04.htm

(10 KB) Pobierz

 

 

Anne McCaffrey       Jeźdźcy Smoków

    . 4 .    

Schronienie zaryglowano,

Sień jest pusta

A ludzi nie ma


 

Gleba jałowa

Skała jest goła

Porzuć nadzieję.


 

   Lessa wygarniała właśnie popiół z paleniska, gdy podniecony posłaniec wpadł do Wielkiej Izby. Skuliła się tak, jak mogła najbardziej. Pragnęła być zupełnie niewidoczną, by zarządca nie odesłał jej gdzie indziej. Wiedziała, że chce wychłostać głównego garderobianego za nieświeże produkty w transporcie dla Faxa.

   - Fax nadciąga! Z jeźdźcami na smokach! - wysapał posłaniec, wpadając do mrocznego pomieszczenia Wielkiej Izby. Zarządca skamieniał. Wypuścił swą ofiarę, którą miał zamiar właśnie wysmagać batem. Kurierem był farmer zamieszkujący na skraju Ruatha.

   - Jak śmiesz opuszczać swą farmę! - zarządca wycelował batem w oszołomionego gospodarza. Siła pierwszego uderzenia zwaliła mężczyznę z nóg. - Jeźdźcy na smokach, powiadasz! Fax? Ha! On unika Ruatha. A masz! - Każde zaprzeczenie było podkreślone ciosem. Na zakończenie kopnął bezradnego nieszczęśnika.

   Zarządca skierował się ku drzwiom prowadzącym na zewnątrz Wielkiej Izby. Chwytał właśnie za żelazną klamkę, gdy drzwi otwarły się z hukiem. Do izby wpadł, omal nie przewracając zarządcy, dowódca straży. Twarz jego barwą przypominała popiół.

   - Jeźdźcy! Smoki! Nad całą Ruatha! - bełkotał mężczyzna wymachując ramionami. Chwycił zarządcę za ramię i ciągnął w kierunku wewnętrznego dziedzińca, by potwierdzić słowa.

   Lessa wygarnęła ostrożnie resztę popiołu. Zabierając swe rzeczy, wymknęła się niepostrzeżenie z Wielkiej Izby. Na jej twarzy krył się pełen radości uśmiech.

   Jeźdźcy! Oto wreszcie okazja, by wymyślić coś, co mogłoby upokorzyć Faxa, rozzłościć do tego stopnia, by zrzekł się swego prawa do holdu. I to w obecności jeźdźców. Wówczas będzie mogła udowodnić swe rodowe prawo do władania tymi ziemiami.

   Lecz musi być nadzwyczaj ostrożna. Przybysze nie są zwykłymi ludźmi. Ich umysł nic był podatny na gniew. Chciwość nic mąciła jasności sądu, a strach nie osłabiał ich reakcji. Niech tam sobie pełni zabobonu prostaczkowie wierzą, że składają oni ofiary z ludzi, że kierują nimi nienaturalne żądze, czy też, że spędzają czas na szalonych ucztach. Ona i tak wie swoje, nie jest tak naiwna. Opowieści te były zupełnie odmienne od tego, co wiedziała. Jeźdźcy na smokach to przecież nadal ludzie, a i w jej żyłach płynęła takźe krew dawnych mieszkańców Weyr.

   Zatrzymała się na chwilę, gwałtownic dysząc. Czy to, co teraz ją czeka jest tym niebezpieczeństwem, jakie przeczuwała o świcie cztery dni temu? Czy są to może rozstrzygające chwile w jej walce o posiadłość?

   Wiadro z popiołem obijało się o nogi, gdy szła nisko sklepionym korytarzem prowadzącym do stajni. Fax zostanie chłodno przywitany. Nie rozpaliła bowiem ognia w kominku. Pogłos śmiechu nieprzyjemnie odbijał się od mokrych ścian korytarza. Odstawiła wiadro i oparła o nie miotłę oraz szufelkę, aby uporać się z ciężkimi, spiżowymi wierzejami prowadzącymi do nowych stajni.

   Zostały one zbudowane na zewnątrz klifu przez pierwszego zarządcę nowego lorda, człowieka o wiele subtelniejszego niż wszyscy pozostali jego następcy. A było ich jak dotąd ośmiu. Zrobił więcej niż oni wszyscy razem wzięci i Lessa szczerze żałowała, że musiała doprowadzić do jego śmierci. Ale jeśliby żył, jej zemsta byłaby niemożliwa. Niechybnie zdemaskowałby ją. Jak on miał na imię? Nie była w stanie sobie tego przypomnieć. Tak, szkoda, że musiał umrzeć. Jego następca był już wystarczająco chciwy. Bez trudu można było zasiać ziarno nieporozumienia między nim, a rzemieślnikami. Był zdecydowany na bezlitosną eksploatację dóbr Ruatha, by choć część zysków wpadła do jego kieszeni, nim Fax zacznie cokolwiek podejrzewać. Rzemieślnicy, którzy zaczęli już akceptować pierwszego zarządcę, dzięki prowadzonej zręcznie przez niego dyplomacji, teraz gorzko odczuli zachłanne postępowanie następcy. Żałowali upadku starego rodu, a raczej sposobu jego wygaśnięcia. Nie mogli darować hańby, jaka spotkała Ruatha, tego że stała się drugorzędną posiadłością wśród innych, na terenach Dalekich Rubieży. Boleśnie raniły ich zniewagi doznawane pod rządami drugiego zarządcy. Nie ominęły one ani gospodarzy, ani rzemieślników, ani też farmerów. Nie trzeba było zbyt wielkiej zręczności, by pogorszyć stan Ruatha, by ze złego stał się jeszcze gorszy.

   Usunięto wprawdzie drugiego zarządcę, lecz i jego następcy nie wiodło się lepiej. Przyłapany został wkrótce na przywłaszczaniu sobie dóbr - i to tych najlepszych. Fax kazał go stracić. Jego koścista głowa nadal tkwi zatknięta nad głównym kanałem ogniowym na szczycie Wielkiej Wieży.

   Obecny beneficjant nie był w stanie utrzymać posiadłości nawet w tym żałosnym stanie, w jakim ją obejmował. Rzeczy na pozór nieistotne błyskawicznie piętrzyły się i przemieniały w katastrofę. Ot, choćby produkcja odzieży. Wbrew głoszonym Faxowi przechwałkom, nie tylko nie poprawiła się ich jakość, ale i znacznie spadła produkcja.

   Teraz Fax był w holdzie. I to z jeźdźcami! Dlaczego właśnie z nimi? Lessa tak się zamyśliła, że ciężkie wierzeje zamykając się za nią, uderzyły ją boleśnie w pięty. Jeźdźcy często gościli w Ruatha - dobrze o tym wiedziała. Jej wspomnienia były jak opowieść harfiarza o doświadczeniach nie będących jej własnymi, lecz zasłyszanymi od innych. Nienawiść do Faxa spowodowała, że jej wszystkie myśli skupiły się na Ruatha. Nic była w stanie , przypomnieć sobie ani imienia królowej, ani imienia władczyni Weyr przekazywanych jej na lekcjach, czy też zasłyszanych w przeciągu ostatnich dziesięciu obrotów.

   Być może jeźdźcy mają zamiar pociągnąć lordów do odpowiedzialności za zarośnięte trawą fortyfikacje. No cóż, mimo iż niewątpliwie winna była wielu zaniedbań w Ruatha, to jednak żaden z jeźdźców nie mógł jej za to sądzić. Gdyby nawet cała Ruatha opanowana była przez Nici, to byłoby to lepsze niż pozostawienie jej w rękach Faxa. Niewątpliwie to były herezje, lecz tak rozumowała.

   By uwolnić się od brzmienia świętokradztwa, wysypała popiół na środek stajni. Nagle w powietrzu wokół niej nastąpiła zmiana ciśnienia. Olbrzymi cień zmusił ją do spojrzenia ku górze. Zza skał wyleciał smok. Na rozpostartych skrzydłach, bez wysiłku opadał ku ziemi. Potem drugi, trzeci, całe skrzydło smoków bezszelestnie i we wzorowym porządku szybowało za pierwszym. Zadźwięczał spóźniony sygnał z wieży, a z kuchni dotarły krzyki i piski przerażonej służby.

   Lessa skryła się. Umknęła do kuchni, gdzie została natychmiast złapana przez pomocnika kucharza. Poszturchiwaniem i kopniakami zmusił ją do szorowania piaskiem zarosłej brudem zastawy.

   Wychłostane wcześniej służące obracały na rożnie byka przeznaczonego na pieczeń. Kucharz chochlą polewał wodą tuszę, klnąc, że musi przyrządzać tak ubogi posiłek dla Tylu znamienitych gości. Wysuszone zimą owoce, pochodzące z ostatnich ubogich zbiorów, namoczono by nasiąkły wodą, a dwie najstarsze służące oskrobywały korzenie roślin.

   Pomocnik kucharza ugniatał ciasto na chleb. Inny starannie doprawiał sos. Lessy porozumiewawczo na niego spojrzała. Kuchcik cofnął rękę, którą już sięgał po jedno z pudełek, wziął inne z niesmaczną przyprawą. Lessy natomiast dodała zbyt wiele drwa do pieca, aby chleb przypiekł się na węgielek. Zręcznie kontrolowała ruchy służących obracających pieczeń. Mięso musiało być niedopieczone w jednym miejscu, a spalone w innym. Lessa chciała, by uczta była krótka, a podane potrawy uznane za niejadalne.

   Nie miała wątpliwości, że podjęte przez nią wcześniej działania, teraz właśnie będą procentować.

   Jedna z kobiet zarządcy wpadła z płaczem do kuchni, mając nadzieję, że tutaj znajdzie schronienie.

   - Moje najlepsze koce zżarte przez mole! Suka uwiła sobie legowisko na najlepszych płótnach. Maty są przegniło, najlepsze komnaty pełne śmieci, naniesionych przez wiatr.

   Kobieta biadoliła trzymając się za głowę i kołysząc raz w tył, raz w przód.

   Lessa pochyliła się nad talerzami z podejrzaną sumiennością.

następny   

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin