Automatyka a problem miłości.doc

(67 KB) Pobierz
Automatyka a problem miłości

Automatyka a problem miłości

W każdym człowieku, którego celem jest doskonalenie się w miłości, stworzona przez Boga i nieśmiertelna dusza wyraża się poprzez ciało w tej właśnie "pracowni" istniejącego świata. Dzięki swojej cielesności każdy z nas wchodzi w kontakt z innymi ludźmi, rozwija się i coraz bardziej upodabnia do Stwórcy. Mówiąc jeszcze bardziej szczegółowo, trzeba zaznaczyć, że ludzka dusza, poprzez rozum, a konkretnie mówiąc, przez korę mózgową, ma kierować moim myśleniem i postępowaniem. I ponieważ te procesy oparte są na mojej wolności, to każdy z nas ponosi za nie odpowiedzialność. To właśnie za pomocą kory mózgowej dusza kontaktuje się ze światem, odczytuje świat i podejmuje decyzję co do postępowania każdego człowieka. Proszę zwrócić uwagę, że w przypadku osoby, która ma uszkodzony mózg, nie ma możliwości kontaktowania się z jej duszą. Ciało jest wtedy kierowane instynktem. Taki człowiek wie, co to głód, strach, pożądliwość, i te właśnie czynniki kierują jego postępowaniem. I choć taka osoba może zachowywać się na przykład bardzo agresywnie, może nawet dopuścić się zbrodni, to za swój czyn nie ponosi żadnej odpowiedzialności, bo dusza nie ma żadnego wpływu na zachowanie chorego człowieka.

Tak więc, reasumując, można powiedzieć, że ludzkie ciało jest sterowane przez duszę, która kontaktuje się z nim za pośrednictwem rozumu, a konkretnie kory mózgowej. Dzięki temu cały człowiek - dusza, psychika i ciało - może rozwijać się i doskonalić w miłości. Ale w ludzkim mózgu istnieją jeszcze ośrodki podkorowe. One także kierują naszym ciałem, ale działają na zasadzie automatu. Są odpowiedzialne za te funkcje naszego ciała, o których nie musimy myśleć, które dokonują się niejako same. Dzielimy je na dwa rodzaje: Funkcje świadome - na przykład oddychanie - i funkcje nieświadome - na przykład bicie serca. Te pierwsze są to funkcje zautomatyzowane, ale w pewien sposób możemy wpływać na ich przebieg. Na przykład wspomniane właśnie oddychanie. Bogu dzięki, że tę dziedzinę naszego życia mamy zautomatyzowaną. Gdyby tak nie było, gdybyśmy bez przerwy musieli pamiętać, by robić wdechy i wydechy, to umarlibyśmy zaraz potem, jak położylibyśmy się spać. Na szczęście czy śpimy, czy oglądamy telewizję, automat działa, a nawet sam odpowiednio się reguluje. Gdy po jakimś wysiłku naszym płucom potrzeba więcej tlenu, automat sam włącza przyspieszenie i zaczynamy sapać jak lokomotywa w pośpiesznym pociągu. Ale w pracę tego automatu możemy ingerować. Przypomnijmy sobie naszą ostatnią wizytę u lekarza, gdy byliśmy zaziębieni. Co nam wtedy kazał robić pan doktor? Właśnie przejść na ręczne sterowanie oddychaniem. "Oddychać! Nie oddychać! Oddychać! Nie oddychać! Teraz oddychać szybko, a teraz powoli. Teraz głośno, a teraz po cichu". I dało się. Możemy ingerować w naszą "powietrzną automatykę", ale w ograniczony sposób. Nie da się tej oddychającej maszynki wyłączyć dłużej niż na kilka minut. A gdyby ktoś, nie daj Boże, uparł się, że potrafi dłużej, to może tego automatu już z powrotem nie uruchomić.

Nieco inaczej jest z sercem To też automat. I Bogu dzięki, że automat, bo jak byśmy tak mieli o każdym jego uderzeniu myśleć, to byśmy się długo nie nażyli. Różnica z oddychaniem jest jednak taka, że nie możemy wpłynąć na pracę tego organu. Nikt z nas nie potrafi wpłynąć na swoje serce tak, by przestało bić choć na kilka sekund. Jak unieruchomić serce, nawet na dłużej niż kilka sekund, to szczegółowo pokazują nam filmy kryminalne. Jednak samym aktem woli dokonać się tego nie da. Bogu dzięki, że tyle w naszym ciele automatyki, bo inaczej trudno byłoby nam naprawdę żyć. Wyobraź sobie taką sytuację, że siedzisz ze swoją sympatią w kawiarni, opowiadasz właśnie o czymś niezwykle fascynującym, ale po chwili dostrzegasz, że twój rozmówca jest myślami zupełnie gdzie indziej. "Co się dzieje? - pytasz. -Ty mnie w ogóle nie słuchasz!". A on na to: "Nic, nic. Mów dalej. Wiesz, przepycham tylko teraz trawiony pokarm z jelita cienkiego do grubego, a poza tym zastanawiam się, ile mi teraz trzustka insuliny ma wydzielić. A może ty mi coś doradzisz?". To byłoby rzeczywiście dramatyczne, gdybyśmy nawet w czasie najgorętszej randki mieli jeszcze kontrolować nasz proces trawienia. Na szczęście dał nam Pan Bóg sporo automatyki i dlatego możemy o wielu procesach biochemicznych naszego ciała zapomnieć i oddać się do woli oglądaniu meczów, jeżdżeniu rowerem i słuchaniu tego, co ma nam do powiedzenia nasza sympatia w kawiarni. Oczywiście do czasu, gdy jakiś automat zacznie szwankować i wtedy niezawodny system nerwowy poinformuje nas dyskretnie: awaria w jelitach! I wtedy lekko bladzi mówimy naszej pani: "przepraszam cię, ale muszę na chwilę wyjść", a potem jakoś nas długo nie ma przy kawiarnianym stoliku. I gdy domowe sposoby zawiodą, to musimy prosić lekarza, by przywrócił nasz automat do stanu normalnej pracy.

Tak więc kieruje naszym ciałem kora mózgowa. Decyduje ona o uczynkach, za które jesteśmy w pełni odpowiedzialni (posprzątać mieszkanie czy nie, przeprosić kogoś czy nie, zjeść piątego pączka czy nie itp.). I są w naszym ciele automaty, które mogą być przez nas jakoś kontrolowane, np oddychanie, i te, które są od naszej woli zupełnie niezależne, np bicie serca, trawienie itp.

U zwierząt jest podobnie, ale tylko jeśli chodzi o automatykę. Zwierzęta bowiem, nie posiadając duszy, nie mają takiej wolności, jaką obdarzony jest człowiek. One nie są powołane do miłości i dlatego nie mają rozumu, który umożliwiałby im podejmowanie moralnych wyborów, za które byłyby odpowiedzialne. Zwierzętami kieruje w pełni automat, który nazywamy instynktem. Jest on o wiele bardziej rozwinięty niż u ludzi i działa tak wspaniale, że może nam się niekiedy złudnie wydawać, że zwierzęta też podejmują wolne decyzje, że też potrafią kochać jak ludzie, że są, jak każdy z nas, odpowiedzialne. Ale tak nie jest. Zwierzęta rzeczywiście w niektórych zachowaniach łudząco przypominają człowieka. Psy potrafią się cieszyć, smucić, potrafią bronić swojego pana, a nawet za nim tęsknić, ale to nie miłość, to super skonstruowany instynkt, który tak bardzo upadabnia zwierzę do człowieka. Ludzie zachwycając się kotem, psiakiem czy małpką, mówią niekiedy: "zobaczcie, jak patrzy, o, jak głowę spuszcza, jak prosi, zupełnie jak człowiek". Ludzie uwielbiają zwierzęta tym bardziej, im bardziej podobne są one w swoich zachowaniach do człowieka. Czy ktoś z was na przykład słyszał o przyjaźni człowieka i muchy, lub o tym, by ktoś pokochał glistę? A przecież to też zwierzęta i mają swoją "instynktowną mądrość".

O tym, że można się zakochać nie w osobie, ale w automacie, świadczy zjawisko elektronicznego kwiatka. Otóż jedna z firm komputerowych wyprodukowała program polegający na hodowaniu kwiatka. Elektroniczną roślinkę trzeba też regularnie podlewać, przycinać jej listki, przesadzać do większej doniczki, a wszystko to robić terminowo i systematycznie. Gdy się o czymś zapomni, można swój kwiatek bezpowrotnie stracić. I ludzie to kupują. Dosłownie i w przenośni. Opiekują się swoimi kwiatkami i powoli zaciera się w nich poczucie tego, że to nie jest prawdziwy kwiatek, ale wirtualny. Słyszałem o przypadkach, gdy ktoś, wyjeżdżając na urlop, prosił sąsiada, by ten koniecznie zaopiekował się jego elektroniczną roślinką. Myślę, że jest to nieśmiały, ale istotny wstęp do produkcji robotów łudząco przypominających zwierzęta, a nawet ludzi. Dziś jeszcze nie byłoby możliwe skonstruowanie psa, który by biegał i skakał jak prawdziwy. Ale na przykład taki skromny eksperyment z robotem, któremu zachodziłyby wilgocią oczy, gdy się na niego krzyknie, nie stanowiłby chyba najmniejszego problemu dla współczesnej inżynierii. I też można by się łatwo nabrać, że ten robot jest wrażliwy, bo płacze, gdy się na niego krzyczy. I tak zachowuje się pies na widok swojego pana. Cieszy się, gdy widzi uśmiechniętego właściciela (odbiera bodziec wzrokowy i na niego reaguje). Tak samo reaguje, gdy słyszy wypowiadane pieszczotliwie swoje imię - wtedy macha ogonem (jest to reakcja na bodziec słuchowy). Pies jest tak doskonale skonstruowany, że może nawet wyczuć nastrój właściciela i dostroić się do niego, na przykład kuląc ogon pod siebie i spuszczając łeb. Bardzo to przypomina smutek, ale smutkiem w ludzkim, pełnym tego słowa znaczeniu, nie jest. Zwróćmy uwagę, że wszystko, co pies robi, robi po to, aby przypodobać się swojemu panu, którego boi się i od którego ma nadzieję otrzymać coś przyjemnego, na przykład być pogłaskanym lub nakarmionym. Mówimy, że pies jest przyjacielem człowieka, ale rzecz ściśle ujmując, jest on przyjacielem swojego pana i to dlatego, że z tego coś ma - jedzenie, opiekę i swój kąt. Ktoś może przywołać tu przykład, jak to pies uratował zupełnie obcego człowieka. Tak, takie przypadki miały miejsce, ale zawsze był to pies wyuczony, że człowiek jest "po jego stronie" i on instynktownie bronił swojego.

Wspomniałem, że instynkt zwierząt jest mechanizmem niekiedy wręcz fantastycznym i potrafi pokierować zwierzęciem tak, że w konkretnej sytuacji zachowa się ono "lepiej niż człowiek". Na przykład ktoś z ludzi może zostawić gdzieś swojego przyjaciela, w czasie jakiejś wędrówki w krainie wiecznych mrozów, a pies swojego pana nie opuści i nawet, zostając przy nim, straci swoje życie. I wtedy mówimy: "pies jest lepszy od człowieka". A czy możemy powiedzieć: "ta pralka jest lepsza od tamtego pana, bo ona pierze bez przerwy dwie godziny, i to bardzo skutecznie, a tamten człowiek nawet pięciu minut nie chce pracować".

Wszystkie zwierzęta są Bożymi stworzeniami i w niektórych swoich zachowaniach łudząco przypominają człowieka. Dlatego bardzo je lubimy i bardzo się do nich przywiązujemy, a jednak różnią się od nas istotnie. Nie wiedzą, co to miłość, odpowiedzialność, nie dokonują wyborów moralnych. Postępują tak a nie inaczej, bo taki mają instynkt. Analizują bodźce i reagują zawsze na najmocniejszy, na ten, który w ostateczności jest dla nich najkorzystniejszy. Nawet gdy oddają życie za człowieka, to dzieje się to na tej zasadzie, że najpierw zaczynają traktować go jako kogoś ze swojego stada i potem już, zgodnie z instynktem, są gotowe walczyć do ostatniej kropli krwi. Nigdy nie słyszano, żeby pies przeciwstawił się swojemu stadu (mam tu na myśli także swojego pana i właściciela), gdy ono napadało na jakieś inne zwierzę czy człowieka. Przeciwstawił się tylko dlatego, że ten napad był niesprawiedliwy i okrutny. Czy ktoś słyszał, żeby dobrze traktowany przez esesmana pies poszczuty na więźniów w obozie koncentracyjnym, odmówił wykonania komendy. Odmówił, bo doszedł do wniosku, że to złe i niemoralne, aby gryźć słabych i niewinnych ludzi? Nie, to nie jest możliwe. Natomiast historia notuje przypadki, że nawet wychowywani w nienawiści do wroga i dobrze traktowani przez reżim żołnierze niemieccy odmawiali wykonania rozkazu znęcania się nad więźniami, choć wiedzieli, że za to czeka ich śmierć. Tu leży zasadnicza różnica pomiędzy człowiekiem i zwierzęciem, która nigdy nie zostanie zniwelowana. Człowiek zdolny jest do wielkiej zbrodni, ale i do heroizmu czy świętości. Pies nie jest zdolny ani do jednego, ani do drugiego. Ślepo czyni to, czego został nauczony i co podpowiada mu instynkt, choć przyznać trzeba, że w zachowaniu może to przypominać nienawiść lub miłość. W istocie jest to jednak tylko wściekłość lub przywiązanie do właściciela.

W zasadzie powyższe myśli nie wiążą się bezpośrednio z tematem książki, ale podzieliłem się nimi, ponieważ tak wielu ludzi myli przywiązanie do zwierzęcia z miłością. Dlaczego ta postawa staje się ostatnio tak powszechna? Bo dla wielu ludzi sympatia do zwierzęcia jest po prostu czymś zastępczym wobec miłości, do której powołany jest człowiek. Owszem, zgadzam się, że posiadanie w domu psa wiąże się z obowiązkami, wydatkami i niemałym nakładem sił. Ale jest to zupełnie nieporównywalne z trudem miłości do drugiego człowieka, z odpowiedzialnością, jaką ponosimy za bliźniego. Krótko mówiąc, pies czy kot w domu jest o wiele "wygodniejszy" niż człowiek. Psa można zamknąć w łazience, męża raczej nie. Przy psie można mówić o wszystkim, przy dziecku niekiedy nie. Pies, mówiąc krótko, nie czepia się, może z wyjątkiem chwil, kiedy chce wyjść na spacer, ale i wtedy można mu odmówić, albo choćby skrócić spacer do kilku minut. A z dzieckiem to trzeba chodzić do teatru, odpowiadać mu na wiele pytań i nie można go zostawić u znajomych czy w schronisku, kiedy wyjeżdża się na urlop. A zatem, posiadając psa, z jednej strony mamy namiastkę tego, czego pragnie nasze serce. Mamy kogoś, kto cieszy się na nasz widok, kto za nami tęskni, kto może obroni nas przed napastnikiem. Kogoś, kto będzie na nas patrzył radośnie lub smutno, do kogo można się przytulić i go pogłaskać, a on nawet poliże nas po rękach. A z drugiej strony mamy stokrotnie mniej kłopotów niż z drugim człowiekiem. Mniej kosztuje, mniej wymaga, mniej ingeruje w życie człowieka, nie stawia trudnych pytań, a w ostateczności można się go pozbyć. Dlatego wiele rodzin nie przyjmuje do swego domu kolejnego dziecka, a na jego miejsce kupuje psa. Usprawiedliwieniem dla tych osób może być to, że ci ludzie często nie doświadczyli prawdziwej miłości, a przecież w głębi serca są jej tak bardzo spragnieni. I dlatego z takim entuzjazmem przyjmują jej substytut w zwierzęcej postaci. Ci ludzie często doświadczyli ze strony człowieka wrogości czy nawet nienawiści. Dlatego zwierzęta są dla nich wręcz aniołami dobroci, wierności i życzliwości. Ci ludzie, w relacji do swoich zwierząt, używają słów "miłość", "przyjaciel" itp. I nie ma innej drogi, by wyzwolić ich z tej iluzji, jak pokazać im, co to jest prawdziwa miłość i prawdziwa przyjaźń. A to rzeczywiście w wielu przypadkach nie jest takie łatwe. Tym niemniej wszystkim zwolennikom mówienia o autentycznej miłości zwierząt nie radziłbym, na przykład, podejść do matki opłakującej śmierć swojego syna i powiedzieć: "Niech się pani nie martwi, kupi sobie pani psa, a psy potrafią kochać tak samo jak ludzie, a nawet lepiej".

Wróćmy jednak do zwierzęcego instynktu. Tak jak wspomniałem, jest on niesamowicie rozwinięty, w wielu dziedzinach jest nieporównywalnie doskonalszy od tego instynktu, jaki posiada człowiek. Czyli, stosując używaną już przeze mnie terminologię, można powiedzieć, że zwierzęca automatyka jest o wiele bardziej rozwinięta niż ludzka. To jest zresztą zrozumiałe. Człowiek wiele problemów rozwiązuje przy pomocy rozumu, a w tych samych problemach zwierzętom wystarcza tylko instynkt i dlatego musi on być bardziej skuteczny. Weźmy na przykład podróżowanie. Gdy człowiek chce pojechać samochodem do Afryki, musi zaopatrzyć się w mapę, nad którą ślęczy godzinami i wybiera odpowiednią dla siebie trasę. Potem musi słychać radia, by niejednokrotnie korygować swoje podróżowanie ze względu na wiadomości o zmianach pogody. Zupełnie inaczej załatwiają ten problem bociany. Wzbijają się do lotu ze swoich łąk pod Białymstokiem czy Mrągowem i... bez żadnej mapy, drogowskazu czy kompasu wiedzą, dokąd mają lecieć. Najlepszy pilot bez mapy i urządzeń pomiarowych nie trafi z Gdańska do Krakowa, a te czerwonodzioby trafiają bez pudła na drugi kontynent. Albo jeśli chodzi o spożywanie różnych pokarmów, na przykład grzybów. Człowiek, gdy znajdzie w lesie podejrzany grzyb, to ogląda go ze wszystkich stron, analizuje, przypomina sobie wszystkie wskazówki, jakie usłyszał na temat odróżniania grzybów jadalnych od trujących. A mimo tych rozumowych wysiłków nierzadko słyszymy o zatruciach grzybami. A czy słyszeliście, żeby w lesie zatruły się grzybami jakieś zwierzęta? Absolutnie nie! Czy one też mają jakieś atlasy do przeprowadzania segregacji? Bynajmniej! Podejdzie taki dzik czy jeleń, powącha grzyb, i automat instynktu mówi mu: "nie jedz tego". To, co my, ludzie musimy nieraz mocno rozgryzać przy pomocy rozumu, zwierzęta wiedzą już niejako automatycznie.

Ale wróćmy do naszego tematu, czyli do popędu seksualnego. Otóż u zwierząt ta dziedzina życia jest w pełni zautomatyzowana. Przychodzi odpowiedni czas i samice jakimiś barwami, zapachami i podobnymi sposobami wabią samców, którym akurat w tym czasie też jakoś mocniej chce się amorów. Nie ma tu żadnego myślenia, czy wypada czy nie, czy nie jestem za stary czy nie. Włączyło się, więc zaczynamy działać. Nieraz trzeba będzie jeszcze stoczyć bój o samicę z konkurentem, trzeba będzie przekonać partnerkę, żeby dopuściła do siebie, ale jak automat się włączy, to nie ma co gadać, tylko do dzieła! U kotów przychodzi to w marcu. Znikają wtedy z domów, wrzeszczą niesamowicie po nocach, wabią się i szukają nawzajem a potem... automat się wyłączy i koniec. Choćby najpiękniejsza kotka na osiedlu przechodziła przed jakimś Filemonem leżącym na murku, to on nawet powieki nie podniesie, aby na nią spojrzeć. Ale kiedy znowu przyjdzie marzec, to z Filemonem znów zaczynają się dziać dziwne rzeczy.

U piesków też. Jak się suczce włączy automat, to cała rodzina ma dyżury i pilnuje jej na spacerze, żeby jakichś kundelków nie było. A potem już jest święty spokój do następnego razu. A jak już się te pieski jakoś odnajdą, to się wcale nie zastanawiają, czy potrzebne są jakieś gry wstępne, jaką pozycję wybrać, kto podejmie odpowiedzialność za poczęte szczeniaki, tylko od razu przystępują do dzieła. I wcale nikt ich przedtem nie musiał uczyć, jak to ma piesek na suczkę wskoczyć. Już tam te psiaki żadnego wychowania seksualnego nie przechodziły. Instynkt mówi: "zapładniaj!", i one doskonale wiedzą, co i jak mają robić.

A jak ta sprawa ma się u człowieka? Czy on popęd seksualny też ma w pełni zautomatyzowany? Otóż nie. Tu automatyka działa tylko w pewnym stopniu, resztą zarządza rozum. Przynajmniej tak być powinno. Żeby nie tracić czasu na teoretyzowanie posłużmy się konkretnym przykładem. Oto do pokoju wchodzi młody, zdrowy mężczyzna. Zastaje tam młodą i piękną kobietę. Patrzy na nią, na jej twarz, na włosy, na zgrabną figurę, na długie nogi, i bodziec wzrokowy zaczyna automatycznie, bez jego woli, pobudzać do działania jego sferę seksualną. Kobieta zaczyna mówić coś do niego bardzo ciepłym głosem i te słowa także robią na nim niemałe wrażenie. Tu zadziałał bodziec słuchowy. Kiedy piękna dama podaje mu swoją dłoń, czuje on pod palcami gładkość i delikatność jej skóry. I zmysł dotyku rejestruje kolejny bodziec. A potem jeszcze dolatuje do jego nosa wspaniały zapach perfum "Gabriela Sabatini" i bodziec zpachowy dopełnia całej reakcji. Ludzie mają różne temperamenty, to znaczy z różną wrażliwością reagują na przyjmowane bodźce. Jednego taka sytuacja zbytnio nie ruszy, inny może być już rozpalony do białości. Może się zdarzyć, że niejeden bardzo wrażliwy na kobiety mężczyzna, po odebraniu kilku takich bodźców już po kilku minutach, a nawet szybciej, może być całkiem mocno podniecony. To znaczy jego automat zacznie intensywnie wydzielać odpowiednie hormony i zacznie ustawiać organizm "w kierunku" współżycia. Na czym to polega, to chyba nikomu nie muszę tłumaczyć. Tak więc na tym etapie wszystko dokonało się automatycznie. Załóżmy, że ten pan wcale nie miał ochoty jakoś się pobudzać, ale po kilku minutach samo się to jakoś dokonało. Jeśli jeszcze wpatrywał się intensywnie w tę panią, specjalnie przytrzymał jej dłoń w swojej dłoni, jeśli sam przysuwał się, by czuć zapach wspomnianych perfum, jeśli w wyobraźni próbował dostrzec niewidoczne dla oka części jej bielizny lub ciała, to efekt mógł być dość szybki i mocny. Organizm wtedy mówi: "domagam się rozładowania napięcia, które zaistniało". Czyli po prostu: "Chce mi się dotykać, pieścić, współżyć". I właśnie teraz do akcji wkracza rozum, który niekiedy zaczyna toczyć z ciałem i jego pragnieniami całkiem dynamiczny dialog. Rozum mówi:
- To normalne, że ta kobieta robi na tobie wrażenie, że chciałbyś ją dotknąć, przytulić pocałować, a nawet z nią współżyć, ale przecież ty jej nie znasz.
Ciało na to odpowiada spokojnie:
- Przecież możemy się poznać!
- No tak - mówi rozum. - Ale ona cię wcale nie kocha. Nawet jeśli się poznacie, to będzie to bardzo krótka znajomość.
- Czy to konieczne, żeby znać się długo? Najważniejsze, żeby było przyjemnie!
- Ale może ona ma męża, dzieci, rodzinę? Czy to wypada, żeby między wami do czegoś doszło?
- Przecież mąż nie musi o wszystkim wiedzieć! Tu chodzi tylko o mały skok w bok. Ot tak, trochę dla sportu.
- Ale jeśli jej coś zaproponujesz, to ona może się oburzyć, nawet cię zwymyślać.
- Raz kozie śmierć, przecież mnie nie zabije, a spróbować warto. Może się uda.
- Lepiej odwróć oczy, nie patrz tak na nią, wyjdź z pokoju, a napięcie minie.
- Dobrze, dobrze, zaraz wyjdę, tylko jeszcze trochę popatrzę. Zobaczę, jak zareaguje na moje prowokujące słowa.

Ile takich wewnętrznych dialogów toczy się w ludzkich sumieniach od początku świata. Jak one się kończą? Różnie. Rzeczywiście, jeśli automat kobiety także zareagował nie tylko na czułe słowa, ale również na mocne bodźce wzrokowe, zapachowe, dotykowe ze strony mężczyzny, a silna wola kierowana rozumem ma w jej sumieniu niewiele do powiedzenia, to mimo wielu rozumnych argumentów sprzeciwiających się fizycznemu kontaktowi, może dojść do dotknięć, pocałunków i wreszcie do rozładowania napięcia. I potem młody chłopak czy młoda dziewczyna mówią ze spuszczoną głową księdzu, rodzicom czy przyjaciołom: "straciliśmy na moment rozum i wystarczyło". Straciliśmy rozum. On przestał kontrolować nasze zachowanie. Taka "utrata rozumu " może prowadzić do nierządu, do zdrady, a nawet do gwałtu.

Ten automat u człowieka, w przeciwieństwie do zwierząt, jest włączony przez cały czas. Od pierwszego stycznia do trzydziestego pierwszego grudnia. Może działać z większą lub z mniejszą siłą. To zależy właśnie od temperamentu człowieka, od konkretnej sytuacji, od stanu zdrowia, ale włączony jest przez cały czas. Po odebraniu stosownych bodźców sygnalizuje nam gotowość do działania. Ale czy zostanie ono podjęte, o tym decyduje już rozum. I właśnie to panowanie rozumu nad naszymi naturalnymi potrzebami i pragnieniami nazywamy kulturą. Dotyczy to nie tylko sfery seksu. Człowiek, którego coś tam swędzi w nosie i który zaczyna natychmiast w nim dłubać, przyglądając się na dodatek substancji pozostałej na końcu palca, będzie przez nas wszystkich zgodnie okrzyknięty mało kulturalnym. Miał naturalną potrzebę podrapania się w nosie czy uczynienia go bardziej drożnym, i zrobił to natychmiast, nie oglądając się na otoczenie. Ktoś, kto w takiej sytuacji po prostu wychodzi do toalety albo przynamniej posługuje się chusteczką do nosa, bez wątpienia zachowa podstawowe zasady kultury zachowania. Powtarzam więc, że to panowanie nad naszą sferą biologiczną, a więc odruchami, jakie może wywołać głód (łapczywe jedzenie), zapachami, jakie może wydzielać nasze ciało, odgłosami, jakie nieraz wydobywają się z naszych ust (ziewanie), odruchami drapania, dłubania itp., to jest ta nasza kultura osobista, której od dzieciństwa uczą nas rodzice i wychowawcy. Oczywiście, pojęcie to jest o wiele szersze i dotyczy sposobu zachowania wobec innych osób.Dotyczy takich kwestii, jak słownictwo, postawa ciała, życzliwość w okazywaniu pomocy słabszym i starszym. Dotyczy także opanowania budzących się w nas pragnień erotycznych. Czy wyobrażacie sobie, że oto z budynku uniwersyteckiego wychodzi starszy pan profesor. Jest ubrany w nieskazitelny płaszcz, w jednym ręku trzyma skórzaną teczkę, w drugiej parasol. Nagle, zauważając na ulicy śliczną studentkę, mówi do niej: "ej, lalucha, może byśmy tak trochę pobaraszkowali?". Jestem przekonany, że żaden profesor uniwersytetu, będący przy zdrowych i trzeźwych zmysłach (właśnie - rozum!) tak się nie zachowa. Bowiem profesorowie są to zazwyczaj ludzie o takim poziomie kultury, który wyklucza wspomniane zachowania. Spotkać je natomiast możemy u tych, którym życie przyszło spędzić, jak to się często mawia, pod budką z piwem. Jakże często panowie z tych sfer, widząc ładną, młodą kobietę, po prostu nie mogą zapanować nad wrażeniami, jakie rodzą w nich przyjmowane bodźce. Ich reakcją bywają właśnie te prymitywne i wulgarne odzywki. Czasem jest to wręcz fizyczne zaczepianie kobiet czy - w niejednym przypadku - nawet gwałt. Owszem, jestem święcie przekonany, że nawet wiekowy pan profesor też dojrzy urok ciała pięknej kobiety, którą mija na ulicy. Może nawet - dyskretnie- nieco dłużej jej się przyjrzy, a nawet uśmiechnie się do niej. Ale chyba tylko do takich zachowań może posunąć się reakcja kulturalnego mężczyzny.

Panowanie rozumu nad sferą płciowości nazwałem tutaj kulturą. Ale nie można nie powiedzieć, że taka umiejętność świadczy o rozwiniętej duchowości danego człowieka, który właśnie sprawy ducha przedkłada nad pragnienia ciała. Te ostatnie kontroluje i dyskretnie ukrywa, a decyduje się na "uruchomienie" sfery swojej płciowości tylko wtedy, kiedy przyniesie to korzyść jego duszy. Jak wypracować w sobie taką duchowość, jak osiągnąć taki stopień duchowej kultury, o tym postaram się napisać w dalszej części książki.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin