Sterling Bruce - Schismatrix.pdf

(1232 KB) Pobierz
319206200 UNPDF
Bruce Sterling
Schismatrix
(Schismatrix)
Przełożył Wojciech T. Szypuła
N S B
2010
319206200.002.png
Prolog
Kolorowe samoloty leciały przez środek świata. Lindsay z zadartą
głową stał po kolana w trawie i śledził ich lot.
Napędzane pedałami, delikatne jak latawce lekkoloty nurkowały i
kręciły piruety wysoko, w strefie nieważkości. Za nimi, w oddali, po
przeciwnej stronie zamkniętego cylindra, zakrzywiona ziemia mieniła się
żółcią pszenicy i cętkowaną zielenią pól bawełny.
Zasłonił oczy przed blaskiem słońca wpadającym przez podłużne
okno świata. Jedna z maszyn, o skrzydłach z białego materiału,
zdobionych delikatnym rysunkiem błękitnych piór, przecięła snop światła i
bezgłośnie przemknęła Lindsayowi nad głową. Kiedy znów poderwała się
do góry, mignęły mu długie włosy siedzącej za sterami kobiety. Zdawał
sobie sprawę, że i ona go widziała; chciał krzyknąć, pomachać jej wesoło,
ale był obserwowany.
Strażnicy – jego żona i wuj, dwoje starych arystokratów – wreszcie
go dogonili. Szli powoli, z mozołem; twarz wuja oblała się rumieńcem –
musiał podkręcił rozrusznik serca.
– Uciekłeś! – powiedział wuj. – Uciekłeś!
– Chciałem rozprostować nogi – odparł wyzywająco Lindsay. – Od
bezczynności dostaję skurczy..
Wuj podniósł głowę, by podążyć za spojrzeniem Lindsaya. Pokrytą
starczymi plamami dłonią osłonił oczy. Podobny do ptaka lekkolot unosił
się teraz nad Gnilcem, podmokłym terenem pośrodku panelu rolniczego,
gdzie pleśń i zgnilizna wżarły się głęboko w glebę.
– Wpatrujesz się w Gnilec, co? To tam pracuje ten twój Constantine?
319206200.003.png
Podobno daje ci stamtąd znaki.
– Philip jest entomologiem, wujku. Nie kryptografem.
Lindsay kłamał. Odkąd znalazł się w areszcie domowym, tylko
dzięki tajnym sygnałom Constantine'a orientował się w najnowszych
wydarzeniach. Byli politycznymi sprzymierzeńcami. Kiedy wprowadzono
sankcje, Lindsaya internowano w rodzinnym majątku, lecz Philip
Constantine okazał się niezastąpiony jako ekolog. Dlatego wciąż
przebywał na wolności i pracował na Gnilcu.
Długie uwięzienie przyprawiało Lindsaya o rozpacz. Najlepiej czuł
się wśród ludzi, mogąc w pełni wykorzystywać wyuczone zdolności
dyplomatyczne. W odosobnieniu stracił na wadze – w jego twarzy
wysokie kości policzkowe rysowały się teraz ostro i wyraźnie, a szare oczy
nabrały ponurego, mściwego wyrazu. Kiedy rzucił się biegiem przez łąkę,
modnie ułożone, kręcone czarne włosy zmierzwiły mu się na czole. Był
wysoki i smukły, miał wydatny podbródek i łukowato wygięte brwi klanu
Lindsayów.
Alexandrina, jego żona, złapała go za ramię. Była ubrana zgodnie z
najnowszymi trendami mody – w długą plisowaną spódnicę i białą tunikę
lekarską. Skręcone loczki opadały jej na czoło, a blada, gładka cera
zdawała się zupełnie pozbawiona życia, jakby stanowiła perfekcyjnie
zadrukowaną, papierową replikę żywej skóry.
– Mówiłeś, że nie będziesz więcej wspominał o polityce, James –
rzekła do starszego mężczyzny i przeniosła wzrok na Lindsaya. – Jesteś
taki blady, Abelardzie. Zdenerwował cię.
– Blady? – powtórzył Lindsay i sięgnął pamięcią do kształcerskiego
szkolenia dyplomatycznego. Policzki mu się zarumieniły, po chwili
319206200.004.png
błysnął odsłoniętymi w uśmiechu zębami. Jego wuj cofnął się o krok i
zmarszczył brwi.
Alexandrina uwiesiła się Lindsayowi na ramieniu.
– Nie lubię, kiedy to robisz – oznajmiła. – Przerażasz mnie.
Była od niego o pięćdziesiąt lat starsza. Całkiem niedawno
wymieniono jej kolana i nie zdążyła się jeszcze przyzwyczaić do
mechanistycznych, teflonowych rzepek.
Lindsay przełożył oprawiony wydruk do lewej ręki. Czas w areszcie
domowym upływał mu na tłumaczeniu dzieł Szekspira na nowoczesny,
solarny angielski, do czego namówiła go starszyzna klanu. Mieli nadzieję,
że studia nad starożytnością zaprzątną go na tyle, by nie miał czasu
spiskować przeciw państwu. W nagrodę pozwolono mu przedstawić wynik
pracy w Muzeum. Lindsay skorzystał z tej okazji, żeby choć na krótko
wyrwać się z niewoli.
Muzeum było istną wylęgarnią wywrotowców. Zachowawcy, bo tak
się nazwali, tworzyli reakcyjny ruch młodzieżowy, odznaczający się
romantycznym przywiązaniem do sztuki i kultury przeszłości. Z Muzeum
uczynili swoją twierdzę polityczną.
Ich świat nosił nazwę Okołoksiężycowej Republiki Korporacyjnej
Mare Serenitatis. Liczył sobie dwieście lat i był sztucznym satelitą
mieszkalnym ziemskiego Księżyca. Jako jedno z najstarszych państw
narodowych w kosmosie zdążył wykształcić własną, wysoką kulturę i
stanowił prawdziwą oazę tradycji.
Zmiany nie dały jednak długo na siebie czekać. Ich źródłem były
nowe, silniejsze państwa z Pasa Asteroid i Pierścieni Saturna. Wrogość
rządzonych przez mechanistów i kształcerzy supermocarstw sięgnęła także
319206200.005.png
Mare Serenitatis i podzieliła mieszkańców cichego miasta-państwa:
Zachowawcy Lindsaya stanęli naprzeciw Starych Radykałów, zbuntowany
plebs stawił czoło zamożnej arystokracji.
Sympatycy mechów zyskali w Republice przewagę.
Starzy Radykałowie sprawowali władzę z rządowych szpitali.
Organizmy wiekowych arystokratów – każdy liczył sobie dobrze ponad
setkę – funkcjonowały dzięki najnowszym zdobyczom techniki
mechanistów i importowanej technologii protetycznej, lecz wydatki na
cele medyczne z wolna przyczyniały się do upadku Republiki. Mare
Serenitatis było beznadziejnie zadłużone w kartelach i zanosiło się na to,
że niebawem stanie się jeszcze jednym państwem klienckim mechanistów.
Kształcerze dysponowali własnym arsenałem pokus. Dawno temu
przekonali Lindsaya i Constantine'a do swoich idei i poddali ich szkoleniu,
a przeciągnąwszy w ten sposób na swoją stronę dwójkę liderów młodego
pokolenia, podsycali w nich gniew i poczucie krzywdy. Napięcie w
Republice narastało i lada drobiazg mógł doprowadzić do wybuchu.
W grę wchodziło życie. Śmierć miała stać się orężem ostatecznym.
Wuj Lindsaya nie mógł złapać tchu. Musnął dłonią monitor na
nadgarstku i spowolnił bicie serca.
– Dość tych sztuczek – wysapał. – Czekają na nas w Muzeum. –
Zmarszczył brwi. – I pamiętaj, żadnych przemówień. Masz wygłosić
przygotowane oświadczenie.
Lindsay nie odrywał wzroku od biało-niebieskiego lekkolotu, który
właśnie zanurkował.
– Nie! – krzyknął, cisnął książkę w trawę i rzucił się biegiem.
Maszyna rozbiła się tuż poza kręgiem siedzeń na widowni odkrytego
319206200.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin