Jules Verne KERABAN UPARTY Przek�ad J.[oanna] B.[elejowska] 101 ilustracji i jedna mapa Benetta w "Przyjaciel Dzieci" Warszawa, 1883-1884 � Andrzej Zydorczak SPIS TRE�CI Cze�� pierwsza Rozdzia� I Van Mitten i lokaj jego Brunon, przypatruj� si� i rozmawiaj�, nie mog�c zrozumie� co si� to znaczy. Rozdzia� II Intendent Scarpante i kapitan Yarhud rozmawiaj� o zamiarze kt�ry pozna� warto. Rozdzia� III Karaban zadziwi� si� niewymownie spotkawszy przyjaciela swego Van Mitten�a. Rozdzia� IV Keraban najupartszy z upartych stawia si� hardo w�adzom otoma�skim. Rozdzia� V Pan Keraban wypowiada sw�j pogl�d na podr�e i opuszcza Konstantynopol. Rozdzia� VI Nasi podr�ni zaczynaj� doznawa� pewnych trudno�ci, szczeg�lniej w delcie Dunaju. Rozdzia� VII Konie robi� to nareszcie ze strachu, czego nie zdo�a� na nich wym�dz bat pocztyliona. Rozdzia� VIII W kt�rym przedstawi si� Czytelnikom m�oda Amazya i narzeczony jej Ahmet. Rozdzia� IX Podst�p usnuty przez kapitana Yarhuda. Rozdzia� X Zniewolony okoliczno�ciami, Ahmet przedsi�bierze energiczne postanowienie. Rozdzia� XI Fantastyczna podr� urozmaicona dramatem. Rozdzia� XII Van Mitten opowiada do�� ciekaw� history� o cebulkach tulipanowych. Rozdzia� XIII Nasi podr�ni przeje�d�aj� wskro� star� Taurid�, i z jakim zaprz�giem z niej wyjechali. Rozdzia� XIV Pokazuje si� �e Keraban lepiej zna� jeografi� ni� to przypuszcza� siostrzeniec jego, Ahmet. Rozdzia� XV Keraban, Ahmet, Van Mitten i obaj s�u��cy, wygl�daj� jak Salamandry. Rozdzia� XVI Wielka sprzeczka jaki tyto� lepszy: perski czy z Azyi Mniejszej. Rozdzia� XVII Przygoda nadzwyczaj wa�na zako�czaj�ca pierwsz� cz�� tej opowie�ci. Cze�� druga [Rozdzia� I] [Rozdzia� II] [Rozdzia� III] [Rozdzia� IV] [Rozdzia� V] [Rozdzia� VI] [Rozdzia� VII] [Rozdzia� VIII] [Rozdzia� IX] [Rozdzia� X] [Rozdzia� XI] [Rozdzia� XII] [Rozdzia� XIII] [Rozdzia� XIV] [Rozdzia� XV] [Rozdzia� XVI] Jules Verne KERABAN UPARTY CZʌ� PIERWSZA Przek�ad J.[oanna] B.[elejowska] 101 ilustracji i jedna mapa Benetta w "Przyjaciel Dzieci" Warszawa, 1883-1884 � Andrzej Zydorczak ROZDZIA� I Van Mitten i lokaj jego Brunon, przypatruj� si� i rozmawiaj�, nie mog�c zrozumie� co si� to znaczy. nia 16-go sierpnia, o godzinie sz�stej wieczorem, wielki plac Top-Han� w Konstantynopolu, zazwyczaj tak ludny i gwarny, by� cichy, pos�pny, prawie pusty. Zaledwie tu i owdzie przesun�o si� kilku cudzoziemc�w zd��aj�cych ku w�zkim, ciemnym, b�otnistym, pe�nym ��tych ps�w uliczkom, prowadz�cym do przedmie�cia Pera. Jest to dzielnica wy��cznie niemal zamieszkana przez Europejczyk�w; bia�e jej domy silnie odbijaj� od czarnego t�a cyprys�w rosn�cych na wzg�rzach. Gdzie� si� podzia�y te tlumy zwykle plac ten zalegaj�ce, ci Persowie w czapkach z Astrachanu; Grecy tak elegancko nosz�cy fa�dziste fustanelle; Czerkesi w wojskowym ubiorze; Gruzyanie w rosyjskim, Arnauci w haftowanych kaftanach, i nareszcie Turcy, ci Osmanlisowie, ci potomkowie staro�ytnego Bizancyum i starego Stambu�u, gdzie� si� podzieli? Nie na tem koniec. Jak na Top-Han� tak i za portem, w w�a�ciwem mie�cie, turysta spotka�by te� sam� cisz� i to� samo opustoszenie. I z drugiej strony Z�otego Rogu, takie� panowa�o milczenie, ca�y amfiteatr Konstantynopola, zdawa� si� w �nie pogr��onym. Czy� nikt tam nie czuwa�? Jest�e t� �w przechwalony Konstantynopol, to marzenie Wschodu urzeczywistnione wol� Konstantyna i Mahometa IV?� Takie pytanie zada�o sobie dw�ch cudzoziemc�w chodz�cych po Top-Han�. Byli to Holendrzy przybyli z Rotterdamu, Jan Van Mitten i s�u��cy jego Brunon, dziwnem zrz�dzeniem losu zagnani na kra�ce Europy. Kt� nie zna Van Mittena, prawdziwego typu Holendra? Lat czterdzie�ci pi��, blondyn, oczy niebieskie, broda i faworyty ��te, twarz mocno rumiana, nos nieco za kr�tki odno�nie do rozmiar�w twarzy, du�a g�owa, szerokie ramiona, wzrost nieco wi�cej ni� �redni, brzuch zaczynaj�cy si� mocno zaokr�gla�, nogi wi�cej zalecaj�ce si� si�� ni� wytwornym kszta�tem, wyraz twarzy zapowiadaj�cy poczciwego cz�owieka. Pod wzgl�dem moralnym, Van Mitten nie odznacza� si� moc� charakteru; humor jego by� jednostajny, usposobienie �agodne; lubi� towarzystwo, unikaj�c sprzeczek, nale�a� do tych ludzi o kt�rych m�wi� �e nie umiej� mi�� woli w�asnej, wtedy nawet gdy im si� zdaje �e si� ni� wy��cznie rz�dz�. Gdy weszli na plac Top-Hane, Brunon rzek� do pana. � Wi�c tedy, panie, jeste�my w Konstantynopolu? � Tak, Brunonie, a zatem kilka tysi�cy mil od Rotterdamu. � Czy uznaje pan �e nareszcie dostatecznie jeste�my oddaleni od Holandyi? � A! nigdy nie mog� by� za daleko od niej! odrzek� Van Mitten p�-g�osem, jak gdyby boj�c si� aby nie us�yszano w Holandyi. Brunon by� wiernym, pe�nym po�wi�cenia s�ugom. Nie opuszcza� pana swego od lat dwudziestu, i to ci�g�e po�ycie wyrobi�o w nim pewne podobie�stwo. By� niby mniej ni� przyjacielem domu, ale wi�cej ni� s�ug�, i z tego tytu�u pozwala� sobie udziela� dobrych rad swemu panu, a czasami nawet i strofowa�, gdy� oburza�o go �e ten�e wszystkim pozwala� rz�dzi� sob�, nie umiej�c oprz�� si� nikomu. Doda� trzeba �e ju� czterdziestoletni i ci�ki z natury, Brunon, unika� ruchu, nie cierpia� zmiany miejsca pobytu. Przez takie m�czenie si�, m�wi�, narusza si� r�wnowag� organizmu, os�abia si� i chudnie, a wa�y� si� co tydzie� i bardzo chodzi�o mu o to aby czasem nie straci� co� na wadze. Gor�co przywi�zany do rodzinnego miasta i do Holandyi, nigdy bez wa�nych powod�w, nie by�by opu�ci� swego mieszkania przy kanale Nieuve Haven, bo nie wierzy� aby gdzie b�d� na �wiecie m�g� istni�� kraj pi�kniejszy od jego ojczyzny. A jednak dnia tego znalaz� si� w Konstantynopolu, dawnem Bizancyum, zwanym przez Turk�w Stambu�em i b�d�cym stolic� Turcyi. Van Metten by� bogatym kupcem z Rotterdamu, handluj�cym tytoniem i tabak�. Od lat dwudziestu by� w ci�g�ych stosunkach z domem Keraban w Konstantynopolu, rozsy�aj�cym do wszystkich cz�ci �wiata, swe s�awne, gwarantowane tytonie, cygara i tabak�. Skutkiem tak d�ugich stosunk�w z tym znakomitym domem, i nieustannej korespondencyi, nauczy� si� dobrze j�zyka tureckiego, kt�rym w�ada� jak najwierniejszy poddany Padiszaha. Brunon, dobrze znaj�cy interesa handlowe swego pana, przez przywi�zanie do niego, nauczy� si� tak�e po turecku aby m�g� by� mu pomocnym w stosunkach handlowych. Postanowili sobie wzajemnie, aby podczas pobytu w Turcyi nie rozmawia� z sob� inaczej jak po turecku, a m�wili tak p�ynnie, i� gdyby nie str�j ich europejski, mogliby �atwo uchodzi� za dw�ch Osmanlis�w starej daty. Gniewa�o to troch� Brunona, ale jako pos�uszny s�uga, stosowa� si� do woli pana, i codziennie rano zapytywa� go: � Effendum, emriniz n� dir? Co znaczy: Co pan rozka�e? a Van Mitten odpowiada�: � Sitrimi, pantalounymi fourtcha. Co znaczy: Oczy�� mi suknie i pantaliony. Po tem obja�nieniu, �atwo domy�l�� si�, �e Van Mitten i Bruno mogli swobodnie chodzi� po Konstautynopolu, raz dlatego �e znali j�zyk turecki, a powt�re i� nie w�tpili �e czeka ich go�cinne przyj�cie w domu Kerabana, kt�ry dawniej odby� podr� do Holandyi, i zaprzyja�ni� si� serdecznie ze swoim roterdamskim korespondentem. I to w�a�nie by�o g��wnym powodem, �e po opuszczeniu rodzinnego kraju, Van Mittem powzi�� my�l zamieszkania w Konstantynopolu, a Bruno, cho� z b�lem serca, nie omieszka� mu towarzyszy�. Powoli na placu Top- Han� zacz�li ukazywa� si� nieliczni przechodnie, ale po wi�kszej cz�ci sami codzoziemcy. Nareszcie pojawi�o si� kilku Turk�w, kt�rzy szli rozmawiaj�c z sob�, a w�a�ciciel kawiarni istniej�cej w �rodku placu, zacz�� powoli, wcale si� nie spiesz�c, ustawia� niezaj�te dot�d stoliki. � Nim godzina up�ynie, m�wi� do towarzysza jeden z przechodz�cych Turk�w, s�o�ce ukryje si� w falach Bosforu, a wtedy� � Wtedy b�dziemy mogli je��, pi�, a nadewszystko pali� do woli, odrzek� drugi. � Strasznie d�ugi ten post Ramadanu. � Jak zwyczajnie post� i przeszli: Dw�ch cudzoziemc�w przechadza�o si� przed kawiarni�. � Zabawni s� ci Turcy! m�wi� jeden z nich, cudzoziemcy przybywaj�cy do Konstantynopola podczas tego nudnego postu, musieliby powzi�� nie bardzo korzystne wyobra�enie o tej stolicy Mahometa. � Bah! odrzek� drugi, niby to Londyn zabawniejszym jest co niedziela! Turcy poszcz� w dzie�, ale umartwienie to wynagradzaj� sobie w nocy, i gdy tylko wystrza� armatni zwiastuje zach�d s�o�ca, wraz z nim da si� czu� zapach pieczonego mi�siwa, r�nych napoi, dym z cybuch�w i cygaretek, a ulice si� zape�niaj� przybieraj�c zwyk�� o�ywion� posta�. Wida� cudzoziemcy ci mieli s�uszno��, gdy� w tej�e chwili w�a�ciciel kawiarni przywo�a� garsona, rozkazuj�c: � Niech wszystko b�dzie gotowe! Za godzin� zg�odzeni postem t�umnie cisn�� si� b�d� do kawiarni, trudno b�dzie da� sobie rad�! Dwaj cudzoziemcy prowadzili z sob� dalsz� rozmow�: � Wed�ug mnie, w�a�nie podczas tego Ramadanu Konstantynopol najciekawszy przedstawia widok; wprawdzie w dzie� jest pusty i pos�pny jak �roda popielcowa, ale za to noce s� gwarne, hulaszcze, weso�e. � Tak, sprzeczno�� jest ra��ca. Gdy tak rozmawiali z sob�, Turcy spogl�dali na nich z pewn� zazdro�ci�: � Szcz�liwi ci cudzoziemcy, rzek� jeden, mog� je��, pi�, pali�, jak i co im si� podoba. � Zapewnie, odrzek� drugi, tylko �e w ca�em mie�cie nie dostaliby teraz nic do zjedzenia lub picia. � Bah! bo nie wiedz� gdzie si� uda�! Kto tylko ma kilka piastr�w w kieszeni, znajdzie zawsze us�u�nego handlarza kt�ry sprzeda mu co zechce, na mocy dyspensy udzielonej przez Mahometa. � Przez Allacha! zawo�a� jeden z Turk�w, cygaretki na nic wyschn� mi w kieszeni, a nie mog� przecie� zmarnowa� dobrowolnie doskona�ego tytoniu za kilka paras�w. I nie zwa�aj�c �e kto� mo�e zobaczy�, Turek zapali� cygaretk� i pu�ci� par� k��b�w dymu. � Ostro�nie! zawo�a� jego towarzysz, gdyby nadszed� jaki�...
science-fiction