Silverberg Robert - Rodzimy Się Z Umarłymi.pdf

(675 KB) Pobierz
35818648 UNPDF
ROBERT SILVERBERG
R ODZIMY SIĘ Z UMARŁYMI
P RZEŁOŻYŁ :M AREK R UDOWSKI
SCAN- DAL
Brianowi i Margaret Aldissom
którzy mieszkają zbyt daleko
RODZIMY SIĘ Z UMARŁYMI
Rozdział 1
A to, na co umarli nie znaleźli słów żyjąc,
Mogą powiedzieć ci jako umarli: obcowanie
Umarłych łączą ogniste języki ponad mową
żyjących.
T. S. Eliot, Little Gidding (Tłum. Władysław Dulęba)
Jego zmarła żona Sybille była przypuszczalnie w drodze na Zanzibar. Tak mu
powiedziano, a on w to uwierzył. Jorge Klein był obecnie na takim etapie swoich poszukiwań,
że uwierzyłby we wszystko, co mogło zaprowadzić go do Sybille. To, że miałaby pojechać na
Zanzibar, nie było wcale takie absurdalne, Sybille zawsze chciała tam pojechać. Miejsce to
zawładnęło już dawno jej świadomością w jakiś niezbadany, obsesyjny sposób. Nie mogła
pojechać tam, kiedy żyła, ale teraz, kiedy zerwała wszelkie więzy, Zanzibar przyciągał ją, jak
gniazdo przyciąga ptaka, jak Itaka przyciągała Odyseusza, jak płomień przyciąga ćmę.
*
Samolot, mały Havilland FP-803 wystartował wypełniony zaledwie w połowie z Dar
es Salaam o 9.15 pewnego łagodnego, jasnego poranka. Wesoło zatoczył krąg nad gęstymi
masami drzew mango, nad strzelistymi krzewami obsypanymi czerwonym kwieciem i nad
wysokimi palmami kokosowymi rosnącymi wzdłuż wybrzeża Oceanu Indyjskiego i skierował
się na północ, by wykonać krótki skok nad cieśniną do Zanzibaru. Dzień ten, dziewiąty dzień
marca 1993 roku, miał być niezwykłym dniem dla Zanzibaru. Na pokładzie samolotu było
pięcioro zmarłych - pierwsi goście tego rodzaju na tej pachnącej wyspie. Daud Mahmoud
Barwani, sanitarny oficer dyżurny ha lotnisku Karume na Zanzibarze, został o tym
powiadomiony przez władze imigracyjne z lądu. Nie wiedział, jak ma w tej sytuacji postąpić.
Niepokoił się. Na Zanzibarze panowało napięcie. Czy powinien odmówić im wjazdu? Czy
zmarli stanowili jakiekolwiek zagrożenie dla delikatnej równowagi politycznej Zanzibaru? A
mniej oczywiste zagrożenia? Zmarli mogą być nosicielami niebezpiecznych chorób duszy.
Czy było cokolwiek w Poprawionym Kodeksie Administracyjnym o odmowie wizy na
podstawie podejrzeń o możliwość skażenia duszy? Daud Mahmoud Barwani przeżuwał w
zadumie śniadanie - zimne chapatti i zimne ziemniaki w sosie curry - i bez entuzjazmu czekał
na przybycie zmarłych.
*
Minęło prawie dwa i pół roku od czasu, kiedy Jorge Klein widział Sybille po raz
ostatni. Było to sobotnie popołudnie, 13 października 1990 roku - dzień pogrzebu. Tego dnia
leżała w trumnie, jakby śpiąc, jej uroda nieskażona ostatnimi przejściami: blada skóra, lśniące
ciemne włosy, delikatne nozdrza, pełne wargi. Lśniąca złotofioletowa tkanina spowijała jej
ciało. Drżący obłoczek elektrostatyczny, lekko perfumowany zapachem jaśminu, chronił je
przed rozkładem. Przez pięć godzin spoczywała na katafalku w czasie odprawiania obrzędów
pożegnalnych i w czasie składania kondolencji. Kondolencje składano ukradkiem, jak gdyby
jej śmierć była rzeczą zbyt okropną, by ją dodatkowo potwierdzać okazywaniem zbyt
gwałtownych uczuć. Następnie, kiedy już pozostało niewiele osób, grupka najbliższych
przyjaciół, Klein pocałował ją delikatnie w usta i przekazał milczącym, ciemno ubranym
mężczyznom przysłanym przez Zimne Miasto. W swoim testamencie prosiła, by ją ożywiono.
Zabrali ją czarną furgonetką, by odprawić swe magiczne obrzędy nad jej ciałem. Kleinowi
wydawało się, że jej oddalająca się trumna wsparta na ich szerokich ramionach ginie w jakimś
szarym wirze, którego on nie może przebyć. Prawdopodobnie nigdy się już z nią nie
skontaktuje. W tych czasach zmarli ściśle się izolowali, pozostając za murami utworzonych
przez siebie gett. Rzadko spotykało się kogoś z nich poza obrębem Zimnych Miast, a jeszcze
rzadziej nawiązywali kontakt ze światem żyjących.
W taki sposób został zmuszony do zmiany ich wzajemnego stosunku. Przez dziewięć
lat byli Jorge i Sybille, Sybille i Jorge, ja i ty stanowiące my, przede wszystkim my,
transcendentalne my. Kochał ją aż do bólu. W życiu zawsze byli razem, wszystko robili
razem, razem prowadzili badania i wykłady, myśleli tak samo i mieli prawie zawsze taki sam
gust. Do tego stopnia nawzajem się przeniknęli. Ona była częścią jego, on częścią jej i aż do
chwili jej nieoczekiwanej śmierci zakładał, że tak będzie zawsze. Byli wciąż młodzi • - • on
trzydzieści osiem, ona trzydzieści cztery. Mieli jeszcze wiele dziesiątków lat przed sobą. I
nagle odeszła. Teraz stali się dwiema anonimowymi osobami - ona nie była Sybille, ale
zmarłą, on nie był Jorgem, ale żywym. Znajdowała się gdzieś na kontynencie
północnoamerykańskim, chodziła, rozmawiała, jadła, czytała, a jednak jej nie było, była dla
niego stracona i najlepiej dla niego byłoby, gdyby się z tym pogodził. Na zewnątrz tę sytuację
akceptował, a jednak, chociaż wiedział, że przeszłość nie wróci, pozwalał sobie na luksus
pewnej nadziei, że ją odzyska.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin