Mallery Susan - Za głosem serca.doc

(837 KB) Pobierz

 

 

 

Susan Mallery

Za głosem serca


ROZDZIAŁ 1

Mamo, popatrz!

Liana Archer oderwała wzrok od książki i spojrzała przez okrągłe okienko samolotu. Zobaczyła szafirowe niebo, oślepiające słońce oraz grupkę jeźdźców na koniach.

- Uspokój się, Bethany - zwróciła się z roztargnieniem do córki. - To tylko...

Urwała i otworzyła szeroko oczy. Jeźdźcy w siodle? Kiedy pilot oznajmił, iż odlecą z drobnym opóźnieniem, sądziła, że chodzi o jakieś błahe usterki techniczne lub obecność innego samolotu w ich przestrzeni powietrznej. Nawet jej przez myśl nie przeszło, że mogliby zostać zaatakowani przez tubylców.

Przygarnęła mocniej do siebie dziewięcioletnią córeczkę.

- Wszystko w porządku - zapewniła ją ze spokojem, którego nie czuła.

Ktoś spośród pasażerów także zauważył grupkę mężczyzn na koniach. Wiadomość w mig obiegła cały samolot. Kilka kobiet podniosło krzyk. Liana poczuła, że serce wali jej jak młotem i powoli zaczynało jej brakować tchu. Przez moment wydawało jej się, że zaraz umrze. Czemu coś takiego musiało ją spotkać? Przecież zapewniano ją, że El Bahar to najbezpieczniejsze państwo na Środkowym Wschodzie, a jego król to mądry, szlachetny monarcha, kochany przez poddanych. Uwierzyła w to. Inaczej nigdy by się nie zdecydowała na tak radykalny krok jak przenosiny na drugi koniec świata. Co się stało?

Nim zdążyła odpowiedzieć sobie na to pytanie, jeźdźcy dopadli samolotu i okrążyli go. Usłyszała odgłos otwieranych drzwi z przodu, a potem niskie, gardłowe głosy napastników wkraczających na pokład.

Tuląc kurczowo córkę, wcisnęła się w fotel. Co za szczęście, że siedzą w tyle kabiny. Poszukała wzrokiem klapy awaryjnego wyjścia. Gdyby udało się ją otworzyć, można by spróbować ucieczki.

- Mamo? - drżącym głosem odezwała się Bethany, zwracając ku niej pobladłą twarz. - Czy oni nas zabiją?

- Oczywiście, że nie. - Odgarnęła córeczce z czoła jasną grzywkę, a potem pocałowała ją w policzek. - Musi być na to sensowne wytłumaczenie i my...

Kilku wysokich, śniadych mężczyzn, w długich dżellabach i zawojach na głowie wkroczyło do głównej kabiny. Wyglądało na to, że kogoś szukają.

- O co wam chodzi? - Pasażer w szarym garniturze podniósł się z miejsca. - Jeżeli chcecie wziąć zakładników, wypuście chociaż kobiety i dzieci.

Oni jednak nie zwrócili na niego najmniejszej uwagi, tylko poszli dalej szerokim przejściem między fotelami. W połowie kabiny zatrzymali się. Jeden z nich nachylił się nad młodą kobietą i zmusił szarpnięciem, by wstała. Nastąpiła krótka wymiana zdań, której Liana nie dosłyszała, a potem wyprowadzono pasażerkę.

Po ich wyjściu wybuchła panika; ktoś krzyczał przeraźliwie. Liana trzęsła się jak w gorączce. Dobry Boże, co to wszystko ma znaczyć? Pomyśleć tylko, że przyjęła pracę w El Baharze, gdyż uwielbiała książki, których bohaterami byli romantyczni szejkowie. Jednak dramatyczne przygody z ich udziałem wyglądały interesująco jedynie w powieści. Natomiast w prawdziwym życiu okazały się przerażające.

- Proszę o ciszę!

Władczy, męski głos, wybił się ponad okrzyki rozhisteryzowanych pasażerów. Liana spojrzała na człowieka stojącego na przedzie kabiny. Był wyższy niż jego towarzysze i przystojny. Gdy odchylił połę szaty, dostrzegła błysk pistoletu w kaburze. Spróbowała pocieszyć się myślą, że jeśli mają zginąć od kuli, będzie to przynajmniej szybka śmierć.

- Bardzo państwa przepraszam za te chwile strachu - powiedział mężczyzna. - Paru młodszych towarzyszy posunęło się trochę za daleko. Za bardzo wzięli sobie do serca swoje role. Tymczasem, zgodnie z moimi instrukcjami, mieli państwo zostać wcześniej o wszystkim uprzedzeni.

Tu przerwał i skłonił się nisko, a kiedy się wyprostował, jego twarz opromieniał czarujący uśmiech. Liana, choć roztrzęsiona, nie mogła oprzeć się refleksji, że taka uroda u mężczyzny powinna być prawnie zakazana.

- Jestem Malik Khan, następca tronu El Baharu. Witajcie w moim kraju. To, czego byliście państwo świadkami, to nie było porwanie. Nie groziło wam też żadne niebezpieczeństwo. Młoda Amerykanka, zatrudniona w moim pałacu, zażyczyła sobie, by jej narzeczony „odbił" ją z samolotu. Uznała, że to będzie bardzo romantyczne, jeśli zostanie porwana przez grupę jeźdźców. - Książę Malik wskazał w lewo. - Mogą państwo sami zobaczyć, jaka jest szczęśliwa, że sprawy przybrały taki obrót.

- Widzisz coś? - wyszeptała Bethany, wciąż kurczowo przytulona do matki.

Liana wyciągnęła szyję i spróbowała zobaczyć coś przez okienko. Pasażerkę, wyprowadzoną przed chwilą z samolotu, trzymał w ramionach jeden z tubylców, a sądząc po ich namiętnym pocałunku, oboje byli w siódmym niebie.

- Całują się - uspokoiła córkę. - Jest tak, jak mówił ten człowiek. To wszystko było na niby, tylko trochę przeholowali.

Bethany odetchnęła z ulgą i przytknęła sobie do boku dłoń matki.

- Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi. Liana uśmiechnęła się i pocałowała ją w policzek.

- Mnie też się tak zdawało, kochanie. Ale byłoby śmiesznie, gdyby nasze serca zaczęły skakać po podłodze. - Zamachała rękami, imitując rytmiczne podskoki.

Bethany zachichotała.

- Widzę, że doszła już pani do siebie, młoda damo. Nie obawia się pani wjechać do El Baharu?

Liana i Bethany odwróciły się jak na komendę. Książę zatrzymał się przy ich fotelach. Dziewczynka popatrzyła na niego z zaciekawieniem.

- Bardzo bym chciała zwiedzić El Bahar, ale musi pan obiecać, że nie będzie pan chciał obciąć nam głów.

Książę mrugnął do niej porozumiewawczo.

- Twoja głowa wygląda najlepiej na swoim miejscu. Obiecuję ci, że będziesz tu bezpieczna. Gdyby ktoś próbował ci dokuczać, powiedz mu, że znasz osobiście następcę tronu, księcia Malika.

Błękitne oczy dziewczynki otworzyły się szeroko ze zdumienia.

- To pan jest prawdziwym księciem? Jak w tej bajce o Kopciuszku?

- Dokładnie tak.

Mężczyzna przeniósł wzrok na Lianę. Przyoblekła twarz w uprzejmy uśmiech i właśnie miała go zapewnić, że i ona jest już spokojna, gdy nagle ich spojrzenia się spotkały.

Oczy księcia były czarne jak niebo o północy, a ich przenikliwe spojrzenie zdawało się wysyłać prądy do najbardziej odległych zakątków jej ciała. Choć Liana zawsze uważała się za osobę niezwykle rozsądną i opanowaną, nagły spazm przeszył jej ciało. Niewiele brakowało, a poderwałaby się z miejsca i zaczęła błagać tego obcego mężczyznę, by wziął ją w ramiona i pocałował... tu, na oczach wszystkich! Zupełnie jakby podano jej napój miłosny w zabójczej dawce. Nie potrafiła wykrztusić słowa. Szczerze mówiąc, ledwie była w stanie oddychać.

Na szczęście książę uśmiechnął się tylko, po czym wrócił na przód kabiny.

- On jest super! - stwierdziła z zachwytem Bethany. - Poznałam prawdziwego księcia. Jest fajniejszy, niż myślałam. I taki duży. Czy uważasz, że on jest przystojny, mamo?

- Tak, jest bardzo przystojny - przyznała Liana, której serce wciąż nie mogło powrócić do dawnego tempa.

Obie z córką widziały, jak książę wychodzi wraz ze swoją świtą, a potem obsługa zaniknęła właz i samolot wolno podjechał do rękawa. Nie minęło parę minut i można było wysiadać. Liana chwyciła podręczny bagaż i zamknęła książkę. Patrząc na okładkę, pomyślała nagle, że to, co spotkało bohaterkę powieści, musiało chyba być zaraźliwe. Przecież ona sama na ułamek sekundy uległa urokowi egzotycznego księcia.

To tylko chwilowe zaćmienie umysłu, powiedziała sobie, gdy stanęły w posuwającej się wolno kolejce po bagaże. To skutek długiej podróży i być może zbyt wielu kaw, które wypiła na pokładzie samolotu. To jedyne sensowne wytłumaczenie nagłego i obezwładniającego pociągu, jaki poczuła do obcego mężczyzny.

Czterdzieści minut później Liana i Bethany czekały na odprawę celną. Liana zdążyła już dojść do wniosku, że niepotrzebnie tak się przejęła swoją dziwną reakcją. Była przecież wtedy w szoku spowodowanym wtargnięciem grupy obcych mężczyzn na pokład samolotu. Wszelkie myśli związane z osobą księcia były następstwem przeżytej traumy i niczym więcej. Kobiety jej pokroju nie gustują przecież w tego typu mężczyznach.

- Proszę pani! Tędy, proszę.

Wyrwana z rozmyślań, Liana spojrzała na krępego mężczyznę, który nachylił się i sięgnął po jedną z jej walizek.

- Co pan robi? - zapytała ostro. - Niech pan tego nie rusza!

Odprawa celna odbywała się w wielkiej klimatyzowanej hali, chłodzonej dodatkowo wentylatorami, wirującymi u sufitu. Kolejka, choć długa, posuwała się dość szybko dzięki sprawnej obsłudze. Porządku pilnowali strażnicy krążący pośród tłumu. Już miała przywołać jednego z nich, gdy drobny mężczyzna skłonił się przepraszająco.

- Polecono mi zaprowadzić panią do krótszej kolejki - wyjaśnił, kładąc ręce na piersi. - Ma pani małe dziecko i powiedziano mi, że wolałaby pani jak najszybciej załatwić wszystkie formalności. Proszę za mną. - Wskazał na samotnego urzędnika siedzącego za ladą na drugim końcu hali.

- Czy to też celnik? - zapytała Liana, zdziwiona brakiem jakiejkolwiek kolejki. Podniosła wzrok i zobaczyła tabliczkę „Oficjalni goście i rezydenci". - Chciałabym, żeby tak było - rzekła z uprzejmym uśmiechem. - Niestety, nie jestem ani rezydentem, ani oficjalnym gościem. Ale oczywiście bardzo dziękuję za propozycję.

Mężczyzna zacisnął usta. Miał ciemne oczy i rzadką bródkę. Ubrany był w doskonale skrojony garnitur.

- Proszę, madame. Będzie pani mile widziana. U boku Liany wyrósł umundurowany strażnik.

- Wszystko w porządku, proszę pani. Staramy się po prostu przyspieszyć procedurę.

- Skoro pan tak uważa... - W głosie Liany zabrzmiała nuta powątpiewania. Pozwoliła jednak, by mężczyźni wzięli jej bagaże i przeprowadzili ją na drugi koniec sali.

- Czemu nie chciałaś przejść do krótszej kolejki? - zapytała Bethany, ciągnąc za sobą podręczną torbę. - Wolałabyś tu czekać?

- Och dobrze już, dobrze. Starałam się tylko być ostrożna.

Podeszły do umundurowanego funkcjonariusza, a ten zaczął sprawdzać ich paszporty. Liana rozejrzała się i ze zdumieniem stwierdziła, że nikt inny nie został skierowany do tego stanowiska.

- Nie rozumiem - powiedziała, spoglądając na krępego mężczyznę, a potem na strażnika. - Dlaczego akurat ja, a nie ktoś inny?

- Bo ja o to prosiłem.

Liana natychmiast rozpoznała głęboki, wibrujący głos. Silny dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa. Zmęczona i głodna, po całej dobie spędzonej wraz z dzieckiem w podróży, nie miała ochoty na takie niespodzianki.

Niestety, żadna siła na tym świecie nie potrafiła powstrzymać potężnej fali gorąca oraz drżenia rąk i nóg. Odwróciła się i spojrzała prosto w przystojną twarz Malika Khana, następcy tronu El Baharu.

Książę skłonił się przed nią głęboko.

- Nie zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni. Jestem książę Malik, a pani... ? - Sięgnął po jej paszport.

- Liana Archer. A to moja córka Bethany.

- Cześć! - Bethany obdarzyła go promiennym uśmiechem. - Naprawdę mieszka pan w pałacu?

- Oczywiście. Z dwoma braćmi oraz ich żonami. A także z całą masą książąt i księżniczek. I oczywiście z moim ojcem, władcą El Baharu.

Bethany wytrzeszczyła oczy.

- Macie rumaki i złoto, i dworzan, którzy wam się kłaniają?

Malik roześmiał się.

- Nie tak dużo złota, jak byśmy chcieli, a ludzie też już tak często się nie kłaniają. Ciągłe ukłony przeszkadzałyby im w pracy.

Dał znak celnikowi, który szybko podstemplował paszporty i przepuścił Lianę i Bethany, nawet nie patrząc na bagaże.

- Witamy w El Baharze - powiedział Malik.

Liana nie potrafiła wykrztusić słowa. Była przerażona swoją reakcją na bliskość księcia, a zarazem zbyt zmęczona, by szukać odpowiedzi na pytanie, co jest z nią nie tak. Malik rzeczywiście był bardzo wysoki - mierzył dobrze ponad metr osiemdziesiąt i spoglądał na nią z góry. A może to turban przydawał mu wzrostu? Przyjrzała mu się uważnie i doszła do wniosku, że strój podkreślał wprawdzie jego imponującą posturę, ale niczego nie dodawał. Książę Malik naprawdę był postawny... Zresztą, może wszyscy książęta są tacy? Tego wiedzieć nie mogła, bo nie obracała się w tych sferach.

- Czemu pan to zrobił? - zapytała, spoglądając na przesuwającą się wolno kolejkę do odprawy celnej.

- To miały być przeprosiny za to, że tam, w samolocie, przestraszyłem panią i pani córeczkę. Zapewniam, że nie było to naszą intencją.

Książę patrzył na nią śmiało, przenikliwie. Miała wrażenie, że zagląda w głąb jej duszy. Skupiła wzrok na jego twarzy, aby zignorować to niepokojące uczucie. Może jeśli dopatrzy się w niej jakichś wad, osoba księcia przestanie ją tak onieśmielać.

Niestety, aparycja księcia Malika była bez zarzutu. Miał szeroko rozstawione oczy i piękny orli nos. Ogorzała skóra opinała lekko wystające kości policzkowe. Takie twarze doskonale się prezentują na medalach albo znaczkach pocztowych.

- Liano Archer, po co przyjechała pani do mojego kraju? - zapytał.

- Jestem nową nauczycielką w szkole amerykańskiej - odparła, odsuwając się nieznacznie na bok. Celnik, krępy mężczyzna w garniturze, oraz strażnik nadal znajdowali się w zasięgu głosu. Choć nie przysłuchiwali się otwarcie ich konwersacji, była pewna, że pilnie łowią uchem każde słowo.

Malik zmarszczył brwi.

- To nieprawda.

- Słucham?

- Nie jest pani nauczycielką - powtórzył, krzyżując ręce na piersi. - Nauczycielki są stare i nieatrakcyjne.

Więc po co pani, tak naprawdę, tu przyjechała? I gdzie jest pani mąż?

Ostrzegano ją, że El Bahar jest krajem znacznie bardziej konserwatywnym niż reszta państw Środkowego Wschodu, a obyczaje i przekonania jego mieszkańców są głęboko zakorzenione w zamierzchłej przeszłości. Widocznie właśnie trafiła na jeden z przykładów.

Dziwne podniecenie, jakie odczuwała w obecności księcia, pamięć dramatycznych chwil przeżytych w samolocie oraz wyraźne zmęczenie na twarzy córki sprawiły, że bez zastanowienia rzuciła:

- Wasza Wysokość, to nie pańska sprawa. Tak czy inaczej, nie jestem już mężatką. Mimo że nie mogę dodać sobie lat, spróbuję wyhodować na twarzy kilka brodawek, żeby wyglądać możliwie nieatrakcyjnie. Czy to wystarczy?

Trzej mężczyźni za jej plecami sapnęli z wrażenia. Poniewczasie przyszło jej na myśl, że jej sarkazm mógł się księciu nie spodobać. Oczyma wyobraźni zobaczyła długie lata w więzieniu i okrutną, powolną śmierć. Przysunęła się do Bethany.

Tymczasem książę, zamiast się rozgniewać, zapytał z uśmiechem:

- Czy te brodawki będą na nosie?

- Tam chciałby je książę widzieć?

- Niekoniecznie. Muszę się jeszcze zastanowić. - Malik pstryknął palcami i nagle, jak spod ziemi, wyrósł obok nich tragarz z wózkiem.

Kilka minut później Liana i Bethany siedziały w taksówce. Książę Malik pozwolił im odjechać i na pożegnanie życzył szczęścia.

- Pilnuj, żebym nigdy więcej nie próbowała żartować w obecności przyszłego władcy - powiedziała Liana, rozsiadając się wygodnie na miękkim siedzeniu.

- On nie był wcale na ciebie zły - zapewniła ją Bethany, tuląc się do niej. - Spodobałaś się księciu. Sama to widziałam.

- To miłe - machinalnie odrzekła Liana, choć wcale nie było jej miło. Uczucia księcia były jej najzupełniej obojętne. Życie, jakie wiodła, całkowicie jej odpowiadało i nie zamierzała niczego w nim zmieniać - ani robić sobie płonnych nadziei. Miała plany i wytyczone cele i na pewno nie mieścił się w nich romans z księciem, nawet jeśli jej ciało mówiło co innego.

Dopiero po dłuższej chwili zdała sobie sprawę, że nie powiedziała taksówkarzowi, dokąd ma je zawieźć.

- Wie pan, gdzie jest amerykańska szkoła? - zwróciła się do niego. - Tam właśnie mam się zgłosić. W jednym z budynków szkolnego kompleksu powinna mieścić się kancelaria.

Mężczyzna napotkał jej spojrzenie we wstecznym lusterku i z uśmiechem pokiwał głową.

- ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin