Holdstock Robert - Nocny Łowca 05 - Przekleństwo.rtf

(506 KB) Pobierz

Robert Faulcon

5. TOM Z CYKLU

Dom Wydawniczy REBIS Poznań 1992

Tytuł oryginału:

NIGHT HUNTER 5. THE HEXING

Copyright © 1984 by Robert Faulcon

Translation Copyright © 1992 by REBIS Publishing House

Ltd., Poznań

Copyright for the Cover Illustration © by Jan Mogiła

Ilustracja na okładce:

Jan Mogiła

Opracowanie graficzne:

Lucyna Tarasińska

Redakcja:

Aleksandrą Pawlęty

Wydanie I

ISBN 83-85202-89-7

Dom Wydawniczy REBIS spółka z o.o.

ul. Noskowskiego 25, 61-705 Poznań tel. 52-93-29, tlx 412858

Annie

PROLOG

Koszmarne sny

Koszmarne sny zawsze zaczynały się od obrazu domu w Brook's Corner. Zdarzyło się to na kilka dni przed Gwiazdką. Cienka warstwa śniegu przykrywała cały ogród. Marianna, ubrana w ciepły płaszcz i wełniany szalik, rzucała w niego śnieżkami. Z chichotem i krzykiem uciekała przed nim. Wskoczyła na dach szopy, gdzie przechowywali węgiel i drewno. Za okrągłymi okularkami błyszczały jej rozradowane oczy. To był tylko sen, ale czuł wyraźnie zimny śnieg wpadający mu za koszulę.

Ciemne popołudnie rozciął nagle snop światła. To błysnął flesz aparatu Alison. Na dworze zrobiło się bardzo zimno. Wrócili więc do mieszkania i usiedli przy kominku, na którym płonęły z trzaskiem duże szczapy drewna.

Zawsze widział tę scenę. To były ostatnie chwile ich rodzinnego szczęścia. Potem przed oczami przesuwała się udeko­rowana choinka. Przy kominku klęczał Dominik i wycinał z papieru choinkowe ozdoby. Alison obierała kasztany i nuciła cicho jakąś piosenkę. Na zewnątrz zapadał powoli mrok.

-              Gdzie jest Marianna?

Cisza. Nikt nie odpowiedział. Zrobiło się tak cicho, że słychać było tylko trzask drewna płonącego na kominku. W po­wietrzu wyczuwało się nadchodzące niebezpieczeństwo.

-              Marianna rozmawiała z jakimś mężczyzną - głos Dominika brzmiał zimno i obco.

Ich spojrzenia spotkały się. W tej samej chwili oboje zrozumieli, co im grozi.

W snach na twarzy Alison nigdy nie malowało się to samo uczucie, czasami był to ból, czasami przerażenie, a niekiedy bezgraniczny smutek.

Zszedł z drabiny. Pokój wirował mu przed oczami. Widział zakłopotanego Dominika z przerażoną Alison.

-              Moja córka - wyszeptała Alison. - O, mój Boże...

We śnie widział postać córki. Słyszał jej wołanie. Stała w ogrodzie przy drzwiach balkonowych. Zza małych, okrągłych okularów spływały łzy. Była bardzo mała, krucha i bezbronna.

-              Tatusiu! Mi jest zimno!

-              MARIANNA! - zawył. W tej samej chwili potężna eksplozja rozbiła wszystkie szyby w oknach. Zapadły całkowite ciemności. Nigdy nie zapomni tej potężnej siły, która porwała jego malutką córeczkę. Do końca życia będzie pamiętał ciemną, zakapturzoną postać unoszącą jego Mariannę. Widział potwor­ne postacie ludzi z pyskami zwierząt. To oni porwali jego żonę i syna.

Potem wszystko zniknęło w płomieniach. Postacie z kosz­marnego snu płonęły żywym ogniem. Poprzez języki ognia widział zarysy starożytnego labiryntu. Namalowano je na płaszczach napastników. Słyszał głosy powtarzające słowo Magondathog. Domyślał się, że jest to siedziba tych potwornych i okrutnych sił. Słyszał głos kobiety. Słyszał też swój własny krzyk.

Kim oni byli? Dlaczego właśnie nas zaatakowali? Jak mogli to zrobić?

Te pytania zawsze pojawiały się na końcu koszmarnego snu. Towarzyszyły im przerażające krzyki krańcowego przera­żenia i bezsilności.

Tak. To wszystko zdarzyło się naprawdę. To nie był wcale sen. Ale co jeszcze się wtedy wydarzyło? Jakie informacje ukryte są w tym śnie? Czy ktoś może odpowiedzieć na te pytania?

Na niektóre z zadawanych sobie nieustannie pytań zdołał już znaleźć odpowiedź. Ta ciemna siła nazywa się Arachne. Znana jest od wieków.

Tak­ie złowrogie siły chcą ożywić siły magiczne. W tym celu używają demonów i wykorzystują tajemną wiedzę, stworzoną przez wszystkie kultury w dziejach ludzkości. Magia. Zaćmienia księżyca. Ich celem jest Przebudzenie. Chcą kontrolować Umysł Świata...

Tak. Przynajmniej on w to wierzy...

Jego córka posiada specjalne uzdolnienia i oni chcą je wykorzystać. Dlatego zniszczyli jego rodzinę. Dominika prze­trzymują gdzieś na wyspie, na zachodzie. Marianna jest na północy, Alison w Londynie. Tyle do tej pory zdołał się dowiedzieć. Ale pozostaje mu coraz mniej czasu. Nieubłaganie nadciąga coś, co nazywa się Roundelay. To czas wielkich zmian. Wtedy ich utraci na zawsze. Nigdy ich nie odzyska. Dobrze o tym wiedział.

Dobrze. Bardzo dobrze. Myślę, że powinno mi się udać.

Było jeszcze coś, czego nie potrafił sobie wytłumaczyć. Zabrali całą jego rodzinę, a jego, Dana Brady, zostawili. Dlaczego?

Są zbyt pewni siebie. Nie zdołali wypracować doskonalej organizacji. Arachne kazała zabić Dana, a oni nie wykonali tego rozkazu. Ciągle popełniają błędy.

Brady nie wiedział, jaką rolę miał odegrać w ich pla­nach.

Dan ma spełnić najważniejszą rolę. Jest Myśliwym. Jest Nocnym Łowcą. Teraz on pojawi się w koszmarnych snach Arachne.

Jest ich przeznaczeniem.

CZĘŚĆ PIERWSZA

PRZEKLEŃSTWO

Rozdział 1

Cztery dni po śmierci Sędziego Tipa McGeary, czterech pozostałych przy życiu członków Brygady do Zadań Specjal­nych, znanej, jako Oddział Śmierci 2000, wyznaczyło sobie spotkanie w nowej siedzibie mieszczącej się przy Chelsea Avenue 38. Gerry Cronin wyznaczony Sędzią przed dwoma tygodniami zdołał wszystko przygotować. Nadzwyczajne spot­kanie członków Oddziału wyznaczono na godzinę 10 rano w sobotę.

Sędzia Cronin starał się skrócić sobie oczekiwanie na szeregowców Hughesa i Thompsona oraz nowicjuszkę w tym gronie, siostrę Thompsona. Zajął się przygotowaniem pokoju do gorącej i nerwowej narady. Mieli omówić taktykę grupy na przyszłość. Ustawił w pokoju tablicę i napisał na niej czerwoną kredą cztery podstawowe zasady, według których grupa miała działać. Na brzegach stołu porozkładał ołówki i papier, a w śro­dku puszki z napojami.

Podszedł do stojącej w pobliżu lampy i skierował światło na portret ich duchowego przywódcy, wysokiego mężczyzny o złej twarzy, ubranego w ciemną skórzaną kurtkę. Na rękach i nogach miał żółte ochraniacze.

Sędzia Cronin wyprężył się przed obrazem na baczność. Zapiął pas z pistoletem w kaburze. Na głowę założył hełm z osłaniającą twarz przyłbicą wykonaną z przyciemnionego szkła.

Cronin był wysoki i barczysty. Poruszał się sprężystym i zwinnym krokiem. Jasne, kędzierzawe włosy spływały na kołnierz kurtki. Bladoniebieskie, ostre oczy sprawiały, że budził respekt, a często nawet strach. Po śmierci McGeary'ego teraz on był dowódcą grupy. Niemniej jednak, obawiał się walki o utrzymanie władzy. McGeary i Cronin rywalizowali ze sobą od dawna. Przypuszczał, że najgorsze zacznie się za kilka tygodni.

Na razie zapomniano o nienawiści pomiędzy nimi. McGea­ry nie żył, a Cronin postanowił pomścić jego śmierć. Poprzysiągł sobie, że zapomni o osobistych ambicjach i zrobi wszystko, żeby duch McGeary'ego mógł spoczywać w spokoju.

Cronin usłyszał pukanie do okna. Odwrócił się. Oczy zmieniły się w dwie wąskie szpareczki, dłoń spoczęła na rękojeści pistoletu magnum. Ktoś wystukiwał umówiony sygnał: trzy krótkie uderzenia, dwa długie, trzy krótkie.

Szybko otworzył okiennice. Szeregowy Hughes niebezpie­cznie balansował na drabinie. Nawet w takiej sytuacji próbował salutować. W końcu wślizgnął się do pokoju.

Ritchie Hughes był solidnie zbudowany. Wyraz twarzy wskazywał, że jest skory do zaczepki. Miał wąskie i rozbiegane oczy. Dłoń, którą wyciągnął na powitanie, dwukrotnie przewyż­szała wielkością niemałą wcale dłoń Cronina. Hughes ciężko oddychał, a czoło pokrywała mu lśniąca warstewka potu.

Sędzia Cronin nie obdarzał Hughesa bezgranicznym zaufa­niem, ale lubił go. Hughes należał do najsilniejszych członków oddziału. Wykorzystywano go przede wszystkim z racji jego potężnych mięśni. Był bardzo skuteczny. Wszyscy się go bali. Doskonale się sprawdzał w czasie akcji, których celem było zdobycie sprzętu dla Oddziału Śmierci 2000.

-              Szeregowiec Hughes melduje swoje przybycie! - zamel­dował się Hughes i rozejrzał ciekawie po pokoju. Dostrzegł portret Sędziego Dredda. Oczy rozszerzyły mu się z zachwytu i zadowolenia.

-              Skąd to masz? - spytał.

Cronin napuszył się dumnie.

-              To zdobyczne - powiedział. - To wynik ataku w zeszły wtorek.

Hughes ponownie rozejrzał się po pokoju. Wyglądał na lekko wystraszonego.

-              To wtedy zginął Tip.

-              Tak - przytaknął Cronin ponuro.

Szeregowiec Hughes znowu zaczął wpatrywać się w portret. Głośno pociągał nosem. Potarł palcami nos i wytarł je w spodnie.

-              W następną środę są urodziny Tipa.

-              Wiem - szepnął Cronin. Założył ręce z tyłu tak, jak to robi większość wojskowych. Przypomnienie dawnych, dobrych dni sprawiło mu przykrość. Hughes boleśnie odczuwał śmierć McGeary'ego. Bardzo mu go brakowało.

-              Skończyłby teraz równe dziesięć lat - szepnął Ritchie Hughes z rozpaczą w głosie. - Byłby już prawie dorosły!

-              Był dobrym człowiekiem - zamyślił się Gerry Cronin. Do dziesiątych urodzin zostało mu jeszcze pięć miesięcy. - Myślę, że będę równie dobrym dowódcą jak Tip.

-              Ty będziesz dowódcą? - Twarz Ritchie'ego pociem­niała ze złości.

-              Tak - odparł z mocą Gerry Cronin. - Jestem przecież Sędzią, rozumiesz? Od dzisiaj przejmuję dowództwo.

-              Ale to była banda Tipa! - wykrzyknął oburzony Ritchie. Znowu potarł nos dłonią i znowu wytarł ją w spodnie. Narastające napięcie nie przerodziło się w otwartą wrogość. Ktoś wystukiwał tajny sygnał. Gerry wpuścił dwóch ostatnich członków Oddziału Śmierci 2000.

Pierwsza weszła dziewczynka o pseudonimie Prospekt. Naprawdę nazywała się Filipa Wiktoria Thompson. Wkrótce miała skończyć osiem lat i była prawie cal wyższa niż Ritchie Hughes. Włosy zaplotła w bardzo ciasne warkoczyki, które zwisały jak cienkie sznureczki. Była to fryzura mieszkańców Indii Zachodnich. Oczy i usta miała szeroko otwarte. Jej wzrok przypominał wzrok dorosłej osoby.

Na widok Cronina ubranego w śmieszny, jakby wycięty z komiksu strój, parsknęła śmiechem. Natychmiast jednak opanowała się. Gerry zesztywniał ze złości i oburzenia.

Dziewczynka odpięła pomarańczowy skafander i czekała na dalszy rozwój wypadków. Było to jej pierwsze spotkanie z chłopcami, mimo że chodziła z nimi na wyprawy już od dwóch tygodni. Szczególnie lubiła Tipa. Był dla niej bardzo dobry.

Tuż za nią wskoczył do pokoju jej brat, Errol „Flynn” Thompson. Wyprostował się i zasalutował. Gerry i Ritchie oddali mu honory, po czym wszyscy uścisnęli sobie dłonie.

Flynn rozglądał się dookoła i dyszał zmęczony. Nigdy nie był w domu Cronina i nie zdawał sobie sprawy, że Gerry mógł aż tak bardzo zmienić swój pokój. Stał w samym środku sanktua­rium, które dokładnie przypominało pomieszczenie z uwielbia­nego przez nich wszystkich komiksu 2000 AD. Postacie z tego komiksu - poczynając od Sędziego Dredda, a na Robotach kończąc - stanowiły wzór, według którego stworzyli swój oddział. Flynn był prawdziwym przyjacielem Ritchie'ego Hughesa. Chodzili do tej samej klasy i znali się od ponad roku. Gerry Cronin traktował go bardzo chłodno. Wynikało to częściowo z tego, że miał więcej wspólnego z silnym Hughesem. Poza tym jego rodzice stanowczo sprzeciwiali się jego zabawom z dziećmi czarnych rodzin, mieszkających kilka ulic stąd.

Gerry Cronin mimo swoich niecałych dziesięciu lat i stosun­kowo niewielkiej świadomości społecznej, doskonale zdawał sobie sprawę z uprzedzeń swego ojca.

Flynn obszedł cały pokój. Miał ostry, świszczący oddech. Nosił prosto skrojoną, skórzaną bluzę, białą, bawełnianą koszul­kę i wypłowiałe dżinsy. Gerry gapił się na niego i zdał sobie sprawę, że Flynn jest typem chłopca, którego określa się w szkole nazwą „żyleta”. Przez moment poczuł się trochę nieswojo i śmiesznie w stroju, który tak pracowicie skopiował z komiksu.

-              Masz wspaniałe zabawki! - zachwycał się Flynn.

Spoglądał na białego chłopca wzrokiem pełnym naiwnej radoś­ci.

-              Spójrzcie na te komiksy! Jest tu Hoe! I Lee! O cholera!

Flynn zdjął z półek garść komiksów takich jak „2000 AD”, „Cień”, „Wojownik” i „Dziwne Opowieści”. Bardzo starał się naśladować sposób mówienia starszych chłopców ze szkoły.

Filipa wpatrywała się w plakat przedstawiający Sędziego Dredda. Nagle rozpłakała się. Ritchie Hughes objął ją ramie­niem.

-              Znajdziemy tego, kto go zabił - uspokajał ją. Filipa wzdrygnęła się, pociągnęła kilka razy nosem i odepchnęła jego rękę.

-              Rozpoczynamy zebranie - zarządził Gerry. Ritchie i Filipa usiedli przy stole. Flynn odłożył na półkę komiksy i ponownie obszedł cały pokój. Wpatrywał się w plakaty przedstawiające Potężnego Tharga, Psy Strontowe, Johny'ego Alfa i Wilka. Na ścianach wisiały portrety Waltera Robota z autografami. W końcu podszedł do Commodore'a 64 i wystu­kał na klawiaturze jakąś prostą komendę.

-              Masz nawet Commodore'a! Ja mam tylko stare Spect­rum. Jest dużo gorsze od twojego. Czy będę mógł kiedyś na nim pograć? - Spojrzał pytająco na Gerry'ego, ten wzruszył zniecierpliwiony ramionami.

-              Dobrze, ale teraz musimy zająć się przede wszystkim naszą misją.

-              Zgoda. Chodzi przecież o Tipa.

Flynn usiadł przy stole i zaczął rysować na kartce pistolet. Gerry zdjął hełm, położył go na stole i zwrócił się do Flynna.

-              Szeregowy Flynn, będziesz nagrywał nasze nadzwyczaj­ne zebranie.

-              Rozkaz.

Gerry włączył magnetofon. Flynn przysunął go do siebie i położył palec na guziku z napisem „Pauza”. Był gotowy nacisnąć ten guzik i wyłączyć magnetofon za każdym razem, kiedy nagranie informacji mogłoby naprowadzić wroga na najmniejszy nawet ślad planowanych akcji. Gerry odwrócił plakat, z Sędzią Dreddem. Na odwrocie widniała tajna mapka północnego Londynu.

-              Ktoś zabił naszego kolegę i przyjaciela, Aidena Tipa McGeary - zaczął ostrożnie Gerry. Filipa znowu się roz­płakała. Jej usta drżały, a po policzkach spływały łzy. Brat spojrzał na nią z wyrzutem i dał jej mocnego kuksańca w bok. Dziewczynka z trudem opanowała łzy.

Gerry stanął przed mapą i patrzył uważnie na swój oddział.

-              Musimy wyjaśnić, jak i dlaczego zginął Tip.

-              Na pewno śledził go ktoś z Jałowej Ziemi - wyjaśnił Ritchie. - Ktoś tam się ukrywał i Tip - chciałem powiedzieć Sędzia McGeary - znalazł go. To na pewno był Mutant albo jakiś zwariowany robot.

-              Nie mam zamiaru iść tam, gdzie są te potwory - Filipa patrzyła z niepokojem na brata.

-              Żołnierze zawsze wykonują rozkazy - powiedział zdecydowanie Flynn. Słowa siostry wprawiły go w zakłopotanie.

Dziewczynka wydęła usta. Skurczyła się ze strachu i zwra­cając się do Cronina powiedziała:

-              Nie chcę mieć nic wspólnego z Mutantami. Ani z Robo­tami. Ani ze Strontowymi Psami. Nie chcę i już.

-              Wszyscy musimy dojść do tego, kto zabił Tipa! - zawo­łał Ritchie. - Przecież ty zawsze stałaś na czujce.

Gerry postukał drewnianą wskazówką po mapie.

-              Nie gadać - chciał, żeby jego, dziecięcy gtosik brzmiał surowo i poważnie. - Musimy się skoncentrować. Co wiemy na temat śmierci Tipa? Szeregowiec Flynn.

Flynn stanął na baczność.

-              Tip uciekł z Jałowej Ziemi Mutantów. Kiedy widziałem go po raz ostatni, był bardzo przerażony.

-              Czy wyjaśnił, co go tak przeraziło?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin