Michael Gerber - 2 - Barry Trotter i niepotrzebna kontynuacja.pdf

(701 KB) Pobierz
MICHAEL GERBER
MICHAEL GERBER
Barry Trotter i niepotrzebna kontynuacja
(tak, znowu on)
PRZEŁOŻYŁA PAULINA BRAITER
Wydawnictwo MAG Warszawa 2006
Tytuł oryginału: Barry Trotter and the Unnecessary Seąuel
Copyright © 2003 by Michael Gerber
Copyright for the Polish translation © 2006 by Wydawnictwo MAG
Redakcja: Joanna Figlewska
Korekta: Urszula Okrzeja
Ilustracja na okładce: © Douglas Carrel
Opracowanie graficzne okładki: Jarosław Musiał
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń
Wyłączny dystrybutor Firma Księgarska Jacek Olesiejuk
ul. Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa
tel./fax (22) 631-48-32, (22) 632-91-55, (22) 535-05-57
www.olesiejuk.pl, www.oramus.pl
ISBN 83-7480-011-9 Wydanie I
Wydawca:
Wydawnictwo MAG
ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa
tel./fax (0-22) 813 47 43
e-mail: kurz@mag.com.pl
http://www.mag.com.pl
Dla Kate,
która umie poznać
coś zabawnego, kiedy to przeczyta,
dla wszystkich Trottermaniaków, domagających się kolejnej części...
...i oczywiście dla CIEBIE*
(Ale tylko, jeśli kupiłeś tę książkę).
DO VfiAŻlMGo CZIIE1KIK4
Książka ta zawiera niezwykle dosłowne opisy seksu, często bez śladu gry wstępnej.
Przesadnie szczery, obsesyjnie szczegółowy- i zupełnie niepotrzebny język seksualny -a
także wykresy - sprawiają, że absolutnie nie nadaje się dla wrażliwych czytelników.
W istocie jedynie drobna grupka zboczeńców o spoconych dłoniach, których kręci
wyobrażanie sobie ukochanych bohaterów dzieciństwa „robiących to" na wszelkie
możliwe sposoby z najmniej prawdopodobnych powodów, powinna kupić tę książkę.
Dobrze wiecie, do kogo mówię.
Wydawca
1
Korektę tej książki przeprowadzili niewidomi. Od 1961 roku Fundacja Edypa pomaga
brytyjskim niedowidzącym zdobywać pracę we wszystkich dziedzinach
przygotowania rękopisów. Kupując książki redagowane przez niewidomych, dajesz
świadectwo swojej wrażliwości.
ROZDZIAŁ 1
Barry Trotter miał co roku nieodmiennie okropne urodziny. Gdy osiągnął szacowny wiek
trzydziestu ośmiu lat, stało się to dla niego perwersyjnym powodem do dumy, podobnie
jak odjechane ciuchy, gdy był nastolatkiem, i bezlitosny sarkazm po dwudziestce.
-Chciałbyś dostać prezent, chłopcze? - mawiał złowieszczo jego wuj Vermon. — Co
powiesz na to, że cię nie zabiję? Podoba ci się taki prezent?
Jasne, to Barry śmiał się ostatni - ale nie da się upokorzyć, doprowadzić do obłędu i w
końcu ukrzyżować wspo-
mnień.
Owszem, obecnie sytuacja poprawiła się, ale zaledwie odrobinę. Mógł liczyć na to, że
dostanie kolejny skrzypiący hydrant od Lonalda Gwizzleya, swego kumpla o psim
móżdżku. Odziany w kombinezon ochronny listonosz przyniesie garść wybitnie
zabójczych słodyczy od Ferda i kolejną morderczą niespodziankę od Jorgego. Jego
ojciec chrzestny Sknerus Blech przyśle mu kartkę urodzinową,
wewnątrz której Barry nie znajdzie pieniędzy, lecz prośbę o nie. Dostanie też coś
niewiarygodnie przydatnego i potwornie nudnego od swej żony, Herbiny Gringor. Co
wymyśli w tym roku? Ostatnie aluzje wskazywały na samo-czyszczący wok. Odkąd mieli
dzieci, nie mógł już nawet liczyć na rozbierany telegram.
— Trzydzieści osiem z głowy, zostało jeszcze tylko parę upierdliwych setek - mruknął
Barry, wyłączając swój komputer w Ministerstwie Magiczności, w którym pracował jako
asystent zastępcy podwicesekretarza do spraw stosunków gumolskich.
Wcześniej tego dnia, jak zwykle marnując czas, wpisał „trzydzieści osiem" do
wyszukiwarki czarodziejskiej Abra. org. „Według Nostradamusa numer ten symbolizuje
mało znanego piątego konia Apokalipsy, Nudę".
Z tego, co Barry zauważył, rodzina zapomniała na śmierć
0 jego święcie. Herbina była (by użyć jej ulubionego określenia) „zajęta własnym
życiem". W tej chwili oznaczało to pisanie stałego kącika porad „Hajda do Herbiny" dla
„Wróżbity Codziennego". Proponowała w nim najróżniejsze magiczne zastosowania dla
przedmiotów gumolskich. „Jeśli eliksir wymaga użycia końskiego kopyta, zamiast tego
można skorzystać ze sklepowej żelatyny!". We wtorki
1 czwartki szybowała pięć minut do Oxfordu, gdzie uczyła rzucać czary gorylicę
imieniem Audrey. Stanowiło to część badań do jej doktoratu z kryptozoologii*. A w
wolnych chwilach — w większość weekendów, wieczorami,
* W świecie czarodziejów uczenie goryla magii jest niemal równie nielegalne, jak
rozszczepienie czasu na siedemnaście różnych
8
w wannie — tłumaczyła księgę podstawowych zaklęć na język Skontklikash. Gdy
dodamy do tego ciągłe pilnowanie i wychowywanie dzieci, Nigela (11) i Fiony (3), każdy
normalny człowiek jej odpuści.
2
Ale Barry nie był normalny i Herbina dobrze o tym wiedziała. Każde kolejne urodziny
męża stanowiły istne pole minowe niewypowiedzianych oczekiwań — a jeśli go nie
zadowoliła, potrafił uciec się nawet do odmówienia jej seksu. Każdego trzydziestego
pierwszego lipca dolewała mu do porannej kawy parę kropel doroślanki, by nieco go
uspokoić. Zadrżała na myśl, jak zachowywałby się „czysty". Czarowanie męża uważano
za nieetyczne - miało to coś wspólnego z wolną wolą — lecz życie z Barrym Trotterem
wymagało drastycznych środków. Poza tym atak wściekłości potężnego czarodzieja mógł
wstrząsnąć całym ekosystemem. Każde małżeństwo gra wedle własnych reguł, a
Herbina w imię trzeźwości i wyższego dobra dołączała do nich parę okazjonalnych
wykroczeń i naruszeń prawa.
Gdy przypomniała sobie o urodzinach męża, minęła już czwarta. Do jego powrotu
pozostało zaledwie półtorej
wymiarów i jednoczesne popełnienie w nich wszystkich przestępstw. Częściowo to Barry
sprawił, że dawna chodząca doskonałość Gringor zeszła na złą drogę, lecz oczywiście
zawsze jej najważniejszą cechę stanowiła ciekawość. Barry musiał zresztą przyznać, że
gorylica uczy się oszałamiająco szybko. Po zaledwie sześciu miesiącach Audrey
opanowała kilkanaście najgroźniejszych zaklęć znanych magom. W efekcie nikt nie
zaczepiał jej kota Ale-jaja (choć często mówiono, że to kretyńskie imię — za jej plecami).
godziny. Natychmiast wysłała dzieci, by przygotowały laurki (w razie konieczności
zamierzała rzucić na nie szybki czar Niezdarnej Słodyczy). Następnie wyprawiła sowy do
wszystkich przyjaciół.
Czekając na odpowiedzi, kończyła dzisiejszy tekst. Potrzebowała jeszcze dziesięciu
słów. „Stare, niemagiczne rajstopy bywają bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo
użyteczne" napisała, po czym stuknęła różdżką w ekran, wysyłając tekst do wydawcy,
szorstkiego starego maga Klaktona, roztaczającego wokół siebie silną woń farby
drukarskiej i pomady z krwi nietoperza.
Przez następną godzinę Herbina czarowała jak szalona - parę prezentów, tort, czapki,
dekoracje. A ponieważ wszystko musi skądś pochodzić, rzeczy te zniknęły z różnych
gumolskich sklepów, a także od Bystrego Maga, z półki gumolskiej piekarni* i przyjęcia
pechowej chińskiej sied-miolatki.
Stopniowo spływały też odpowiedzi. Wredny stary puchacz Gwizzleyów, Pergol,
niechętnie dostarczył kartę urodzinową. Wleciał do środka, zataczając się, zapewne
pijany, tylko czekając, by Herbina czymś go poczęstowała, i rzucając się jej do gardła,
gdy to zrobiła. Łączyła ich zadawniona wrogość i Herbina zawsze miała pod ręką rakietę
tenisową.
* Która następnego dnia miała zostać zamknięta z powodu naruszenia przepisów
sanitarnych. Zaklęcia nie przejmowały się tym, sprowadzały to, o co się prosiło, nie
zważając na jakość. Należało pamiętać, by zamawiać możliwie szczegółowo.
„ELEGANCKI płaszcz". „Tort urodzinowy BEZ szczurzych odchodów".
10
3
godziny. Natychmiast wysłała dzieci, by przygotowały laurki (w razie konieczności
zamierzała rzucić na nie szybki czar Niezdarnej Słodyczy). Następnie wyprawiła sowy do
wszystkich przyjaciół.
Czekając na odpowiedzi, kończyła dzisiejszy tekst. Potrzebowała jeszcze dziesięciu
słów. „Stare, niemagiczne rajstopy bywają bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo
użyteczne" napisała, po czym stuknęła różdżką w ekran, wysyłając tekst do wydawcy,
szorstkiego starego maga Klaktona, roztaczającego wokół siebie silną woń farby
drukarskiej i pomady z krwi nietoperza.
Przez następną godzinę Herbina czarowała jak szalona - parę prezentów, tort, czapki,
dekoracje. A ponieważ wszystko musi skądś pochodzić, rzeczy te zniknęły z różnych
gumolskich sklepów, a także od Bystrego Maga, z półki gumolskiej piekarni* i przyjęcia
pechowej chińskiej sied-miolatki.
Stopniowo spływały też odpowiedzi. Wredny stary puchacz Gwizzleyów, Pergol,
niechętnie dostarczył kartę urodzinową. Wleciał do środka, zataczając się, zapewne
pijany, tylko czekając, by Herbina czymś go poczęstowała, i rzucając się jej do gardła,
gdy to zrobiła. Łączyła ich zadawniona wrogość i Herbina zawsze miała pod ręką rakietę
tenisową.
* Która następnego dnia miała zostać zamknięta z powodu naruszenia przepisów
sanitarnych. Zaklęcia nie przejmowały się tym, sprowadzały to, o co się prosiło, nie
zważając na jakość. Należało pamiętać, by zamawiać możliwie szczegółowo.
„ELEGANCKI płaszcz". „Tort urodzinowy BEZ szczurzych odchodów".
10
- Powiedz Ferdowi, żeby następnym razem przysłał Pryszczatkę — poleciła, wyrzucając
Pergola na zewnątrz sprawnym forhendem*.
Wraz z wybiciem piątej w niewielkim domu Trotterów zebrało się kilkanaście pospiesznie
wezwanych osób. Był tam Lon, jak zwykle pozostający pod opieką siostry Genny. Pergol
przekazał wyrazy żalu Ferda i Jorgego — bliźniacy zajmowali się właśnie na zlecenie
NATO wysadzaniem w powietrze małego, pogodnego kraiku. Zjawił się natomiast lord
Vielokont.
- Dzięki, Terry - mruknęła Herbina, witając w drzwiach władcę Ciemniaków. — Barry się
ucieszy. Wiemy jak rzadko podróżujesz.
- Byłem akurat w okolicy, zamykałem niedochodowy sierociniec - odparł Vielokont. -
Wiesz, czasem warto odetchnąć chwilę i po prostu cieszyć się życiem.
Herbina uśmiechnęła się słabo. Vielokont z każdym kolejnym zarobionym funtem,
dolarem, drachmą czy złotym stawał się coraz bogatszy i coraz bardziej dziwaczał.
Mieszkał w luksusowym apartamencie Ogrodów Nerona, luksusowego hotelu-kasyna w
Hogsbiede, mieście grzechu świata czarodziejów. Vielokont był nieoficjalnym
burmistrzem Hogsbiede i jego faktycznym panem i władcą**.
* Gwizzleyowie nie mieli szczęścia do sów. Poprzednią, wyjątkowo upierdliwą sówkę
zwaną Piczka (skrót od Piczka-zasad-niczka) Lon zjadł na obiad wkrótce po rym, jak
przeszczepiono mu psi móżdżek.
** Hogsbiede to pozłacane bagno, paskudna dziura żyjąca z pobłażania najgorszym
aspektom magicznej natury. Czarodzieje
4
11
Vielokont, niegdyś zawsze nieskazitelnie ubrany w czarną tunikę obwieszoną fałszywymi
medalami, obecnie krążył po świecie w pudełkach po chusteczkach zamiast butów. Jeśli
zechciał wyhodować sobie półmetrowe paznokcie i założyć maskę chirurgiczną, kto mógł
go powstrzymać? Należała do niego większa część miasta i nim usunięto go ze
stanowiska ministra finansów, zdołał ogłosić Hogsbiede terytorium autonomicznym, by
nie podlegać ekstradycji. Lecz wszystkie zgromadzone gumolskie pieniądze ściągnęły na
niego klątwę: klątwę sprawiającą, że nigdy nie słyszał słowa „nie". Do tego stopnia
zabnegaciał, że nie zadawał sobie nawet trudu mówienia ze sztucznym, niemieckim
akcentem.
Zapewne zaskoczy Cię, Drogi Czytelniku, obecność Tego, Który Śmierdzi na
urodzinowym przyjęciu Barryego
uwielbiają hazard, toteż kasyna zarabiały krocie — pod warunkiem, że wystrzegały się
jasnowidzów (na przykład pani Tralala, nauczycielka Wróżbicia z Hokpoku, była przy
stołach ruletki medea non grata). Co do rozkoszy cielesnych, sztuczki znane magicznym
prostytutkom wystarczyły, by przeciętny klient połknął język. Magiczne prostytutki, bez
wyjątku licencjonowane inkuby i sukkuby, podlegały ścisłym przepisom i nadzorowi
departamentu ministerstwa (którym kierował Tvardy Krotch). Miały niezwykle potężny
związek zawodowy i w razie konieczności gotowe były do skorzystania z opcji Lizystraty.
W istocie w 1612 roku strajk wszystkich goblińskich krupierów niemal zdusił Hogsbiede w
jego ohydnym zarodku po tym, jak do protestów dołączył cały przemysł erotyczny. To
trafiło czarodziejów w najczulszy punkt i musieli dojść do porozumienia.
12
Trottera. Zdziwiłbyś się jednak, jak bardzo ciągłe próby zabicia kogoś przypominają —
tak, powiem to wprost! — romans. Barry uważał go za uroczego łotra, handlarza, który
miast niedziałających leków, mostów i kolumn Merlina sprzedawał fałszywe łzy feniksa.
(Istniała nawet niezwykle natrętna reklamowa piosenka, przesycona potężną ciemniacką
magią: „Łamie cię, boliłlChcialbyś swawolić?/ Kup Płynny Ogień/i bierz na zdrowie!").
Vielokont zawsze przynosił jakiś drobiazg dla dzieci. Tym razem był to jednoręki bandyta,
magicznie podłączony do mennicy Stanów Zjednoczonych.
- Traf do młodych, a zyskasz klientów na całe życie — powtarzał często.
Wszyscy zebrali się w holu, nasłuchując kroków Barry'ego za drzwiami. Nosił
siedmiomilowe martensy, więc mógł się zjawić w każdej chwili.
Herbina odwróciła się do Vielokonta i zagadnęła go, próbując zapomnieć o osobliwym
zapachu roztaczanym przez lorda.
- Jak minęła podróż?
- Świetnie, świetnie.
Vielokont mocno ryzykował, opuszczając Hogsbiede — prócz nieuniknionych zaległości
podatkowych i magicznych piramid finansowych Gumole chcieli go wsadzić także za
oszustwo internetowe dotyczące mitycznych funduszy zablokowanych w Nigerii.
Pamiętajmy jednak, że gdyby mirra naprawdę się kiedyś rozlała, zawsze mógł się rozkro-
plić i dosłownie przeciec im między palcami.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin