Skąd się wzięli Słowianie.pdf

(248 KB) Pobierz
220494673 UNPDF
Skąd się wzięli Słowianie
7 grudzień 2009
Zdjęcie: Jacenty Dędek
Choć opanowali rozległe przestrzenie wschodniej Europy, ich ekspansja pełna jest zagadek.
Ludy słowiańskie zajmują większą przestrzeń na Ziemi niż w dziejach. To zdanie wygłoszone
kiedyś przez Johanna Gottfrieda von Herdera, twórcę niemieckiej filozofii historycznej,
uważanego za ojca slawistyki, do dziś budzi wątpliwości.
Czy należy je uznać za opis stanu wiedzy na temat historii Słowian, czy może jest ono faktem, z
którym trudno nam, Słowianom, się pogodzić? A może stworzyliśmy po prostu swoista
antyhistorie: niewytwarzania, niedziania się, nudy, bierności i stagnacji, która miała jednak
doprowadzić do tego, że jesteśmy najliczniejszą w Europie grupa językową? Do dziś nie
wiadomo właściwie, jakim sposobem.
Nie jesteśmy ludem takim jak Baskowie, którzy niemalże od czasów prehistorycznych mieszkają
w jednym miejscu i są w stanie badać własną historię, sięgając w głąb tysiącleci. Nie
stworzyliśmy imperium o spisanych dziejach, które wychowało wybitnych filozofów,
charyzmatycznych władców i wizjonerów decydujących o losach świata, zostawiających po sobie
świątynie i miasta, kodeksy, dzieła sztuki i szlaki handlowe.
Słowianie przez historie maszerowali w łapciach z łyka albo kory. Został po nich co najwyżej
garnek pozbawiony ozdób, niezdarnie ulepiony w rękach, bo nie używali nawet koła
garncarskiego. Do bitwy szli, zakasując portki, żeby nie przeszkadzały im w biegu i walce. Ale w
tych lnianych gaciach dotarli na tereny dzisiejszej Syrii, na Peloponez, a najprawdopodobniej
także do Islandii; stanęli pod Konstantynopolem, stolicą połowy ówczesnego świata. Sukces
niepiśmiennych Słowian, lub może tylko ich języka, był przeciwieństwem sukcesu jasnej,
logicznej łaciny, języka imperium, który zrodził poezje nie tylko subtelne i piękne, ale również
mierzone stopami rytmicznymi, podczas gdy najstarszym pisanym zabytkiem słowiańskim jest
słowo „strawa”. To jednak strawa częściej pojawia się dziś na europejskich stołach niż ambrozje i
delikatesy.
Znany historyk Norman Davies porównał uprawianie historii do sztuki. Mówił, że historyk powinien
220494673.001.png
być po trosze artystą, żeby móc w sposób twórczy poruszać się wsród, strzepów informacji i
zapisków butwiejących w archiwach. Tymczasem dzieje Słowian nakreślili przed laty rzemieślnicy
traktujący archeologie, źródła pisane i językoznawcze niezwykle instrumentalnie. Ludzie od lat
okopani w dwóch wrogich obozach, toczący ze sobą bitwy, za nic mający rzesze, które
przymuszone obowiązkiem szkolnym znosić muszą katusze nudy na lekcjach historii.
Pierwszy z wrogich obozów to tzw. autochtonisci, którzy twierdza, ze Słowianie z dziada, a nawet
pradziada z prababą mieszkali miedzy Odra i Wisła i stąd wyruszyli na podbój Europy. Drudzy to
allochtonisci – ich zdaniem Słowianie pochodzą, mówiąc ogólnie, zza naszej wschodniej granicy,
z dorzecza Dniepru, skąd przyszli i zaludnili środkowa Europe i Bałkany. Spory jednych z drugimi,
skupione głównie na wytykaniu błędów stronie przeciwnej, do dyskusji na temat dawnych Słowian
nie wnoszą nic ciekawego ani nowego, w ogóle nie mogą dojść do zgody (...) jako że każdy myśli
co innego i żaden nie chce ustąpić drugiemu – jak pisał o plemionach słowiańskich na przełomie
VI i VII w. nieznany historyk nazwany Pseudo Maurycym. Zostawmy więc ciosanie kolejnych
prakolebek i spory o nazwy rzek, znad których wyłowiło naszych przodków światło historii, a
zajmijmy się historią, o jakiej mówi Davies – sztuką opartą na faktach. Owych faktów nie jest zbyt
wiele, a w ich wątłym świetle dzieje Słowian jawią się jako mgliste, niekonkretne, niczym
słowiańska dusza. Kolejne teorie o pochodzeniu naszych dziadów uchodzą za niepodważalne
prawdy tylko do czasu, gdy pojawiają się prawdy jeszcze prawdziwsze lub takie, których
wyznawcy po prostu głośniej krzyczą.
Spisane tu rozważania na pewno nie przyniosą jednoznacznej odpowiedzi na pytanie: Jak to się
stało, że zarówno płowy Białorusin ze szklanką samogonu, jak i śniady Czarnogórzec
wychylający flaszkę domowego winka przy odrobinie dobrej woli mogą wznieść tak samo
brzmiący toast. Może zresztą same pytania będą ciekawsze niż szukanie na nie odpowiedzi? Tak
czy inaczej, czas zacząć naszą opowieść, np. tak: było nie było, czy się zdarzyło…?
Ojciec historii, Herodot, pisał wprawdzie o Neurach (często uważanych za Słowian), że raz do
roku zamieniają się w wilki, ale co robili, kiedy nie byli wilkami? W dziełach historyków
starożytnych Słowianie pojawili się dopiero w połowie VI w. Co było wcześniej – skąd przyszli,
dlaczego do tego czasu nie byli zauważani – nie wiadomo. A przecież nie mogli w ogóle nie
istnieć! Dziś uważamy, że byli Sklawinami i Antami, którzy mówili jednym językiem, niesłychanie
barbarzyńskim i te same mieli, krótko mówiąc, urządzenie i obyczaje jedni i drudzy ci północni
barbarzyńcy, co uznajemy za niezbity dowód na to, że jedni i drudzy byli Słowianami właśnie,
choć żaden z autorów tego explicite nie napisał. Już w XIX w. historycy doszli zresztą do
wniosku, że nie bardzo mogą ufać swoim starożytnym poprzednikom, bo ci nie dość, że
posługiwali się mapami podróżnymi, które niewiele miały wspólnego z rzeczywistą geografią, to
jeszcze bezgranicznie ufali swoim informatorom, a (skąpą) wiedzę śmiało uzupełniali wyobraźnią.
Jeden z głównych, żeby nie powiedzieć kultowych, autorów tekstów na temat Słowian, niejaki
Jordanes, sądził, że Wisła płynie z zachodu na wschód, a jego „relacja słowiańska” jest
kompilacją źródeł, jakie udało mu się przeczytać przy biurku, gdzie opracowywał historię Gotów,
o Słowianach jedynie wspominając. Inny antyczny „znawca” – historyk, który z równą pasją
oddawał się pisaniu panegiryków co i paszkwili na tego samego władcę – o Słowianach wiedział
jedynie, że czczą boga twórcę błyskawic... Wszelkie informacje przekazywane przez autorów
starożytnych o obszarach położonych poza rzymskim imperium wydają się mocno podejrzane.
Trudno się dziwić, klasyczne dzieła obejmowały obszary znacznie rozleglejsze niż tereny ich
własnych podróży, a często wykraczały też poza granice ich wiedzy. Tymczasem nazwy, ludy i
plemiona często mylili i podbijający w XIX w. Afrykę Brytyjczycy, którzy informacje czerpali
przecież z pierwszej ręki. Zresztą i dziś, w dobie obserwacji satelitarnej, wytrawni komentatorzy
polityczni popełniają – bywa – brzemienne w skutkach merytoryczne błędy.
Odwołajmy się zatem do wykopalisk. Tu przedmiotem badań nie są dwuznaczne zapiski, ale
konkretna materia – cegła, brosza i nagrobek. Archeolodzy zwykli uważać, że tam gdzie
wykopano garnek „w typie praskim”, czyli ręcznie lepione, nieozdobione naczynie, tam gdzie
doszukano się śladów po kwadratowej półziemiance z paleniskiem w jednym z kątów – tam na
pewno mieszkali Słowianie. Dla tych badaczy kolejne obszary zasięgu słowiańszczyzny
wyznaczają owe garnki i półziemianki, ale przecież ludzie mówiący tym samym językiem mogli
żyć w skrajnie różnych kulturach materialnych. Weźmy chociażby arabskich beduinów ze stadem
kóz, kilkoma wielbłądami, plastikowymi bidonami, jednym kotłem i namiotem i porównajmy ich z
sybarytycznymi mieszkańcami miast pełnych orientalnego przepychu, pachnących tysiącem i
jedną przyprawą. Styl ich życia jest skrajnie różny, a jednak zarówno marokański beduin, jak i
mieszkaniec Damaszku czy egipskiej oazy powie o sobie „jestem Arabem”, i do tego powie to po
arabsku. Skąd zatem pewność, że pochylony nad prymitywnym paleniskiem mieszkaniec nędznej
półziemianki był Słowianinem? Skąd wiemy, że sam się za takiego uważał? Materialnych śladów
jest zbyt mało i zbyt są one mizerne, żeby można było wysnuwać z nich kategoryczne wnioski
dotyczące etniczności. Przecież garnek po prostu służył do noszenia wody, a jama zasobowa –
do przechowywania ziarna, z którego po dniu pracy w polu człowiek przygotował sobie bryję,
ulubiony ponoć przysmak Słowian. Po epoce starożytnej pozostało wiele ciekawych śladów
kulturowych: biżuteria, zapinki, monety… Początek ery nowożytnej, kiedy do dziejów wkraczają
Słowianie, jakby w ziemi zaginął. To, co zostało, to najczęściej po prostu inny kolor, albo nawet
inny odcień koloru ziemi tam, gdzie kiedyś była jama zasobowa – tak wyglądają słowiańskie
stanowiska archeologiczne – mówi jeden z badaczy, od lat fotografujący relikty słowiańszczyzny.
Kolebki „słowiaństwa” poszukują nie tylko archeolodzy i lingwiści, ale także antropolodzy i
genetycy. Zdaniem tych ostatnich charakterystycznym genem dla Słowian jest R1a1 (M17) –
haplogrupa występująca w męskim chromosomie Y, czyli przenoszona niemal bez zmian z ojca
na syna. Na kontynencie europejskim występuje on u 63 proc. Serbów łużyckich (z Niemiec),
56,4%– –60 proc. Polaków, 44–54 proc. Ukraińców i 50 proc. Rosjan. Najstarszą „genetyczną
kolebką” Słowian byłoby w myśl tych badań południe Europy. Sęk w tym, że choć falsyfikacja
danych genetycznych jest praktycznie niemożliwa, to ich fałszywa interpretacja –
prawdopodobna. Wszystko dlatego, że słowiańskość to pojęcie przede wszystkim lingwistyczne,
nie antropologiczne. Podobnie wysoki jak w Polsce odsetek nosicieli R1a1 spotyka się w Europie
wśród… Węgrów (którzy pod względem językowym nie mają nic wspólnego nie tylko ze
Słowianami, ale w ogóle z całą indoeuropejską grupą języków) i u 80 proc. Celtów (Rosser,
2000).
Skoro nie w genach, to gdzie powinniśmy szukać esencji słowiańskości? Florin Curta,
amerykański mediewista, jest zdania, że należy poszukiwać nie garnków, a znaków
emblemicznych, czyli wyróżniających Słowian spośród innych ludów, takich jak dziś tarcza
szkolna na rękawie ucznia czy stojące włosy na głowie punka. Dla Curty takim znakiem jest fibula
kabłąkowa, czyli zapinka do sukni noszona przez kobiety manifestujące swą przynależność do
słowiańskich elit (które powstają właśnie w momencie, gdy formuje się etniczność). Czy włożenie
stroju z fibulą wystarczało do zamanifestowania słowiańskości? – Być może – odpowiada Curta,
którego inni archeolodzy krytykują zresztą za przypisywanie zwykłym zapinkom zbyt wielkiego
znaczenia. Jednak jego rozważania idą dalej i są ciekawym głosem w słowiańskiej sprawie. Florin
Curta uważa bowiem, że Słowian „stworzyli” autorzy bizantyńscy, nazywający Sclavenes
wszystkie ludy barbarzyńskie, które od północy atakowały Cesarstwo podczas grabieżczych
wypraw. Nazwa ta powstała dla uproszczenia zbyt skomplikowanej rzeczywistości. Przecież my
sami nazywamy wszystkich przedstawicieli rasy żółtej Chińczykami, a większość muzułmanów,
niezależnie od tego, czy są Persami, czy Pakistańczykami, po prostu Arabami. Ale wróćmy do
Cesarstwa, które na Bałkanach postawiło sieć warowni mających chronić północną granicę przed
napadami barbarzyńców żądnych złota i broni, a także oliwy, wina i sosu rybnego zwanego
garum. Odcięcie od prestiżowych produktów zmusiło słowiańskich przywódców – jeśli dalej
chcieli nimi pozostać i wyróżniać się z masy zajadającej się bryją – do politycznej i militarnej
mobilizacji. Zaczęła się formować nowa, silniejsza, lepiej zorganizowana grupa Słowian,
zauważona właśnie przez autorów bizantyńskich. Tak głosi teoria Curty, jak wszystkie inne
niepozbawiona luk, które umożliwiają jej obalenie, ale – przyznajmy – o ileż ciekawsza niż na
przykład słynna „wędrówka ludów”.
Godne zastanowienia jest, jak niby miały owe ludy wędrować. Trudno przypuszczać, by nagle
matki brały na barana dzieci, ojcowie rodzin uwiązywali dzikie świnie na konopne sznury (jedna z
teorii dotyczących pochodzenia nazwy Słowian mówi, że Suobenoi znaczy tyle, co chodzący ze
świniami), praski, nic nie warty, garnek zostawiali na żer archeologom i szli na przełaj przez las,
gdzie oczy poniosą. Kiedy decydowali: „No, dziś już dalej nie idziemy, tutaj zostajemy; bierzmy
się do orania ziemi i lepienia nowych garnków”? Co zmuszałoby ich do dramatycznej decyzji o
pozostawieniu całego dobytku i wyruszeniu na tułaczkę? Przecież nie byli nomadami, tylko
rolnikami, których żadna siła nie oderwie od własnej ziemi, tak jak wikinga od statku, a beduina
od wielbłąda. Niektórzy historycy wyznają teorię, że motorem wędrówki był nieprzyjazny klimat
północy. Trudno sobie jednak wyobrazić chłopa, który orze, sieje, zbiera, a któregoś ranka wstaje
ze swojego leża wyściełanego suchą trawą i mchem, wychodzi z ziemianki, rozgląda się i mówi:
„O, znowu siąpi, straszna tu jednak wilgoć. Dość mam tych poleskich bagien, nogi ciągle mam
przemoczone, cały ten klimat i ta szara beznadzieja działają na mnie depresyjnie. Jutro idę
szukać słońca, ruszam na południe”.
Zdaniem profesora Przemysława Urbańczyka, który ślady najprawdopodobniej słowiańskie odkrył
aż na Islandii, w rozważaniach na temat Słowian należy porzucić wątpliwą teorię wędrówki ludów,
a za owe ludy uznać raczej wędrujące elity – przywódców wraz z armią i tejże armii rodzinami. To
właśnie ich losy mieli śledzić historycy, których zupełnie nie zajmowało nudne życie osiadłej,
rolniczej większości, niemającej ani ambicji, ani możliwości jakiejkolwiek ekspansji. Zdaniem
Urbańczyka, w sukcesie słowiańszczyzny decydującą rolę mieli odegrać przywódcy awarscy,
przybyli ze stepów Azji. Koczownicy szybko podporządkowali sobie wielkie tereny zamieszkane
przez rozmaite osiadłe rolnicze ludy, które jak głosi tradycja traktowali z należnym
okrucieństwem. Jeśli Obrzyn (Awar) miał jechać, nie zaprzęgał do telegi ani konia, ani wołu, jeno
kazał zaprządz 3, 4 albo 5 niewiast, aby wiozły Obrzyna. Awarowie, dzicy i bezwzględni jeźdźcy o
zniekształconych czaszkach, twarzach pooranych skaryfikacjami, ze skalpami wrogów
przytroczonymi do buńczuków, wyruszali wiosną na wojenne wyprawy i zabierali na nie swoich
Słowian – pieszych, odzianych nawet nie w koszule, ale w portki tylko. Tak to Słowianie w
łapciach doszli pod awarskim dowództwem do Salonik, oblegali Konstantynopol, brali udział w
wyprawie bizantyńskiej przeciw Arabom (na których stronę ochoczo przeszli) i osiedli aż w Syrii.
Na pewno nie zaludnili tym sposobem Europy, ale Awarowie zapewniając Słowianom i tym
wszystkim, którzy dochodzili do wniosku, że opłaca się być Słowianinem, stabilizację, mogli być
też swoistymi promotorami słowiańszczyzny. Hunowie co roku przychodzili zimować u Sklawów,
brali do łoża żony ich i córki, a na wyprawy wojenne brali słowiańskie mięso armatnie. Mogli też
posługiwać się językiem Słowian w kontaktach zagranicznych (jak dziś angielskim), a słowiańskie
egalitarne społeczeństwo szybko akceptowało obcych i niejako wcielało ich w swoje szeregi, co –
jak twierdzą antropolodzy kultury – jest najważniejszym warunkiem sukcesu demograficznego.
Inaczej, z punktu widzenia czystej biologii, taki „słowiański skok demograficzny” (z ok. 300 tys. w
VI w. do niemal 8 mln w XI w. n.e.) był mało prawdopodobny, choć nie niemożliwy.
O otwartości Słowian nawet wobec jeńców wojennych tak pisał w VI w. Pseudo Maurycy:
Znajdujących się u nich w niewoli nie trzymają w niewolnictwie jak inne plemiona przez czas
nieograniczony, lecz ograniczają czas terminem, dają im wybór, albo za umowny wykup wrócą do
swoich lub pozostaną jako wolni i przyjaciele [...] Słowianie zaludniali więc, lub raczej zarażali
swoją słowiańskością nowo zdobyte tereny. Być może język słowiański przeszedł podobną drogę
co suahili, który początkowo służył jedynie w kontaktach handlowych Arabów z mieszkańcami
Afryki, a teraz porozumiewają się nim całe narody. Dziś którymś z języków słowiańskich mówią
ludzie od stepów Ukrainy i śniegów Kamczatki po góry Macedonii i lasy wschodnich Niemiec. A
po Awarach, choć wzrostem wielcy i hardzi umem i Bóg zniszczył ich i ani jeden Obrzyn nie
został, zostało tylko polskie słowo „olbrzym” i odnajdywane do dziś na polach kamienne
płaskorzeźby – tzw. baby, uznawane najczęściej za zabytki Słowian, choć w rzeczywistości nie
dość, że nie są słowiańskie, tylko azjatyckie, to jeszcze nie są babami, a wąsatymi dziadami
uzbrojonymi w miecze.
Może zatem wędrówka ludów była w rzeczywistości tylko wędrówką sposobu życia? Może to
wcale nie ludzie ruszyli w nieznane, ale rozpowszechniały się mody i trendy? Słowianie żyli
nadzwyczaj skromnie, ich kobiety nie nosiły drogiej biżuterii, a mężczyźni nie zdobili nawet
rękojeści mieczy. W ziemiankach nie przechowywali skarbów ani pieniędzy, nie znali koła
garncarskiego. Garnek ulepiony w rękach służył przecież równie dobrze, a że był brzydki? Tym
się nie martwili. Życie wiodą twarde i na najniższej stopie, jak Messageci (Hunowie) i brudem są
Zgłoś jeśli naruszono regulamin