Živković Okno.txt

(24 KB) Pobierz
ZORAN �IVKOVI�

okno

Umar�em we �nie.
Nie by�o w tym nic specjalnego. Sam ledwo zauwa�y�em ten fakt. �ni�o mi si�, �e 
id� d�ugim korytarzem, a po prawej i po lewej stronie ci�gn� si� szeregi drzwi. 
Koniec korytarza by� zbyt daleko, bym go m�g� dojrze�. By�em sam. Obok ka�dej 
pary drzwi na �cianie wisia� oprawiony w ramy portret, rozmiar�w nieco wi�kszych 
ni� naturalne. Ka�dy by� od g�ry o�wietlony lampk�.
Id�c korytarzem, przygl�da�em si� obrazom. C� innego mia�em robi�? Tylko te 
malowid�a zaburza�y niesko�czon� monotoni� mej drogi. Wygl�da�o na to, �e mniej 
wi�cej tyle samo jest portret�w kobiet, co obraz�w przedstawiaj�cych m�czyzn; 
nie zosta�y jednak u�o�one wed�ug jakiego� planu. Ludzie na obrazach byli 
przewa�nie w podesz�ym wieku, niekt�rzy naprawd� bardzo starzy, ale to tu, to 
tam pojawia�a si� m�odsza twarz, czasem nawet twarz dziecka, cho� te by�y raczej 
rzadkie. Obrazy przedstawia�y ich upozowanych, ubranych w eleganckie, nawet 
uroczyste stroje. Najwyra�niej portretowani zdawali sobie spraw� ze znaczenia 
swej osoby oraz z donios�o�ci chwili. Wi�kszo�� si� u�miecha�a, jednak niekt�re 
twarze po prostu nie by�y stworzone do u�miechu. Malowa� si� na nich wyraz 
pos�pnej powagi. 
Nie zdziwi�em si� zbytnio, ujrzawszy m�j w�asny portret obok jednych z drzwi. 
Mo�e nie oczekiwa�em tego, ale zdawa�o mi si� to oczywiste. W ko�cu, skoro tylu 
innych mia�o tu swoje portrety, czemu nie ja? Gdzie� indziej mo�na mie� nadziej� 
na uprzywilejowan� pozycj�, je�li nie we w�asnym �nie? Chwilowo niepokoi�a mnie 
tylko jedna rzecz: nie mog�em sobie przypomnie�, kiedy obraz zosta� namalowany. 
Musia�em zapewne pozowa� do niego, tak mi si� wydawa�o. Ale mo�e nie by�o to 
konieczne. Trudno powiedzie�. Nie b�d� udawa�, �e znam si� na malowaniu.
Portret podoba� mi si�, niezale�nie od jego pochodzenia. Oddawa� mi 
sprawiedliwo�� - co wi�cej, przedstawia� mnie w wyj�tkowej formie. Cho� 
widzia�em siebie w obecnym wieku, malarz umiej�tnie zatuszowa� niekt�re z 
nieprzyjemnych aspekt�w starzenia: lekko wyg�adzi� zmarszczki na czole i wok� 
oczu, zmniejszy� podw�jny podbr�dek, zlikwidowa� ��tawy odcie� sk�ry i plamy na 
policzkach, przyczerni� niekt�re z siwych pasm we w�osach. Nie uczyni� tego z 
intencj� odm�odzenia mnie: wci�� wygl�da�em na swoje lata, lecz na obrazie 
d�wiga�em je z wi�ksz� klas�. A co najistotniejsze, nie by�o ani �ladu tej 
wyczerpuj�cej choroby, kt�ra tak mocno odcisn�a swe pi�tno na mojej twarzy. 
�aden fotograf, cho�by najzdolniejszy, cho�by stara� si� jak najusilniej, nie 
uzyska�by takiego efektu.
D�ugo sta�em przed sw� podobizn�, wpatruj�c si� w malowid�o z du�ym 
zadowoleniem. Jednak wszystkie rzeczy maj� sw� miar�, nawet pr�no��. Nie mog�em 
sta� tam ca�� wieczno��. Pr�dzej czy p�niej kto� m�g�by nadej�� korytarzem i 
zasta� mnie w tej niegodnej pozie; z pewno�ci� wprawi�oby mnie to w 
zak�opotanie. Lecz gdzie mia�em p�j��? Dalej, przed siebie korytarzem? Nie by�a 
to obiecuj�ca perspektywa: korytarz zdawa� si� ci�gn�� w niesko�czono��, bez 
widocznego celu, do kt�rego m�g�bym zd��a�.
Czy powinienem zawr�ci�? Ta mo�liwo�� nie przysz�a mi wcze�niej do g�owy. 
Odwr�ci�em si� i natychmiast zrozumia�em, �e nie mog� liczy� na powr�t. Zaledwie 
par� krok�w za mn� korytarz znika�, przechodz�c w g��bok� ciemno��, jak gdyby 
wszystkie lampki nad obrazami wy��cza�y si�, kiedy ju� je min��em. By� mo�e 
zapali�yby si� na nowo, gdybym ruszy� w tym kierunku, ale nie mia�em ochoty tego 
sprawdza�.
Odwr�ci�em si� wi�c ponownie w kierunku nieznanej mi cz�ci korytarza - tak�e i 
tu spotka�a mnie przykra niespodzianka. To samo sta�o si� z drog� przede mn�: 
korytarz zmieni� si� w ciemny tunel, kt�rego pocz�tek wyznacza� skraj ma�ego 
sto�ka jasno�ci padaj�cego z lampki ponad moim portretem. To jedyne pozosta�e 
�r�d�o �wiat�a obejmowa�o obraz, drzwi obok i moj� posta� przed nimi; by�o jak 
male�ka wyspa istnienia otoczona zewsz�d nieprzejrzystym, czarnym morzem 
nico�ci.
Odebrano mi prawo wyboru; pozosta�a tylko jedna droga. W momencie gdy dotkn��em 
klamki, ow�adn�o mn� przeczucie, �e zaraz wydarzy si� co� wa�nego, ale w tej 
sekundzie nie mia�em najmniejszego poj�cia, co to mo�e by�. Dopiero gdy 
otworzy�em drzwi i wszed�em do pokoju, u�wiadomi�em sobie, �e nie �yj�. Dotar�o 
to do mnie w chwili, gdy unosi�em i opuszcza�em stop�, by przekroczy� pr�g. Gdy 
zacz��em stawia� ten krok, by�em jeszcze �ywy, lecz ju� martwy, gdy ko�czy�em go 
w �rodku. Prawie nie poczu�em samej zmiany. Co� przep�yn�o przez mnie, jaka� 
fala, przypominaj�ca lekkie dr�enie czy chwilowy dreszcz. Uczucie to trwa�o 
u�amek sekundy, po czym min�o, nie pozostawiaj�c �adnych �lad�w, pr�cz pewno�ci 
�mierci.
Nie ba�em si�. Strach przed �mierci� ma sens, zanim si� umrze, potem ju� nie. 
Czu�em si� jedynie zdezorientowany. Oczywi�cie nie wiedzia�em nic o swym obecnym 
stanie. Sk�d mia�bym co� wiedzie�? Za �ycia nie pr�bowa�em sobie tego nawet 
wyobrazi�. Zawsze uwa�a�em to za bezcelowe, a w czasie gdy choroba zyskiwa�a 
nade mn� przewag�, my�li o �mierci zacz�y nape�nia� mnie odraz� i stara�em si� 
ich w miar� mo�liwo�ci unika�.
Przede wszystkim by�em ciekaw, czy wci�� jeszcze jestem pogr��ony we �nie. M�wi 
si�, �e zmarli spoczywaj� w pokoju na wieki, ale to chyba tylko metafora i nie 
nale�y jej bra� dos�ownie. W ka�dym razie widok, kt�ry mia�em przed oczami, w 
najmniejszym stopniu nie przypomina� �adnego z moich sn�w. Nie by�o w nim nic 
dziwnego czy nierealnego. Wprost przeciwnie: pok�j, w kt�rym si� znalaz�em, by� 
pewnego rodzaju gabinetem, zdecydowanie bardzo elegancko umeblowanym, lecz poza 
tym ca�kowicie zwyczajnym. Nikogo tu nie by�o. Czuj�c si� poniek�d niezr�cznie, 
zacz��em ogl�da� pomieszczenie, nie oddalaj�c si� wszelako od drzwi, kt�re za 
sob� zamkn��em.
Po prawej sta�o du�e, czarne, drewniane biurko. Lampka na pi�knie wygi�tej 
podstawie, z zielonym aba�urem, o�wietla�a liczne przedmioty w starannym 
porz�dku u�o�one na blacie: szerok�, oprawn� w sk�r� podk�adk� do pisania, 
ozdobny ka�amarz z mosi�dzu i ci�ki bibularz z drzewa klonowego, sze�cian z 
drzewa r�anego, w kt�rym wydr��ono dziurki na pi�ra i o��wki, p�ytki pojemnik 
na kartki papieru, wykonany z laki, szk�o powi�kszaj�ce w oprawie z ko�ci 
s�oniowej, podw�jny srebrny �wiecznik (bez �wiec), trzy identyczne pude�ka 
oklejone ciemnym aksamitem, kt�rych przeznaczenia nie mog�em odgadn��, bia�� 
doniczk� z ro�lin� o d�ugich, cienkich li�ciach, lecz bez kwiat�w, oraz 
rze�biony stojak, w kt�rym tkwi�y trzy fajki r�nych kszta�t�w.
Naprzeciwko biurka, po lewej, sta�y dwa du�e, br�zowe, sk�rzane fotele, a mi�dzy 
nimi ma�y okr�g�y stolik; na stoliku znajdowa�a si� lampka z ��tym aba�urem z 
fr�dzlami i owalna taca, a na niej z kolei zakorkowana karafka z wod� i dwie 
szklanki stoj�ce do g�ry dnem na okr�g�ych podk�adkach. Za fotelami wznosi�y si� 
pe�ne ksi��ek rega�y, kt�re zajmowa�y ca�� �cian�. Wszystkie tomy by�y podobnej 
grubo�ci i wysoko�ci, wszystkie oprawiono w ciemne kolory podobnych odcieni. 
Obok rega�u ustawiono wysok� drabin�, kt�rej dolne i g�rne ko�ce umocowano 
bezpiecznie do szyn w pod�odze i suficie.
�rodek �ciany naprzeciw wej�cia zajmowa� olbrzymi obraz formatu portretowego, w 
zwyk�ej, prostok�tnej ramie, jasno o�wietlony od do�u. Przedstawia� obszar 
czystego, b��kitnego nieba widziany przez podw�jne okno. G��bia b��kitu zosta�a 
oddana tak przekonuj�co, �e przez chwil� nawet wzi��em malowid�o za prawdziwe 
okno.
Okno by�o zamkni�te, jednak w tej sk�din�d przepojonej spokojem scenie czu�o si� 
pewne napi�cie, jakby w ka�dej chwili okno mog�o zosta� otwarte, podmuchem 
wiatru by� mo�e, albo przez kogo�, kto zbli�a si�, by je otworzy�, kogo� wci�� 
niewidocznego, kogo obecno�� sugerowa� jednak cie� migocz�cy tu� nad framug�. T� 
harmoni� prostych linii i jednolitych cieni zaburza� jedynie kszta�t kolorowego 
motyla, kt�ry zm�czy� si� ju� pr�bami sforsowania okna i najwyra�niej nie 
potrafi� rozwik�a� zagadki istnienia ca�kowicie niewidzialnej, a jednak 
nieprzenikalnej bariery, jak� jest szk�o.
Na prawo od malowid�a, w p�mroku, sta� du�y zegar w prostej, mahoniowej szafce. 
Szklane drzwiczki pokrywa�y w rogach geometryczne wzory, a z dziurki do 
nakr�cania wystawa� nieproporcjonalnie ma�y kluczyk. Z pocz�tku zda�o mi si�, �e 
dostrzegam tylko jedn� wskaz�wk� ustawion� pionowo w g�r�, ale przyjrzawszy si� 
dok�adniej, dojrza�em ma�� wskaz�wk� ukryt� pod du��. Wpatrywa�em si� w nie 
przez jaki� czas, ale poniewa� nie zmieni�y po�o�enia, podejrzliwie spu�ci�em 
wzrok. Dopiero wtedy zauwa�y�em, �e wahad�o wisi prosto, nieruchome.
Na lewo od obrazu, tu� przy p�kach z ksi��kami, znajdowa�y si� drugie drzwi. 
Pomalowane na ten sam kolor, co �ciany dooko�a, da�y si� zauwa�y� jedynie dzi�ki 
framudze, kt�ra zdawa�a si� nieco ciemniejsza. By�o w nich co� niezwyk�ego, 
czego nie dostrzeg�em na pierwszy rzut oka: cho� mia�y zamek, nie mia�y klamki. 
Je�eli w og�le mo�na je by�o otworzy�, to tylko z drugiej strony.
I tak si� sta�o, w�a�nie kiedy im si� przygl�da�em, otwar�y si� prawie 
bezszelestnie. Po prostu cz�� �ciany jakby odchyli�a si� do przodu i w pustce, 
kt�ra za ni� powsta�a, pojawi�a si� posta�. Wpatrywa�em si� w ni�, nie 
spuszczaj�c jej z oczu. Jestem pewien, �e gdybym nie by� martwy, serce 
podskoczy�oby mi do gard�a, a po plecach przebieg�by dreszcz.
M�czyzna, kt�ry stan�� przede mn�, sprawia� wra�enie skromnego, pokornego, 
wygl�da� prawie jak drobny urz�dnik: w �rednim wieku, mo�e starszy, niezbyt 
wysoki, �ysiej�cy; jego g�sty, lecz niewielki w�sik by� przystrzy�ony tylko do 
w�skiej linii pod nosem; m�czyzna nosi� niewielkie, okr�g�e szk�a w drucianej 
oprawie, ubrany za� by� w ciemny garnitur o klasycznym kroju, kt�ry nie m�g� 
jednak zatuszowa� dodatkowych kilogram�w. U�miech, jaki pojawi� si� na jego 
okr�g�ej, rumianej twarzy wyda� mi si� naturalny i szczery.
M�czyzna rado�nie pospi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin