Sepkowski Andrzej - Czas Golema.pdf

(2094 KB) Pobierz
Sepkowski Andrzej - Czas Golema.NSB
Andrzej
Sepkowski
C ZAS GOLEMA
423540414.001.png
Prolog
Dwaj chłopcy bawili si ħ w Ň ołnierzy. Jeden mniejszy, drugi wi ħ kszy. Siedzieli
zm ħ czeni pod murem, skryci mi ħ dzy zwałami cuchn Ģ cych Ļ mieci. Zawarli rozejm. Odło Ň yli
swe wspaniałe drewniane karabiny. Wystawili twarze do sło ı ca. Rozmawiali cicho o Ň yciu.
Dwaj bardzo mali chłopcy.
Wtulony w zimny mur patrzył i słuchał ze zwykł Ģ , niech ħ tn Ģ oboj ħ tno Ļ ci Ģ . To
wszystko było nieznane, obce, dalekie. Czuł t ħ przekl ħ t Ģ słabo Ļę , jaka nadchodziła po
adrenolu. M Ģ ciły si ħ my Ļ li, falami napływały zimne dreszcze i nie pomagało zaciskanie
spoconych dłoni na zimnym metalu. Mogła pomóc tylko nast ħ pna kapsułka. I jak zawsze
walczył ze sob Ģ , by zbyt pr ħ dko nie ulec pokusie. A starczyło si ħ gn Ģę do szwu spodni i
zamiast apatii pojawiłaby si ħ wola, wola walki, eksplodowałaby w nim wrz Ģ ca, Ň ywa energia,
znów by zapłon Ģ ł jak pochodnia. Wci ĢŇ czekał. Z ka Ň d Ģ sekund Ģ był mniej sob Ģ , coraz
bli Ň szy zapa Ļ ci zapowiadanej dr Ň eniem całego ciała. Nawet nie drgn Ģ ł, nie uniósł uzbrojonej
r ħ ki, gdy w uchylon Ģ bram ħ wsun Ģ ł si ħ Ģ b łachmanów okrywaj Ģ cych zgarbion Ģ posta ę .
Mamroc Ģ c co Ļ niewyra Ņ nie pod nosem, mijała go stara, pomarszczona kobieta id Ģ ca ku
sło ı cu. Nie widziała go, nie chciała widzie ę . Jedna z tych, którzy dreptali ku Ļ mierci w tym
mie Ļ cie, którzy oswoili si ħ z ni Ģ .
- Patrz. - Mniejszy wskazał bram ħ . - To znowu ta sama, co wczoraj i przedwczoraj.
Ciekawe, co ona ma w tym koszyku. Ciekawe, co?
Stara kobieta usiadła na odrapanej ławce obok starej pompy. Postawiła koszyk na
kolanach. Mocno trzymała go obur Ģ cz. Kiwała si ħ w przód i w tył. Starszy przyci Ģ gn Ģ ł do
siebie karabinek.
- Zastrzel ħ j Ģ - powiedział.
- Nie wygłupiaj si ħ .
- Ty nic nie wiesz, głupku. Wczoraj na tym miejscu, gdzie siedziała, zostały czerwone
kropelki, bardzo du Ň o czerwonych kropelek. Tato mówił, Ň e to krew i Ň e nast ħ pnym razem j Ģ
przep ħ dzi. Tato poszedł zdoby ę co Ļ do jedzenia. Zaraz wróci. Ty, wiesz, co? Gdyby ona była
m ħŇ czyzn Ģ , to mogłaby by ę wodzem Indian. Ma nos jak wrona, nie my Ļ lisz? Gdyby tak
wło Ň yła portki i pióropusz? Posłuchaj, ona Ļ piewa. Chod Ņ my bli Ň ej, co?
- Nieee...
- Boisz si ħ ?
- Nie, ale mi si ħ nie chce - młodszy podkurczył nogi, mocno trzymał karabin.
- Dlaczego jeszcze nie ma twojego starego?
- No, musi zdoby ę co Ļ do Ň arcia. Przecie Ň ci mówiłem, głupku.
Stara kobieta kiwała si ħ w przód i w tył, monotonnie Ļ piewała najstarsz Ģ pie Ļı Ļ wiata.
- Jednak ciekawe, co ona Ļ piewa - starszy skierował luf ħ w niebo. - Cholernie ciekawe.
Patrz! Zdj ħ ła szmat ħ z koszyka, wyjmuje co Ļ . Cholera! To r ħ ka, wygl Ģ da zupełnie jak r ħ ka. I
zakrwawiona. Ty, jak my Ļ lisz? Sk Ģ d ona to ma?
- Boj ħ si ħ .
- Co Ļ ty, głupku! Zd ĢŇ ymy zwia ę . Patrz! Ona całuje... Ojejku, nie wytrzymam.
Zastrzel ħ j Ģ . Strzelam pierwszy!
Skryty w cieniu, machinalnie si ħ gn Ģ ł do szwu. Uchwycił zaszyt Ģ w nim niewielk Ģ
kulk ħ , podci Ģ gn Ģ ł w gór ħ , wbijaj Ģ c w skór ħ male ı k Ģ igł ħ . Lekkie ukłucie - i zaraz wpłyn Ģ ł
we ı strumie ı wspaniałej energii. Starczyło dziesi ħę sekund, by znikn ħ ły dreszcze, a ciało i
umysł wypełniło poczucie ogromnej siły. Rozsadzała go. Zmuszała do znalezienia uj Ļ cia w
działaniu, tylko działaniu. Nabrał powietrza w płuca i lekkim, spr ħŇ ystym krokiem wyszedł w
sło ı ce. Wolał nie wraca ę drog Ģ , któr Ģ przyszedł, nie chciał wraca ę w Ļ rodek tego piekła.
Je Ň eli z oficyny nie ma wyj Ļ cia, drog ħ przegradza ledwie dwumetrowy mur. Czuł, Ň e nie musi
si ħ spieszy ę . Zmylił Ļ cigaj Ģ cych, inaczej dawno by tu byli. Tu wszyscy Ļ cigali wszystkich dla
zasady. Uciekał, dlatego, Ň e dla kilku chłopców z czerwonymi opaskami na czołach był
jakim Ļ wyzwaniem, a mo Ň e tylko zwierzyn Ģ w rewirze łowieckim.
K Ģ tem oka obj Ģ ł praw Ģ i lew Ģ oficyn ħ . Jak wsz ħ dzie. Tylko kilka całych szyb. W
Ň adnym z okien Ļ ladu Ň ycia. To Ň ycie, przera Ň one nagłym zjawieniem si ħ obcego, kuliło si ħ w
Ļ mieciach. Starszy patrzył na niego, nie oddychaj Ģ c, młodszy schował głow ħ w ramiona i
zamkn Ģ ł oczy, udaj Ģ c, Ň e go nie ma. Był dla nich tylko strachem, mógł by ę ostatnim Ň ywym,
jakiego widzieli. Wysoki, pot ħŇ ny, długowłosy jak tamci, jak wszyscy. Nie pojmowali jeszcze
do ko ı ca, ale byli przekonani, Ň e zabijanie to wspaniała zabawa. Wszyscy zabijali
wszystkich, przedtem na ekranach, teraz na ulicach. A on miał w prawej r ħ ce dziwny karabin
z długim magazynkiem. Miał Ļ mier ę . Id Ģ c mi ħ kkim, kocim krokiem, wyłuskał woln Ģ r ħ k Ģ
magazynek i rzucił karabin na Ļ mierdz Ģ cy stos spi ħ trzony po okna pierwszego pi ħ tra. Spod
zwałów Ļ mieci wyskoczyły dwa pot ħŇ ne szczury i z piskiem na powrót si ħ skryły. Gniewne i
gro Ņ ne ostrzegały, Ň e b ħ d Ģ k Ģ sa ę . Prawie jak ludzie. Dzieci odprowadzały go wzrokiem
pełnym ulgi, nie wiedz Ģ c, Ň e zdumiały go nieco. Dzieci były rzadko Ļ ci Ģ w oszalałym mie Ļ cie.
Dzieci i psy.
Gotów na spotkanie nieznanego, skr ħ cił w lew Ģ oficyn ħ , cały jak naci Ģ gni ħ ta spr ħŇ yna,
silny i promienny jak nie Ļ miertelny Lord Xan. Odrzucił pusty magazynek na zagracone
półpi ħ tro. I tak sam nie wiedział, czemu poniósł go ze sob Ģ . Napi ħ ty, wyci Ģ gaj Ģ c przed siebie
r ħ ce, zanurzył si ħ w w Ģ skie przej Ļ cie ku ulicy, gdzie panowała cisza. Słuchał jej dług Ģ chwil ħ ,
stoj Ģ c w miejscu. Nie m Ģ ciły jej głosy, kroki. Gdzie Ļ tam kto Ļ strzelał do kogo Ļ albo tylko tak
sobie, ale to było dalekie, nie miało w sobie gro Ņ by. Pewnie w centrum, pomy Ļ lał oboj ħ tnie.
Tam zawsze strzelaj Ģ . Po to maj Ģ wspaniałe, prawdziwe karabiny.
Rozumiał dobrze odgłosy miasta. Wystarczył jeden dzie ı , ten dzie ı , w którym
sprawdzał siebie. Musiał si ħ przekona ę , czy potrafi to, tak jak sobie wyobra Ň ał. Nie było to
trudne, nie dla niego. Znalazł si ħ na obrze Ň ach Strasburga, tu było pusto i niebezpiecznie.
Słyszał, jak nazywali t ħ dzielnic ħ „stref Ģ zero”. Tu mo Ň na si ħ było spodziewa ę wszystkiego.
Wła Ļ nie tu, gdzie pusto i cicho. Tu strzelano bez ostrze Ň enia i z ukrycia. Wszyscy ci Ģ gn ħ li
tam, gdzie było Ň ycie. Szybkie, hała Ļ liwe, bezwzgl ħ dne Ň ycie oszalałego stada. Na tablicy
przed domem widniała nazwa ulicy. Bez trudu zlokalizował si ħ , posługuj Ģ c zakodowan Ģ w
pami ħ ci map Ģ miasta. Teraz musi skr ħ ci ę na wschód, przej Ļę kanał i b ħ dzie w bezpiecznym
schronieniu, jedynym bezpiecznym miejscu tej stolicy Europy.
Przyspieszył nieco kroku, id Ģ c pod samymi murami starych domów. Uciekał i wracał
tak, jak uczył ich major Bretson. „Perfekcjonizm polega na szczegółach, chłopcy. Perfekcja w
działaniu to ostro Ň no Ļę ”. Krył si ħ w bramach, załomach murów, kiedy tylko dostrzegał jaki Ļ
ruch, przeje Ň d Ň aj Ģ cy samochód, a te nie były tu tak Ģ rzadko Ļ ci Ģ .
To samo robili ci, którzy zauwa Ň ali jego. Ka Ň dy sposób na prze Ň ycie jest dobry, a
najlepszym z dobrych - ucieczka, o tym wie wszystko, co Ň ywe, i nieprawd Ģ jest, Ň e uciekaj Ģ
tylko słabi.
Tym razem nie mógł uciec. Zbyt sobie zaufał omroczony adrenolem i popełnił bł Ģ d.
Wychodz Ģ c zbyt szybko w przecznic ħ , natkn Ģ ł si ħ na dwie wymierzone w siebie lufy
ingramów. Młodzi ludzie w czerni. Czer ı i metalowe ę wieki. Wiedzieli, czekali pi ħę , sze Ļę
metrów od niego. Nie, nie mogli wiedzie ę , Ň e pojawi si ħ wła Ļ nie tu, to było niemo Ň liwe, po
prostu niemo Ň liwe, cho ę mieli w uszach słuchawki i mikrofony przy ustach.
Polowali. Po tych niewielu tygodniach ci, którzy zostali, przeistoczyli si ħ w istoty
my Ļ l Ģ ce jedynie o przetrwaniu, a przetrwa ę mogli najszybsi, najsilniejsi, najbardziej
przezorni, nie ufaj Ģ cy nikomu, nie maj Ģ cy skrupułów w tym Ļ wiecie bez winy i kary. Oni byli
tacy. Wysocy prawie jak on, ubrani w skórzane kamizele, długowłosi, obwieszeni Ň elazn Ģ
bi Ň uteri Ģ jak herosi z komiksów i wideo. Mieli kamienne twarze Segala, Lundgrena, Astera.
Patrzyli jak tamci z ekranu. Bez wyra Ņ nej wrogo Ļ ci, z jak ĢĻ chłodna uwag Ģ . Nie zachowywali
si ħ jak nafaszerowani onirykami czy innym Ļ wi ı stwem. Patrzyli na tego, który nie ró Ň nił si ħ
od setek, od tysi ħ cy młodych w tym mie Ļ cie. Długie ciemne włosy si ħ gaj Ģ ce ramion, twarz z
kilkudniowym zarostem, szerokie ramiona okryte wojskow Ģ kurtk Ģ , wojskowe spodnie,
wysokie sznurowane buty. Wygl Ģ dał zwyczajnie, prawie zwyczajnie, ale nie zaufali pozorom.
Napi ħ ci, z palcami na kabł Ģ kach spustów. Czarne opaski na czołach, czarne kamizele mogły
wskazywa ę „diabelskich chłopców” Lawrensona. Ci mieli sw Ģ siedzib ħ tu, w tej dzielnicy.
Ale takich grup było, co najmniej kilkana Ļ cie.
Pokazał im puste dłonie. U Ļ miechaj Ģ c si ħ samymi wargami, uwa Ň nie patrzył w oczy
tych dwóch, by na czas odkry ę ich zamiary. Teraz starczyło uderzy ę lekko łokciami o boki. A
jednak czekał, stoj Ģ c z wyci Ģ gni ħ tymi dło ı mi, robił to, czego uczono go latami. W takiej
pozycji nie był niebezpieczny, a jednak nie odpr ħŇ yli si ħ ani troch ħ . To była poza. Oni grali
role kogo Ļ innego, ale tacy byli równie niebezpieczni jak narkotyczni szale ı cy.
- Czekali Ļ my na ciebie całe pi ħę minut, chłopie. - Muskularny facet luf Ģ ingrama
mierzył w Ļ rodek piersi.
- Czekali Ļ cie? Nic z tego nie rozumiem - modulował głos tak, jak go uczono.
- Wsz ħ dzie mamy oczy i uszy, gnojku. - Głos beznami ħ tny, głos prawdziwego
twardziela. - Jak na mój gust to dziwnie tu wygl Ģ dasz. Nikt nie ma prawa wpieprza ę si ħ tutaj,
wszyscy w mie Ļ cie o tym wiedz Ģ , a ty wlazłe Ļ jak Ļ winia. Czego tu szukasz? Mo Ň e to
wytłumaczysz, co?
- Nic o tym nie wiedziałem i nie szukam niczego. Id ħ na wschód, do siebie -
odpowiedział, wtulaj Ģ c głow ħ w ramiona i lekko rozchylaj Ģ c r ħ ce. U Ļ miechał si ħ prawie
szczerze. To miał by ę u Ļ miech pokory, ale pewnie nie był, gdy Ň twarze tamtych ani drgn ħ ły.
Stali obaj jak pos Ģ gi.
- Nie mamy dla ciebie czasu, gnojku. Mów, jak si ħ nazywasz i od kogo jeste Ļ . Tylko
nie zalewaj. Ja ceni ħ szczero Ļę .
- Nazywam si ħ Chris Ivor i jestem od siebie - odpowiedział z tym samym u Ļ miechem.
- No prosz ħ , Angol. I mówisz, Ň e jeste Ļ od siebie? Teraz ju Ň nie ma takich, Ň ałosny
dupku.
- To musi by ę niezły skurwiel, Hansi - odezwał si ħ ochryple ten drugi. - I pewnie nie
masz identyfikatora, co?
- Spaliłem, jak wszyscy - przysun Ģ ł łokcie do boków. - Po jak Ģ choler ħ tu to Ļ wi ı stwo?
- Ano wła Ļ nie - drugi post Ģ pił krok i zrównał si ħ z pierwszym. - Bardzo mi si ħ to nie
podoba, Hansi. Wyskoczył tu jak diabeł z pudełka i na mój gust pcha si ħ nie w t ħ stron ħ . I
mówi, Ň e jest od siebie. Nie uwa Ň asz, Ň e jest kurewsko bezczelny?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin