Michaels Fern - Światła Las Vegas 03 - Żar Vegas.doc

(878 KB) Pobierz

Fern Michaels

 

 

 

Żar Vegas

 

Światła Las Vegas Tom III

Vegas Heat (Part 1)

Przekład Ewa Błaszczyk


Chciałabym poświęcić tę książkę najbliższym i najdroższym memu sercu osobom:

Cynthii, Susy, Michaelowi, Davidowi, Kelly i Billowi.

Oraz starym i młodym czworonogom, które napełniają ciepłem moje serce:

Fredowi, Gusowi, Harry’emu, Maxie, Rosie, Lily i Lennie, Buckowi, Weenie,

Spanky’emu, Pete’owi, Zackowi, Tinkerowi, Einsteinowi, Izzie i Benniemu.

Kocham was wszystkich.


Część pierwsza
1980


Rozdział pierwszy

 

Dobrze poinformowani twierdzili, że „Babilon” to kasyno z prawdziwego zdarzenia. Wiadomo było również, że wpływy rodziny Thorntonów, jego właścicieli, sięgały bardzo daleko. Wszystkich nurtowało pytanie, jak Ash Thornton, przykuty do wózka inwalidzkiego i dręczony bólem dwadzieścia cztery godziny na dobę, jest w stanie zarządzać „Babilonem”.

Pokój bez okien, przez który codziennie przepływały pieniądze, był świadkiem tego, jak dobrze radził sobie inwalida. Asha najbardziej podniecał widok, zapach i dotyk gotówki — ton bilonu, stosów i paczek z banknotami tak ciężkich, że musiał kupić podnośnik hydrauliczny, aby móc je przemieszczać po biurze.

Fanny zdumiewało, że Ash zamiast liczyć pieniądze, pakował je według nominałów i ważył. Córka Sunny wyjaśniła jej, że milion dolarów w banknotach studolarowych waży dziewięć kilogramów, milion w dwudziestodolarówkach waży czterdzieści sześć kilo, a milion w pięciodolarówkach — sto osiemdziesiąt kilo.

Elektroniczna waga do pieniędzy miała nawet swoją nazwę — Toledo. Sunny, śmiejąc się nerwowo powiedziała kiedyś, że milion dolarów w monetach ćwierćdolarowych z automatów do gry waży dwadzieścia jeden ton. Codziennie przez „Babilon” przepływała tak wielka fortuna, że pieniądze trzeba było ważyć, a nie liczyć.

Co ja tutaj robię? — zastanawiała się Fanny. Próbuję spełnić oczekiwania teściowej i udowodnić, że jestem w stanie strzec fortuny Thorntonów, odpowiadała sobie. Próbuję pomóc jej rodzinie, a moją własną utrzymać w całości.

Fanny Thornton nienawidziła urządzonego z przepychem, dekadenckiego kasyna. Dziś powinna była zadzwonić i zarezerwować miejsce na lunch możliwie najdalej od tego raju głupców. Wiedziała, że ochrona z dołu zgłosiła jej pojawienie się, gdy tylko przekroczyła próg. Ash prawdopodobnie obserwował ją przez jeden z ukrytych wizjerów. Birch i Sage już pewnie po nią szli, a Sunny siedziała z nogami opartymi o wysuniętą szufladę biurka, czekając na jej przybycie. Ona również z pewnością została powiadomiona, że Fanny Thornton jest już w kasynie. Wszyscy zadawali sobie to samo pytanie: po co?

Fanny przyśpieszyła kroku, aby nie patrzeć na rzędy automatów do gry i stołów do pokera. Dostrzegła za to zmierzających w jej kierunku przystojnych synów bliźniaków, ubranych w ciemne garnitury i klasyczne białe koszule. Mogliby uchodzić za bankierów z Wall Street. Na twarzach obu malował się uśmiech, ale tylko Sage miał go również w oczach.

— Mamo! Co cię tu sprowadza? Porzuć ten oficjalny wyraz twarzy, bo inaczej goście pomyślą, że w „Babilonie” spotkało cię coś przykrego — Birch pochylił się i ucałował ją lekko w policzek.

— Mamo, miło cię widzieć. — Sage przytulił ją i głośno cmoknął w drugi. — Masz czas na lunch albo przynajmniej na filiżankę kawy?

— Mam. Jak tam ojciec? — W jej głosie słychać było jedynie uprzejmość.

— Czy jest to pytanie, które nie wymaga odpowiedzi, czy może jedno z tych, na które odpowiedź nie ma znaczenia? — Birch ujął ją pod rękę, aby poprowadzić przez kasyno.

— I jedno, i drugie.

Sage szczerze się roześmiał. Mięśnie twarzy Bircha napięły się.

Fanny spojrzała kolejno na synów. Bliźniacy różnili się jak noc i dzień. Sage był kochający, otwarty, przyjaźnie usposobiony i zawsze chętny do pomocy. Czasem obawiała się, że jest za bardzo podobny do niej. Birch był natomiast chłodny, samolubny, arogancki i nieprzystępny dla wszystkich, z wyjątkiem ojca, po którym odziedziczył najbardziej charakterystyczne cechy.

Fanny strząsnęła rękę syna. Birch zaciął usta. Nie przejęła się tym. Miała pełne prawo oczekiwać lojalności od swoich dzieci.

— Jeśli chcesz zaprowadzić mnie do biura twojego ojca, to sobie daruj. Może cię to zdziwi, ale nie potrzebuję eskorty.

— Mamo, dlaczego zawsze jesteś taka przykra, kiedy tu przychodzisz? — spytał Birch.

Fanny zatrzymała się w pół kroku.

— Zdumiewa mnie to, co mówisz, Birch. Byłam w kasynie dokładnie dwa razy w ciągu osiemnastu miesięcy. Pierwszy raz na wielkim otwarciu, a drugi — kiedy Sunny zemdlała i Sage po mnie zadzwonił. Za pierwszym razem tak długo się uśmiechałam, że omal nie dostałam szczękościsku. Druga wizyta upłynęła mi na robieniu Sunny zimnych okładów. Może pomyliłeś mnie z kimś innym.

— Mamo, Birch nie miał na myśli…

— Miał. Birch mówi dokładnie to, co ma na myśli. Nie lubię tego miejsca. Nigdy nie lubiłam, nawet kiedy było dopiero na desce kreślarskiej. Moje uczucia się nie zmieniły. Jedynym powodem, dla którego tu jestem, są interesy. A teraz, jeżeli pozwolicie, pójdę do biura Sunny. Sama trafię. Przyprowadźcie ojca.

— Mamo… — Birch patrzył, jak matka odchodzi wyprostowana, głucha na wszystko, co chciałby powiedzieć.

— Kiedy ostatni raz zadzwoniłeś do matki, żeby po prostu się z nią przywitać i zapytać, jak się miewa? Nie wybaczyła nam decyzji sprzed dwóch lat. Nie winię jej. To była zdrada największego kalibru. Obaj to wiemy. Mamy szczęście, że w ogóle się do nas odzywa.

— Bzdura. Prowadzimy interesy. Szkoda czasu na bezsensowne „on powiedział, ona powiedziała, to mi się nie podoba i tamto też mi się nie podoba”. Zresztą nie ma sensu dzwonić, bo i tak nigdy jej nie ma w domu. Zawsze gdzieś wychodzi z Simonem.

— Wujem Simonem, Birch. Okaż trochę szacunku. Mama może robić, co jej się podoba. Nie musi nam się tłumaczyć. Ma pięćdziesiąt cztery lata i jest niezależna. Zarabia więcej pieniędzy niż całe to kasyno. No, udowodnij, że tak nie jest.

— Nie muszę niczego udowadniać. Nie podlizuję się, żeby później donosić, jak ty to masz w zwyczaju, Sage.

— Co ty wygadujesz? Kiedy mama tu przychodzi, choć ma do tego pełne prawo, zawsze uruchamia się niewidzialny alarm. Ojciec się wkurza, Sunny blednie, a ty się tak nadymasz, że nie zdziwiłbym się, gdybyś pękł. Czy ja jestem tutaj jedyną normalną osobą? O, przepraszam, dopisz jeszcze naszą siostrę Billie do listy normalnych. Nie zapominaj, skąd mamy pieniądze na to szpanerskie kasyno. A może właśnie to cię gryzie?

— Nie mówmy o tym teraz, Sage. Pójdę po tatę i spotkamy się w gabinecie Sunny. Jak myślisz, gdzie teraz jest wuj Simon? Ojciec mówi, że chodzi za matką jak cień. I że są zrośnięci biodrami. A właściwie to nie powiedział: biodrami.

— Wiem, co powiedział. Byłem przy tym. Ta nonsensowna sytuacja trwa już zbyt długo, Birch. Dlaczego nie możesz przyjąć rzeczy takimi, jakimi są? Trzymasz stronę ojca. Chcę ci tylko powiedzieć, że nie podoba mi się to, co widzę.

— Och, dobry synek! Dobry synek mamusi. A ja jestem złe nasienie, prawda? Bo nie mogę ścierpieć, że nasz wuj całkowicie zawładnął życiem mamy. Ojciec też nie może tego znieść. On ją ciągle kocha.

— To chyba największa bzdura, jaką kiedykolwiek słyszałem. Jesteś głupi, jeżeli w to wierzysz. Uporządkuj wreszcie swoje sprawy, zanim będzie za późno.

— Rany, Sage, to zabrzmiało prawie jak groźba.

— Myśl sobie, co tylko chcesz. — Sage odwrócił się na pięcie. — Ojcu nie mydliłbym oczu. Jeżeli mama tu przychodzi, to znaczy, że sprowadza ją coś ważnego. Hej, czy to nie nasza siostrzyczka tu idzie?

— Co do cholery! Rodzinne spotkanie? — żachnął się Birch. Sage uśmiechnął się od ucha do ucha.

— Myślę, że chodzi o coś, co wymaga rodzinnego głosowania. Billie, świetnie wyglądasz!

Przytulił siostrę. Birch także, ale bez entuzjazmu.

— Ty cholerny przystojniaku! Ciągle opędzasz się od kobiet? — docięła Billie Sage’owi i uszczypnęła go w policzek. — Gdyby z twojej twarzy, Birch, zniknęła ta nachmurzona mina, byłbyś równie przystojny. O co chodzi? Mama kazała mi tu być w południe.

— Wiemy tyle, co i ty.

— Jak się czuje przyszła mamusia? Nie mogę uwierzyć, że Sunny będzie miała dziecko.

— Tata też nie może uwierzyć — powiedział Sage. — Jest bardzo przejęty. Uważa, że Sunny zaszła w ciążę, żeby narobić mu wstydu. Nie pozwala jej wchodzić do sali gier.

— Co?

— Słyszałaś. Nie uwierzyłabyś, co się tutaj dzieje.

— Z pewnością. A co na to Sunny? — Billie szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia.

— Nie chce robić zamieszania. Twierdzi, że dostała nauczkę, kiedy wszyscy odwróciliśmy się od mamy. W dodatku chyba nie czuje się najlepiej. Tyler poprosił mnie, żebym nie spuszczał jej z oka. Martwię się. Jeżeli Sunny sienie przechwala, to znaczy, że jest z nią bardzo źle. Birch… Zdaje się, że Birchowi sprawia perwersyjną przyjemność dręczenie jej. Znalazł sobie ofiarę, Billie. Ale dosyć o nas. Co u ciebie? Nadal spotykasz się z tym facetem?

— Tak, ale nie pytajcie mnie o nic więcej. Moje życie uczuciowe to moja sprawa. Opowiedz mi lepiej o swoim.

— Ma na imię Iris, to pomysł jej matki, która uwielbia irysy. Przypomina mi naszą mamę. Stąpa twardo po ziemi, chce założyć rodzinę. Właśnie została profesorem na uniwersytecie. Jest tak mądra, że wychodzę przy niej na idiotę.

Billie wybuchnęła śmiechem.

— Sunny twierdzi, że „Tęczowe Dzieci” przynoszą takie zyski, że nie nadążacie z liczeniem.

— Dziecięce ubranka nieźle się sprzedają. Dobrze nam idzie. Ale dlaczego zawsze musimy być w przeciwnych obozach? Nie znoszę tego, Sage.

— Bo tak jest. Ta rodzina zawsze była podzielona i dopóki tata tu rządzi, pewnie tak zostanie. Nie wygląda na to, żeby cokolwiek miało się zmienić.

— Co mogę w związku z tym zrobić?

— Możesz zjeść kolację ze mną i z Iris w weekend. Bardzo bym chciał, żebyś ją poznała. Przyprowadź tego, jak mu tam… — Sage ściszył głos do szeptu, bo zbliżali się do gabinetu Sunny. — Billie, chcę stąd odejść. Dałem z siebie wszystko, ale okazało się, że to za mało. Mieliśmy działać we czwórkę, ale tak naprawdę liczy się tylko głos ojca i Bircha. Sunny i ja jesteśmy ich pachołkami. Nienawidzę wstawać rano ze świadomością, że muszę tu przyjść.

— Więc zrób coś. Wiesz, że Holendrzy mają powiedzenie: „Jeżeli nie możesz gwizdać w drodze do pracy, to nie jest to robota dla ciebie”? Gwiżdżesz?

— Cholera, nie.

— No widzisz. Mogę ci jakoś pomóc?

— Jak będę potrzebował pomocy, to zadzwonię. Czuję, że dzisiejsze spotkanie będzie w stylu „wywal, co ci leży na wątrobie”. Każdy powie coś, czego później będzie żałował. Przepaść się powiększy. Niedługo staniemy się dla siebie obcy. Chcesz się założyć?

— Nie, dziękuję.

Drzwi gabinetu Sunny otworzyły się.

— Mamo, wyglądasz wspaniale. Sunny, wyglądasz okropnie. Zażywasz witaminy? — zaczęła Billie.

— Oczywiście, że biorę witaminy. W końcu jestem żoną lekarza. Przed chwilką zadzwoniłam na dół, żeby przygotowali salę konferencyjną. Będziemy potrzebowali więcej miejsca. Z kuchni przyniosą kawę i kanapki. Jak się miewa ten, jak mu tam? — Sunny wyprowadziła ich z gabinetu.

— „Ten jak mu tam” ma się dobrze, dziękuję. Słuchaj, mamo, o co chodzi? — spytała Billie, biorąc matkę pod rękę.

— Interesy rodzinne. Poważne interesy. Później wpadnę do biura. Nie widziałam Bess od trzech tygodni.

— Bez ciebie „Tęczowe Dzieci” i „Ubranka Sunny” to nie to samo. Bess za tobą tęskni, mamo. Ona jest bardzo podobna do ciebie i cioci Billie. To szczęście mieć taką przyjaciółkę.

— Wiem. Z ciocią jesteśmy dla siebie jak siostry. Właściwie to więcej niż siostry. Billie, martwię się o Sunny. Powiedziała ci coś?

— Tylko, że bierze witaminy. Mamo, zabierz ją stąd. Siedzi w pomieszczeniu bez okien czasami po dwanaście godzin dziennie, i nie wydaje mi się, żeby usłyszała choć „dziękuję” za tę harówę. Co będzie, jak urodzi bliźniaki?

— Wypluj to, Billie.

— Mamo, uchylisz rąbka tajemnicy, po co to spotkanie? — spytała Sunny. — Tatuś musi zrobić sobie przerwę. Jest właśnie w trakcie dopracowywania szczegółów Światowych Mistrzostw w Pokerze. Dla Imperatora Las Vegas, jak go ostatnio nazywają, to spotkanie będzie niczym cierń w boku.

Fanny prychnęła. Rozgrywki światowe to jak Wimbledon dla tenisistów — najstarszy i najbardziej prestiżowy ze wszystkich turniejów. Z całego świata zjeżdżają się gracze, aby wziąć w nich udział. Przez calutkie trzy tygodnie, dwadzieścia cztery godziny na dobę zmagają się w kolejnych partiach, a wszystko kończy się najważniejszą rozgrywką — otwartym pojedynkiem z wpisowym wynoszącym dziesięć tysięcy dolarów, który trwa cztery dni, aż do wyłonienia zwycięzcy.

— Fanny, cóż za miła niespodzianka!

Fanny przyglądała się mężczyźnie siedzącemu na wózku inwalidzkim, który kiedyś był jej mężem. Wyprostowała ramiona. Nie żałowała. Ani teraz, ani nigdy.

Był nienagannie ubrany, miał wypielęgnowane dłonie, na głowie kapelusz.

— Nie wiem, o co chodzi, Fanny, ale czy możemy załatwić to szybko? — nie patrzył na nią. — Tkwię po uszy w przygotowaniach do mistrzostw. Doba ma za mało godzin. — Jego głos był przesłodzony, jak zawsze kiedy myślał, że zdołają oczarować i w ten sposób skłonić, by zrobiła to, co on chce.

— Tato, przecież powiedziałam, że ci pomogę — przypomniała Sunny.

— Zapomnij o tym. Klienci nie muszą oglądać twojego wielkiego brzucha. To odpychające. Mężczyźni nie chcą, żeby coś im przypominało o domu i rodzinie kiedy przychodzą do raju.

Fanny głośno wciągnęła powietrze. Do oczu Sunny napłynęły łzy.

— Ta złośliwość nie była potrzebna, Ash. Powinieneś przeprosić córkę.

— W porządku, mamo — powiedziała Sunny.

— Nie, nie jest w porządku. Nie było w porządku, kiedy twój ojciec zwracał się do mnie w ten sposób przed laty, i nie jest teraz. To nie twoje kasyno, Ash. Należy do rodziny Thorntonów. Sunny ma tu swoje miejsce, a jeżeli zapomniałeś jakie, mogę poprosić moich prawników, by odświeżyli ci pamięć. Natomiast twoje hazardowe mistrzostwa w ogóle mnie nie obchodzą. Przyszłam tu, żeby omówić bardzo ważną sprawę.

— Naprawdę chcesz mnie wkurzyć, co? A gdzie Simon? Powinien tu być.

— O co ci chodzi, Ash? On nie należy do najbliższej rodziny, chociaż jest twoim bratem. Co do twojego pytania — nie wiem, gdzie jest. Zanim wyjaśnię, po co tu przyszłam, powiedz, co Sunny może zrobić, by jakoś ci pomóc. Mów szybko, Ash.

— Mamo, już dobrze, naprawdę.

— Ash? Birch? Sage?

Trzej mężczyźni patrzyli na Fanny zmieszani.

— No, tak, nikt nie wie, o co chodzi. Jakoś temu zaradzimy. Sunny, ty zajmiesz się mistrzostwami. Będziesz zdawała relację Billie i mnie pod koniec każdego dnia. Jeżeli to dla ciebie za wiele, zatrudnij kogoś do pomocy. Skoro już rozwiązaliśmy ten drobny problem, przejdźmy do rzeczy.

— Chwileczkę. Do cholery, Fanny, nie możesz tak po prostu wpadać i dyktować mi, jak mam prowadzić interes.

— Właśnie to zrobiłam. Idziemy dalej, Ash. Czego nie zrozumiałeś?

— Umyślnie pogarszasz sytuację. Zawsze, kiedy się czegoś dotkniesz, wszystko diabli biorą.

— Podjęłam decyzję, Ash. A kiedy to robię, nie patrzę wstecz, ani się nie wycofuję. W przeciwnym razie wypadłabym z interesu, a ty nie siedziałbyś w tej… plugawej jaskini skarbów. Jak już powiedziałam, jestem tu nie bez powodu. Wyświadczam wam wielką grzeczność, pytając o zdanie. Rozważę dokładnie wszystko, co powiecie. — Fanny wzięła głęboki oddech wpatrując się w twarze rodziny.

— O co chodzi, mamo? — spytała delikatnie Billie.

— Billie Coleman potrzebuje naszej pomocy. Jak wiecie, przed laty babcia Sallie wykupiła Coleman Aviation. Aż do tej pory firma utrzymała się w rękach rodziny. Ash, wiem, że Moss rozmawiał z tobą przed śmiercią o planach dotyczących nowego samolotu. Słyszałam też, jak mówiłeś, że zrobisz wszystko co w twojej mocy, by mu pomóc. Simon również się zgodził. Colemano — wie są spłukani. Nie mają się do kogo zwrócić. Zrobili zbyt wiele, żeby wszystko miało teraz obrócić się w pył. Myślę, że powinniśmy dołożyć wszelkich starań, żeby pomóc cioci Billie urzeczywistnić marzenie Mossa, tak jak wszyscy przyłożyliśmy się, by zrealizować twoje marzenie, Ash. Chciałabym usłyszeć, co o tym sądzicie.

— Dobroczynność zaczyna się w rodzinie, mamo. Co Colemanowie dla nas kiedykolwiek zrobili? Wujek Seth w ogóle nie interesował się babcią Sallie, swoją własną siostrą. Nie mam zamiaru o tym zapomnieć — powiedział Birch.

— Co się stanie, jeżeli splajtują? — zapytał Ash. — Gdzie wylądujemy, Fanny? Czego dokładnie od nas oczekujesz? Nasza płynność finansowa nie jest najlepsza. Może chcesz obciążyć hipotekę? O to chodzi, prawda? Do diabła, Fanny, stracimy wszystko przez jakieś mrzonki Mossa.

Serce łomotało w piersiach Fanny. Czekała.

— Ciocia Billie to rodzina. Rodzina powinna trzymać się razem. Jeżeli to jest głosowanie za czy przeciw, to jestem za — zdecydował Sage.

— Ja też — oświadczyła Billie bez wahania.

Było dwa do dwóch. Jeżeli Sunny się wstrzyma, Fanny będzie musiała coś zrobić. Zmieszanie na twarzy córki zabolało ją. Już raz Sunny wyraziła opinię i podjęła decyzję, z którą Fanny nie mogła się pogodzić.

— Na co czekasz, Sunny? — ponaglał Ash, świdrując ją wzrokiem. Fanny skurczyła się na ton głosu Asha. Ona też czekała na odpowiedź córki.

— Kocham ciocię Billie. Kocham całą rodzinę Colemanów. Wszystko, co nasze, należy również do nich. Serce mi mówi, że ciocia Billie zrobiłaby to samo dla nas. Głosuję tak, jak chciałaby tego ode mnie babcia Sallie. Głosuję za.

— To błazenada. Ciekawe, co wszyscy zrobicie, jeżeli samolot nie oderwie się od ziemi i będziemy musieli uciekać przed wierzycielami? — warknął Ash, a koła wózka zaiskrzyły, kiedy wcisnął elektryczne sterowanie.

— Ale z ciebie gnida, Sunny — skwitował Birch i ruszył za ojcem.

— Nie jesteś gnidą. — Billie objęła siostrę i dodała szeptem. — Wiem, co cię do tego skłoniło.

— Jaki jest plan działania? — spytał Sage.

— Porozmawiam z Simonem. On odpowiada za to, jak lokujemy pieniądze. Nie sądzę, żeby się zgodził. Różnie może być. Sage wyraził to najtrafniej: rodzina musi trzymać się razem. Możliwe, że stracimy wszystko.

— Tabliczka na moich drzwiach informuje, że jestem projektantem w firmie „Ubranka Sunny” i „Tęczowe Dzieci”. Jeżeli zostaniemy bez ciuchów, zaprojektuję nowe. — Ton Billie był dość nonszalancki.

— Zuch dziewczyna! — Sage poklepał japo plecach. — Sunny, lepiej usiądź. Jesteś bardzo blada. Na pewno dobrze się czujesz?

Fanny szybko podniosła głowę, słysząc troskę w głosie Sage’a.

— Zabieram was wszystkich na lunch do „Peridot”. Billie, zadzwoń do Bess i spytaj, czy nie chciałaby się tam z nami zobaczyć. Sage, dowiedz się, czy Birch idzie z nami. Ojca nie ma sensu pytać, ale mimo wszystko zrób to. Spotkamy się przy drzwiach wyjściowych. Chcę podzielić się z Billie dobrą wiadomością.

Gdy tylko za dziećmi zamknęły się drzwi, Fanny wzięła słuchawkę do ręki. Najpierw wykręciła numer do męża Sunny.

— Doktor Ford, słucham.

— Tyler, tu Fanny.

— Co się stało?

— To ty mi powiedz. Sunny wygląda jak śmierć na chorągwi, delikatnie rzecz ujmując. Pomijając poranne nudności, kobieta w ciąży zwykle ma promienne oczy i rumiane policzki. Jest szczęśliwa. W przypadku Sunny sprawa wygląda inaczej. I jeszcze jedno. Nie powinna pracować po dwanaście godzin dziennie.

— Masz całkowitą rację. Ale czy kiedykolwiek udało ci się wpłynąć na decyzje Sunny, albo skłonić ją, żeby zrobiła coś, na co nie ma ochoty? Jej lekarz twierdzi, że wszystko jest w porządku. Powiedział, że jeżeli chce pracować, to powinna. Odżywia się dobrze, ćwiczy z umiarem, zażywa witaminy dla kobiet w ciąży i przesypia całą noc. Twierdzi, że ucina sobie godzinną drzemkę po południu. Zapewnia, że w ciągu dnia wychodzi na spacer. Nie miała porannych nudności. Zresztą, nie jest osobą, która lubi narzekać. Uważam, że poważnie stresuje ją kasyno, ojciec i bracia. Coś się stało czy po prostu chciałaś się ode mnie czegoś dowiedzieć? Co tu dużo gadać, Fanny, tak dalej być nie może.

— Wiem, Tyler.

Fanny opowiedziała mu o krótkiej naradzie rodzinnej i decyzji Sunny.

— Ona wygląda tak… krucho, tak nieszczęśliwie. Odniosłam wrażenie, że jest nieco roztrzęsiona. Słuchaj, czy miałbyś coś przeciwko temu, żeby przyjechała na jakiś tydzień do Sunrise, oczywiście jeżeli zechce?

— Nie, absolutnie. Też jej to proponowałem, ale kasyno ją wessało. Nienawidzę tego cholernego miejsca.

— Ja jeszcze bardziej. Może w czarodziejski sposób przekonam przyszłą mamę.

Opowiedziała mu o głosowaniu nad tym, czy pomóc Colemanom.

— A jak ci idzie w pracy, Tyler?

— Wprawdzie chirurgia rekonstrukcyjna nie jest niczym spektakularnym, ale złożenie kogoś do kupy daje satysfakcję. Kocham to, co robię, tak samo jak Sunny uwielbia to, czym się zajmuje. Jestem więc chyba ostatnią osobą, która powinna robić uwagi na temat jej pracy. Ktoś dzwoni do drzwi, Fanny. Odezwij się, jeżeli będę mógł coś zrobić. Mój głos się wprawdzie nie liczy, ale uważam, że dobrze robisz. Pozdrów Billie ode mnie.

— Dobrze, Tyler. Wiesz, że ona za tobą przepada. Stwierdziła, że przypominasz jej syna, Rileya.

— To jedna z najmilszych rzeczy, jakie kiedykolwiek słyszałem. Słuchaj, rób, co ci serce dyktuje i nie pozwól, żeby ktoś ci w tym przeszkodził. Rodzina powinna trzymać się razem. Porozmawiamy jeszcze.

Fanny stukała palcami w biurko Sunny. Matczyna intuicja mówiła jej, że coś jest nie tak. Krzepiące słowa Tylera nie poprawiły jej nastroju, chociaż powinny. Wykręciła numer do Billie Coleman w Austin w Texasie.

— Wszystko w porządku? — rzuciła Billie jednym tchem. Podniosła słuchawkę po pierwszym sygnale.

— Zawsze, kiedy dzwoni telefon, w moim umyśle pojawia się słowo: nieszczęście. Uprzedzę twoje pytanie: stoimy nad przepaścią. Pieniądze po prostu się rozpływają i nie mam pojęcia, co robić. Jeżeli nie doprowadzę do końca realizacji projektu, wyjdzie na to, że śmierć Rileya i innych chłopaków, którzy zginęli w przedsiębiorstwie lotniczym Colemana, poszła na marne… Jak mam żyć z tą świadomością? Moss, mimo że był ciężko chory, do samego końca pracował niestrudzenie, żeby udoskonalić ten samolot. Czy mogę zrobić mniej niż on?

— Nie możesz. Thorntonowie zamierzają ci pomóc, Billie. Jestem teraz w „Babilonie”. Zrobiliśmy głosowanie. Pieniądze powinny wpłynąć do końca tygodnia. Jeżeli nie wystarczą, obmyślimy nowy plan. Billie, proszę cię, nie płacz. Ciesz się, że twoja wnuczka Sawyer pracuje jako inżynier przy tym projekcie.

— Ten projekt to nasza obsesja, a zwłaszcza Sawyer. Natomiast moje własne dzieci… Fanny, jak to możliwe, żeby obie córki żywiły taką niechęć do matki? Nigdy, przenigdy nie pomyślałabym, że coś takiego mnie spotka. Że córki będą ze mną walczyć o ten samolot. Jedyna rzecz, na jakiej im zależy, to pieniądze, które podobno marnujemy. Mówią, że nowy samolot nie przywróci życia Rileyowi, i w tym akurat mają rację. Był ich bratem i wiem, że go kochały. Ale pomówmy o czymś milszym. Sawyer chyba zwariuje ze szczęścia, kiedy jej powiem o waszej propozycji. To dziecko pracuje od miesięcy, sypia po trzy godziny dziennie. Je, śpi i śni o wymarzonym samolocie dziadka. Ona dopnie celu i ten samolot wystartuje, dzięki tobie, Fanny. Gdybym umiała znaleźć odpowiednie słowa…

— Nie potrzeba słów, Billie. Jesteśmy rodziną.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin