19.htm

(43 KB) Pobierz

 

 

Anne McCaffrey       Jeźdźcy Smoków

    . 19 .    

Tkaczu, Górniku, Harfiarzu, Kowalu,

Garbarzu, Rolniku, Pasterzu, Lordzie,

Chodźcie, siądźcie i słuchajcie

Ważnych słów posłańca z Weyr.


 

   Kiedy rozmawiali z F'norem następnego dnia rano, oboje starannie unikali jakiejkolwiek wzmianki o jego przedwczesnym pojawieniu się poprzedniej nocy. Lessa z uwagą przyglądała się zabandażowanej twarzy, ale brązowy jeździec, nawet jeżeli to zauważył, nie dał nic po sobie poznać. Natychmiast zapomniał o ranach, kiedy F'lar przedstawił mu projekt śmiałego przedsięwzięcia, polegającego na dokonaniu rekonesansu na Południowym Kontynencie, aby założyć tam nowy Weyr o dziesięć lat wstecz.

   - Chętnie tam polecę, o ile razem z Kylarą wyślesz T'bora. Nic zamierzam czekać, aż N'ton i jego spiżowy smok dorosną na tyle, by ją przejąć ode mnie. T'bor i ona są jak... - F'nor przerwał i uśmiechnął się znacząco do Lessy. - No cóż, stanowią dość dobraną parę. Osobiście nie mam nic przeciw temu, żeby Kylara... narzucała się, ale są pewne granice tego, co człowiek może zrobić z lojalności względem smoków.

   F'lar z trudem pohamował rozbawienie wywołane niechęcią F'nora do obcowania z. Kylarą. Kylara próbowała swych sztuczek na każdym z jeźdźców, a ponieważ F'nor dotychczas pozostawał nieprzystępny, uparła się, że musi go uwieść.

   - Mam nadzieję, że dwa spiżowe smoki wystarczą Pridith w czasie godów. Chyba nie będzie się rozglądać za innymi konkurentami.

   - Nie da się zamienić brunatnego smoka w spiżowego! wykrzyknął F'nor z takim przerażeniem, że F'lar już dłużej nie mógł powstrzymać śmiechu.

   - Przestańcie już! - krzyknął, a Lessa, która wtórowała F'larowi, z trudem opanowała wesołość. - Oboje jesteście okropni rzucił, gotując się do wyjścia. - Jeśli mamy udać się na Południe, to lepiej już chodźmy. Dajmy temu roześmianemu maniakowi czas, żeby się opanował zanim przybędą czcigodni panowie. Idę do Manory po zapasy na drogę. Więc jak, Lesso? Idziesz ze mną?

   Parskając śmiechem Lessa schwyciła futrzaną pelerynę i ruszyła za F'norem. Początek przygody był wesoły.

   F'lar zmierzał do Sali Obrad, niosąc swój puchar i dzban zawierający klah. Zastanawiał się po drodze, czy powiedzieć lordom i cechmistrzom o wyprawie na Południe, czy też nie. Zdolność smoków do poruszania się pomiędzy w czasie, podobnie jak w przestrzeni, nie była jeszcze powszechnie znana. Lordowie mogli nie wiedzieć, że skorzystano z niej poprzedniego dnia, by uprzedzić atak Nici. Gdyby tylko F'lar mógł mieć pewność, że realizacja nowego projektu zakończy się powodzeniem - no cóż, to mógłby o tym opowiedzieć.

   Na razie niech mapy z wykresami czasowymi uspokoją nieco lordów.

   Goście nie ociągali się z przyjściem. Wielu z nich nie potrafiło ukryć swego przerażenia i szoku wywołanego niespodziewanym atakiem Nici, które po długiej przerwie ponownie opadły z Czerwonej Gwiazdy.

   Zanosi się na trudne obrady, pomyślał F'lar. Poczuł przelotny żal, że nie poleciał razem z F'norem i Lessą na Południowy Kontynent. Pochylił się z pozornym zainteresowaniem nad leżącymi przed nim mapami.

   Wkrótce przybyli prawie wszyscy, z wyjątkiem Merona z Nabol, którego najchętniej w ogóle by nie wzywał, gdyż ten wiecznie szukał zwady, i Lytola z Ruatha. F'lar wysłał wezwanie do Lytola na samym końcu, albowiem nie chciał, żeby Lessa się z nim spotykała. Była wciąż nadmiernie przewrażliwiona na punkcie swego prawa do Ruatha, którego musiała się zrzec na rzecz syna zmarłej przy porodzie Gammy. Lytol, jako Strażnik Ruatha, miał prawo zasiadać wśród obradujących na tej konferencji. Dla eks jeźdźca powrót do Weyr stanowił wystarczająco bolesne przeżycie, żeby jeszcze dodatkowo narażać go na przykre starcie z nienawidzącą go Lessą. Lytol był, nie licząc młodego Larada z Telgar, najcenniejszym sprzymierzeńcem Weyr.

   Do sali wszedł S'lel, a o krok za nim Meron. Magnat był wyraźnie rozwścieczony nakazem przybycia. Rozdrażnienie emanowało ze sposobu, w jaki kroczył, z jego niespokojnych oczu i wyniosłego zachowania.

   Meron był jednocześnie wścibski i podstępny. Wchodząc ukłonił się wyłącznie Laradowi, ignorując pozostałych lordów, i zajął pozostawione dla niego miejsce obok Larada. Z jego demonstracyjnych gestów można było wywnioskować, że miejsce to jest dlań co najmniej o pół sali za blisko F'lara.

   Władca Weyr odpowiedział na pozdrowienia S'lela i skinął dłonią na znak, że brunatny jeździec może usiąść. F'lar bardzo precyzyjnie zaplanował sposób rozmieszczenia gości w Sali Obrad. Rozsadził brunatnych i spiżowych jeźdźców na przemian z magnatami i cechmistrzami. W ogromnej grocie było tak ciasno, że trudno się było ruszyć. Dzięki temu jednak nie było też miejsca na to, by sięgnąć po sztylety, gdyby doszło do poważnej różnicy zdań.

   Nagle rozmowy zgromadzonych ucichły. F'lar podniósł wzrok i zobaczył jak na progu Sali Obrad zatrzymał się krępy, rumiany na twarzy eks jeździec z Ruatha. Powoli podniósł rękę, pozdrawiając z szacunkiem władcę Weyr. Odpowiadając na pozdrowienie, F'lar dostrzegł nerwowy tik, poruszający lewym policzkiem Lytola.

   Strażnik Ruatha, którego matowe spojrzenie wyrażało ból i napięcie nerwowe, szybkim spojrzeniem ogarnął zgromadzonych, po czym ukłonił się jeźdźcom ze swego dawnego skrzydła, Laradowi oraz Zurgowi - mistrzowi cechu tkaczy, z których on sam się wywodził. Sztywno, jak nie na swoich nogach, podszedł ku jedynemu wolnemu miejscu. Siadając wymamrotał pozdrowienie do siedzącego po lewej stronie T'suma.

   F'lar wstał.

   - Dziękuję wam za przybycie, drodzy panowie i mistrzowie cechów. Nici ponownie opadły na Pern. Ich pierwszy atak został odparty w powietrzu. Lordzie Vincet - tu przygnębiony pan Neratu podniósł na F'lara przestraszony wzrok - wysłaliśmy do winnic nisko lecący patrol, żeby upewnić się, czy nie ma w glebie jam wyrytych przez Nici.

   Vincet przełknął nerwowo ślinę i pobladł na myśl o tym, co Nici mogłyby zrobić z jego płodną ziemią i bujną roślinnością.

   - Będziemy potrzebowali do pomocy twoich najlepszych ludzi. - Do pomocy? Przecież powiedziałeś, że... pierwszy atak został odparty w powietrzu.

   - Nie ma sensu wystawiać się na ryzyko - odpowiedział F'lar, podkreślając, że ten patrol może być uważany za jeden ze środków ostrożności, ale na pewno nie jedyny i niewystarczający.

   Vincet poczuł ściskanie w gardle. Patrząc na zgromadzonych szukał w nich współczucia, ale nie znalazł. Wkrótce wszyscy mieli być w takiej samej sytuacji.

   - Niedługo wyruszy podobny patrol do Keroon i Ingen - F'lar spojrzał kolejno na lorda Cormana i lorda Bangera, którzy przytaknęli mu z zasępionymi minami. - Niech mi wolno będzie zapewnić was, że przez następne trzy dni i cztery godziny nie należy się spodziewać dalszych ataków -F'lar wskazał na mapę dla potwierdzenia swoich słów. - Nici zaczną opadać mniej więcej tutaj, w Telgar, następnie będą przesuwać się w kierunku zachodnim przez południowy, górzysty Crom i dalej przez Ruatha i południowy Nabol.

   - A skąd ta pewność?

   F'lar rozpoznał pogardliwy głos Merona z Nabol.

   - Nici nie opadają bezładnie, lordzie Meron - odparł F'lar lecz według schematu, który można przewidzieć. Ataki trwają sześć godzin. Przerwy między kolejnymi atakami staną się coraz krótsze, bowiem Czerwona Gwiazda będzie się zbliżała do nas. Następnie, w okresie mniej więcej czterdziestu Obrotów, kiedy Czerwona Gwiazda znajdzie się najbliżej naszej planety i będzie ją okrążać, ataki wystąpią co czternaście godzin według łatwego do przewidzenia wzoru.

   - To ty tak twierdzisz - zadrwił Merom a przez salę przebiegł stłumiony szept. Większość ze zgromadzonych poparła bowiem Merona.

   - Tak twierdzą Ballady Instruktażowe - wtrącił Larad zdecydowanie.

   Meron rzucił okiem na lorda z Telgar i mówił dalej.

   - Przypominam sobie inną twoją przepowiednię mówiącą o tym, że Nici rzekomo zaczną opadać tuż po przesileniu dnia i nocy.

   - Co też zrobiły - przerwał mu F'lar - pod postacią czarnego pyłu w regionie północnym. Powinniśmy podziękować szczęśliwym gwiazdom za to, że mieliśmy w tym Obrocie wyjątkowo ciężką i długą zimę. To pozbawiło Nici ich aktywności i odroczyło na pewien czas niebezpieczeństwo.

   - Pył? - zapytał Nessel z Czomu. - Ten pył to były Nici? Człowiek ten był jednym z krewnych Faxa i pozostawał pod silnym wpływem Merona. Nauczył się kiedyś od swych bliskich okrutnych metod dokonywania podbojów, ale nie starczyło mu rozumu, by coś w nich udoskonalić lub zmienić.

   - Moja posiadłość jest pełna tego kurzu. Czy to jest niebezpieczne?

   F'lar stanowczo zaprzeczył ruchem głowy.

   - Od jak dawna w twojej posiadłości występują zawieje z czarnym pyłem? Od tygodni? Wyrządziły jakieś szkody?

   Nessel zmarszczył brwi.

   - Interesują mnie twoje mapy, władco Weyr- powiedział spokojnie Larad z Telgar. - Czy dadzą nam dokładne informacje, dotyczące częstotliwości ataków Nici na nasze posiadłości?

   - Tak. Możecie spodziewać się również, że na krótko przed inwazją przybędą tam jeźdźcy - odpowiedział F'lar. - Niemniej jednak, niezbędne będzie podjęcie przez was samych pewnych kroków. Dlatego właśnie zwołałem Radę.

   - Zaraz, zaraz! - warknął Corman z Keroon. - Chcę mieć własną kopię twoich dziwacznych map. Chcę wiedzieć, co naprawdę znaczą te pasy i te faliste linie. Chcę...

   - Naturalnie, otrzymasz taką mapę. Zamierzam powierzyć nadzór nad kopiowaniem tych map mistrzowi harfiarzy, Robintonowi - F'lar ukłonił się z szacunkiem w jego stronę - a także poprosić go, by upewnił się, czy wszyscy umieją je właściwie odczytać.

   Robinton - wysoki, chudy mężczyzna z ponurą twarzą o ostrych rysach - złożył głęboki ukłon. Nieznacznie się uśmiechnął. Jego rzemiosło, podobnie jak i rzemiosło jeźdźców, było w ostatnich czasach przedmiotem licznych drwin ze strony możnowładców. Niespodziewany szacunek, z jakim obecnie nań patrzono, szczerze go bawił: Robinton posiadał wspaniale rozwiniętą umiejętność postrzegania komicznych stron życia, a jego wyobraźnia czyniła z niego znakomitego satyryka. Toteż bawiła go sytuacja, w której znaleźli się sceptyczni możnowładcy Pernu. Tym razem jednak mistrz zadowolił się jedynie głębokim ukłonem i powściągliwym oświadczeniem:

   - Zapewne wszyscy otoczą mistrza należytą troską stwierdził. Słowa, które wypowiadał swym tubalnym głosem, nie przypominały w niczym prowincjonalnego dialektu, jakim posługiwała się większość zgromadzonych.

   F'lar, który chciał właśnie coś powiedzieć, pochwycił nutę ironii w zdawkowej wypowiedzi Robintona i spojrzał na niego ostro. Larad także rzucił na mistrza krótkie spojrzenie i chrząknąwszy, pospiesznie przerwał niepokojącą ciszę.

   - Wszyscy dostaniemy mapy- powiedział, uprzedzając Merona, który już otwierał usta, by przemówić. - Gdy opadną Nici, jeźdźcy przybędą, by z nimi walczyć. Chciałbym teraz wiedzieć, jakiego rodzaju mają być te dodatkowe przedsięwzięcia i dlaczego są niezbędne?

   Oczy wszystkich ponownie zwróciły się na F'lara.

   - Mamy tylko jeden Weyr w miejsce sześciu, które kiedyś istniały.

   - Ale chodzą słuchy, że Ramoth zniosła ponad czterdzieści jaj, z których wykluły się już smoki - rzucił ktoś z głębi sali. Wyjaśnij, dlaczego więc jeszcze raz szukaliście kandydatów na jeźdźców wśród naszej młodzieży?

   - Czterdzieści jeden niedojrzałych jeszcze smoków - sprecyzował F'lar.

   W duchu liczył na powodzenie wyprawy na południe. W głosie przedmówcy słychać było wyraźnie strach.

   - Rozwijają się dobrze i szybko. W tej chwili, kiedy Nici nie uderzają jeszcze z dużą częstotliwością, gdyż Czerwona Gwiazda dopiero zaczyna Przejście, jeden Weyr dysponuje wystarczającą siłą obronną... Oczywiście przy założeniu, że uzyskamy wasze wsparcie na ziemi. Tradycja mówi - tu skłonił się taktownie ku Robintonowi, który z racji swego zawodu zajmował się jej upowszechnianiem - że wy panowie jesteście odpowiedzialni wyłącznie za swe domostwa, które oczywiście i tak są odpowiednio chronione przez doły ogniowe i kamienne mury. Ale zważcie, że mamy wiosnę, a wzgórza zarosły dziką roślinnością. Grunty orne pokryły się kwitnącymi zbożami i innymi uprawami. Ta ogromna powierzchnia płodnej ziemi, tak podatnej na niszczące działanie Nici, nie może być patrolowana wyłącznie siłami jeźdźców z jednego tylko Weyr, albowiem prowadziłoby to do znacznego wyczerpania tak smoków, jak i jeźdźców.

   Po tak szczerym i jednoznacznym postawieniu sprawy przez F'lara, przez salę przebiegł gwałtowny pomruk, wyrażający zarazem strach, jak i gniew.

   - Ramoth wkrótce wzniesie się ponownie w godowym locie zakomunikował F'lar pewnym tonem - Oczywiście, w dawnych czasach królowe znosiły zwiększoną liczbę jaj na wiele Obrotów przed krytycznym momentem przesilenia. Wśród tych jaj były też jaja królewskie. Na nasze nieszczęście Jora była chora i stara, a Nemorth niezbyt płodna. W efekcie... - nie dano mu skończyć. -Twoi dumni i pyszni jeźdźcy ściągną na nas zagładę!

   - Sami jesteście sobie winni - głos Robintona wbił się jak nóż we wrzawę oskarżycielskich okrzyków. - Przyznajcie to wreszcie. Mieliście Weyr w mniejszym poważaniu niż rynsztok whera. Teraz, gdy niebezpieczeństwo pojawiło się na wzgórzach, podnosicie lament. Kiedy ten biedny wher-stróż usiłował was ostrzec przed najeźdźcą, wrzuciliście go do rynsztoka i zagłodziliście niemal na śmierć. A teraz, co zrobicie? Dzisiejsza sytuacja obciąża wasze sumienia, a nie władcy Weyr i jeźdźców, którzy przez setki Obrotów rzetelnie wypełniali swe obowiązki i dbali o to, by smoczy rodzaj nie wyginął... mimo waszych nieustannych knowań. Ilu z was - ciągnął moralną chłostę Robinton - okazywało hojność i przychylność rodzajowi smoczemu? Ileż to razy od czasu, kiedy zostałem mistrzem Cechu moi harfiarze skarżyli się, że zostali pobici za śpiewanie starych pieśni, co jest przecież ich obowiązkiem. Zaprawdę, dostojni lordowie i cechmistrzowie, zasługujecie na to, by wić się z bólu w swych kamiennych domostwach i w końcu uschnąć jak roślinność na waszych polach.

   Wstał. Spojrzał na lordów.

   - Żadne Nici nie opadną. To tylko bajdurzenie harfiarza odezwał się jękliwie, bezbłędnie naśladując głos Nessela. - Ci jeźdźcy to pijawki, gotowe wyssać z nas cały dobytek i plony- jego głos przybrał teraz brzmienie tenoru Merom. - Tak, ta prawda jest tak gorzka jak uczucie strachu w sercu śmiałego męża i tak trudna do przełknięcia jak gorzka pigułka szyderstwa. Za ten wasz stosunek do nich, jeźdźcy powinni was teraz zostawić samych na łaskę losu i Nici.

   - Bitra, Lemos i ja - odezwał się wojowniczo Raid, kędzierzawy lord Benden - zawsze wypełnialiśmy swe obowiązki względem Weyr.

   Robinton odwrócił się i pochylił w jego kierunku. Spojrzał na niego przeciągle, badawczo.

   - Tak, wy wypełnialiście. Ze wszystkich wielkich posiadłości wy trzej zachowaliście lojalność. A co z całą resztą? - jego głos wzbierał gniewem. - Znam wasze opinie o rodzaju smoczym. Słyszałem też wasze szepty o planach inwazji na Weyr - zaśmiał się chrapliwie i wyciągnął swój długi, kościsty palec, wskazując na Vinceta. - Gdzież byś teraz był, szlachetny lordzie Vincet, gdyby jeźdźcy nie pogonili cię razem z wojskiem z powrotem do twej posiadłości? Faktycznie, wy wszyscy - tu po kolei wytknął palcem zbuntowanych onegdaj lordów-wymaszerowaliście na Weyr, ponieważ twierdziliście, że... Nici przestały istnieć!

   Oparł obie dłonie na biodrach i patrzył przenikliwie na zgromadzonych. F'lar chciał krzyczeć z radości. Nie miał żadnych wątpliwości, dlaczego ten człowiek został obrany mistrzem harfiarzy i dziękował losowi, że Weyr ma takiego stronnika.

   - A teraz, w tym krytycznym momencie, macie zdumiewającą czelność, by protestować przeciw środkom zaradczym proponowanym przez Weyr? - w jego głosie brzmiała drwina zmieszana ze zdziwieniem. - Macie słuchać władcy Weyr i oszczędzić mu swych idiotycznych złośliwości! - wyrzucił z siebie te słowa, jak ojciec strofujący nieposłuszne dziecko. - Jeśli dobrze rozumiem tu zwrócił się do F'lara, a ton jego głosu był teraz niezwykle uprzejmy - prosiłeś nas o współpracę, szlachetny F'larze? W jakim zakresie?

   F'lar chrząknął i przystąpił do wyjaśnień.

   - Żądam, żeby mieszkańcy osad patrolowali własne pola i lasy, jeśli to możliwe to w czasie ataku Nici, a już na pewno po ich odejściu. Wszelkie nory w ziemi powstałe na skutek inwazji muszą być odnalezione, oznakowane, a zapadłe w nie Nici zniszczone. Im szybciej zostaną odkryte, tym łatwiej można się będzie ich pozbyć.

   - Nie ma czasu na wykopanie dołów ogniowych na tak rozległych przestrzeniach... stracimy połowę gruntów ornych wykrzyknął Nessel.

   - Dawno temu stosowano inne metody. Mam nadzieję, że mistrz cechu kowalskiego je zna - F'lar wykonał uprzejmy gest ręką w kierunku Fandarela.

   Mistrz cechu był wyższy o kilka cali od wszystkich zgromadzonych w sali mężczyzn. Jego masywnie zbudowane bary opierały się o sąsiadów, mimo że za wszelką cenę starał się unikać kontaktu. Kiedy wstał, przypominał swą posturą pień potężnego drzewa.

   - Były takie maszyny - mówił powoli, celowo akcentując wyrazy. - Mój ojciec mówił o nich, że są arcydziełem kowalskiej roboty. W Pałacu mogą być ich rysunki. Chyba, żeby nie było. Takie rzeczy nie zachowują się długo na skórach - zerknął z ukosa spod krzaczastych brwi na mistrza cechu garbarzy.

   - Teraz musimy martwić się, jak uratować swoją własną skórę - wtrącił F'lar, by zapobiec ewentualnej kłótni między rzemieślnikami.

   Fandarel wydał nieokreślony gardłowy dźwięk i F'lar nie był pewny, czy to był stłumiony śmiech, czy też aprobata dla jego słów.

   - Pomyślę nad tą sprawą. Tak samo wszyscy moi koledzy po fachu - zapewnił Fandarel władcę Weyr. - Wypalić wszystkie Nici w ziemi, żeby nie zniszczyć gleby - to może nie jest takie łatwe, ale po prawdzie, są płyny, które mogą zniszczyć Nici. Używamy podobnego kwasu do robienia wzorów na sztyletach i ozdobach z metalu. My kowale nazywamy go trójagenonem. Jest też "czarna ciężka woda" pływająca na powierzchni sadzawek w Ingen i Boll. Pali się długo i daje dużo ciepła. Jeśli też jest tak, jak mówisz, że zimno rozbija Nici na pył, to może lód z lądów na północy mógłby zamrozić Nici wryte w ziemię. Tylko znów problem w tym, żeby ten lód przetransportować tam, gdzie spadną Nici, bo przecież nie spadną tam, gdzie my chcemy - wykrzywił twarz w uśmiechu.

   F'lar patrzył na niego zdziwiony. Czy ten człowiek nie zdawał sobie sprawy z własnej śmieszności? Ale nie, mówił ze szczerą troską.

   Mistrz cechu podrapał się potężnymi paluchami po głowie tak mocno, że słychać było szorowanie paznokci o grube włosy.

   - Ciekawa sprawa. Ciekawa - mruknął bynajmniej nie zniechęcony trudnościami. - Rozważę ją bardzo dokładnie. - Usiadł, a solidna ława zatrzeszczała pod jego ciężarem.

   Mistrz cechu rolników uniósł nieśmiało dłoń, prosząc o głos. - Przypominam sobie, że kiedy zostałem mistrzem cechu, natrafiłem gdzieś na wzmiankę o tym, że nasi przodkowie hodowali w Ingen robaki piaskowe i używali ich jako środka ochrony gleby.

   - Nie słyszałem, żeby w Ingen było cokolwiek pożytecznego z wyjątkiem piachu i upałów rzucił ktoś z sali.

   - Każdy pomysł może okazać się dobry - odparł F'lar ostro, usiłując zidentyfikować wichrzyciela. - Proszę mistrzu, żebyś odnalazł tę wzmiankę, a ciebie, lordzie Banger z Ingen, żebyś znalazł mi kilka tych robaków!

   Banger zaskoczony wiadomością, że jego jałowe grunty miały w sobie coś wartościowego, skwapliwie przytaknął.

   - Dopóki nie zdobędziemy skuteczniejszego środka do unicestwienia Nici, wszyscy mieszkańcy osad muszą się zorganizować w grupy bojowe. Odszukają one nory Nici, a następnie będą wrzucać do nich płonący smoczy kamień. Wolałbym nie narażać ludzi na niepotrzebne niebezpieczeństwa, ale wiemy, jak szybko Nici potrafią zaryć się w ziemię. Nie wolno nam pozostawić żadnej, by mogła rozmnażać się bez przeszkód. Jeśli nie będziecie działać - zrobił wymowny gest w stronę lordów - możecie stracić więcej niż inni. Strzeżcie nie tylko samych siebie, bowiem jama po jednej stronie granicy posiadłości może powiększyć się i wejść na teren sąsiada. Zmobilizujcie każdego mężczyznę, wszystkie kobiety, dzieci, rzemieślników i rolników. Zróbcie to zaraz.

   W Sali Obrad panowało ogromne napięcie. Wszyscy byli oszołomieni wizją niebezpieczeństwa. Zurg, mistrz cechu tkaczy, podniósł rękę:

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin