Sanders Glenda - Sposób na playboya.pdf

(736 KB) Pobierz
Sanders Glenda - Sposob na playboya [P]
GLENDA SANDERS
Sposób na playboya
Playboy McCoy
Przekład: Bogumiła Nawrot
ROZDZIAŁ 1
Wprost nie do wiary! PrzecieŜ to ona. CóŜ za niesłychany zbieg
okoliczności. Nie minęło jeszcze pięć minut, odkąd stanął na pokładzie statku, a
oto z mroku wyłoniła się dziewczyna, którą miał nadzieję spotkać. Prawdziwe
zrządzenie losu.
Zwrócił na nią uwagę juŜ wcześniej, na maskaradzie z okazji Halloween.
Najpierw zaintrygowały go jej długie, zielone włosy i przypięte do nich motyle
skrzydła. Tylko przez chwilę mignęła mu twarz dziewczyny – ładna mimo
ekscentrycznego makijaŜu w kolorze zieleni.
O wiele lepiej przyjrzał się jej nogom, dobrze widocznym spod spódnicy
z prześwitującego materiału. Zaintrygowany, czyhał na okazję, by zawrzeć z nią
bliŜszą znajomość.
I oto los się do niego uśmiechnął. Dziewczyna podeszła do barierki i
zaczęła się wpatrywać w wodę, najwyraźniej nieświadoma tego, Ŝe na pokładzie
jest jeszcze ktoś oprócz niej. Skrzydła z materiału trzepotały na wietrze,
prześwitująca spódnica wirowała wokół bioder i nóg.
McCoy niedbale oparł się o barierkę i z nie ukrywaną przyjemnością
przyglądał się nieznajomej. Wolno przeniósł wzrok z krągłych bioder na
szczupłe łydki, oplecione jedwabnymi tasiemkami baletek.
ChociaŜ dziewczynę spowijały koronki i falbanki, te zwykłe sznurowadła
wydały mu się najbardziej kobiecym elementem jej stroju. Przez dłuŜszą chwilę
wpatrywał się w nie, wyobraŜając sobie, jak je rozwiązuje, nim ciekawość
skłoniła go do przyjrzenia się twarzy nieznajomej.
Widział zaledwie jej fragment, blady profil osrebrzony światłem księŜyca.
Bardziej wyczuł, niŜ usłyszał, jak cicho westchnęła i spostrzegł, Ŝe zamknęła
oczy.
Uśmiechnął się zadowolony. Roy McCoy nie naleŜał do męŜczyzn, którzy
pozwalają, by piękna kobieta była samotna w taką księŜycową noc.
Morski wietrzyk muskał policzki Laury Randolph i rozwiewał kręcone
loki peruki. Odchyliła głowę do tyłu, zaczerpnęła głęboko oceanicznego
powietrza, by po chwili wypuścić je wolno, czując, jak razem z nim pozbywa się
zmęczenia, BoŜe, dawno juŜ naleŜał jej się urlop. Nie zdawała sobie z tego
sprawy, póki nie wrzuciła walizki do samochodu i nie odjechała kawałek od
domu; ogarnęła ją ulga na myśl, Ŝe nie wróci do niego wcześniej niŜ za tydzień.
Siedem dni z dala od dzwoniących telefonów, marudnych klientów i
naglących spraw! Sprawiła sobie nowy, wystrzałowy kostium kąpielowy,
zapakowała kilka ksiąŜek, które juŜ dawno chciała przeczytać, i tubkę kremu do
opalania. W przerwach między przechadzaniem się po eleganckich butikach i
21866049.001.png
delektowaniem wyszukanymi daniami zamierzała korzystać ze słońca i oddawać
się lekturze.
Spoglądała na bezmiar oceanu: woda była ciemna, tylko gdzieniegdzie
bielały osrebrzone blaskiem księŜyca grzywy fal. A więc to jest ów owiany złą
sławą Trójkąt Bermudzki. Mało nie wybuchnęła śmiechem na wspomnienie
mroŜących krew w Ŝyłach opowieści. Historie o znikających samolotach,
ginących statkach i innych niepokojących zjawiskach wydawały się absurdalne,
szczególnie w taką cudowną noc.
Patrząc na połyskującą powierzchnię oceanu, Laura czuła wszystko, tylko
nie strach. Ogarnął ją nastrój oczekiwania, jakby miało ją tu spotkać coś
wyjątkowego.
Blask księŜyca i bezmiar wody, po której sunął elegancki statek
pasaŜerski, tworzyły romantyczną scenerię. Jej kostium migotał i powiewał na
wietrze, czuła się atrakcyjna, ponętna i równie tajemnicza jak otaczający ją
ocean.
Czemu nie wypowiedzieć Ŝyczenia, patrząc na jedną z tych jasnych
gwiazd nad głową? – pomyślała, obserwując grę światła na łagodnie falującej
wodzie. Fakt, Ŝe jej towarzysze podróŜy – babka, siostra i mali siostrzeńcy –
poszli do łóŜek o dziewiątej, wcale nie oznaczał, Ŝe ona równieŜ musi połoŜyć
się spać. Miała dwadzieścia pięć lat i Ŝadnych zobowiązań, mogła marzyć, jak
by to było przyjemnie dzielić z kimś piękno tego miejsca i tej chwili. Z
męŜczyzną silnym, opiekuńczym, w którego ramionach czułaby się zupełnie
bezpiecznie.
Wzdychając, zamknęła oczy i wyobraziła sobie swój ideał męŜczyzny –
powinien być ciemnowłosy, przystojny, mieć figlarne ogniki w oczach i
uwodzicielski uśmiech. Czując na policzkach delikatne podmuchy, niemal
wierzyła, Ŝe to nie wiatr pieści jej twarz, tylko dłonie kochanka.
Otworzyła oczy i skierowała wzrok na morską toń, próbując na mieniącej
się powierzchni dojrzeć rysy męŜczyzny ze swych snów.
Nagle jej uwagę przykuło coś dziwnego. – obszar wody odrobinę
ciemniejszej od tej, która go otaczała. Przypominał wir. Zaintrygowana, nie
odrywała od niego oczu, póki nie zniknął z pola widzenia.
Ale nim zginął, z jego środka uniosła się mgiełka, choć powietrze było
zupełnie przejrzyste. Odniosła wraŜenie, Ŝe obłok próbuje przybrać jakiś kształt.
Teraz Laurę dobiegło ciche pogwizdywanie, zlewające się z szumem
wiatru. Nagle mgła się rozpłynęła. Laura poczuła ciarki na całym ciele. Nie
mogła się oprzeć wraŜeniu, Ŝe właśnie to ciche pogwizdywanie przepłoszyło
gęstniejący tuman.
Przepłoszyło? Co jej przychodzi do głowy? CzyŜby zaczęła wierzyć w
fantastyczne opowieści o Trójkącie Bermudzkim? MoŜe to efekt wypitego
ponczu, ale przez krótki moment...
21866049.002.png
„Nie siadaj pod jabłonią z nikim innym”. Laura rozpoznała melodię ze
starego filmu o drugiej wojnie światowej. Dziwne, Ŝe ktoś gwizdał właśnie tę
piosenkę. Była przekonana, Ŝe jest na pokładzie sama.
Odwróciła się i ujrzała męŜczyznę – wysokiego, ciemnowłosego,
zabójczo przystojnego, w mundurze oficera marynarki. Stał naprzeciw niej,
opierając się o barierkę.
Laura nie mogła oderwać od niego wzroku. Wyglądał dokładnie tak jak
męŜczyzna z jej marzeń.
Przestał gwizdać, uśmiechnął się i przytknął do daszka dwa palce.
Dołeczki! Nie pomyślała o dołeczkach. Jak moŜna zapomnieć o czymś tak
istotnym?
Powiew wiatru uniósł liście z tiulu, będące elementem jej kostiumu.
Kostiumu na Halloween. Nagle zrozumiała, dlaczego wybrał właśnie tę
piosenkę. MęŜczyzna z jej marzeń był nie tylko przystojny, ale równieŜ
inteligentny.
– Nie jestem jabłonką – powiedziała z uśmiechem.
– Skarbie – odparł, obrzucając ją spojrzeniem od stóp do głów – kaŜdy,
kto by cię wziął za jabłonkę, byłby skończonym głupcem.
Mówił z owym tak podniecającym południowym akcentem. I patrzył na
nią łakomie.
Nagle Laura zdała sobie sprawę, jak bardzo obcisłe są jej srebrne rajstopy
i trykot, zaś okrywający ramiona tiul jest cienki jak mgiełka; poczuła się
zupełnie obnaŜona pod jego przenikliwym wzrokiem.
– A właściwie jakim jesteś drzewem? – spytał. Laurze zaschło w gardle.
Przełknęła ślinę.
– Zaczarowanym.
– Powinienem się domyślić – powiedział, uśmiechając się szeroko. –
Jestem oczarowany.
To nie mogło być przywidzenie. Nawet najbardziej bujna wyobraźnia nie
potrafiłaby stworzyć kogoś takiego. W białej czapce zawadiacko przekrzywionej
na bakier i z tymi dołeczkami był wprost nieprzyzwoicie pociągający.
Zatrzymał się pół metra przed nią. Miał ciemne oczy, ale w świetle
księŜyca nie moŜna było stwierdzić, jakiego są koloru.
– Czy zaczarowane drzewa noszą imiona?
– Laura – bąknęła.
– Zupełnie a propos.
– To rodzinna tradycja – powiedziała, a głos nadal miała zachrypnięty. –
Moja babka ma na imię RóŜa, siostra – Liliana, a siostrzenica... – urwała w pół
zdania, uświadamiając sobie, Ŝe plecie bez ładu i składu. Zazwyczaj męŜczyźni
tak na nią nie działali.
– A siostrzenica?
21866049.003.png
– Malwina – wymamrotała i odwróciła się, Ŝeby uniknąć jego
przenikliwego wzroku.
Stanął obok niej, oparł się o barierkę i spojrzał na wodę.
– Dobrze, kiedy rodzina pielęgnuje jakieś tradycje.
– Uhm – mruknęła z roztargnieniem. Miał bardzo ładne ręce.
– Nazywam się McCoy – przedstawił się. – Roy McCoy.
– śartujesz! – wyrwało się Laurze, zanim uświadomiła sobie, Ŝe jest
nietaktowna. – Przepraszam... To bardzo ładne imię. Tylko, Ŝe... Ŝe się rymuje.
Ku jej olbrzymiej uldze odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się głośno.
– RównieŜ rodzinna tradycja. Wprawdzie to nie takie poetyckie, jak nosić
imiona kwiatów i drzew, ale przynajmniej nikt go nie zapomni.
– No właśnie – zgodziła się Laura, myśląc, Ŝe jej rozmówca musi być
jednak prawdziwy. Nigdy nie nazwałaby męŜczyzny swoich marzeń Royem.
– Przyjemny wieczór – zauwaŜył McCoy po chwili milczenia.
– Przyjemny – przyznała, ale nie mogła zapomnieć tej dziwnej mgiełki,
która uniosła się z ciemnego, wodnego wiru, przybrała jakiś kształt, a potem
zniknęła.
– Dlaczego nie jesteś na maskaradzie?
– Byłam, ale... Moja rodzina poszła spać, a poniewaŜ ja nie byłam jeszcze
zmęczona, postanowiłam popatrzeć na ocean.
– Bardzo tu spokojnie – powiedział McCoy, ujmując w palce kosmyk
sztucznych włosów z jej peruki. – Nigdy wcześniej nie spotkałem kobiety z
zielonymi włosami.
Owinął pasemko wokół palca, muskając przy tym dłonią jej policzek.
Równie dobrze mógł jej dotknąć jakimś gorącym przedmiotem – nie
rozpalonym Ŝelazem, ale czymś, co promieniowało przyjemnym, pociągającym
ciepłem.
Laura pochyliła głowę i przesunęła policzkiem po jego ręce, jak łaszący
się kot.
– Jaka ulga.
– Co masz na myśli? – spytał McCoy, wyraźnie zaskoczony.
– Twoje palce są ciepłe. I prawdziwe.
– Zrobiło mi się gorąco. Tak zawsze działają na mnie piękne kobiety.
– Jeszcze jeden dowód – mruknęła.
– Czego? Roześmiała się cicho.
– Bałam się, Ŝe istniejesz tylko w mojej wyobraźni. Intrygujące.
– Skąd taka myśl? – zapytał.
– Akurat wypowiedziałam Ŝyczę... wyobraziłam sobie, jak przyjemnie
byłoby... dzielić z kimś tę księŜycową noc, gdy nagle...
– Pojawiłem się – dokończył. To zbyt niesamowite, by mogło być
prawdziwe.
21866049.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin