Mallery Susan - Nie jesteś sam, kochanie.doc

(756 KB) Pobierz

 

Susan Mallery

 

 

Nie jesteś sam, kochanie

 


Rozdział 1

 

Coś było nie w porządku.

Jeffrey Ritter wyczuł to, zanim spostrzegł lampkę palącą się na konsolce, zamontowanej w samochodzie. O piątej rano biuro firmy ochroniarskiej Ritter/Rankin powinno być puste i zamknięte na cztery spusty. Czerwona lampka sygnalizowała, że ktoś jest w budynku.

Jeff nacisnął kilka guzików na konsolce, aby zebrać informacje. Drzwi frontowe oraz tylne były zamknięte, ale drzwi wewnętrzne otwarte. Wjeżdżając na parking, stwierdził, że w budynku pali się światło. Podjechał na puste miejsce, na lewo od drzwi z podwójnego szkła – przejrzystego, ale będącego w stanie wytrzymać wybuch małej bomby.

Coś jest nie tak, pomyślał znowu. Zaparkował, wyłączył silnik i odblokował bagażnik czarnego BMW 740i. Choć nie padało, powietrze było ciężkie i wilgotne – czuło się, że w każdej chwili z ołowianego nieba nad Seattle może lunąć.

Jeff obszedł samochód. Wyjął broń, następnie sięgnął po czarną pałkę, mogącą ogłuszyć przeciwnika bez zadawania mu widocznych ran. Nacisnął kilka guzików w biperze, ustawiając go w pozycji gotowości – wystarczył teraz jeden ruch, aby zaalarmować wspólnika oraz władze. Zazwyczaj nie wciągał swego kompana do własnych akcji, ale ich biuro mieściło się w centrum Seattle. Lokalna policja nie byłaby zachwycona strzelaniną o świcie i z pewnością zażądałaby szczegółowych wyjaśnień.

" Skierował uwagę na pogrążony w ciszy budynek. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku. Wiedział jednak z doświadczenia, że to zupełnie normalne. Niebezpieczeństwo nie zapowiada się rozjarzonym neonem.

Jeff obszedł kocim krokiem budynek, zmierzając w stronę bocznych drzwi, które nie miały tradycyjnego zamka. Wejścia strzegł tutaj jedynie elektroniczny szyfr. Jeff wybrał kod i czekał, aż drzwi się otworzą. Jeżeli ktoś stoi w wąskim korytarzyku, nie odblokują się. Zamek puścił, rozległ się cichy szczęk. Jeff wszedł do małego, stanowiącego dodatkowe zabezpieczenie pomieszczenia, przylegającego do głównego korytarza. Z trzech stron otaczały go szklane ściany, będące dwustronnymi lustrami. Przykucnął i obrzucił wzrokiem korytarz na całej jego długości. Raptem jakiś cień mignął we wschodnim korytarzu. Zanim jednak zorientował się, co to takiego, cień zniknął.

Nie wstając z kucek, nacisnął ukryty przycisk i wślizgnął się do korytarza. Biegł teraz bezszelestnie w kierunku, gdzie mignął mu cień – pochylając się nisko. Wychynął zza rogu, sięgając jednocześnie po pistolet oraz pałkę – z zamiarem powstrzymania przeciwnika i ewentualnie obezwładnienia go.

Zaparło mu dech. Kierowany impulsem zerwał się na równe nogi, zamachnąwszy się jednocześnie w efektowny sposób bronią. Wydawało mu się, że zrobił to bezdźwięcznie, intruz musiał go jednak usłyszeć, bo odwrócił się i spojrzał na niego.

– Cicho, bo mamusia śpi.

W ułamku sekundy Jeff powiódł dookoła spojrzeniem, zwracając uwagę na każdy szczegół. Nie zauważył nic niebezpiecznego, w każdym razie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu.

Jeff Ritter wiedział, jak się zachować w razie zamachu stanu, ataku terrorystycznego, czy choćby wobec upartego klienta. Nie miał natomiast żadnego doświadczenia z dziećmi – zwłaszcza małymi dziewczynkami o wielkich, błękitnych oczach.

Mała sięgała mu ledwie do pasa. Ciemne loczki lśniły w świetle lampy. Dziewczynka miała na sobie różową piżamkę w kotki oraz puszyste, bawełniane klapki w landrynkowych kolorach. Tuliła w ramionach pluszowego kotka.

Jeff zamrugał jakby chciał sprawdzić, czy to nie przywidzenie. Dziewczynka okazała się jednak prawdziwa. Podobnie jak leżąca obok niej na podłodze kobieta.

Jeff zmierzył wzrokiem wózek ze środkami czystości oraz niewyszukany strój nieznajomej. Na szczęście umiał sobie radzić z dorosłymi. Otaksował szybko jej twarz – płonące policzki, zamknięte oczy oraz strużkę potu na czole. Nawet z odległości kilku kroków czuł, że nieznajoma ma wysoką gorączkę. Prawdopodobnie usiadła, aby chwilkę odpocząć, ale zmożona chorobą, straciła przytomność.

– Mamusia ciężko pracuje – oznajmiła dziewczynka. – Jest bardzo zmęczona. Obudziłam się niedawno i chciałam mamusię zapytać, dlaczego śpi na podłodze, ale pomyślałam sobie, że lepiej dać jej spokój. Niech sobie pośpi.

Mała uśmiechnęła się do niego, jakby oczekiwała pochwały za podjętą decyzję. Jeff tymczasem przełączył biper ze stanu gotowości na normalny, zabezpieczył broń, schował pałkę, a potem przykucnął obok kobiety.

– Jak masz na imię?

Zwrócił się do nieznajomej, ale zamiast niej odpowiedziała mu dziewczynka.

– Jestem Maggie. Czy ty tu pracujesz? Tutaj jest strasznie fajnie. Najbardziej podoba mi się największy pokój. Są w nim takie wielkie, naprawdę olbrzymie okna, przez które widać wszystko dookoła, nawet niebo. Czasem jak się obudzę, liczę sobie gwiazdy. Umiem liczyć do stu, a czasem nawet i więcej. Chcesz usłyszeć?

– Nie teraz.

Jeff zignorował paplaninę małej. Dotknął czoła nieznajomej, po czym chwycił ją za nadgarstek, aby zbadać puls. Serce biło jej mocno i regularnie, ale zdecydowanie miała gorączkę. Zamierzał unieść jej powiekę, żeby zbadać reakcję źrenicy, lecz w tym momencie kobieta ocknęła się. Otworzyła szeroko oczy i wbiła w niego przerażony wzrok, jakby był jakimś potworem.

 

Mężczyzna! Ashley Churchill pomyślała w pierwszej chwili, że to Damian zjawił się, żeby znowu ją napastować. Dopiero po jakimś czasie dotarto do niej, że choć mężczyzna o chłodnym wzroku może równie dobrze uchodzić za powinowatego diabła, z pewnością nie jest to jej były mąż.

Głowa ciążyła jej tak, jakby ważyła ze trzy tony. Jej wzrok przykuły szare oczy oraz twarz pozbawiona emocji. Zamrugała i poczuła, że jej mózg zaczyna powoli pracować. Korytarz wydał jej się znajomy. Firma ochroniarska Ritter/Rankin – dotarło do niej jak przez mgłę. Pracuje tutaj, to znaczy, powinna pracować.

– Poczułam się zmęczona – wyszeptała, starając się zrobić wrażenie całkiem przytomnej, ale z mizernym skutkiem. – Usiadłam na chwilę, żeby odpocząć i, zdaje się, że zasnęłam.

Zamrugała znowu i przeraziła się na dobre, gdy dotarło do niej, kim jest pochylony nad nią mężczyzna. Minęła się z nim w korytarzu, gdy przyszła na rozmowę w sprawie pracy. Kierownik biura powiedział, że to Jeffrey Ritter, jego wspólnik, zawodowy ochroniarz, ekspert nadzwyczajny, dawny żołnierz.

Jej szef.

– Mamusiu, obudziłaś się!

Znajomy głosik, zazwyczaj budzący w jej sercu radość, przeraził Ashley. Maggie nie śpi? Która to godzina... ? Zerknęła na zegarek i aż jęknęła, gdy zobaczyła wyświetlone na tarczy cyferki – była piąta dziesięć rano. Powinna skończyć sprzątać najpóźniej o drugiej i do tej pory zawsze jej się to udawało. Przypomniała sobie o systemie alarmowym, który włącza się po jej wyjściu.

– Przepraszam, panie Ritter – powiedziała. Zmusiła się, aby wstać, choć ledwo trzymała się na nogach. – Nie mam w zwyczaju spać w pracy, ale Maggie przechodziła tydzień temu grypę i, zdaje się, że się od niej zaraziłam.

W gruncie rzeczy była tego pewna. Tyle że z pewnością niewiele to obchodziło surowego mężczyznę stojącego tuż przed nią z grobową miną.

Mężczyzna patrzył teraz w milczeniu na małą. Ashley struchlała. Co prawda nie zabroniono jej przyprowadzać do pracy córki, ale prawdopodobnie tylko dlatego, że nikomu nie przyszło do głowy, że to zrobi. Czteroletnie dziecko nie powinno się tu w ogóle plątać.

– Mamusia mówi, że w przedszkolu pełno jest za... , za... , zagryzków – słodkie usteczka nie potrafiły wypowiedzieć prawidłowo słowa.

– Zarazków – poprawiła ją odruchowo Ashley. Otarła dłonie o dżinsy i podała rękę mężczyźnie, który prawdopodobnie zamierzał ją wyrzucić z pracy. – Jestem Ashley Churchill. Pracuję tu jako sprzątaczka. Zazwyczaj wychodzę z biura przed drugą w nocy.

– A ja śpię, jak mamusia pracuje – wtrąciła Maggie. – Mamusia przygotowuje mi zawsze fajne łóżeczko z moją ulubioną pościelą w kotki. Potem mi śpiewa kołysankę, a ja zamykam oczy – zniżyła głos i zbliżyła się o krok do Jeffa. – Czasem tylko udaję, że zasnęłam, bo lubię sobie popatrzeć na gwiazdy – dodała w zaufaniu.

– Ashley przełknęła z trudem ślinę, bo strach ścisnął ją za gardło.

– No tak, wie pan. Nie jest aż tak źle, jak pan sądzi, panie Ritter – zaczęła się plątać, gdyż wiedziała, że sytuacja jest poważna.

Czuła się kompletnie rozbita, a do tego zanosiło się na to, że straci pracę. Można powiedzieć, że dzień zaczął się parszywie.

– Czy ma pani jakieś swoje rzeczy w biurze?

Jeff Ritter odezwał się po raz pierwszy. Miał niski głos o idealnej wręcz modulacji. Ashley nie miała pojęcia, o co mu chodzi, ale spodziewała się najgorszego.

– Tak, owszem.

– Gdzie przechowywane są środki czystości? – zapytał.

– W pakamerce na końcu korytarza. Jestem prawie gotowa. Pozostał mi do sprzątnięcia jedynie gabinet pana Rankina.

Jeff ujął ją pod łokieć i poprowadził korytarzem. Miał żelazny uścisk. Nawet wcale nie taki mocny ani brutalny, ale na tyle zdecydowany, że gdyby Ashley próbowała ucieczki, pan Ritter mógłby jednym ruchem strzaskać jej rękę w drzazgi jak wykałaczkę.

Ashley pokiwała głową. Była bardziej chora, niż sądziła. W skołatanej głowie tłukła się tylko niewyraźna myśl, jak wiele by dała za to, aby znaleźć się w łóżku i aby to wszystko okazało się jedynie koszmarem nocnym. Niestety, to nie był sen. Kiedy weszli do gabinetu Jeffa, natknęli się na niezbity dowód jej zuchwalstwa.

Jedna ze skórzanych kanap posłana była jak łóżko. Na pościeli w kotki leżało porozrzucanych z pół tuzina pluszowych zwierzątek. Obok kanapy stał kartonik po soku, a okruszki na podłodze stanowiły smętną pozostałość po wieczornej przekąsce. Duży, szklany stolik był odsunięty od kanapy, a na jego środku leżała elektroniczna niańka.

Jeff puścił Ashley i podszedł do stolika. Wyraźnie zainteresowało go leżące na nim urządzenie. Ashley wsunęła rękę do kieszeni i wyjęła mały odbiornik.

– Dzięki temu aparatowi słyszę swoją córkę – oznajmiła, zdaje się zupełnie niepotrzebnie. Ten mężczyzna był przecież ekspertem w sprawach ochrony. Z pewnością miał dostęp do różnych wymyślnych przyrządów podsłuchowych, o jakich jej się nawet nie śniło. – To nie jest z mojej strony żaden kaprys, że przyprowadzam do pracy Maggie, panie Ritter. W ciągu dnia studiuję, dlatego pracuję o takich późnych godzinach. Nie mogę sobie pozwolić na opiekunkę do dziecka. Pochłonęłoby to lwią część moich dochodów, które muszą mi starczyć na czynsz, jedzenie i czesne.

Przymknęła oczy, gdyż pokój zaczął jej wirować w głowie. Przecież to go zupełnie nie obchodzi. I tak zaraz wyrzuci ją z pracy. Straciłaby wówczas zarówno dochody, jak i ubezpieczenie. Nie zamierzała jednak poddawać się bez walki.

– Maggie nigdy nie sprawiała mi kłopotu. Pracuję tu już blisko rok i nikt nie odkrył, że przychodzę z córką. – Aż zadrżała, bo uprzytomniła sobie, jak to zabrzmiało. – Nie mówię tego, żeby się usprawiedliwiać, tylko chcę podkreślić, że mała naprawdę nie stanowi najmniejszego problemu.

Dlatego nie widzę powodu, żebym przez nią miała stracić pracę, dodała w myślach.

Maggie podeszła do niej i wzięła ją za rękę.

– Nie przejmuj się, mamusiu. Ten miły pan nas lubi.

O, tak, pomyślała Ashley. Schrupałby nas pewnie z chęcią na śniadanie. Stojący przed nią w milczeniu mężczyzna miał w sobie coś niepokojącego. Nie potrafiła jednak tego bliżej określić. Może dlatego, że prawie się nie odzywał? Czy też ze względu na oczy – zimne jak lód? Mierzył ją wzrokiem jak przestępca potencjalną ofiarę.

Jeff Ritter był wysoki, miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Jego elegancki garnitur – drogi i doskonale skrojony – nie potrafił ukryć muskularnego ciała. Mężczyzna sprawiał wrażenie wielkiej maszyny przeznaczonej do walki, a może nawet i do zabijania.

Był blondynem o szarych oczach. Można by go uznać za całkiem przystojnego, gdyby nie ten odpychający sposób bycia. W jego postawie wyczuwało się zbytnią czujność.

Ze względu na godziny, w jakich pracowała, Ashley nie miała specjalnie kontaktu z ludźmi z biura. Raz na trzy tygodnie meldowała się u kierownika. Instrukcje pozostawiano jej na tablicy ogłoszeń, wiszącej w pakamerce. Wynagrodzenie przesyłano na konto przelewem internetowym. Czytała jednak w prasie artykuły na temat firmy ochroniarskiej, która zatrudniała ją jako sprzątaczkę. Niedawno pisano o niej kilkakrotnie, w związku z porwaniem syna eksperta komputerowego, za którego zażądano okupu. To właśnie Jeff wytropił kidnaperów. Dostarczył ich policji na pół żywych. Chłopcu nie spadł włos z głowy.

Ashley przeszył gwałtowny dreszcz – nie ze strachu, tylko z gorączki, która rozpalała jej ciało. Okropnie ją mdliło. Całe szczęście, że nie zjadła obiadu.

Jeff rzucił jej spojrzenie i podszedł do kanapy.

– Ledwie się pani trzyma na nogach. Powinna pani jak najszybciej wrócić do domu i położyć się do łóżka.

Zanim zdążyła zaprotestować, Jeff zwinął pościel i wepchnął ją do torby stojącej na podłodze obok kanapy. Maggie zaczęła zbierać pluszowe zwierzątka. Wyrzuciła do kosza na śmiecie pusty kartonik po soku, a Jeff tymczasem schował do torby elektroniczną nianię.

– Czy to wszystkie pani rzeczy? – zapytał.

Należy mi się jeszcze wypłata, pomyślała Ashley ponuro. Prześlą mi ją pewnie na konto.

– Tak, dziękuję panu, panie Ritter. Jest pan dla mnie bardzo uprzejmy.

Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Błagać go, żeby się nad nią zlitował? Sądząc po chłodnym wyrazie szarych oczu, nie miała na co liczyć.

Puścił mimo uszu jej podziękowanie. Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę frontowych drzwi.

– Zaparkowałam samochód na tyłach budynku – zawołała za nim Ashley, opierając się o framugę, bo zakręciło jej się w głowie.

Potrzebowała snu, żeby nabrać sił. Niestety nie ma co się łudzić, że Maggie będzie spała dłużej niż kilka godzin. Może to jednak wystarczy, aby stanąć na nogi na tyle, by wytrwać do wieczora...

– Jest pani zbyt chora, by siadać za kierownicą – oznajmił Jeff stanowczo. Skręcił w boczny korytarz. – Zawiozę panią do domu. Pani samochód zostanie odstawiony do pani jeszcze dzisiaj.

Ashley czuła się zbyt słaba, aby prowadzić z nim dyskusje, zwłaszcza że Jeff Ritter miał rację – rzeczywiście nie była w stanie dojechać do domu. Ruszyła za nim, zataczając się jak pijana. Maggie trzymała ją za rękę.

– Śnieżynka mówi, że chce spać razem z tobą, jak już będziemy w domu – powiedziała Maggie sennie, gdy szli przez budynek. – Ona jest czarodziejką i na pewno cię wyleczy.

Ashley wiedziała, że córeczka niechętnie rozstaje się ze swoją ulubioną zabawką, dlatego wzruszyła ją ta propozycja. Uśmiechnęła się serdecznie do małej.

– Myślę, że to ty jesteś czarodziejką.

Maggie zachichotała – jej lśniące loczki podskoczyły jak w tańcu.

– Ja jestem przecież małą dziewczynką, mamusiu. Jak będę większa, to zostanę czarodziejką.

Ashley była zbyt zmęczona, aby zwrócić jej uwagę, że Śnieżynka jest jeszcze mniejsza. Zresztą, ulubione zabawki są zawsze wyjątkowe, czego dorośli niestety często nie rozumieją.

Wyszły na dwór w mgłę poranka. Jeff stał przy samochodzie, trzymając otwarte tylne drzwi imponującej, czarnej limuzyny. Ashley nie zauważyła znaczka BMW, ale zorientowała się i tak, że to jakiś potwornie drogi wóz. Gdyby udało jej się zarobić tyle pieniędzy, ile było warte takie cacko, pozbyłaby się wszelkich kłopotów.

Zawahała się na moment, zanim wślizgnęła się na siedzenie z miękkiej, szarej skóry – była chłodna, gładka i delikatna. Pilnuj się tylko, żebyś nie zwymiotowała – napomniała się w duchu.

Zapięła córce i sobie pasy bezpieczeństwa, objęła Maggie i wreszcie oparła się wygodnie i przymknęła oczy. Za jakieś piętnaście minut powinni być na miejscu. W domu natychmiast zapakuje się do łóżka.

– Proszę mi podać swój adres – odezwał się z ciemności głos.

Ashley, otępiała z gorączki, z trudem formułowała słowa. Zaczęła mówić, jak do niej dojechać, ale Jeff oznajmił jej, że zna tę okolicę. Nie wątpiła w to. Ten mężczyzna wiedział wszystko.

Cichy szum silnika ukołysał ją w stan półsnu, w którym najchętniej tkwiłaby, dopóki nie minie atak choroby. Wczesna pora zmogła również Maggie, która przytuliła się do niej i zasnęła. Gdy samochód stanął, Ashley wyczuła, że Jeff się odwrócił. Jak przez mgłę dotarły do niej jego słowa:

– Zdaje się, że jest jakiś problem.

Ashley z wysiłkiem otworzyła oczy, ale natychmiast tego pożałowała. Dosyć miała kłopotów jak na jeden dzień.

Zatrzymali się w pobliżu czteropiętrowego budynku, w którym znajdowało się jej mieszkanie. Normalnie można było bez trudu zaparkować przed samym wejściem, ale nie dzisiejszego ranka. Na podjeździe stały bowiem czerwone wozy strażackie oraz wozy policyjne. Migoczące światła alarmowe błyszczały w kroplach deszczu. Kompletnie oszołomiona, Ashley wpatrywała się z niedowierzaniem w wodę lejącą się rzeką z frontowych schodów. Sąsiedzi stali zbici w gromadę na chodniku i dzielili się półgłosem uwagami.

Ashley poczuła, że drży. Nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nie dzisiaj...

Zaczęła się mocować z pasami bezpieczeństwa, którymi przypięta była Maggie, a potem swoimi. Otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu, pociągając za sobą córeczkę. Wzięła ją na ręce, gdyż mała miała na nogach klapki, a wszędzie było pełno wody.

– Mamusiu, co się stało? – zapytała Maggie.

– Nie mam pojęcia.

Pani Gunther, siwa jak gołąbek emerytka, która zarządzała wiekowym budynkiem z mieszkaniami na wynajem, spostrzegła Ashley i pospieszyła w jej kierunku.

– Ashley, nie uwierzysz, co się stało. Jakąś godzinę temu pękła główna rura doprowadzająca wodę. Spustoszenie jest ogromne. Z tego, co mi powiedziano, zlikwidowanie szkody potrwa około tygodnia. Pod eskortą strażaków możesz wejść do budynku, żeby zabrać wszystko, co tylko się da. Do czasu aż awaria zostanie usunięta, musimy sobie znaleźć jakieś schronienie.

Jeff przyglądał się Ashley, której krew odpłynęła z twarzy. Wiadomość zdruzgotała ją – patrzyła przed siebie otępiałym wzrokiem, drżąc jak osika. A może był to jedynie efekt wysokiej gorączki.

– Nie mam gdzie się podziać – wyszeptała. Starsza pani poklepała ją po ramieniu.

– Jestem w identycznej sytuacji, moja droga. Nie przejmuj – się. Organizują dla nas przytułek. Znajdzie się tam miejsce dla was wszystkich.

Maggie, brzdąc z czarnymi loczkami oraz uśmiechem zdradzającym zbytnią ufność, spojrzała na matkę.

– Co to jest przytułek, mamusiu? Czy mają tam prawdziwe kotki?

– Nie wiem, kochanie.

Ashley poprawiła sobie małą na ręku, gdyż zaczęła jej ciążyć, i spojrzała na zalany budynek.

– Muszę zabrać książki i notatki. Ubrania dla nas, no i trochę zabawek.

– Będą cię eskortować strażacy – powiedziała starsza pani. – Ja tymczasem popilnuję Maggie.

Ashley przypomniała sobie raptem o Jeffie. Odwróciła się do niego, mrużąc oczy.

– Och, panie Ritter. Dziękuję panu za podwiezienie nas. Muszę wyjąć swoje rzeczy z bagażnika.

Podeszła do samochodu i poczekała, aż Jeff otworzy bagażnik. Zarzuciła torbę na ramię i aż się zatoczyła.

– Czy jest pani pewna, że pani sobie jakoś poradzi?

Pytanie to zaskoczyło ich oboje. Jeff zadał je bez zastanowienia. Powtarzał sobie, że to nie jego sprawa. Zresztą, zajmą sienią w przytułku. Przeniósł wzrok na dziewczynkę ubraną od stóp do głów na różowo. Nie by) wcale taki pewien, czy małej będzie dobrze w przytułku.

– Wszystko będzie w porządku – Ashley uśmiechnęła się z przymusem. – Jest pan dla nas aż nadto uprzejmy.

Właściwie powinien już dawno odejść. Normalnie wmieszałby się w tłum i zniknął, zanim ktokolwiek zorientowałby się, że w ogóle tu jest. A on tymczasem zwlekał.

– Przytułek to nie jest odpowiednie miejsce dla dzieci – wyrzucił z siebie cichym głosem.

– Niech się pan o nas nie martwi. Damy sobie radę – zapewniła go Ashley.

Przemawiał do siebie w duchu, że powinien sobie pójść i nie angażować się w całą tę sprawę. Ale na nic się to nie zdało.

– Opłacę pani pokój w hotelu, jeżeli pani nie ma nic przeciwko temu.

Ashley miała piękne orzechowe oczy o przedziwnym odcieniu. Nie były ani niebieskie, ani zielone. Również nie brązowe. Stanowiły jakby mieszankę różnych kolorów.

– Okazał pan nam już i tak niesłychaną uprzejmość. Do widzenia panu, panie Ritter.

Wyraźnie chciała się go pozbyć. Jeff zaakceptował jej decyzję, ale zanim odeszła, kierując się niezwykłym u niego impulsem, wsunął jej do kieszonki w kurtce swoją służbową wizytówkę. Później przeanalizuje sobie na spokojnie, dlaczego przejmuje się losem nieznajomej kobiety. Teraz jednak zrobił to, w czym był mistrzem – wycofał się niepostrzeżenie do swojego samochodu i w ułamku sekundy zniknął.

– Zamierzasz kiedyś włączyć się do rozmowy?

Jeff spojrzał na swojego przyjaciela i wspólnika, Zane'a Rankina. Wzruszył ramionami.

– Przecież jestem obecny.

– Fizycznie owszem. Ale myślami bujasz w obłokach. To zupełnie do ciebie niepodobne.

Jeff skupił znowu uwagę na planach rozłożonych na stole, nie przyznając się do tego, że Zane ma rację. Faktycznie miał kłopoty ze skoncentrowaniem się na pracy. Wiedział, jaki jest tego powód – głowę miał nabitą myślami o napotkanej w przedziwnych okolicznościach kobiecie oraz jej dziecku. Nie rozumiał tylko, dlaczego.

Czyżby ze względu na te okoliczności? Widział przecież setki ludzi znajdujących się w gorszych tarapatach. W porównaniu z sytuacją mieszkańców spustoszonej przez wojnę wioski, w której zniszczono magazyny z zimowymi zapasami, sytuacja Ashley Churchill była pestką. Może miało to jakiś związek z dzieckiem? Małą dziewczynką? Promienny uśmiech Maggie, jej rozbrajająca ufność, różowa piżamka oraz pluszowy, biały kotek pochodziły jakby z innej planety, nie miały nic wspólnego ze światem, w jakim obracał się Jeff.

Zresztą, co za różnica, dlaczego te dwie istoty nie dają mu spokoju? Czyż nie lepiej zaprzątać sobie głowę żywymi, a nie zmarłymi, z którymi zazwyczaj ma do czynienia?

Ponieważ nie potrafił odpowiedzieć na żadne z owych pytań, dał sobie spokój i skupił uwagę na planach luksusowej willi z widokiem na Morze Śródziemne. Prywatna rezydencja stanowiła miejsce tajnego spotkania międzynarodowych biznesmenów, reprezentujących firmy produkujące jedną z najbardziej śmiercionośnych broni. Istniała realna groźba szpiegostwa, ataku terrorystycznego, czy też porwania. Jeff oraz Zane mieli zapewnić biznesmenom ochronę.

Pierwszy krok to jak zawsze rozpoznanie terenu i wykrycie wszystkich słabych punktów.

Jeff wskazał piórem jedno miejsce na planie.

– Tego wszystkiego trzeba się będzie pozbyć – powiedział. Chodziło mu o bujny, tropikalny ogród porastający skarpę.

– Zgadza się. Zostawimy tylko kilka krzaczków, aby mieć gdzie ukryć czujniki.

Czujniki, wykrywające nawet polną mysz w promieniu prawie pięćdziesięciu metrów, można było zaprogramować tak. by ochroniarze mogli poruszać się swobodnie po terenie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin