Zafon Carlos Ruiz - Cien wiatru.pdf

(1788 KB) Pobierz
14968757 UNPDF
Carlos Ruiz Zafón
Cień wiatru
przełożyli
Beata Fabjańska-Potapczuk Carlos Marrodan Casas
Tytuł oryginału: La Sombra del Viento
Warszawa 2005
1
Joanowi Ramonowi Planas, zasłużył chyba na coś lepszego
Cmentarz Zapomnianych Książek
Wciąż pamiętam ów świt, gdy ojciec po raz pierwszy wziął mnie ze sobą w miejsce zwane Cmentarzem
Zapomnianych Książek. Szliśmy ulicami Barcelony. Byty pierwsze dni lata 1945 roku. Miasto codziennie
dusiło się pod naporem szarego jak popiół nieba i słonecznego żaru, zalewającego Ramble Santa Mónica
strumieniem płynnej miedzi.
- Danielu, to, co dzisiaj zobaczysz, masz zachować wyłącznie dla siebie - ostrzegł mnie ojciec. - Nikomu
ani słowa. Nikomu. Nawet twojemu przyjacielowi Tomasowi.
- Nawet mamie? - spytałem cichutko.
Ojciec westchnął, ukryty za tym swoim smutnym uśmiechem, który jak cień towarzyszył mu
nieodłącznie przez całe życie.
- Nie, oczywiście, że nie - odparł, spuszczając głowę. - Przed nią nie mamy tajemnic. Mamie możesz
mówić wszystko.
Szalejąca tuż po wojnie domowej epidemia cholery zabrała mi mamę. Pochowaliśmy ją na cmentarzu
Montjuic w dniu moich czwartych urodzin. Pamiętam tylko, że padało przez cały dzień i całą noc, a kiedy
zapytałem tatę, czy niebo też płacze, nie był w stanie słowa z siebie wykrztusić. Mimo upływu sześciu lat
nieobecność mamy była dla mnie wciąż jakimś omamem, krzykiem ciszy, której nie potrafiłem jeszcze
zagłuszyć słowami. Mieszkaliśmy z ojcem na ulicy Santa Ana, tuż przy placu kościelnym. Nasze małe
mieszkanie mieściło się bezpośrednio nad antykwariatem specjalizującym się w sprzedaży zarówno rzadkich
egzemplarzy dla bibliofilów, jak i książek używanych. Ten magiczny bazar odziedziczony po dziadku
miałem z kolei ja przejąć po ojcu, który nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Wyrastałem pośród
książek, zaprzyjaźniając się z niewidzialnymi postaciami żyjącymi na rozsypujących się w proch stronach,
których kolor mam do tej pory na palcach. Jeszcze jako mały dzieciak nauczyłem się zasypiać, opowiadając
mamie w półmroku pokoju, co takiego zdarzyło się w ciągu dnia, co spotkało mnie w szkole, czego nowego
się nauczyłem. Nie mogłem usłyszeć jej głosu ani poczuć jej dotyku, ale jej aura i ciepło obecne były w
każdym zakątku mieszkania, a ja, podzielając wiarę tych, którzy mogą jeszcze zliczyć swój wiek na palcach
obu rąk, wiedziałem, że wystarczy zamknąć oczy i zacząć mówić do mamy, a ona, gdziekolwiek by się
znajdowała, na pewno mnie usłyszy. Tata siedząc w pokoju jadalnym, słyszał mnie czasami i płakał skrycie.
Pamiętam, że tego czerwcowego dnia obudził mnie mój własny krzyk. Serce łomotało mi tak, jakby
dusza chciała wyrwać się z piersi i uciec schodami w dół. Tata przybiegł natychmiast i wystraszony, przytulił
mnie do siebie, usiłując uspokoić.
- Nie mogę przypomnieć sobie jej twarzy. Nie mogę przypomnieć sobie twarzy mamy - wyszeptałem bez
tchu.
Tata objął mnie jeszcze mocniej.
- Nie bój się, Danielu, spokojnie. Ja pamiętam za nas obu. Spojrzeliśmy na siebie, szukając słów, które
nie istniały. Po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że mój ojciec starzeje się, a jego oczy, te zawsze
2
przymglone i zagubione oczy, nieustannie patrzą wstecz. Wstał, rozsunął zasłony, by wpuścić chłodne
światło świtu.
- No, dość tego. Pospiesz się, Danielu, ubieraj się. Chcę ci coś pokazać - powiedział.
- Teraz? O piątej rano?
- Istnieją takie miejsca, które trzeba i można oglądać jedynie w ciemnościach. - Ojciec nie ustępował,
przesyłając mi zarazem tajemniczy uśmiech, zapożyczony najprawdopodobniej z jednego z tomów
Aleksandra Dumas.
Gdy wychodziliśmy z bramy, miasto było jeszcze opustoszałe, po okrytych mgłą ulicach snuli się tylko
gdzieniegdzie nocni stróże. Latarnie na Ramblas oświetlały jedynie opary w prowadzącej ku morzu alei,
aczkolwiek ich rozrzedzone światła zaczynały już migotać, zwiastując rychłe przebudzenie się Barcelony i
zrzucenie przez miasto ulotnego przebrania mglistej akwareli. Dotarłszy do ulicy Arco del Teatro,
zapuściliśmy się w uliczki dzielnicy Raval, przechodząc pod arkadą rysującą się niczym sklepienie
wzniesione z niebieskiej mgły. Szedłem za ojcem wąskim zaułkiem, wydeptaną ścieżką, bardziej niż ulicą,
czując, jak za naszymi plecami coraz szybciej zanika poświata Rambli. Z dachów i z balkonów zaczął
zsuwać się ukośnymi strugami poranny brzask, nie docierając w ogóle na ziemię. W końcu ojciec zatrzymał
się przed drzwiami z litego, sczerniałego od starości i wilgoci drewna. Przed nami wznosił się budynek
przypominający wrak budowli, która kiedyś była pałacem lub siedzibą muzeum gromadzącego wyłącznie
mary, cienie i pogłosy.
- Danielu, pamiętaj, że o tym, co zaraz ujrzysz, nie będziesz mógł powiedzieć nikomu. Pamiętaj: nikomu,
nawet twojemu przyjacielowi Tomasowi. Nikomu.
Człowieczek o rysach drapieżnego ptaka i posrebrzonych włosach otworzył nam drzwi. Jego ostre, orle i
nieprzeniknione oczy spoczęły na mnie nieruchomo.
- Witaj, Izaaku. Oto mój syn Daniel - obwieścił ojciec. - Niebawem skończy jedenaście lat, a w
przyszłości przejmie po mnie księgarnię. Już dorósł dostatecznie, by poznać to miejsce.
Człowiek zwany Izaakiem nieznacznym skinieniem głowy zaprosił nas do środka. Wszystko przed nami
zanurzone było w niebieskawym półmroku, który zaledwie pozwalał się domyślać zarysu marmurowych
schodów i obecności korytarza pokrytego freskami zapełnionymi aniołami i baśniowymi stworami.
Ruszyliśmy za strażnikiem owym zamkowym korytarzem i dotarliśmy do wielkiej okrągłej sali,
najprawdziwszej bazyliki ciemności zwieńczonej kopułą, z której wysokości padały snopy światła.
Niezmierzony labirynt korytarzyków, regałów i półek zapełnionych książkami wznosił się po niewidoczny
sufit, tworząc ul pełen tuneli, schodków, platform i mostków, które pozwalały się domyślać przeogromnej
biblioteki o niepojętej geometrii. Na wpół ogłupiały spojrzałem na ojca. Uśmiechnął się i puścił do mnie
oko.
- Danielu, witamy na Cmentarzu Zapomnianych Książek.
W głębi dostrzec można było z tuzin kręcących się po korytarzykach i platformach postaci. Kilka z nich
odwróciło się i pozdrowiło nas z daleka. Zdołałem wówczas rozpoznać twarze kolegów ojca ze
stowarzyszenia antykwariuszy. W oczach dziesięciolatka panowie ci jawili mi się niczym tajne i spiskujące
bractwo alchemików. Ojciec przyklęknął i patrząc mi prosto w oczy, przemówił łagodnym głosem, tym
3
szczególnym głosem bardzo osobistych wyznań i przyrzeczeń.
- To miejsce, Danielu, jest tajemnicą i miejscem świętym. Każda znajdująca się tu książka, każdy tom,
posiadają własną duszę. I to zarówno duszę tego, kto daną książkę napisał, jak i dusze tych, którzy tę książkę
przeczytali i tak mocno ją przeżyli, że zawładnęła ich wyobraźnią. Za każdym razem, gdy książka trafia w
kolejne ręce, za każdym razem, gdy ktoś wodzi po jej stronach wzrokiem, z każdym nowym czytelnikiem jej
duch odradza się i staje się coraz silniejszy. Już dawno temu, wtedy kiedy mój ojciec mnie tu przyprowadził,
miejsce to miało swoje lata i było stare. Może nawet tak stare jak samo miasto. Nikt na dobrą sprawę nie
wie, od kiedy to miejsce istnieje ani kto je stworzył. Teraz powiem ci to, co powiedział mi mój ojciec. Kiedy
jakaś biblioteka przestaje istnieć, kiedy jakaś księgarnia na zawsze zamyka podwoje, kiedy jakaś książka
ginie w otchłani zapomnienia, ci, którzy znają to miejsce, my, strażnicy ich dusz, robimy, co w naszej mocy,
aby te bezdomne książki trafiły tutaj. Bo tutaj książki, o których nikt już nie pamięta, książki, które zagubiły
się w czasie, żyją nieustającą nadzieją, iż pewnego dnia trafią do rąk nowego czytelnika, że zawładnie nimi
nowy duch. W księgarni sprzedajemy i kupujemy książki, ale w rzeczywistości one nie mają właściciela.
Każda, którą tu widzisz, była czyimś najlepszym przyjacielem. A teraz te książki mają tylko nas, Danielu.
Potrafisz zachować ten sekret?
Wzrok mój zagubił się w ogromie przestrzeni, w jej czarodziejskim świetle. Przytaknąłem ruchem głowy,
a ojciec uśmiechnął się.
- No, dobrze, a wiesz, jaką mam dla ciebie niespodziankę? - zapytał. Milcząco pokręciłem głową.
- Przyjęte jest, że osoba, która po raz pierwszy odwiedza to miejsce, musi wybrać sobie dowolną książkę i
przyjąć ją pod swoją opiekę, zaadoptować ją, tak by nigdy nie dotknęło jej zapomnienie. To bardzo ważne
przyrzeczenie. Na całe życie - dodał mój ojciec. - A dziś ty musisz dokonać wyboru.
Przez niespełna pół godziny błądziłem po zakamarkach tego labiryntu, nad którym unosiła się woń
starego papieru, kurzu i magii. Pozwalałem swoim dłoniom wędrować po niekończących się rzędach
wystających grzbietów, kusząc los, żeby pokierował moim wyborem. Zerkałem na spłowiałe tytuły, słowa w
rozpoznawanych przeze mnie językach i w wielu innych językach, których nie byłem zdolny czemukolwiek
przyporządkować. Kręciłem się po korytarzach i spiralach tuneli zapełnionych setkami, tysiącami tomów
sprawiających wrażenie, że wiedzą o mnie więcej niż ja o nich. Dość szybko zawładnęła mną myśl, iż pod
okładką każdej z tych książek czeka na odkrycie bezkresny wszechświat, podczas gdy za tymi murami życie
upływa ludziom na futbolowych wieczorach, na radiowych serialach, na własnym pępku i tyle. I może ta
myśl albo przypadek czy też los, powinowaty przypadku, sprawiły, że w tej samej chwili już byłem
przekonany i właśnie wybrałem książkę do adopcji. A raczej książkę, która mnie usynowi. Wystawała
niepozornie ze skraju jednego z regałów, oprawiona w skórę barwy czerwonego wina, i wyszeptywała swój
tytuł złotymi literami płonącymi w spływającym spod kopuły świetle. Podszedłem do niej i dotknąłem
opuszkami palców słów, czytając w milczeniu:
Cień wiatru JULIAN CARAX
Ani tytuł, ani nazwisko autora nigdy nawet nie obiły mi się o uszy, ale nic tam. Decyzja została już
podjęta. Przez jedną i drugą stronę. Najostrożniej, jak mogłem, wziąłem książkę do ręki i przekartkowałem
ją, wprowadzając w trzepot jej strony. Opuściwszy swą klatkę, wreszcie wolna, rozbłysła fajerwerkiem
4
złotego pyłu. W pełni zadowolony z wyboru, ruszyłem labiryntem w drogę powrotną, ściskając książkę pod
pachą i nie kryjąc radości. Może całkiem mnie urzekła magiczna atmosfera tego miejsca, ale byłem święcie
przekonany, że ta książka czekała na mnie już od dawna, bardzo możliwe, że czekała już na mnie, zanim w
ogóle przyszedłem na świat.
Tego samego dnia po południu, wróciwszy już do mieszkania przy ulicy Santa Ana, zamknąłem się w
swym pokoju i postanowiłem zapoznać się z początkowymi stronami mojego nowego przyjaciela. Zanim się
obejrzałem, lektura pochłonęła mnie już całkowicie i nieodwołalnie. Była to opowieść o człowieku,
poszukującym swego prawdziwego ojca, którego nie znał i dowiedział się o jego istnieniu z ostatnich słów
wypowiedzianych przez matkę na łożu śmierci. Dzieje tego poszukiwania przeistaczały się w
fantasmagoryczną odyseję, w trakcie której główny bohater walczy o odzyskanie utraconego dzieciństwa i
utraconej młodości, czytelnik zaś z wolna odkrywa cień nieszczęsnej miłości, a jej wspomnienie ma
prześladować bohatera opowieści do końca jego dni. Opowieść miała strukturę przypominającą rosyjskie
matrioszki: w większej babie siedzi mniejsza, w tej zaś jeszcze mniejsza. Z czasem narracja rozpadała się na
tysiące historii, tak jakby główna opowieść znalazła się w korytarzu pełnym luster, co powodowało, iż jej
tożsamość rozszczepiała się niejako na dziesiątki różnych odbić, choć ciągle była jedną i tą samą opowieścią.
Minuty, godziny mijały niepostrzeżenie. Zatopiony w lekturze, ledwie usłyszałem, jak po paru godzinach
dzwony katedry biją północ. Tonąc w miedzianym świetle stojącej na biurku lampy, znalazłem się w świecie
obrazów i emocji, jakich nigdy przedtem nie zaznałem. Postaci tak realne, jak wdychane przeze mnie
powietrze, porwały mnie za sobą w tunel przygód i tajemnic, z którego nie chciałem się wydostawać. Strona
po stronie ulegałem coraz bardziej urokowi czytanej historii i jej świata, dopóty w oknach nie pojawiły się
pierwsze promienie świtu, a moje zmęczone oczy nie dotarły do ostatniego zdania. Położyłem się w
niebieskawym brzasku poranka z książką na piersiach i wsłuchałem się w dźwięki śpiącego miasta
uderzające w dachy, skąpane w purpurze. Senność i zmęczenie pukały do moich drzwi, ale nie ulegałem im.
Trwałem tak, urzeczony opowieścią, nie chciałem żegnać się z jej postaciami.
Kiedyś usłyszałem, jak jeden z klientów ojca powiedział w księgarni, że niewiele rzeczy ma na człowieka
tak wielki wpływ jak pierwsza książka, która od razu trafia do jego serca. Owe pierwsze obrazy, echa słów,
choć wydają się pozostawać gdzieś daleko za nami, towarzyszą nam przez całe życie i wznoszą w pamięci
pałac, do którego, wcześniej czy później - i nieważne, ile w tym czasie przeczytaliśmy książek, ile nowych
światów odkryliśmy, ile się nauczyliśmy i ile zdążyliśmy zapomnieć - wrócimy. Dla mnie tymi
zaczarowanymi stronami zawsze będą te, które znalazłem w korytarzach Cmentarza Zapomnianych
Książek..
Dni popielcowe
1945-1949
Sekret wart jest tyle, ile warci są ludzie, przed którymi powinniśmy go strzec. Kiedy się obudziłem, w
pierwszym odruchu chciałem jak najszybciej podzielić się informacją o Cmentarzu Zapomnianych Książek z
moim najlepszym przyjacielem. Tomas Aguilar był szkolnym kumplem, który cały swój wolny czas
poświęcał pomysłowym, acz mało praktycznym wynalazkom, takim jak aerostatyczna rzutka albo bączek
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin