Michaels Fern - Światła Las Vegas 02 - Przekleństwo Vegas.doc

(1047 KB) Pobierz
Michael Fern

Michael Fern

Przekleństwo Vegas

 

 

1961—1966

Las Vegas bardzo się zmieniło w ciągu osiemnastu lat, jakie minęły od  dnia, kiedy Fanny wraz z innymi pasażerami autokaru jadącego do Kalifornii została napadnięta przez uzbrojonych bandytów. Miasto położone na skraju pustyni Mojave i w pobliżu rzeki Kolorado widoczne było na ich tle niczym gwiazda połyskująca w dzień i w nocy.

Niektórzy nazywali to miejsce mekkąhazardu. Rozrywkę zapewniali najlepsi artyści, luksusowe apartamenty, kilometry migoczących neonów, dziewczyny z rewii w kusych kostiumach i kasyna na każdym kroku zachęcające klientów do wej -ścia. Dla Fanny Thornton i jej rodziny Las Vegas było po prostu domem.

Thorntonowie zmienili się także w ciągu tych lat: dzieci stały się nastolatkami, a rodzice przeglądali już broszury reklamowe i podręczniki różnych uczelni, żeby przygotować się starannie na dzień, w którym przy stole usiądą do obiadu tylko dwie osoby zamiast sześciu.

Sunrise należał teraz do Fanny. Sallie obdarowała ją w taki sposób na jej trzydzieste urodziny. Ten dom także się zmienił. Nie był już ciemny i ponury. Teraz wypełniały go wygodne meble obite perkalem, kolorowe chodniki i czyste zasłony. Ściany pomalowano na pastelowe kolory. Dzięki zdolnościom ogrodniczym Chue wszędzie pełno było zieleni. Okrzyki dzieci, szczekanie psów, muzyka, odgłosy z telewizora, dzwonki telefonów - wszystkie te dźwięki sprawiały, że Sunrise stał się wreszcie prawdziwym domem.

W ciągu tygodnia dzieci Thorntonów przebywały w prywatnej szkole w mieście. Wracały do domu w piątkowe wieczory wraz z przyjaciółmi, którzy zostawali tu na weekend, żeby pływać, grać w tenisa albo jeździć na nartach. W tym czasie dom aż trząsł, się od śmiechu i odgłosów dobrej zabawy. Tak samo było w ciągu letnich miesięcy i podczas świąt. Fanny mawiała, że atmosfera ta przypomina trwający przez cały rok piknik - tyle tylko, że nie ma mrówek.

7

Jej dzieci były coraz starsze: zbliżały się siedemnaste urodziny Bircha i Sagę'^ Sunny miała prawie szesnaście lat, aBillie czternaście. Dziewczynki poświęcały wiele uwagi swojej cerze, fryzurom, chłopcom i rozmowom telefonicznym, podczas gdy chłopcy udawali, że nie przejmują się brakiem odpowiedniej muskulatury, pryszczami i faktem, że dzwoniono zawsze do ich sióstr, a nie do nich.

Dzieci Thorntonów były sobie bliskie, i to nie tylko wiekiem. Oczywiście zdarzały się czasem bójki czy przekomarzanki, ale tylko wśród członków rodziny. Każdy przybysz z zewnątrz, który miał czelność spróbować tego samego, odkrywał, że cała czwórka dzieci Thorntonów sprzymierzała się przeciwko niemu. Nieraz zdarzało się, że Farmy musiała rozdzielać nastolatków i zmuszać ich do przeprosin i uściśnięcia sobie rąk. Najczęściej nikt nie chował urazy, a dzieci goszczące w Sunrise nie popełniały już więcej tego samego błędu.

Bliźniacy, Birch i Sagę, byli dobrymi kumplami zdaniem kolegów, naiwniakami zdaniem sióstr oraz kochającymi i pełnymi szacunku synami w opinii matki. Tak samo jak inni chłopcy, mieli domowe obowiązki, dostawali kieszonkowe, ścielili swoje łóżka, pomagali Chue w ogrodzie i w cieplarniach, wynosili śmieci i na ogół nie narzekali, kiedy Fanny prosiła ich o pomoc. Każdego wieczora całowali i obejmowali matkę przed pójściem do łóżka. Byli jednymi z najlepszych uczniów w klasie. Postanowili dostać się na uniwersytet West Chester w Pensylwanii i studiować księgowość i zarządzanie, żeby pomóc matce prowadzić należącą do niej firmę „Ubranka Sunny", która przynosiła teraz trzy miliony dolarów dochodu rocznie.

Ta prężna firma, która miała swój skromny początek w domowej pracowni, rosła powoli przynosząc z czasem coraz większy dochód dzięki pracowitości Fanny, profesjonalizmowi Sallie w interesach oraz znajomości rynku włókienniczego, jaką wniosła Billie Coleman.

Fanny mówiła o „Ubrankach Sunny" j ako o firmie lokalnej, ponieważ sprzedawała ona dziecięcą odzież wyłącznie w Nevadzie i Teksasie. Ograniczenie sprzedaży tylko do niektórych stanów było pomysłem Billie, która stwierdziła, że dzięki temu sprawować się będzie lepszą kontrolę nad jakością. Sallie poszła o krok dalej. Powiedziała, że kiedy coś jest nieosiągalne, ludzie zrobią wszystko, by to zdobyć. Radziła, żeby rozszerzać firmę tylko na jeden stan naraz i dobrze traktować pracowników - być na tyle sprytnym, żeby wiedzieć, kiedy zarobiona ilość pieniędzy jest już wystarczająca i nadwyżką dzielić się z innymi. To była rozsądna uwaga i Fanny stosowała się do niej co do słowa. Dzięki temu w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym piątym roku „Ubranka Sunny" wystartowały niczym rakieta, która eksplodowała na rynku detalicznym. Siedziba firmy mieściła się w śródmieściu Las Vegas. Bess Noble, nie mając za grosz doświadczenia, zaczęła działać uzbrój ona jedynie w zaufanie Fanny, która mówiła:

- Bess, obie jesteśmy w tej dziedzinie kompletnie zielone i dlatego właśnie wszystko się uda. Obie będziemy się uczyć na błędach i dobrze wiesz, że nigdy nie będę miała do ciebie pretensji o to, że coś ci nie wyszło. Któregoś dnia będziemy znane w całym kraju. Wspomnisz moje słowa!

Sześć lat później dochody netto firmy sięgały kilkunastu milionów.

Sunny - wierna podobizna ojca - była niesfornym, tyczkowatym podrost-kiem ze zwichrzoną czupryną, uwielbiała przeklinać i gnębić swoich braci, przy czym uśmiech nigdy nie schodził z jej twarzy. Potrafiła wspiąć się na topolę szybciej niż którykolwiek z bliźniaków i zejść z niej jeszcze prędzej śmiejąc się hałaśliwie, kiedy chłopcy zaplątywali się w gałęzie i najczęściej spadali z drzewa. Potrafiła szybciej pedałować na rowerze, przebiec dłuższy dystans, popłynąć dwa razy dalej i, krótko mówiąc, prześcignąć braci w każdym przedsięwzięciu.

Mała Billie była towarzyskim dzieckiem, a j ej największą życiową pasj ą stała się firma matki. W wieku sześciu lat odkryła papierowe laleczki. Nigdy nie satysfakcjonowały jej nieliczne wycinane ubranka dołączane do lalki, więc robiła własne - pulchnymi paluszkami rysowała i wycinała tak długo, aż osiągała dokładnie taki efekt, jakiego pragnęła. W wieku siedmiu lat zaczęła projektować sukienki dla swoich lalek, a Fanny szyła j e dla niej do dnia, w którym Sallie stanęła na progu domu z maszyną do szycia kupioną specjalnie dla Billie. Od tej chwili każdy strój, który Billie zaprojektowała i uszyła dla swojej ulubionej lalki Cissie, był dziełem sztuki. Uwielbiała przyszywać guziki do próbnych ubranek wykonywanych przez matkę, uwielbiała kopiować dziwaczne słoneczka - aplikacje, które przyszywano na kieszeniach albo szelkach, uwielbiała pakować paczki wysyłane potem pocztą. Kiedy miała dwanaście lat i leżała w łóżku z wyjątkowo ciężkim przeziębieniem, zaprojektowała dziecinny kombinezon, który wycięła i zszyła ręcznie. Kombinezon z nogawkami związywanymi w kostkach za pomocą tasiemek z miniaturowymi słoneczkami stał się przebojem następnego roku. Oryginał - sfastrygowany, odprasowany i oprawiony w ramki - wisiał w pracowni wraz ze wszystkimi projektami jej matki.

Studio Fanny, lub też pracownia, jak wolała ją nazywać, mieściła się w chatce, w której mieszkał Chue zanim jego rodzina zaczęła się powiększać. Sallie zbudowała dla niego dom nieco niżej na zboczu góry w tym samym roku, w którym przeniosła prawo własności do posiadłości na Fanny. Z pomocą Billie i Bess Fanny odnowiła chatkę. Pracownia była jasna i kolorowa, pełna sztalug, stołów kreślarskich, stołków i podnóżków. Cztery głębokie fotele stały po obu stronach kominka z polnych kamieni. Na samym środku pokoju znajdował się okrągły dębowy stół pokryty próbkami materiałów, projektami, katalogami i podręcznikami do projektowania. W jednym z kątów urządzono kuchnię z małym piecem, miniaturową lodówką, kolorowymi szafkami i stolikiem z kutego żelaza, przy którym stały cztery krzesła. Daleko po lewej stronie bliźniacze łóżka z małą toaletką stojącą pomiędzy nimi witały Fanny, kiedy miała ochotę na krótką drzemkę albo chciała spędzić tutaj noc co zdarzało się, gdy pracowała do późna. Jednak najulu-bieńszym miej scem Fanny były fotele przy kominku, zwłaszcza kiedy przyj eżdżały z wizytą Billie i Bess. Rozmawiały wtedy o swoich mężach, dzieciach, marzeniach, żeby dopiero po wyczerpaniu tych tematów przejść do interesów. Przy innych okazjach pracownia stawała się miejscem spotkań dla niej i dzieci, w którym zbierali się, kiedy pojawiał się jakiś problem, który trzeba było omówić

i rozwiązać. Kakao, ogień w kominku i otwarte umysły sprawiały, że miejsce to przypominało sanktuarium.

Fanny często zakradała się tutaj, w środku nocy, żeby przemyśleć różne sprawy, podczas gdy Ash, pijany i wściekły, składał w domu j edną ze swoich rzadkich wizyt.

Fanny wiedziała, że już wiele lat temu powinna była postarać się o rozwód. Wciąż jednak miała nadzieję, że coś się zmieni - ale nie zmieniało się nic. Kiedyś w myślach krytykowała Sallie za pozostawanie w małżeństwie, w którym nie było miłości, utrzymywała, że nie rozumie jej dziwacznych relacji małżeńskich, ale teraz postępowała dokładnie tak samo. Czy wciąż kochała Asha? Dzieci bez przerwy ją o to pytały i jej wciąż ta sama odpowiedź brzmiała „oczywiście". Dzieci potrzebowały stabilizacji i obojga rodziców. Co prawda, Ash tak naprawdę nigdy nie zachowywał się jak rodzic. Cóż, był dobry w dawaniu prezentów, przyjeżdżał czasami na weekend z nowymi rowerami, grami, zabawkami, horrendalnie drogą biżuterią dla dziewczynek. Jeżeli tylko jakąś rzecz można było kupić, Ash kupował ją i wręczał szerokim gestem. Potem proponował dzieciom, żeby zagrały w tenisa „ze swoim staruszkiem" i grał do upadłego. Dla Asha nie była to tylko zabawa, ale bitwa, w której mógł istnieć tylko jeden zwycięzca: Ash Thornton. Bliźniacy nienawidzili tych rozgrywek, ale Sunny pilnie ćwiczyła, pojechała na miesiąc na letni obóz połączony z nauką gry w tenisa i w końcu, w wieku trzynastu lat, rozłożyła ojca na obie łopatki. Bliźniacy dopingowali ją wściekle wyrzucając w górę ramiona za każdym razem, kiedy zmuszała ojca do szaleńczych wysiłków, by odebrać jej serw. Po tym wydarzeniu nie było już więcej gry w tenisa.

Serce Fanny zabiło szybciej, ledwie usłyszała samochód Asha na żwirowym podjeździe. Spróbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatnio gościł w domu. Sześć tygodni temu, a może jeszcze dawniej. Był środek dnia. Co on tu robi? Pobiegła do garderoby, szybko poprawiła fryzurę i nałożyła na usta świeżą szminkę. Na koniec spryskała perfumami nadgarstki nienawidząc samej siebie za to, że tak się zachowuje. Jej mąż przyjechał do domu.

Zobaczyła, że Sunny wychodzi zza rogu domu prowadząc swój rower. Nawet z tej odległości mogła dostrzec gniewny grymas na twarzy córki. To mogło oznaczać tylko kłopoty. Dobrze pamiętała, że Sunny nie czuła się usatysfakcjonowana wygraną w tenisa. Wyzwała Asha na wyścig rowerowy po drogach prowadzących w dół i w górę zbocza. Bliźniacy zaznaczyli trasę pełną przeszkód kawałkami czerwonej wstążki. Fanny słyszała, jak to planowali.

Patrzyła teraz jak Ash, elegancko ubrany i w dobrej kondycji, śmieje się, boksując z synami. Po chwili chłopcy popędzili, żeby rozciągnąć pomiędzy dwoma drzewami wstążkę oznaczającą linię mety. Sunny opierała się o drzewo rozciągając mięśnie nóg i robiła przysiady.

Fanny wyszła na zewnątrz dokładnie w chwili, kiedy Ash dał znak, podnosząc kciuk do góry i wystartował ze świstem. Sunny z początku ruszyła powoli,

10

a jej długie muskularne nogi miarowo naciskały na pedały. Kiedy wyprzedziła ojca, prychnęła pogardliwie pod jego adresem, a linię mety osiągnęła na dziesięć sekund przed nim. Kiedy i on wreszcie dotarł do końca trasy, Sunny opierała się już o drzewo sącząc coca-colę. W drugiej ręce trzymała butelkę dla ojca, ale Ash z morderczym błyskiem w oku wytrącił jej colę z ręki i cisnął swój rower w krzaki.

Fanny pobiegła za mężem wołając go po imieniu, podczas gdy on podążał w kierunku samochodu. Musiała się cofnąć, kiedy zignorował jąi ruszył autem do tyłu tak szybko, że żwir posypał się spod kół bijąc Fanny po piersiach. Wciąż jednak wołała:

-  Ash, poczekaj, wracaj!

Wyciągnęła ramiona przytulając do siebie dzieci i wszyscy skierowali się do studio, gdzie usiedli na czerwonych fotelach - nie po to, żeby dyskutować o nie-sportowym zachowaniu ojca, ale żeby pocieszyć matkę, żeby spróbować zatrzeć ślad rozpaczy, jaki widzieli w jej oczach.

-  Zrobiłam to dla ciebie, mamo - powiedziała Sunny. - Przynajmniej tak mi się wydawało. Nienawidzę tego, jak on cię traktuje. Nie mogę znieść, że się na to zgadzasz.

Ruchem tygrysicy odwróciła się w kierunku braci.

-  Jeżeli jeszcze raz zobaczę, że tak się zachowujecie, to wam przyłożę. Słyszycie? Spójrzcie tylko na siebie, macie metr osiemdziesiąt wzrostu, ważycie tyle samo co tata. Czas, żebyście zaczęli się zachowywać jak gospodarze tego domu, skoro nie ma innego mężczyzny, na którego można byłoby liczyć na co dzień. Jest was w końcu dwóch, czy to takie trudne?

-  Wiesz co, siostrzyczko, masz całkowitą rację. Przynajmniej raz w życiu. Od tej chwili przejmujemy rolę taty - Birch zatarł ręce radośnie. - Zrobimy tak: Sunny, będziesz co wieczór nakrywać do stołu. Billie - ty będziesz sprzątać. Od jutra obie ścielicie nam łóżka, to znaczy mnie i drugiemu gospodarzowi tego domu.

-  A gdy my będziemy robić to wszystko, czym wy się zajmiecie? - zapytała Sunny.

-  Będziemy się zachowywać jak gospodarze. Czyli-nie będziemy robić nic! Tego właśnie chciałaś. Powinnaś była bardziej uważać, kiedy Chue opowiadał nam o starych chińskich przysłowiach. Pamiętasz jedno, o którym wspominał... brzmi jakoś tak: „Uważaj, czego sobie życzysz, bo twoje życzenie może się spełnić". Koniec, kropka.

-  Nie to miałam na myśli i dobrze o tym wiesz - wybuchnęła Sunny.

-  Przestańcie - przerwała Fanny. - Doceniam wszystko, co powiedzieliście i zrobiliście. Za bardzo się martwicie. Wasz ojciec... nie jest szczęśliwy - to najlepsza odpowiedź, jaką mogę wam dać. Nie wiem, co mogłoby go uszczęśliwić. Pytałam go o to, ale nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Kocha was wszystkich. W głębi serca wierzę, że tak jest. Sunny, oceniasz go zbyt surowo.

-  Akurat.

-  Czas pójść i zająć się naszym obiadem - powiedziała Fanny wstając z fotela przy kominku.

11

-  Powinniśmy chyba przygotować wielki talerz... czegoś naprawdę paskudnego dla was, chłopcy! - wykrzyknęła Sunny wypadając z pracowni. Bracia popędzili za nią.

-  Chciałabym być bardziej do niej podobna - westchnęła Billie.

-  Gdybyś była taka jak Sunny, nie byłabyś sobą- stwierdziła Fanny obejmując ramieniem najmłodszą córkę. - Kocham cię taką, jaka jesteś.

-  Mamo, zauważyłaś, że tata nigdy nie może sobie przypomnieć mojego imienia? Zawsze musi bardzo wysilać pamięć, zaczyna mieć taki nieobecny wyraz twarzy, szuka właściwego słowa i, kiedy już myślę, że da za wygraną, nagle sobie przypomina. Chyba niezbyt dobrze to o mnie świadczy?

Fanny miała dosyć oszukiwania własnych dzieci w sprawach dotyczących ich ojca. Nie będzie już więcej kłamstw.

-  Aha. Myślę, że trochę nie podoba mu się twój e imię. Jak wiesz, nadałam ci je na cześć Billie Coleman, a twój ojciec myśli, że Billie... ma do niej pretensje za to, że dzięki niej stałam się bardziej niezależna. Twój ojciec uważa, że kobiety powinny siedzieć w domu, gotować, sprzątać, szyć, wychowywać dzieci i służyć na klęczkach swojemu mężczyźnie.

-  To przecież niewolnictwo - zauważyła Billie.

-  Niektóre kobiety lubią takie życie, niektóre nie. Ja należę do tej drugiej grupy. Tak samo, jak twoja babcia. Myślę, że dla twojego ojca to wszystko jest bardzo trudne. Za bardzo porównuje mnie z twoją babcią.

-  Powinien być z niej dumny i ty też, mamo. Nigdy mi nie wspominałaś, jak tata zareagował, kiedy w zeszłym roku mój kombinezon okazał się przebojem. Czy wogóle mówił cokolwiek? Jeżeli nie, to powiedz mi prawdę. Nie zranisz moich uczuć.

-  Kochanie, twój tata nie interesuje się tym, co nazywa moimi durnymi interesami. Sunny pokazała mu kombinezon i wychwalała cię pod niebiosa, tak samo jak bracia. Stwierdził, że jest bardzo ładny. Chciałabym, żeby był tak samo podekscytowany jak my wszyscy. Czasami musisz przełknąć gorzką pigułkę i żyć dalej akceptując to, co złe i ciesząc się tym, co dobre.

-  Rozumiem, mamo. Ale gdzie jest to dobre? - Billie zgarbiła się, podeszła do swojego stołu kreślarskiego i zaczęła coś szkicować. - Zawołaj mnie, kiedy obiad będzie gotowy. Dziś moja kolej zmywania, więc ty i Mazie nie potrzebujecie mnie teraz. Właściwie, czy to możliwe, żeby Mazie było chińskim imieniem? - mruknęła.

-  Kochanie, pokaż mi, nad czym pracujesz. Przez ostatnie tygodnie byłaś bardzo tajemnicza. Zaczyna mnie to bardzo ciekawić. Ale jeżeli nie chcesz mi tego pokazywać, to po prostu powiedz.

-  Miałam taki pomysł. Kilka tygodni temu sprzątałam swoje szuflady i znalazłam starą lalkę. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie byłoby dobrym pomysłem uszyć nowe ubranko, takie jak kombinezon, nad którym teraz pracuję i zrobić drugą lalkę do kompletu? Chłopca i dziewczynkę w dokładnie takich samych ubrankach. To byłaby mała laleczka, żeby wykorzystać skrawki materiału. Gdybyśmy uszyły ubranko z różnokolorowych łatek, zużyłybyśmy mnó-

12

stwo resztek. Tylko że lalka powinna być naprawdę mała, taka, żeby można ją było włożyć do kieszeni. Ale większa też mogłaby się przydać. Wiesz, gdybyśmy zrobiły lalkę przytulankę, można byłoby sprzedawać ją osobno. Co o tym myślisz, mamo?

Fanny odsunęła się o krok do tyłu i z podziwem spojrzała na córkę.

-  Mój Boże, przecież ty masz dopiero czternaście lat! To jeden z najlepszych pomysłów, jakie kiedykolwiek słyszałam. Zrobimy to! Masz jakieś szkice?

-  Coś w tym rodzaju. Nie chcę ci ich jeszcze pokazywać. Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł?

-  Kochanie, pomysł jest rewelacyjny! Mogę go zdradzić Bess, Sallie i Bil-lie?

-  Pewnie, mamo. Chciałabym usłyszeć, co one o tym myślą. Obiecujesz, że powtórzysz mi dokładnie to, co powiedzą?

-  Przyrzekam, powtórzę ci wszystko słowo w słowo. Opowiesz o tym braciom i siostrze?

-  Już to zrobiłam. Birch stwierdził, że jestem geniuszem, a Sagę, że jestem nadgeniuszem. Sunny stwierdziła, że cieszy się, że jestem jej siostrą, bo nie zna nikogo tak mądrego jak ja. Wszyscy mnie uścisnęli, a potem Birch wepchnął mnie do basenu i oznajmił, że w ten sposób otrzymałam chrzest geniuszostwa. Mamo, naprawdę jest takie słowo?

-  Co za różnica. Tytuł w pełni do ciebie pasuje. Kochanie, brak mi słów, żeby powiedzieć, jak bardzo jestem z ciebie dumna.

-  Myślisz, że to może być następny przebój?

-  Na pewno. A teraz bierzmy się do pracy!

Fanny wyszła na dwór, prosto w jasne światło słońca. Jeszcze kilka minut temu miała ochotę krzyczeć i wierzgać, rozwalić coś, ale cała złość rozwiała się jak zawsze, kiedy dzieci przejmowały władzę nad jej sercem. Na długo zapamięta wyraz ich twarzy po wyścigu rowerowym.

Już parę lat temu powinna wziąć sprawy we własne ręce. Przeszła w kierunku małego cmentarza, który zawsze dawał ukojenie Sallie. Usiadła pod topolami, obejmując kolana ramionami. Czas już podjąć decyzj ę, czas odłożyć na bok cierpiące serce i żyć dalej własnym życiem. Trzydzieści sześć lat to wiek, w którym nie jest jeszcze za późno na zaczynanie wszystkiego od nowa. Billie Coleman próbowała zrobić to samo, więc czemu i jej nie miałoby się udać?

Fanny zaczęła płakać z powodu wszystkich tych straconych lat.

-  Płacze - powiedziała Sunny rozpychając łokciami braci cisnących się przy kuchennym parapecie. - Powinniśmy coś zrobić.

-  Ty, Sunny, zrobiłaś już chyba dosyć - ty to wszystko zaczęłaś. Czemu po prostu sobie nie odpuściłaś? Wiedziałaś, że go pobijesz, wiedziałaś, jak on się zachowa. Czemu to zrobiłaś? Musisz się trochę uspokoić.

-  Łatwo ci mówić. Obaj za parę miesięcy wyjedziecie na studia. Wtedy zostaniemy tu tylko ja i Billie. Bez was nie będzie już tak samo. Sam fakt, że jesteście tacy wysocy sprawia, że czuję się bezpieczniej.

-  O rany, Birch, ona powiedziała nam komplement - stwierdził Sagę ze zgrozą.

13

-  Wstaje - ostrzegła Sunny. - Udawajcie, że jesteście czymś zajęci.

-  Tak jest, kapitanie - powiedział Sagę salutując. Fanny weszła do kuchni z kamienną twarzą.

-  Słuchajcie, sprzątnę teraz, a potem pojadę do miasta. Nie jestem głodna, więc zjedzcie beze mnie. Prawdopodobnie zostanę u Sallie i wrócę tu rano. Billie powiedziała mi o swoim pomyśle z lalkami. Jest tak świetny, że nie mogę się doczekać, kiedy wszystkim o nim opowiem i zacznę wprowadzać go w życie. Chciałabym wam wszystkim podziękować za to, że dodaliście j ej otuchy. Ale nie wyda-je mi się, żebyście musieli wpychać ją do basenu.

-  Musieliśmy - powiedział Sagę. - Bardzo jej się to podobało!

-  Dobrze, dobrze. Pamiętajcie, żeby zjeść cały obiad, nie tylko deser. Zobaczymy się jeszcze zanim wyjadę.

Dzieci Fanny leżały rozciągnięte na podłodze salonu, a kiedy ich matka wróciła do pokoju, wszystkie jak jeden mąż podniosły na nią wzrok. Cała czwórka zaniemówiła z wrażenia. Fanny ubrana była w bladożółtą lnianą sukienkę o prostym kroju, bardzo dopasowaną. Na nogach miała buty dobrane kolorem do sukienki. Mogłaby w tym stroju pozować do zdjęcia w żurnalu. Jej upięte wysoko włosy spływały w dół, odsłaniając brylantowe kolczyki. Brylantowa broszka w kształcie rozgwiazdy wpięta była w lnianą sukienkę nieco poniżej ramienia. W ręce Fanny trzymała małą torebkę z ozdobnym zapięciem.

-  Coś nie tak? Czy broszka jest zbyt błyszcząca? Chodzi o moje włosy? -niespokojnie zapytała Fanny. - Rzadko mi się teraz zdarza wkładać eleganckie ubrania. Tę sukienkę zaprojektowała Billie Coleman. Zapewniała, że nigdy nie wyjdzie z mody. Powiedzcie coś.

-  Mamo, wyglądasz niesamowicie. Chyba niejesteśmyprzyzwyczajeni, żeby oglądać cię w takich strojach. Jak możesz chodzić w tych butach? Obcasy są bardzo wysokie.

-  Wyglądasz niczym modelka z żurnala - stwierdziła Billie.

-  No, no - powiedzieli w tej samej chwili bliźniacy. Chłopcy zawsze odzywali się jednocześnie, kiedy nie wiedzieli, co powiedzieć. Ta wspaniała osoba stojąca przed nimi to ich matka!

-  Jeśli jesteście pewni, że wyglądam dobrze, to idę. Sagę, musisz posprzątać swoją połowę pokoju. Jutro j est dzień prania. Billie, masz być w łóżku o dziesiątej, bez oszukiwania. Trzymam cię za słowo. Sunny, żadnych kanapek z sadzonym jajkiem o północy. I nie ma mowy, żebyście pływali po zmroku. Zgoda? Chodźcie tu, nie jesteście jeszcze tacy duzi, żebyście nie mogli ucałować mnie na dobranoc.

Kiedy drzwi zamknęły się za Fanny, dzieci spojrzały na siebie.

-  Ona da mu popalić. A potem odejdzie od niego - powiedziała Sunny. - Jest zła. Bardzo zła.

-  Zdawało ci się - zaprzeczył Birch. - Według mnie nie wyglądała na złą.

-  Zaufaj mi. Jestem kobietą i wiem - zapewniła Sunny.

14

-  Akurat. Masz tylko piętnaście lat - odrzekł Sagę.

Birch powstrzymał się od przytyku kiedy zauważył, że Sunny zaczęła płakać, aż trzęsły się jej ramiona. Spojrzał na nią bezradnie.

-  Dlaczego nie możemy być zwyczajną rodziną? Czemu ciągle występujemy przeciwko niemu? Spotyka się z innymi kobietami. Oszukuje mamę. Birch, czy kiedykolwiek pocałował cię albo przytulił, albo powiedział, że jest z ciebie dumny?

-  Faceci nie robią takich bzdurnych rzeczy, Sunny. Ale moja odpowiedź brzmi „nie".

-  To nie facet, Birch, to twój ojciec. Mama przytula nas codziennie. Myślę, że czasami przyjmujemy to jako coś normalnego. Chcesz skończyć tak samo, jak on i oddalić się od mamy tak, jak on oddalił się od babci?

-  Nie - mruknął Birch.

-  Nie zależy mu, Birch. Nie zależy mu na żadnym z nas. W głębi serca wiesz, że mam rację.

Birch patrzył, jak Sagę i Billie idą w stronę kuchni, żeby przygotować kolację. Kiedy odeszli poza zasięg głosu podszedł do Sunny i objął ją ramionami.

-  Sunny, chciałbym z tobą porozmawiać jak starszy brat. Spójrz na mnie -ujął jej piegowatą buzię w obie dłonie. - Nie jesteś z tym wszystkim sama. Chciałbym, żebyś przestała udawać, że... że taki z ciebie twardziel. Wiem, czemu to robisz. Inni myślą, że jesteś naprawdę taka, na jaką pozujesz. To sprawia, że wydajesz się mniej dziewczęca, jeżeli rozumiesz, co mam na myśli. Podobałoby mi się także, gdybyś zamknęła na kłódkę tę swoją niewyparzoną buzię. Nie chcę, żebyś miała złą reputację, w końcu jesteś moją siostrą. To bardzo dobrze, że jesteś świetna w lekkoatletyce, ale powinnaś powstrzymać swój pęd do ciągłego wygrywania. Możesz powalić na kolana mnie i Sage'a, złoiłaś też skórę tacie, ale popatrz, co z tego wynikło. Zastawiłaś na niego pułapkę, a on w nią wleciał. Nie ma co być z tego dumnym. Jezu, j est przecież stary, musi mieć przynajmniej pięćdziesiątkę, a ty jesteś piętnastolatką.

-  Chciałabym po prostu, żebyśmy byli rodziną.

-  To się nie stanie, a przynajmniej nie w taki sposób, jak sobie wymyśliłaś. Kiedy coś się nie udaje, trzeba się z tym pogodzić, wziąć się w garść i żyć dalej. Dorwiesz się do piłki, kiedy przyjdzie pora. Usiądź.

Serce Sunny tłukło się w piersi. Nigdy jeszcze nie widziała u swojego brata tak poważnego wyrazu twarzy. Wzięła głęboki oddech.

-  Co się dzieje? - zapytała Billie stając na progu. - Chcecie kakao? Birch przytaknął. Potem, kiedy znowu zostali sami, objął ramieniem siostrę.

-  Wiesz, w zeszłym roku Sagę i ja pojechaliśmy do miasta, żeby porozmawiać z tatą. Widzieliśmy mamę płaczącą w pracowni, po tym, jak zobaczyła jego samochód odjeżdżający w dół zbocza. Zadzwoniła do Teksasu, do cioci Billie. Podsłuchiwaliśmy, przyznaję. Wiemy, co mówił tata, bo wszystko jej powtórzyła. Otóż powiedział, że jeśli mama zechce rozwodu, to on przysięgnie, że była niewierna i będzie się starał w sądzie o przyznanie mu opieki nad nami. Nazywał ją bardzo obraźliwymi słowami, krzyczał, że j est taka j ak babcia, że żałuj e,żewogólesięz nią ożenił, i róż-

15

ne inne rzeczy w tym stylu. Mama przyznała się cioci Billie, że ciągle go kocha. Sagę i ja nie mogliśmy tego zrozumieć, więc zadzwoniliśmy do wujka Simona.

-  Powiedzieliście wujkowi Simonowi!

-  Mówię ci, nie wiedzieliśmy co robić. To fajny facet, chciałbym, żeby był naszym ojcem - rzekł Birch z zadumą. - Nie rozgłaszaj tego, ale ciągle do niego dzwonimy. Powiedział wtedy, żebyśmy porozmawiali z tatą. Nie mówił

0 czym, tylko tyle, że sami będziemy wiedzieli, kiedy już znajdziemy się na miejscu. I kazał, żebyśmy pamiętali, że tata jest naszym ojcem. Zrozumieliśmy z tego, iż powinniśmy okazywać mu szacunek, więc okazywaliśmy. Do niego właśnie j echaliśmy tego dnia, kiedy wypytywałaś nas, dlaczego włożyliśmy garnitury i krawaty. Jezu, to było jak wizyta u dyrektora. Sunny, przysięgam na Boga, że tego dnia coś we mnie umarło. Tata patrzył na nas, jakbyśmy byli obcymi ludźmi. Staliśmy twarzą w twarz, a on miał takie ostrożne spojrzenie, jakby właśnie odkrył, że jesteśmy dorośli i równi mu wzrostem i wagą. Aż cofnął się o krok. Może dlatego, że było nas dwóch. Może poczuł się zagrożony. Przysięgam na Boga, najgorszą rzeczą, jaką mu powiedziałem, to że chciałbym, żeby był bardziej podobny do wujka Simona. Wtedy uderzył mnie w twarz tak mocno, że mało nie zemdlałem.

-  Co jeszcze mówiliście?

-  Powiedzieliśmy, że słyszeliśmy rozmowę mamy z ciocią Billie, i to jego gadanie o zdobyciu opieki nad nami to bzdura, bo nie pójdziemy z nim. Stwierdził wtedy, że zabierze Billie. Właśnie skończyła trzynaście lat i nie byliśmy pewni, czy to możliwe czy nie, więc trochę przycichliśmy. Nazwał nas pyskaczami

1 kupami łajna. Wszystko to było okropne.

-  Powinieneś był mi powiedzieć - mruknęła Sunny.

-  Może i tak. Niech to cię nauczy cierpliwości. Przestań działać bez zastanowienia i skończ z tymi wszystkimi złośliwościami.

Uściskał japo raz ostatni.

- Zawieramy pokój? - zapytał.

-  Tak - odparła Sunny.

-  Sallie, muszę z tobą o czymś porozmawiać - powiedział Philip. - Będziesz miała chwilkę po południu?

-  Dla ciebie zawsze mam czas. Możesz przyjść teraz, jeśli chcesz. Dam ci obiad.

Sallie od razu spostrzegła, że jej męża coś gnębi.

- Bądźmy dziś nieprzyzwoici i wypijmy trochę wina do risotta. Chodzi o Asha, prawda?

-  Zawsze umiałaś czytać w moich myślach. Chłopiec nie jest szczęśliwy, Sallie.

-  Ash nie jest chłopcem. Jest mężczyzną, i to żonatym. Mężczyzną, który lekceważy swój e małżeńskie obowiązki. Nie mogę mu tego darować. Powiedz, co cię gnębi, spróbuję ci pomóc.

16

-  Właściwie j esteś j edyną osobą, która mogłaby to zrobić. Ash przyszedł do mnie wczoraj i powiedział coś, co mnie zaszokowało. Chyba byłem tak pochłonięty kurzą fermą, że nie zwracałem uwagi na to, co działo się w mieście.

-  Co mówił Ash? - zapytała Sallie z rezerwą w głosie.

-  Otóż w środę wpadł do „Srebrnego Dolara" kiedy śpiewałaś, i w całym salonie były zaledwie trzy osoby, a jedną z nich był Devin Rollins. Sallie, salony nie przynosząjuż dochodów. Ash miał racj ę mówiąc ci parę lat temu, że powinnaś być na czasie. W innych kasynach są przedstawienia reklamowane na pierwszych stronach gazet, eleganckie dekoracje, nowe wyposażenie. Twoja firma jest przestarzała. Mamy rok tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty pierwszy, Sallie, a nie dwudziesty trzeci. Znajdujesz się mniej więcej w tym samym miejscu, w którym byłaś trzydzieści osiem lat temu. Nie powinno tak być.

-  Philipie, nie lubię zmian i dobrze o tym wiesz.

-  Co masz na myśli?

Oczy piekły ją od powstrzymywanych łez.

- Chyba mam na myśli to, że nie wiem, co robić.

-  Nieprawda. Wiesz co robić, tylko po prostu nie chcesz. Nie wydaje mi się, żebyś miała w tej chwili duży wybór.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin