Pike Aprilynne - Złudzenie (fragment).pdf

(72 KB) Pobierz
700733996 UNPDF
Na korytarzach szkoły średniej Del Norte panował chaos typowy dla pierwszego dnia zajęć.
Laurel przecisnęła się przez tłum drugoklasistów i dostrzegła barczyste ramiona Dawida. Objęła
chłopaka w pasie i przytuliła twarz do jego miękkiej koszulki.
–  Cześć – powiedział, odwzajemniając uścisk.
Przymknęła oczy, żeby nacieszyć się chwilą, ale w tym samym momencie rzuciła się na nich
Chelsea.
–  Możecie w to uwierzyć? Wreszcie jesteśmy w ostatniej klasie!
Laurel się zaśmiała. Dla niej nie było to typowe pytanie retoryczne – w minionym roku szkolnym
nieraz zastanawiała się, czy w ogóle dożyje wakacji.
Dawid odwrócił się do swojej szafki, a Chelsea wyjęła z plecaka listę lektur wakacyjnych od pani
Cain. Laurel z trudem powstrzymała uśmiech. Przez całe lato – a pewnie i dłużej – jej
przyjaciółka gryzła się tym, co powinna przeczytać.
–  Zaczynam podejrzewać, że dosłownie wszyscy wybrali Dumę i uprzedzenie – powiedziała,
kierując kartkę w stronę Laurel. – Wiedziałam, że powinnam zdecydować się na Perswazje .
–  Ja nie wybrałam Dumy i uprzedzenia – zaprotestowała Laurel.
–  No tak, ale ty byłaś zajęta lekturą Powszechnego zastosowania paproci czy czegoś w tym
rodzaju – powiedziała Chelsea, po czym nachyliła się w stronę Laurel, by ta usłyszała jej szept. –
Albo Siedmiu nawyków skutecznej Preparatorki – dodała, parskając śmiechem.
–  Jak zdobyć liście rzadkich roślin i zjednać sobie topole – zasugerował Dawid, unosząc brwi.
Nagle wyprostował się gwałtownie i szeroko uśmiechnął, a jego głos zabrzmiał nieco donośniej.
– Cześć, Ryan – powiedział, po czym wyciągnął w stronę kolegi wyprostowaną rękę z mocno
zaciśniętą dłonią.
Stuknęli się pięściami na przywitanie, a potem Ryan pogładził Chelsea po rękach.
–  Co słychać u najatrakcyjniejszej dziewczyny ze wszystkich czwartych klas? – zapytał, na co
Chelsea zachichotała i wspięła się na palce, nadstawiając policzek do buziaka.
Laurel westchnęła z zadowoleniem, chwyciła Dawida za rękę i przytuliła się do niego. Zaledwie
tydzień wcześniej wróciła z Akademii Avalońskiej i okropnie się stęskniła za przyjaciółmi, chociaż
dzięki tamtejszemu nauczycielowi, Yeardleyowi, miała tyle zajęć i nauki, że nie zostawało jej
wiele czasu na wspominanie najbliższych. Zdołała opanować do perfekcji przygotowywanie paru
mikstur, całkiem dobrze szły jej kolejne. Coraz naturalniej przychodziło jej też mieszanie
składników – zaczynała wyczuwać działanie rozmaitych ziół i olejków oraz ich kombinacji. To za
mało, żeby osiągnąć poziom Katii, koleżanki z Akademii, która prowadziła samodzielne badania
nad zupełnie nowymi miksturami, ale Laurel i tak była dumna ze swoich postępów.
Tak czy inaczej, powrót do Crescent City przywitała z ulgą – tu wszystko było normalne, a ona
nie czuła się taka samotna. Uśmiechnęła się do Dawida, kiedy zatrzasnął drzwiczki od szafki
i przyciągnął ją do siebie. Za jawną niesprawiedliwość uznała to, że w tym roku szkolnym będą
mieli tylko jedną wspólną lekcję; chociaż spędziła z chłopakiem ostatni tydzień, chciała
nacieszyć się tymi kilkoma minutami, które zostały im do dzwonka.
Niemal zlekceważyła dziwne uczucie, które kazało jej się odwrócić i rozejrzeć.
Czyżby była obserwowana?
Ciekawość przeważyła nad zaniepokojeniem i Laurel zarzuciła na plecy swoje długie jasne
włosy, wykorzystując okazję, by ukradkiem spojrzeć za siebie. Od razu zauważyła, kto jej się
przyglądał. Zamarła, spoglądając prosto w bladozielone oczy.
Oczy, które nie powinny być jasnozielone, ale raczej soczyście szmaragdowe, jak niegdyś jego
włosy – teraz zwyczajnie ciemne, krótko obcięte i postawione za pomocą żelu w pozornie
niedbałą czuprynę. Zamiast ręcznie tkanej tuniki i spodni ujrzała dżinsy i czarny podkoszulek.
Choć wszystko dobrze na nim leżało, wiedziała, że na pewno dusi się w takim stroju.
A do tego na nogach miał buty. Prawie nigdy nie widywała Tamaniego w butach!
Wszędzie jednak rozpoznałaby jego oczy – bez względu na to, czy jasne, czy ciemne – oczy,
o których śniła, bliskie jej jak własne, jak oczy rodziców. Albo Dawida.
Kiedy tylko napotkała wzrok Tamaniego, poczuła, jakby te wszystkie miesiące od ostatniego
spotkania skurczyły się z wieczności do mgnienia. Zeszłej zimy w przypływie wściekłości kazała
mu odejść. Odszedł. Nie miała pojęcia dokąd i na jak długo, nie wiedziała nawet, czy jeszcze
kiedykolwiek go zobaczy. Po upływie niemal roku już się zaczynała przyzwyczajać do bólu, jaki
ściskał jej serce za każdym razem, gdy o nim myślała. A teraz pojawił się niespodziewanie – tak
blisko, że mogłaby go dotknąć.
Laurel spojrzała na Dawida, ale on wcale na nią nie patrzył. On też zauważył Tamaniego.
–  Wow! – odezwała się Chelsea za plecami Laurel, wytrącając ją z zamyślenia. – Kim jest ten
przystojniak? – zapytała, na co Ryan aż prychnął. – No bo przecież jest przystojny, nie jestem
ślepa – dodała rzeczowym tonem.
Laurel nie była w stanie jej odpowiedzieć. Wzrok Tamaniego prześlizgiwał się z niej na Dawida
i z powrotem, a w jej głowie aż huczało od gwałtownych myśli: „Po co się tu zjawił? Dlaczego
jest tak ubrany? Dlaczego nie powiedział mi, że się spotkamy?”. Nawet nie zauważyła, jak
Dawid zdjął jej ręce ze swojej koszulki i splótł swoje ciepłe palce z jej palcami – nagle zimnymi
jak lód.
–  To na pewno wymiana międzynarodowa – rzucił Ryan. – Zobacz, pan Robison oprowadza ich
po szkole.
–  Możliwe – zgodziła się Chelsea beznamiętnie.
Pan Robison powiedział coś do trójki uczniów, którzy szli za nim korytarzem, a wtedy Tamani
odwrócił głowę i Laurel nie widziała już jego twarzy. Zupełnie jakby uwolniona spod zaklęcia,
opuściła wzrok na podłogę.
Dawid ścisnął ją za rękę, a wtedy podniosła głowę.
–  Czy ja dobrze widzę? – zapytał.
Tylko pokiwała twierdząco głową, bo nie była w stanie nic powiedzieć. Chociaż Dawid i Tamani
spotkali się wcześniej zaledwie dwa razy, oba te wydarzenia były dość… szczególne. Dawid
odwrócił się, by popatrzeć na Tamaniego, a wtedy i Laurel zrobiła to samo.
Drugi chłopak z trójki przybyszów wyglądał na zakłopotanego – dziewczyna tłumaczyła mu coś
w języku, który zdecydowanie nie przypominał angielskiego. Pan Robison kiwał głową
z aprobatą.
Ryan skrzyżował ręce na piersi i zaśmiał się:
–  A nie mówiłem? Wymiana międzynarodowa.
Tamani przerzucał plecak z ramienia na ramię i wyglądał na znudzonego. Wyglądał na
człowieka. Już samo to zgrzytało niemal tak jak jego obecność w szkole. Nagle chłopak
ponownie spojrzał na Laurel, tym razem nie tak otwarcie, bo jego spojrzenie kryło się w cieniu
ciemnych rzęs.
Laurel z trudem zmusiła się do regularnego oddechu. Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim
myśleć. Przecież nie przysłaliby Tamaniego bez powodu. A nie wyobrażała sobie, żeby on sam
– z własnej woli – porzucił swoje stanowisko.
–  Wszystko dobrze? – zapytała Chelsea, podchodząc bliżej. – Wyglądasz, jakbyś zobaczyła
ducha.
Zanim Laurel zorientowała się, co robi, spojrzała wymownie na Tamaniego. Chelsea
błyskawicznie podążyła za jej spojrzeniem.
–  To Tamani – szepnęła Laurel z nadzieją, że w jej głosie nie dało się słyszeć ulgi ani
przerażenia, jakie odczuwała.
Musiało jej się udać, bo Chelsea patrzyła na nią tylko z niedowierzaniem.
–  Ten przystojny? – szepnęła.
Laurel potwierdziła.
–  Naprawdę? – zapiszczała Chelsea.
Laurel uciszyła ją ostrym gestem i spojrzała na Tamaniego, żeby przekonać się, czy to
zauważył. Uniesiony w uśmiechu kącik ust chłopaka świadczył o tym, że owszem.
Chwilę później cała trójka ruszyła w ślad za panem Robisonem. Zanim Tamani zniknął za
rogiem, obejrzał się jeszcze, spojrzał na Laurel i mrugnął do niej. Nie po raz pierwszy była
wdzięczna losowi za to, że nie potrafi się rumienić.
Odwróciła się do Dawida, który patrzył na nią pytająco.
Westchnęła i uniosła ręce.
–  Ja nie mam z tym nic wspólnego – oświadczyła.
* * *
–  To chyba dobrze, nie? – zapytał Dawid, kiedy udało im się uwolnić od Chelsea i Ryana. Stali
właśnie przed klasą, w której Laurel miała mieć pierwszą lekcję. Nie pamiętała już, żeby tak ją
stresował pierwszy dzwonek. – Znaczy… wiesz. Myślałaś, że już go nigdy nie zobaczysz, a tu
proszę.
–  Owszem, fajnie go widzieć – odparła cicho, obejmując Dawida w pasie obiema rękami – ale
boję się, bo nie wiem, co to może oznaczać. Dla nas. To znaczy, nie nas – poprawiła się, czując,
jak wkrada się pomiędzy nich dziwne zakłopotanie. – Ale to chyba świadczy o tym, że grozi nam
niebezpieczeństwo, prawda?
–  Staram się o tym nie myśleć – odparł Dawid. – W końcu nam chyba powie, co?
Laurel popatrzyła na niego, marszcząc czoło, i po chwili oboje wybuchnęli śmiechem.
–  Rozumiem, że na to nie mamy co liczyć – zauważył Dawid i chwycił prawą dłoń Laurel.
Przycisnął ją sobie do ust, a potem spojrzał na srebrną bransoletkę z kryształkami, którą
podarował jej niecałe dwa lata wcześniej, kiedy zaczęli się spotykać. – Cieszę się, że nadal ją
nosisz.
–  Codziennie – odparła. Żałując, że nie mają więcej czasu na rozmowę, przyciągnęła Dawida do
siebie i pocałowała go, a potem wbiegła do klasy.
Miała mieć zajęcia ze struktur politycznych. Zajęła ostatnie miejsce przy ścianie z oknami.
Małymi oknami, co prawda, ale to zawsze coś. Starała się korzystać z naturalnych promieni
słonecznych tyle, ile się dało.
Kiedy pani Harms zaczęła rozdawać semestralny plan zajęć i przedstawiać swoje wymagania,
myśli Laurel poszybowały gdzieś daleko. Nietrudno jej było się wyłączyć, zwłaszcza z powodu
niespodziewanego pojawienia się Tamaniego w szkole. Co to miało znaczyć? A jeśli faktycznie
groziło jej jakieś niebezpieczeństwo? Na czym miało polegać? Od czasu, gdy zostawiła Barnesa
w latarni, nie spotkała ani jednego trolla. Czy to może mieć coś wspólnego z Kleą, tajemniczą
łowczynią trolli, która pozbawiła Barnesa życia? Jej też nikt ostatnio nie widywał,
prawdopodobnie przeniosła się na inny teren łowiecki. Może to wszystko dotyczyło czegoś
zupełnie innego?
Tak czy inaczej, Dawid miał rację – cieszyła się na widok Tamaniego. Zresztą nie była to tylko
zwykła radość – jego obecność dodawała jej otuchy. A do tego mrugnął do niej! Zupełnie jakby
ostatnich ośmiu miesięcy w ogóle nie było, jakby nigdy nie odszedł, a ona nie przyjechała, by się
z nim pożegnać. Przypomniała sobie krótkie chwile spędzone w jego ramionach, delikatny dotyk
jego ust na swoich wargach w tych nielicznych momentach, kiedy się zupełnie zapominała.
Wspomnienia były tak żywe, że aż przyłożyła palce do ust.
Nagle drzwi otworzyły się z impetem, wytrącając ją z zamyślenia. Do klasy wszedł pan Robison,
a tuż za nim – nikt inny jak Tamani.
–  Przepraszam, że przeszkadzam – odezwał się pan Robison. – Dziewczęta i chłopcy – ciągnął,
łącząc dwa zupełnie zwyczajne słowa w to jakże pogardliwe wyrażenie – być może już
słyszeliście, że w tym roku gościmy w naszej szkole uczniów z Japonii. Tam – Laurel aż się
zatrzęsła, słysząc, jak nauczyciel wymawia zdrobniałe imię Tamaniego, które należało tylko do
niej – nie jest objęty programem wymiany międzynarodowej, ale właśnie przeprowadził się tu ze
Szkocji. Mam nadzieję, że będziecie go traktować tak uprzejmie jak wszystkich naszych
dotychczasowych gości z zagranicy. Tam, może opowiesz nam coś o sobie?
Pan Robison klepnął Tamaniego w ramię. Ten spojrzał na niego przelotnie, a Laurel wyobraziła
sobie, co ciśnie mu się na usta. Jednak rozdrażnienie na twarzy chłopaka nie trwało dłużej niż
sekundę i Laurel była niemal pewna, że nikt inny tego nie zauważył.
–  Jestem Tam Collins – powiedział Tamani, uśmiechając się krzywo, po czym wzruszył
ramionami. Połowa dziewczyn w klasie westchnęła cicho, słysząc jego melodyjny akcent. –
Pochodzę ze Szkocji. Mieszkałem niedaleko Perth, ale nie tego australijskiego, i… – zamilkł,
jakby próbował znaleźć coś, co mogłoby zainteresować uczniów.
Laurel wiedziała, co to mogłoby być.
–  Mieszkam z wujem. Od dziecka – dodał, po czym uśmiechnął się do nauczycielki. –
I kompletnie nic nie wiem o strukturach politycznych – oznajmił ze śmiechem. – Przynajmniej nie
tego kraju.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin