Smoczy rycerz 03b.pdf

(1337 KB) Pobierz
Smoczy rycerz 03b
14680272.001.png
Dickson Gordon R.
Dickson Gordon R.
Gordon Rupert Dickson (ur. 1 listopada 1923 - zm. 31
stycznia 2001 ), amerykański pisarz science fiction i
fantasy .
Urodził się w Edmonton ( Alberta ). W wieku 13 lat (w
1936 lub 1937 ) wyemigrował do Stanów Zjednoczonych ,
gdzie w latach 1943 do 1946 słuŜył w armii. Ukończył
Uniwersytet Stanowy Minnesoty. Większość swojego
Ŝycia spędził w Minneapolis w Minnesocie . Pierwszą
powieść Alien From Arcturus wydał w 1956 .
14680272.002.png 14680272.003.png 14680272.004.png
Rozdział 22
Dafydd? - zapytał Jim z niedowierzaniem. Twarze Briana i Gilesa nie wyraŜały Ŝadnych
uczuć. Najwyraźniej chodziło o coś, czego Jim będzie sam musiał się dowiedzieć,
najprawdopodobniej wprost od Dafydda. Z drugiej strony, o ile znał Dafydda, pytanie go wprost
o cokolwiek nie miało sensu. Otrzymałby miłą, spokojną, nic nie mówiącą odpowiedź i pewnie
grzeczną aluzję, Ŝe nie powinien zajmować się cudzymi sprawami.
Biorąc to pod uwagę, przestał na razie myśleć o tym wszystkim i pogrąŜył się w
uroczystym świętowaniu z okazji spotkania.
Następnego dnia tylko w pięciu znaleźli się na drodze do Blois i zamku Malvinne'a.
Gdzieś za Amboise Jim pomyślał o zadaniu kilku z tych pytań, które tłukły mu się po głowie.
Powietrze lekko się ochłodziło, choć i tak był to ciepły letni dzień. W okolicy tej juŜ od dwóch
tygodni nie padało i skutki tego były widoczne. Droga była bardziej niŜ zwykle pełna kurzu.
Trzej rycerze jechali przodem, obok siebie, na swych rumakach bojowych.
TuŜ za nimi jechał Dafydd. Długie nogi podkurczył po obu stronach konia, Ŝeby utrafić
stopami w strzemiona opuszczone na ostatnie dziurki, na jakie pozwalały puśliska. Walijczyk, juŜ
bez temblaka, na jednym ramieniu przewieszony miał łuk, a na drugim kołczan ze strzałami,
dokładnie zabezpieczony na wypadek nagłej zmiany pogody. Za nim piętrzył się tobołek z jego
osobistym dobytkiem i narzędziami, jakich uŜywał do obróbki drzewca łuku i strzał. Na
uwięzach za jego koniem podąŜały trzy juczne konie z bagaŜami i zapasami.
Aragh zniknął w chwili, w której znaleźli się pod osłoną drzew poza miastem. Jim
doprawdy nie winił go za to. Wiedział, jak wilk nienawidzi zamknięcia w czterech ścianach.
Kilka nocy spędzonych w czymś, co musiało być dla niego dziką mieszaniną zapachów i
hałasów, wystarczało aŜ nadto, Ŝeby usprawiedliwić jego chęć pobycia w samotności.
Był pewien, Ŝe wilk znów do nich dołączy, jeśli nie pod koniec tego dnia, kiedy rozbiją
obóz na noc, to w ciągu następnych kilku dni. Z pewnością przyłączy się do nich, gdy miną juŜ
Blois i będą zmierzać prosto do zamku Malvinne'a.
Istniała jednak inna sprawa, którą naleŜało teraz zbadać. Jim przeprosił Gilesa i Briana i
zwolniwszy zrównał się z Dafyddem.
- Wybacz, Ŝe nie znalazłem wcześniej czasu, Ŝeby z tobą pomówić, Dafyddzie - zagaił. -
Nie potrafię ci nawet powiedzieć, jak bardzo się cieszę, Ŝe jesteś z nami.
 
- W rzeczy samej, cieszę się, Ŝe ty się cieszysz - odpowiedział łucznik swoim spokojnym
głosem. - To dobrze, Ŝe przynajmniej jeden z nas uwaŜa moją tu obecność za rzecz dobrą.
- W takim razie sam nie uwaŜasz, Ŝe to dobrze? - spytał Jim.
- Wcale nie jestem pewien - powiedział Dafydd - czy to dobrze albo czy powinienem tak
myśleć. Nie zaprzeczę, Ŝe, jak to zawsze bywało, pociągają mnie nieznane miejsca i ludzie,
którzy mogą być mocni w haku czy w kuszy - czy w kaŜdym innym oręŜu. GdyŜ interesują mnie,
widzisz, ci, którzy uŜycie broni czynią sztuką, niewaŜne, jaka mogłaby to być broń. Jednak nie
mogę powiedzieć, Ŝe jestem szczęśliwy znajdując się tutaj; choć nie jestem teŜ naprawdę
nieszczęśliwy. Taka dziwna mieszanka uczuć mnie ogarnia, sir Jamesie, iŜ doprawdy nie wiem
sam, co w tej chwili odczuwam.
- Z pewnością jest to moŜliwe, Ŝeby jakaś sytuacja podobała się komuś z jednego punktu
widzenia, a nie podobała z innego - stwierdził Jim. - Sam w to czasami popadam. JednakŜe jest to
coś, co zazwyczaj samo się w końcu rozwiązuje. Jedno uczucie lub drugie bierze górę i tak juŜ
zostaje.
- Doprawdy nie sądzę, Ŝe zdarzy się tak w przypadku moich uczuć - powiedział łucznik
przypatrując się ponad uszami konia drodze przed nimi. - Skoro oba moje uczucia zrodziły się z
przyczyn pozostałych na tej wyspie, z której obaj przybyliśmy, wątpię, Ŝeby rozwiązały się tutaj.
Jednak ty, sir Jamesie, i pozostali dwaj szlachetni rycerze jesteście dobrymi przyjaciółmi i
dzielną kompanią. Tak więc, nie Ŝałuję, Ŝe jestem tutaj.
- Miło mi to słyszeć - odparł Jim. - Jeśli mogę zrobić cokolwiek, Ŝeby ci pomóc, powiedz
tylko.
- Zrobię tak - obiecał Dafydd - w istocie... Rzucił spojrzenie w kierunku Briana i Gilesa,
którzy wysunęli się nieco bardziej do przodu, by kurz nie leciał prosto w twarze Jima i łucznika,
chociaŜ chodziło im głównie o Jima. Stukot kopyt ich koni i oŜywiona rozmowa sprawiały, Ŝe nie
mogli usłyszeć nic z tego, o czym Jim i Dafydd rozmawiali.
- Tak - mruknął Walijczyk w kierunku końskich uszu - być moŜe wykorzystam twoją
uprzejmą ofertę pomocy, sir Jamesie. Być moŜe mógłbyś udzielić mi jakowejś rady, gdybyś w tej
sprawie miał jakąś radę do zaofiarowania.
- Co tylko będę mógł - powiedział Jim.
Dafydd podniósł oczy znad uszu konia i spojrzał z ukosa na Jima.
- Obaj jesteśmy Ŝonatymi męŜczyznami, nieprawdaŜ? - odezwał się. - Nie mam zamiaru
pozwalać sobie na równanie się z twoją rangą, sir Jamesie, ale to jest coś, co mamy ze sobą
wspólnego, czy nie tak?
- Oczywiście - odpowiedział Jim. - Ale jeśli chodzi o rangę, to zapomnij o tym,
Dafyddzie. Jesteśmy starymi przyjaciółmi w tym sensie, który czyni pozycję rzeczą bez
znaczenia.
- Doprawdy miło, Ŝe tak mówisz - rzekł łucznik. - Wiec zadam ci pewne pytanie. Czy
zdarza się, Ŝe czasem pani Angela ogromnie cię zaskakuje?
Jim roześmiał się.
- Często - powiedział.
- Srodze jestem zakłopotany z powodu Danielle - odezwał się Dafydd - i, zwaŜ, nie z
Ŝadnej błahej przyczyny. Niemal od chwili gdy po raz pierwszy ją ujrzałem, ofiarowałem jej całe
swoje serce. I potem, o ile to było moŜliwe, dałem jej wszystko, co pozostało, tak Ŝe od pewnego
czasu naleŜę do niej - sercem, ciałem i duszą. Przysiągłbym takŜe, Ŝe nie mniej uczyniła dla
mnie, tak Ŝe nie moglibyśmy się juŜ bardziej kochać ani być bardziej szczęśliwymi, niŜ byliśmy.
I rzeczywiście, byliśmy szczęśliwi, aŜ do miesiąca czy dwóch, zanim opuściłeś Anglię. Potem
nadszedł dziwny dla nas czas, kiedy zdawało się, Ŝe jakoś nic nie mogę zrobić dobrze.
Przerwał i przez długą, długą chwilę jechał w milczeniu, przyglądając się uszom swego
konia.
- Mów dalej - ponaglił go w końcu Jim. - To znaczy, jeśli chcesz.
- Chcę - powiedział Dafydd - bo natknąłem się w tym na coś, co przekracza wszystko, co
pojąłem z Ŝycia przez te lata, które przeŜyłem. Zawsze widniała przede mną prosta droga. Jeśli
coś było potrzebne, wystarczyło mi tylko sięgnąć w głąb samego siebie, Ŝeby to znaleźć. Jeśli to
była sztuka łucznicza, sięgnąłem i znalazłem. Jeśli to była sztuka wyrabiania strzał, sięgnąłem i
znalazłem. Jeśli było to mistrzowskie strzelanie z łuku, to takŜe znalazłem. A kiedy znalazłem
Danielle, którą kocham, trzeba było tylko, jak mi się zdawało, znaleźć odwagę, by jej o tym
powiedzieć. Znalazłem na to odwagę i przysiągłbym, Ŝe to ta odwaga sprawiła w końcu, Ŝe
Danielle mnie pokochała i Ŝe od tej pory wszystko między nami było dobrze.
Jima kusiło, Ŝeby coś powiedzieć, ale potem pomyślał, Ŝe najlepiej będzie pozwolić mu
zdąŜać wedle własnego tempa i chęci. Po chwili łucznik westchnął głęboko i znów przemówił:
- Przyznam, Ŝe na początku mogłem powiedzieć coś takiego, Ŝe Ŝałuję, iŜ nie mogę być
we Francji i sprawdzić, czy są tam ludzie łuku, czy to długiego, czy teŜ kuszy, z którymi
Zgłoś jeśli naruszono regulamin