ona chce się ze mną widzieć?
Słysząc podejrzliwość w jego głosie, Mary roze­
śmiała się i pokiwała głową.
- Tak twierdzi. Musiała usłyszeć, co o tobie opo­
wiadają. Jakim to jesteś wspaniałym lekarzem...
- Uspokój się, Mary! - prychnął. - Mówimy o ro­
dzinie Fortune'ów, czy dobrze rozumiem? O tych nie­
przyzwoicie bogatych ludziach, którzy zadają się
z Kennedymi i Rockefellerami? Lady Kate miała dość
pieniędzy, żeby kupić najdroższy szpital w kraju. Jakoś
nie wyobrażam sobie, żeby jej wnuczka musiała szukać
pomocy medycznej w wiejskiej przychodni. No, chyba
że umiera. Jak ona wygląda? Bardzo źle?
- Żartujesz chyba? Dużo bym dała, żeby w jej wie­
ku tak wyglądać. Czy mam ją wprowadzić?
Lucas z zaciekawieniem skinął głową.
- Tak, do trójki - powiedział, po czym skrzywił
się i urwał.
Cóż on, do diabła, wyprawia?
W poczekalni siedzi kilku chorych, biednych ludzi,
którzy bez słowa skargi będą czekać tak długo, jak
długo im się każe, a on zaprasza Rachel Fortune jako
pierwszą? I to tylko dlatego, że nie ma pojęcia, czego
może od niego chcieć kobieta, której rodzina ma więcej
pieniędzy niż sam Pan Bóg?
- Nie, nie - mruknął. - Niech poczeka na swoją
kolej tak samo jak wszyscy. Wprowadź do trójki pana
Thompsona.
- Ty tu rządzisz - rzekła Mary, wzruszając ramio­
nami, i poszła wypełnić polecenie szefa.
Rocky została zaproszona do gabinetu niespełna
dwie godziny później.
- Och, nie przyszłam tu na badanie - zwróciła się
zaskoczona do Mary. - Chciałabym z doktorem Grey-
wolfem omówić pewną sprawę. Wiem, że powinnam
była najpierw zadzwonić, ale bałam się, że nie znajdzie
dla mnie czasu i będę musiała czekać tygodniami.
- A pani nie chciała czekać - stwierdziła Mary
z uśmiechem pełnym zrozumienia.
Spojrzawszy w przenikliwe oczy starszej kobiety,
która wiele już w życiu widziała i nie tak łatwo było
wyprowadzić ją w pole, Rocky Fortune musiała się
roześmiać.
- No, wie pani... Urodziłam się miesiąc przed ter­
minem i od tej pory nieustannie się śpieszę. A czy
u was jest zawsze taki ruch?
- Ruch? - powtórzyła Mary z błyskiem rozbawie­
nia w oczach. - Dzisiaj jest wyjątkowo spokojnie. Na
ogół nie wychodzimy stąd przed ósmą wieczór.
Rozejrzawszy się po gabinecie i upewniwszy, że
Zgłoś jeśli naruszono regulamin