Redliński Awans.txt

(185 KB) Pobierz
EDWARD REDLI�SKI

AWANS

Ech, te nasze rzeki nizinne... Gnu�ne, powolne. Lada jak p�yn�ce, na o�lep. Po 
ch�opsku. Byle przed siebie. Ot, rozwali� si� na topielisku, powy-grzewa� w 
szuwarach... 
Zatoczy� si� w lewo... i jeszcze w lewo... Powa�koni� na szerokiej p�yci�nie. 
Obali� si� w 
prawo... Na zastoisku poduma�, w ciszy, nieruchomej, rozparzonej. Na mokrym 
li�ciu �aba 
�pi. Na ga��zi wrona ziewa. �o� moknie w tatarakach - kajak zoczywszy, nie 
ucieka - pogapi 
si� chwil� i czochra si� dalej o wierzb�. Nawet ryby, nawet one ledwo, ledwo 
przeginaj� si� 
na nurcie. Spok�j, bezw�ad, lenistwo - tylko ja i m�j kajak czego� tu chcemy, do 
czego� 
d��ymy, przebijamy si� dok�d� skro� oczerety, bluszcze, �abi� rz�s�...
Wiedzia�em, �e droga nie b�dzie �atwa, �e lasy s� p�dzikie, nie trzebione. Ale 
takiej 
pierwotno�ci, takiej dziczy nie przewidywa�em! S�dzi�em, �e dobrn� do celu przed 
po�udniem. Tymczasem... S�o�ce pokona�o ju� trzy czwarte swej dziennej 
marszruty, zje�d�a 
ku zachodowi, moje wios�o pluska miarowo to z lewa, to z prawa, ale c� z tego. 
Sto 
zakr�t�w min��e�, sto topielisk przebrn��e� - I oto d�b wynios�y znowu 
zielenieje, jak 
zielenia� przed tob� godzin� temu, tyle �e ju� po lewej, a nie prawej stronie!
I wci��, wci�� ziej�ca szmaragdowym mrokiem knieja, rozszeptana �yciem i gniciem 
puszcza! Zwalone drzewa, pnie takie, �e r�koma w �wierci by� ich nie opasa�, 
butwiej� 
bezpa�sko, marnuj� si� - podczas gdy gdzie� tam ludzie jedz� zimn� straw�, bo 
nie maj� co 
wrzuci� do pieca. Daremnie szukam oczyma jakiegokolwiek �ladu gospodarskiej 
r�ki. Natura 
jest tu le�nikiem, rybakiem, hodowc� - �lepa, bezrozumna natura! Wagony drewna, 
tony 
siana, ci�ar�wki ryb i mi�sa spalaj� si� rozrzutnie w bezcelowym ko�owrocie 
przyrody. 
Gdzie� tam w �wiecie, nawet nie tak dalekim, ludzie nawadniaj� ju� pustynie, 
zalesiaj� stepy, 
topi�, lodowce. A tutaj... Ech, nie�atwe, nie�atwe czeka mnie zadanie...
Oczerety ust�pi�y wreszcie, brzegi si� podnios�y, pojawi�y si� na nich sosny i 
brzozy. 
Z daleka dolecia�o przeci�g�e kwilenie - zrazu my�la�em, �e to jaki� ptak 
puszcza�ski 
nawo�uje, ale nie, to by�a fujarka, pewno dzieci� ch�opskie przygrywa�o sobie za 
krowami. 
Znak, �e zbli�am si� do wsi. Jako� i wkr�tce, pokonawszy ostatni zakr�t, 
ujrza�em �r�dle�na, 
kotlink�: rzeka rozlewa�a si� tu szeroko na p�yci�nie. Z prawej czernia� b�r 
poprzetykany 
czerwono jarz�binami, po lewej biela�a piaszczysta skarpa Zagracona domostwami. 
Nareszcie!
W kotlinie wisia�a ciep�a cisza, podbijana od spoda kijankami: dwie baby klepa�y 
przy 
brzegu szmaty - moczy�y, wykr�ca�y, co� po�piewywa�y, podkasane sp�dnice 
ods�ania�y 
kolana bia�e, nie opalone. P�yn�c cicho po drugiej stronie, pod nawisami 
leszczyn, 
przygl�da�em si� wioszczynie. Widok przypomina� dziewi�tnastowieczne landszafty. 
Georginie i malwy p�on�y w ogr�dkach na tle bielonych �cian. �ciany te 
przykryte by�y 
strzechami jak czapami, za du�ymi, czarnymi. Pod strzechami k��bi�y si� korony 
starych 
klon�w z bocianimi gniazdami. Obrazu dope�nia�y jab�onki, pokropkowane 
dojrza�ymi 
owocami... Bosa babina w d�ugiej sp�dnicy p�dzi�a ze skarpy ku rzece stadko 
czerwonodziobych g�si. Oczy skoczy�y ku znajomej chacie... ta przedostatnia... 
rety, jaka 
male�ka! Mech pokrywa� strzech� zielonym pluszem, bielony dymnik stercza� jak 
purchawka...
Skr�ci�em w poprzek rzeki. Na przyzbie siedzieli dwaj starcy: wsparci na 
kosturach 
wygrzewali si� w ostatnich promieniach lata. Drzemali. Jednemu czapka zjecha�a 
na oczy, 
drugi w kapeluszu by�, oklapni�tym: kapeluszysko owo przykrywa�o mu nie tylko 
ciemi� i 
skronie, ale i oczy, nos, uszy...
Przybi�em do brzegu, wyci�gn��em kajak na piach.
Ten w kapeluszu poruszy� si�.
- Uff... - sapn��. - Macieju...
- Ehe? - mrukn�� ten w czapce, g�owy nie podnosz�c.
- Zdaje si�... uff... zdaje s�e, jakby co� po rzyce chlupie - wyst�ka� ten w 
kapeluszu. - 
Odymknijcie ocy, Macieju, obaccie, co...
Wyj��em z kajaka rzeczy i, ubieraj�c si�, obuwaj�c, s�ucha�em dialogu. Z wielu 
wa�nych powod�w interesowa� mnie poziom umys�owy tutejszych wie�niak�w.
- Yy, co b�d� odmyka� - wysapa� ten w czapce, Maciejem nazwany. - Musi co krowy 
wracajo
z wygona...
- Yy, musi nie krowy...
- To owiecki, J�drzeju.
- Owiecki? - stekn�� ten w kapeluszu, J�drzejem nazwany. - A cemuz oni nie beco, 
jak 
oni owiecki?
- Nie beco, bo niebekliwe - odpar� Maciej. - A cy krowa ci�giem rycy? Nie 
ci�giem!
- Krowa, co du�o rycy, ma�o mleka daje! - rzek� J�drzej.
- O to to, J�drzeju, o to to! Tak samo z chmuro i dyscem: z du�ej - ma�y.
Na to J�drzej:
- Co do dyscu, to jedno wam powiem, Macieju: jask�ka nisko, on - blisko!
- Wiem, wiem - wyzna� Maciej. - Blisko. Dysc. A co na dysc i s�oty?
- Bierz dziurawe boty!
- A ko�uch? Co z kozuchiem?
- Nie zdymaj! Do �wi�tego Ducha nie zdymaj ko�ucha!
- A po �wi�tym Duchu? - sprawdzi� Maciej,
- Chod� dalej w ko�uchu! - rzek� J�drzej.
- O to to to! - pochwali� Maciej. - Chod� dalej w ko�uchu.
- Bo od �wi�tej Anki zimne wiecory i ranki! - pog��bi� problem J�drzej.
- Ale jak Barbara po lodzie, Bo�e Narodzenie po wodzie! - zauwa�y� Maciej.
- A jak Barbara po wodzie, Bo�e Narodzenie po lodzie! - odci�� si� J�drzej.
- Na Kazimiera zima umiera! - przyci�� Maciej.
- A na Grzegora idzie do mora! - skontrowa� J�drzej.
- Idzie?
Maciej si� zacietrzewi�. Czapka zjecha�a mu na nos, z nosa na w�sy, spod daszka 
by�o 
wida� tylko spracowan� ch�opsk� g�b�, jak si� zamyka i rozdziawia.
- Idzie? Idzie, ale jak wes po �ydzie! - hukn��.
- A wy mnie, Macieju, chodzenia nie uccie! - fukn�� J�drzej. - Ja i bez was 
wiem, co 
chodzi�
trza prosto. Kto prosto idzie, dalej zajdzie!
- E tam! - zlekcewa�y� J�drzeja Maciej. - Kto �cie�ki prostuje, w domu nie 
nocuje!
- Nie nocuje? Wy mnie noco, Macieju, nie strascie. Ja wiem, co w nocy wsytkie 
koty 
carne!
- A wy mnie, J�drzeju, kotami nie strascie. O kotach to ja wam powiem tyle: kot 
im 
starsy, tym ogon twardsy!
- To i co? - zlekcewa�y� pogr�k� J�drzej. - Twardsy tyn ogon cy mi�ksy, a i tak 
si� 
pod tym ogonem kotu nie zagoi!
- Nie? - zaperzy� si� Maciej. - To ja wam powiem, ze zagoi si�! Zagoi si�! A 
wiecie 
kiedy?
- No, no?
- Jak dysc b�dzie z ziemi do nieba pada�, h� h� h� h�!
- E tam, dysc... - parskn�� J�drzej spod kapeluszyska. - O dyscu to ja wam 
powiem 
tyle: jask�ka nisko - on blisko. Ot, co!
- Nu, prawda... - zgodzi� si� Maciej. - �wi�ta prawda: dysc blisko, jak ona 
nisko. A co 
na dysc i s�oty?
- Co na dysc i s�oty? - powt�rzy� pytanie J�drzej. - Ha, ja wam zara powiem, 
Macieju, 
co na dysc i s�oty. Na dysc i s�oty bierz dziurawe...
- To ju� by�o, panowie! - przerwa�em wie�niakom ludowy  dialog.  Wyprostowali  
si�,  
poprawili czapczyska: w�r�d tygodniowej szczeci b�ysn�y oczy. Patrzyli na mnie 
ciekawie. 
Czeka�em...
- O Jezu! - zawo�a� ten w czapce. - Cy ja dobrze widz�? Maniu�?
- Nie, nie Maniu� - odpowiedzia�em uroczy�cie. - Marian! Marian Grzyb, magister!
- Maniu�! - zawo�a� stary, zrywaj�c si� z przyzby, do witania ruszy�... ale 
zatrzyma� si� 
onie�mielony. - Hej, Jancia! - zawo�a� w g��b podw�rza. - Maniek przyjecha�!
- Aha, ucy�... - skrzywi� si� J�drzej. - A ja ju� duma�, co lato� tyj sko�y nie 
b�dzie...
Przybieg�a matka - r�ce rozwar�a do witania.
- Maniu�, Maniu�! - za�ka�a. - Synecek kochany! Aj, s�onecko moje...
Ale ucich�a, r�ce opu�ci�a. Przygl�da�a mi si� z respektem.
- Jezu, okulary! - szepn�a. - Jaki ucony... 
U�cisn��em d�o� matce - zwyczajnie, bez cmok-nonsens�w, sentymentalnych 
ceremonii. Poda�em r�k� ojcu oraz so�tysowi.
- Nu trudno - rzek� J�drzej, drapi�c si� po g�owie. - P�jd� sykowa� sko�e...
Odszed�. Nie wygl�da� na zachwyconego moim przybyciem.
My udali�my si� do chaty. Oczywi�cie, odzwyczajony od ch�opskiego budownictwa, 
g�ow� o futryn� zawadzi�em. Przez zagracon� sie�, zdeptany pr�g weszli�my do 
izby. Z 
garnk�w parowa�o. Pachnia�o ziemniakami. Bielone piece... �awy... Cebrzyki w 
k�cie... 
Krzywa gliniana pod�oga...
- Bedzies pomieskiwa� w alkierzu! - oznajmi�a matka i weszli�my do drugiej izby, 
od�wi�tnej. Otworzy�em okno, bo duszno by�o, i rozejrza�em si� wok� z 
ciekawo�ci�.
Ogromny, zdobiony kufer zajmowa� jeden k�t, a drugi ��ko: wy�adowane 
haftowanymi poduszkami, poduszeczkami, ko�czy�o si� pod sufitem, zreszt� 
niewysokim. Na 
parapetach, na �awie, na pod�odze sta�y donice z kwiatami - mirty, ja�owczyki, 
pelargonie, 
asparagusy i b�g wie jakie jeszcze ziela pi�y si� po r�zgach i sznurkach a� do 
pu�apu, 
zwisa�y po �cianie zielonymi wiechciami. Pod�og� zdobi�y samodzia�owe chodniki, 
a �ciany - 
makatki i �wi�te obrazy. Na p�eczce t�oczy�y si� gliniane anio�ki, lwy, 
jelenie...
Ja izb� ogl�da�em, oni mnie.
- Jaki wa�ny! - zachwyca�a si� mn� matka, r�ce skrzy�owawszy na fartuchu. - O, 
tera 
my nie damy si� B�a�ejom, nie!
Ojciec podszed� do okna i pogrozi� w stron� stryjowego domostwa za p�otem.
- Nu, B�a�ej, tera si� spr�buj em, kto mocniejsy! - warkn�� m�ciwie.
- Ty, Maniu�, nas obronis! - z�o�y�a r�ce matka.
- Nu, pewno, mafister! - rzek� ojciec z dum�. - Skarg� napise do marsa�ka, zeb 
B�a�ejom ziemie zabra� - i zabioro!
Zwr�ci�em ojcu uwag�, �e nie przyjecha�em tutaj na spory o miedz�. Obruszy� si�.
- Nu co ty? To� od ciebie si� zace�ol
- Ode mnie?
- Co, zaby� si�? - rzek� oburzony. - Nie pomnis, jak ty gruski rwa�, o te! - I 
wskaza� 
grusz� za oknem.
Wyjrza�em... A jak�e - ros�a! Mo�e mniejsza, ni� si� kiedy� wydawa�o, mo�e 
mizerniejsza, ale na tym samym miejscu tkwi�a co kiedy�: po�rodku, mi�dzy dwiema 
chatami, 
stryj ow� i nasz�.
- Nie pomnis, jak ci� B�a�ej za te gruski z�oi�? - ci�gn�� ojciec. - Nu, a potem 
ja 
strz�chno� z tyj grusy B�azejaka, najstarsego... na ziemi kijami poprawi�... i 
tak jako� wys�o, 
ze ch�opca pochowali...
- Wys�o! - mrukn��em, mroczniej�c na wspomnienie tej  okrutnej historii...  
mia...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin