Bengtsson_Gunnar_Frans_-_Rudy_Orm_01-_Na_zachodnich_szlakach.pdf

(734 KB) Pobierz
435195923 UNPDF
Frans Gunnar Bengtsson
RUDY ORM
tłumaczenie: Zygmunt Łanowski
Zeskanowane z wydania „Naszej Księgarni” z 1976 roku
TOM I: NA ZACHODNICH SZLAKACH
PROLOG: O TYM, JAK WIODŁO SIĘ GOLONYM GŁOWOM W SKANII ZA CZASÓW
KRÓLA HARALDA SINOZĘBEGO
Wiele niespokojnych duchów wyruszyło ze Skanii, z Bue i Vagnem, by ponieść klęskę w
Hjörungavaag, wiele innych znów poszło za Styrbjörnem do Uppsali i poległo tam wraz z nim. Gdy
w ojczyźnie dowiedziano się, że nielicznych tylko można spodziewać się z powrotem, odśpiewano
żałobne pienia i ustawiono pamiątkowe głazy, po czym wszyscy rozsądni ludzie orzekli zgodnie, że
tak było właśnie najlepiej. Teraz bowiem można spodziewać się, że więcej będzie niż przedtem
spokoju, no i mniej wypadków dokonywania zmian własności za pomocą oręża. Nadeszły lata
urodzajne, obfitujące i w żyto, i w śledzia, i większość ludzi była zadowolona ze swego bytu. Ci
zaś, którzy uważali, że zboża wschodzą zbyt wolno, szli na zyskowne wyprawy wojenne do Anglii i
Irlandii i wielu z nich już tam pozostało.
Do Skanii zaczęli przybywać, tak z kraju Saksonów, jak i z Anglii, ludzie o ogolonych głowach, by
głosić wiarę chrześcijańską. Mieli dużo do powiedzenia, a lud był zrazu ciekawy i słuchał ich
chętnie, kobietom zaś przyjemnie było przyjmować z rąk przybyszów chrzest i otrzymywać przy
tym w darze białe giezła. Wnet jednak przybyszom zabrakło giezeł, a ludzie przestali słuchać ich
kazań, które wydawały się nudne i mało wiarygodne, zwłaszcza że głosiciele ich mówili
chropawym językiem, jakiego nauczyli się w Hedeby lub na wyspach zachodnich, i robili skutkiem
tego wrażenie niedorozwiniętych umysłowo.
Toteż chrześcijaństwo szerzyło się wolno. A ludzi o golonych głowach, którzy mówili dużo o
miłości, a równocześnie pałali namiętną nienawiścią do bogów, chwytali niekiedy ludzie
prawdziwie nabożni, zawieszali na świętych jesionach i po naszpikowaniu strzałami oddawali na
żer ptakom Odyna. Innych zaś, którzy dotarli na północ aż do lasów Goingii, gdzie mieszkańcy nie
byli tak nabożni, witano tam z radością i prowadzono związanych na rynki w Smalandii, gdzie
wymieniano ich na woły i skóry bobrowe, W niewoli u Smalandczyków niektórzy z ludzi o
golonych głowach zapuszczali włosy, wyrzekali się Jehowy i przykładali się dobrze do pracy. Ale
większość pałała dalej pragnieniem obalania bogów i chrzczenia kobiet i dzieci, woląc to od pracy
w kamieniołomach i mielenia jęczmienia na żarnach. Toteż przysparzali swoim panom tyle kłopotu,
że mieszkańcy Goingii rychło nie mogli uzyskać nawet dwóch trzyletnich wołków za księdza bez
żadnej wady, nie dopłaciwszy dodatku w postaci soli czy wełnianych derek. Na pograniczu
panowały wtedy nieprzychylne dla golonych głów nastroje.
Pewnego lata rozniosła się po całym państwie duńskim wieść, że, król Harald Sinozęby przyjął
nową wiarę. W młodości swej zrobił on już raz taką próbę, ale szybko się rozmyślił. Teraz jednak
krok przemyślany był poważniej, bo król Harald był już dobrze posiwiały i od dawna męczyły go
ciężkie bóle w krzyżach, tak że mało radości dawało mu piwo i kobiety. A mądrzy biskupi,
przysłani doń przez cesarza, nacierali go sadłem niedźwiedzim, któremu mocy przydawały imiona
apostołów, zawijali go w owcze skóry i zamiast piwa poili święconym naparem z ziół. Kreślili mu
też na piersiach znak krzyża i wypędzili z niego wielu diabłów, aż wreszcie ból ustąpił i król przyjął
chrześcijaństwo.
Mężowie boży zapowiedzieli przy tym, że króla spotka jeszcze gorsza kara, jeśliby znów podjął
krwawe ofiary lub okazał się mało gorliwy w wierze. Toteż gdy król Harald nabrał wigoru i mógł
znowu wziąć do łoża młodą mauretańską niewolnicę, przysłaną mu w dowód przyjaźni przez króla
Corku, Olofa z Klejnotami, rozkazał, by wszyscy dali się ochrzcić. I jakkolwiek mowa taka mogła
wydawać się czymś dziwnym w ustach kogoś, kto sam wywodził się od Odyna, wielu usłuchało
jego rozkazu, gdyż rządził długo i szczęśliwie i miał dlatego duży mir w kraju. Najsurowsze kary
nałożył Harald na tych, co podnosili rękę na księży, W Skanii wzrosła też znacznie liczba tych
ostatnich. Na równinach budowano kościoły, a starzy bogowie zaczęli tracić na znaczeniu, z
wyjątkiem wypadków, gdy groziły burze na morzu lub choroby bydła.
Ale w Goingii śmiano się- bardzo z tego wszystkiego. Albowiem ludność z lasów nadgranicznych
bywa bardziej skłonna do śmiechu niż stateczny naród żyjący na gliniastych równinach. A już
najbardziej śmiano się z rozkazów królewskich. W okolicach tych tylko nieliczni zdobywali władzę
sięgającą poza długość ich prawego ramienia, a droga z Jellinge do Goingii była daleka nawet dla
najpotężniejszych królów. W dawnych dniach, za czasów Haralda Hildetanda oraz Ivara
Długorękiego i jeszcze przedtem, królowie zwykli byli jeździć do Goingii, by w tamtejszych
wielkich kniejach polować na tury, bardzo rzadko zaś w innych sprawach. Potem jednak tury
znikły, a wraz z nimi skończyły się i królewskie odwiedziny. I jeśli któryś król, rozzłoszczony
nieposłuszeństwem czy też zbyt chudymi wpływami z podatków, groził, że tam przyjedzie,
otrzymywał zwykle odpowiedź, że żadne tury nie pojawiły się w tamtych okolicach, a w wypadku
gdyby się ukazały, król będzie niezwłocznie powiadomiony i przyjęty przyjaźnie. Dlatego też u
mieszkańców pogranicza utarło się powiedzonko, że dopóki nie powrócą tury, nie przyjedzie do
nich żaden król.
W Goingii pozostało więc wszystko po staremu i chrześcijaństwo nie szerzyło się tam wcale.
Księży, którzy się tam zapuszczali, sprzedawano w dalszym ciągu na drugą stronę granicy.
Niektórzy mieszkańcy Goingii uważali jednak, że właściwie należałoby księży zabijać na miejscu i
rozpocząć wojnę z chciwymi ludźmi z Sunnerbo i Allbo, gdyż ceny płacone przez Smalandczyków
nie dawały godziwego zysku.
CZĘŚĆ PIERWSZA: DŁUGA PODRÓŻ
I. O KMIECIU TOSTE I JEGO GOSPODARSTWIE
Na wybrzeżu ludzie żyli w wioskach, bo tak im się lepiej gospodarowało; a także dlatego, że
dawało to poczucie większego bezpieczeństwa. Żeglarze bowiem, którzy opływali Skanię,
podejmowali często próby napadów. Porywali się na nie zarówno ci, co na wiosnę wyruszali na
dalsze wyprawy wojenne i chcieli się tanio zaopatrzyć w świeżą żywność, jak i ci, którzy w jesieni
wracali po nieudanych wyprawach z pustymi rękami do domów. Gdy nocą zauważono gromady
napastników, którzy wylądowali na wybrzeżu, dęto w rogi, zwołując na pomoc sąsiadów. I ludzie
ze spokojnej wioski potrafili czasem sami odebrać nieostrożnym przybyszom jedną czy dwie łodzie
i mogli potem pochwalić się pokaźnym łupem przed wyruszającymi na zamorskie wyprawy, gdy
ich długie łodzie powróciły już na leże zimowe.
Lecz dumni i bogaci kmiecie, którzy mieli własne łodzie, niełatwo godzili, się na bliskość sąsiadów
i najchętniej żyli w samotnych sadybach. Nawet bowiem wtedy, kiedy przebywali na morzu, zagród
ich broniła dzielna czeladź pozostawiona w domu. W Kullen wielu było takich zamożnych kmieci.
Cieszyli się sławą bitniejszych od ludzi z innych stron. Kiedy siedzieli w domu, waśnili się ze sobą
nieraz, jakkolwiek między sadybami dosyć było wolnej przestrzeni. Często jednak wyruszali w
świat, gdyż od dzieciństwa patrzyli na morze jak na własne obejście, uważając, że sam sobie winien
ten, kto się tam na nich natknie.
Żył w tamtych stronach kmieć nazwiskiem Toste, człowiek powszechnie szanowany i
doświadczony żeglarz. Choć już w podeszłym wieku, wciąż jeszcze sam przewodził swojej łodzi i
co lato wypływał w świat. Miał on krewnych w Limerick w Irlandii, pośród Wikingów, którzy się
tam osiedlili, i zwykle się tam udawał, aby handlować lub dopomagać ich naczelnikowi,
pochodzącemu z rodu Lodbroka , w ściąganiu danin z Irów, a zwłaszcza z ich kościołów i
klasztorów. Tłuste lata dla Wikingów w Irlandii zakończyły się od czasu, gdy Muirkjartach
Skórzany Kołpak, konung Connaught, objechał wyspę dokoła z tarczą zwróconą ku morzu.
Tubylcy bowiem bronili się teraz lepiej niż przedtem i bardziej słuchali swych królów, tak że
zebranie danin kosztowało-wiele zachodu. Nawet przy kościołach i klasztorach, tak łatwych
dawniej do plądrowania, pobudowano wysokie, kamienne wieże, w których księża zaszywali się ze
swymi skarbami, tak że ich. tam nie można było dosięgnąć ani ogniem, ani żelazem. Wielu z ludzi
Toste wolałoby dlatego wyprawiać się do Anglii czy do Francji,. gdzie czasy były wciąż jeszcze
dobre i można było zdobyć więcej łupu z mniejszym wysiłkiem. Toste jednak czuł się najlepiej tam,
gdzie przywykł, i uważał, że jest za stary, aby szukać szczęścia w krajach, których jeszcze nigdy nie
oglądał.
Żona jego nazywała się Osa i pochodziła z okolic leśnych. Miała ostry język i trochę kłótliwe
usposobienie, a Toste mawiał, że nie może jakoś zauważyć, aby z wiekiem charakter jej łagodniał,
jak to zwykle dzieje się u mężczyzn. Osa była jednak dzielną gospodynią i dobrze zarządzała
domem pod nieobecność męża. Urodziła mu pięciu synów i trzy córki. Z synami wszakże nie
powiodło im się najlepiej. Najstarszy zginął w młodym wieku na jakimś weselu, kiedy w
podchmielonym stanie chciał pokazać, że potrafi jeździć na byku. Drugiego morze zmyło z pokładu
w czasie sztormu, kiedy po raz pierwszy wyruszył na wyprawę. Najgorsze jednak nieszczęście
przytrafiło się z czwartym, który zwał się Are. Pewnego lata, w dziewiętnastym roku życia, zrobił
dzieci żonom dwóch sąsiadów, w czasie gdy ci przebywali poza domem, i wywołał tym moc
zamętu, stając się przedmiotem wielu kpin i drwin oraz dużych wydatków dla Toste, gdy zdradzeni
mężowie wrócili do domów. Odtąd Are zmarkotniał i zaczął stronić od ludzi, aż wreszcie zabił
człowieka, który za dużo pokpiwał sobie z jego dziarskości, i musiał uciec z kraju. Mówiono, że
przyłączył się do swijskich * kupców i udał się z nimi ma Wschód, aby nie spotykać tych, co znali
jego przygody. Od tej chwili zaginął o nim wszelki słuch. Osie przyśnił się kiedyś później kary koń
o okrwawionych łopatkach, co uznała za znak, że Are nie żyje.
Pozostało im zatem tylko dwóch synów. Starszy miał na imię Odd i był krępym, mocno
zbudowanym mężczyzną o krzywych nogach, silnym, krzepkim i ostrożnym w mowie. Wcześnie
zaczął wyruszać z ojcem na morskie wyprawy i miał zdatną rękę do łodzi i miecza. W domu
chodził zwykle skwaszony i zrzędził, ponieważ czas zimą okropnie mu się dłużył. Wtedy też
dochodziło do sporów między nim a Osą. Odd zwykł mawiać, że ma już taką naturę, iż stęchłe
solone mięso w łodzi smakuje mu lepiej niż świąteczna pieczeń na lądzie. Osa natomiast twierdziła,
że nie zauważyła nigdy, aby gardził przysmakami, które stawiała na stole. W ciągu dnia tyle sypiał,
że potem skarżył się, iż nie może spać w nocy, utrzymując, że nawet gdy weźmie do łoża dziewkę,
niedużo mu to pomaga. Osa nie lubiła, gdy sypiał z jej dziewkami, gdyż od tego łatwo mogły stać
się zarozumiałe i krnąbrne wobec swej chlebodawczyni. Mówiła, że Odd powinien się raczej
ożenić. On jednak odpowiadał, że wcale mu się do żeniaczki nie spieszy. Najlepsze dla siebie
kobiety spotkał w Irlandii, ale żadnej z nich nie mógł przecież zabrać z sobą do domu, gdyż, jak
przypuszczał, zaraz zaczęłyby sobie skakać do oczu z Osą. Matkę drażniły te słowa i pytała, czy
chciałby może, aby już umarła, na co jednak Odd potrafił odpowiedzieć, że niech robi, jak uważa,
on nie chce jej dawać w tej sprawie żadnych rad, ale zniesie wszystko, co się stanie.
Mimo że Odd wolno obracał językiem, Osie niełatwo przychodziło utrzymać się zawsze przy
ostatnim słowie. Toteż zwykła mawiać, że doprawdy ciężko doświadczył ją los, zabierając jej
trzech dobrych synów, a zostawiając właśnie tego, bez którego najłatwiej mogłaby się obejść.
Z ojcem zgadzał się Odd lepiej. I gdy tylko nadeszła wiosna i wokół mostków w przystani
zaczynało śmierdzieć smołą, humor jego się poprawiał. Czasem nawet próbował wtedy, choć szło
mu to niesporo, układać pieśni o tym, że pole czeka gotowe pod pług, albo o tym, że morskie
rumaki niebawem już poniosą go do krajów Południa.
Nigdy jednak Odd nie zdobył wielkiej sławy jako skald *, zwłaszcza zaś u będących na wydaniu
córek okolicznych kmieci. Rzadko też widziano, aby oglądał się za siebie, wypływając na morze.
Jego brat był najmłodszym z wszystkich dzieci Toste i oczkiem w głowie matki. Nazywał się Orm.
Szybko rósł i zrobił się wysoki i chudy jak szczapa, tak że Osa. bardzo biadała nad jego mizernym
wyglądem. Gdy tylko nie zjadł dużo więcej od kogoś z dorosłych, .sądziła zaraz, iż go utraci, i
lamentowała, że brak apetytu stanie .się jego zgubą. Orm lubił jeść i nie narzekał zbytnio, gdy
matka podsuwała mu najlepsze kąski. Za to Toste i Odd gderali niekiedy :z powodu smakołyków,
które tylko Ormowi przypadały w udziale. W dzieciństwie Orm parę razy chorował i Osa nie mogła
odtąd nigdy uwierzyć, że zdrowiu jego nic nie zagraża, lecz stale krążyła wokół niego z lękiem i
napomnieniami. Doprowadzała go też czasem do tego, że wierzył istotnie, iż dotknięty jest groźną
chorobą, i domagał się świętej cebuli, zamawiań i podgrzanych glinianych naczyń, gdy tymczasem
całą jego niedomogą było tylko przejedzenie jęczmienną kaszą i wieprzowiną.
Kiedy najmłodszy jej syn zaczął dorastać, Osie przybyło jeszcze trosk. Żywiła nadzieję, że zostanie
znacznym człowiekiem i sławnym hövdingiem. Często też podnosiła z zadowoleniem wobec Toste,
że Orm zapowiada się na wielkiego i silnego mężczyznę i że jest tak roztropny w mowie, jak gdyby
we wszystkim wdał :się w matkę. Przepełniała ją jednak obawa przed niebezpieczeństwami, które
mogą nań czyhać na męskich, ścieżkach życia. Niejednokrotnie rozmawiała z nim o nieszczęściach,
które spotkały jego braci, i musiał jej obiecywać, że się będzie wystrzegać byków, że będzie
ostrożny na morzu i że nigdy nie będzie spać z kobietami należącymi do innych mężczyzn. Oprócz
tego jednak było jeszcze tyle innych rzeczy, które mu się mogły przytrafić, że zatroskana matka nie
umiała sobie znaleźć spokoju. Gdy Orm skończył lat szesnaście i miał wraz z innymi wyruszyć na
morze, Osa zakazała mu tego, mówiąc, że jest jeszcze za młody i zbyt wątłego zdrowia. A kiedy
Toste zapytał wówczas żonę, czy zamierza wychować syna na kuchennego hövdinga i babskiego
bohatera, wpadła w taką furię, że Toste zląkł się i pozwolił jej robić, co się jej podoba, rad, że sam
może jak najprędzej odpłynąć.
Owej jesieni Toste i Odd wrócili późno, straciwszy tylu z załogi, że niemal zabrakło im ludzi do
wioseł. Mimo to byli zadowoleni i dużo mieli do opowiadania. W Limerick niewiele zyskali, gdyż
konungowie iryjscy w Munster stali się tak potężni, iż tamtejsi Wikingowie mieli pełne ręce roboty,
aby się samym, bronić. Ale przyjaciele Toste, którzy znaleźli się tam ze swymi łodziami, spytali go,
czy nie zechciałby wraz z nimi spróbować szczęścia na wielkim czerwcowym jarmarku, który
odbywał się na midsommar w Merioneth w Walii, w miejscu gdzie stopa Wikingów nigdy jeszcze
nie postała, dokąd jednak teraz można by się udać przy pomocy kilku pewnych przewodników,
którzy właśnie się nadarzyli. Odd namówił ojca, aby wziąć udział w tej wyprawie, a i załoga
skłaniała się chętnie do tego. W siedem łodzi wylądowali w Merioneth, pociągnęli trudnymi
drogami w głąb kraju i niepostrzeżenie przybyli na jarmark. Doszło do ostrej walki, w której padło
dużo ludzi. Wikingowie zwyciężyli i zdobyli wielki łup zarówno w towarach, jak i w brańcach.
Następnie popłynęli do Corku, gdzie sprzedali jeńców, gdyż tam spotykali się od dawien dawna
handlarze z wszystkich kątów świata, by przebierać wśród niewolników przywożonych przez
Wikingów. Także król Corku, Olof z Klejnotami, wielce sędziwy i mądry, kupował, choć sam
chrześcijanin, tych, którzy mu się nadawali, by potem pozwolić krewnym wykupić ich z dobrym
dlań zarobkiem., Z Corku Wikingowie popłynęli do domu w dużej sile, aby nie natknąć się na
rozbójników morskich, do walki z którymi mało mieli ochoty z uwagi na zdziesiątkowane załogi i
wielkie bogactwa, jakie wieźli. Bez szkody opłynęli Skagen, gdzie mieszkańcy Vikenu i Vestfoldu
czyhali zwykle na wracające do domu łodzie, obiecując sobie bogaty łup.
Kiedy załoga otrzymała już swoją część zdobyczy, pozostało jeszcze dużo dla Toste. A gdy zważył
srebro w zaciszu komory, orzekł, że ostatnia podróż może być godnym zakończeniem jego wypraw
i że w przyszłości zamierza nie opuszczać już domu, tym bardziej że kości zaczynają mu sztywnieć.
Odd zajmie się wszystkim równie dobrze, jak on sam, zwłaszcza że będzie miał do pomocy Orma.
Odd uznał słowa Toste za mądre, ale Osa powiedziała natychmiast, że wcale takimi nie były. Bo
wprawdzie zdobyto dużo srebra, ale przy tylu gębach do wyżywienia w zimie - nie starczy tego na
długo. A jak można przy tym zaufać Oddowi, czy nie przetrwoni całej zdobyczy na swoje
irlandzkie kobiety, nie mówiąc już, że może w ogóle nie wrócić do domu? Toste powinien też
zrozumieć, iż grzbiet mu zesztywniał od siedzenia przez całą zimę bezczynnie przy ogniu, a nie z
powodu wypraw morskich. I ona ma dosyć - mówiła - gdy musi się potykać o jego wyciągnięte
nogi przez pół roku. Nie może wprost pojąć, co się teraz zrobiło z mężczyznami. Albowiem jej
własny stryjeczny dziadek, Sven o Szczurzym Nosie, wielki bohater z Goingii, padł, jak przystało
na męża, w boju ze Smalandczykami w trzy lata potem, jak przetrzymał wszystkich w piciu na
weselu swego najstarszego prawnuka. Dzisiaj zaś ona musi wysłuchiwać giędzenia o
niedomaganiach od mężczyzn w sile wieku, którzy nie wstydzą się przyznawać, że chcieliby
umrzeć leżąc na słomie jak krowy. Na razie Toste i Odd, i wszyscy, którzy z nimi wrócili, dostaną
na powitanie dobrego, świeżo nawarzonego piwa, które na pewno będzie im smakować, a Toste
powinien sobie wybić z głowy te grobowe myśli i wypić na intencję równie pomyślnej wyprawy w
przyszłym roku. Później zaś przeżyją z sobą zgodnie zimę, byle tylko nikt jej, nie złościł podobnie
niemądrą gadaniną.
Kidy Osa poszła przygotować piwo, Odd napomknął, że być może Sven o Szczurzym Nosie wybrał
Smalandczyków jako mniejsze zło, jeśli wszystkie kobiety w tym rodzie tak się piekliły jak Osa.
Ale Toste odparł na to, że wprawdzie przyznaje, iż w słowach Odda tkwi ziarnko prawdy, Osa ma
jednak wiele zalet i on nie chce jej drażnić bez potrzeby, a i Odd nie powinien tego robić.
Owej zimy wszyscy zwrócili uwagę, że Osa chwilami chodziła koło swych zajęć blada i
przygnębiona i że mniej mełła językiem niż zwykle. Dbała o Orma więcej niż kiedykolwiek, a
czasem stawała wpatrzona w niego, jak gdyby ujrzała jakąś nadprzyrodzoną zjawę. Orm wyrósł już
na wielkiego chłopa i mógł pod względem siły współzawodniczyć z wszystkimi swymi
rówieśnikami, a nawet z wielu starszymi od siebie. Miał rude włosy i delikatną cerę, szeroko
rozstawione oczy, płaski nos i szerokie usta. Ręce jego były długie, a grzbiet nieco przygarbiony.
Zręczny i szybki władał łukiem i oszczepem sprawniej od wielu innych. Łatwo wpadał w furię i
umiał wtedy jak szalony rzucić się na tego, kto go rozdrażnił. I nawet. Odd, który dawniej
znajdował przyjemność w doprowadzaniu go do bladej wściekłości, stał się ostrożniejszy w
obchodzeniu się z bratem, gdyż siła jego zaczynała stawać się niebezpieczna. Zazwyczaj jednak
bywał spokojny i uległy, i wciąż jeszcze przyzwyczajony stosować się we wszystkim do woli
matki, chociaż niekiedy kłócił się z nią, gdy uprzykrzyła mu się jej troskliwość.
Toste dał mu broń dojrzałego męża - miecz i szeroki topór - oraz dobry szłom, tarczę zaś Orm
zrobił sobie sam. Gorzej było z kolczugą, gdyż żadna z tych, które mieli w domu, nie wchodziła na
niego, a w kraju mało było teraz dobrych płatnerzy. Większość z nich bowiem wyjechała za
granicę, do Anglii albo do jarla w Rouen, gdzie im lepiej płacono. Toste był jednak zdania, że Orm
może na razie zadowolić się skórzanym kaftanem, dopóki nie postara się o dobrą kolczugę w
Irlandii, gdzie zawsze można we wszystkich portach tanio nabyć części zbroi po zabitych.
Gdy pewnego dnia siedzieli przy jadle, gwarząc o różnych sprawach, Osa położyła nagle głowę na
skrzyżowanych ramionach i zaczęła płakać. Wszyscy zamilkli i patrzyli na nią, gdyż zaiste
nieczęsto roniła łzy, a Odd zapytał, czy bolą ją zęby. Otarłszy zapłakaną twarz, zwróciła się do
męża, wyrzucając mu, że wspominanie zbroi zmarłych wydaje jej się złym znakiem i że jest
całkiem pewna, iż Orm zginie, gdy tylko wypłynie na morze. Trzy razy bowiem widziała go we
śnie skrwawionego na ławie łodzi, a wszyscy wiedzą, że na jej snach można polegać. Dlatego prosi
Toste, aby był dla niej dobry i nie narażał życia Orma niepotrzebnie, lecz pozwolił mu tego lata
pozostać jeszcze w domu. Jej bowiem zdaniem, niebezpieczeństwo grozi mu właśnie teraz i jeśli
zdoła je przeżyć, będzie może potem mniej na nie wystawiony.
Orm spytał, czy zdążyła zobaczyć we śnie, gdzie go raniono, na co Osa odpowiedziała, że za
Zgłoś jeśli naruszono regulamin