Brown Sandra - Lokator.pdf

(1008 KB) Pobierz
Microsoft Word - Brown Sandra - Lokator.doc
B ROWN S ANDRA
L OKATOR
Ella Barron, młoda, zdeterminowana wdowa,
codziennie walczy o utrzymanie niewielkiego pensjonatu i
bezpiecznego spokoju, jakiego potrzebuje jej chory synek.
Za namową znajomego przyjmuje nowego lokatora,
Davida Rainwatera, który budzi w niej uczucia, o jakich
dawno zapomniała.
Jednak ludzka podłość i okrutny los stają na drodze do
szczęścia.
Prolog
- Czy ten zegarek kieszonkowy jest przypadkiem na sprzedaż?
Staruszek uniósł głowę. Kobieta, która pytała o jego zegarek,
nachylała się nad rozdzielającą ich gablotą z tabakierami, szpilkami
do kapelusza, brzytwami z rączką z kości słoniowej, solniczkami z
misternymi srebrnymi łyżeczkami oraz z rozmaitą biżuterią, zdobytą
niedawno na wyprzedaży dóbr pewnej posiadłości.
Ona jednak nie odrywała wzroku od zegarka.
Oceniał ją i jej męża na czterdzieści kilka lat. Złoty chronometr
prawdopodobnie wydawał im się wytworny, staroświecki, niczym z
ilustracji Rockwella. Szykownie ubrani, jakby właśnie wyszli z
country clubu, szczupli i opaleni, tworzyli miłą dla oka i dobraną parę
- on był równie przystojny, jak ona atrakcyjna.
Przyjechali eleganckim SUV-em, który zupełnie nie pasował do
zakurzonego żwirowanego parkingu przed antykwariatem. W ciągu
pół godziny, jakie spędzili w sklepie, zainteresowali się kilkoma
rzeczami z tego, co miał do zaoferowania. Wszystko, co postanowili
kupić, było wysokiej jakości. Sądząc z ich wyglądu, mieli wyszukany
gust.
Kiedy klientka zadała pytanie o zegarek kieszonkowy, staruszek
wystawiał właśnie paragon na zakupy. Położył rękę na kamizelce, tam
gdzie spoczywał chronometr, i uśmiechnął się.
- Nie, proszę pani. Nie mógłbym się z nim rozstać. Cechowała ją
pewność siebie ładnej kobiety, która przywykła do tego, że urzeka
ludzi uśmiechem.
- Za żadną cenę? Takich zegarków kieszonkowych jak ten już się
nie widuje. Te nowe wyglądają na... no właśnie, na nowe. Błyszczą
się jak, nie przymierzając, tandetne podróbki, przyzna pan? Taka
patyna jak na pańskim zegarku przydaje charakteru.
Jej mąż, który szperał na półkach z książkami, dołączył do nich
przy ladzie. On również pochylił się nad gablotą, żeby z bliska lepiej
ocenić kunsztowną konstrukcję zegarka.
- To dwudziestoczterokaratowe złoto?
- Tak przypuszczam, chociaż nigdy nie oddałem go do
sprawdzenia próby.
- Kupiłbym go bez ekspertyzy - oświadczył mężczyzna.
- Nie zamierzam go sprzedawać. Przykro mi.
Antykwariusz schylił się nad gablotą i wrócił do mozolnego
podliczania ich zakupów. Reumatyzm w palcach czasami bardzo
utrudniał mu pisanie, ale w sklepie z antykami nie ma przecież
miejsca dla komputera. A zresztą nie ufał takim wynalazkom.
Rachował w staroświecki sposób, uzyskując sumę z dodawania liczb
w kolumnach.
- Razem z podatkiem wychodzi trzysta sześćdziesiąt siedem
dolarów i czterdzieści jeden centów.
- Bardzo godziwa cena. - Mężczyzna wyciągnął mały portfel ze
skóry aligatora, a z niego kartę kredytową i pchnął ją po gablocie. -
Proszę doliczyć dwie butelki evian.
Ruszył do eleganckiej lodówki ze szklanymi drzwiami. Ona też
nie pasowała do antykwariatu, sprzedawca poszedł jednak na drobne
ustępstwo na rzecz nowoczesności, ponieważ klienci, których akurat
dopadło pragnienie, dłużej szperali w sklepie, jeśli mogli się napić na
miejscu.
- Na koszt firmy - powiedział. - Proszę się częstować.
- To miło z pańskiej strony.
- Stać mnie na gest - rzucił staruszek z uśmiechem. -To moja
największa transakcja w tym tygodniu.
Mężczyzna wyjął z lodówki dwie butelki wody, podał jedną
żonie i podpisał pokwitowanie transakcji.
- Wielu klientów zjeżdża tu do pana z autostrady? Właściciel
sklepu przytaknął ruchem głowy.
- Owszem, ci, którym nieszczególnie się śpieszy.
- Zauważyliśmy pańską reklamę na billboardzie -wyjaśniła
kobieta. - Zwróciła naszą uwagę, więc bez namysłu postanowiliśmy
tu zajrzeć.
- Wynajęcie tego billboardu kosztuje mnie sporo, jak zresztą
każdej reklamy zewnętrznej. Miło wiedzieć, że odnosi skutek. -
Zaczął ostrożnie zawijać zakupy w bibułkę.
Mężczyzna rozejrzał się po sklepie i zerknął na parking, pusty,
jeśli nie liczyć jego paliwożercy.
- Wychodzi pan na swoje? - zapytał z powątpiewaniem.
- Od biedy. Prowadzę ten sklep z zamiłowania, nie dla zysku.
Zapewnia mi aktywność i gimnastykę umysłu. Dzięki niemu mam co
robić na emeryturze.
- A wcześniej czym pan się zajmował?
- Tekstyliami.
- I zawsze interesował się pan antykami? - spytała kobieta.
- Nie - przyznał z zakłopotaniem. - To - uniósł ręce, omiatając
sklep - przydarzyło się niespodziewanie, jak większość rzeczy w
życiu.
Kobieta przysunęła sobie wysoki stołek i usiadła.
- Odnoszę wrażenie, że kryje się za tym jakaś historia.
Staruszek uśmiechnął się, zadowolony, że wzbudził ciekawość
klientki. Miał okazję uciąć sobie pogawędkę.
- Przez lata meble z domu mojej matki leżały w magazynie. Po
przejściu na emeryturę, kiedy miałem czas, żeby przejrzeć jej rzeczy,
zdałem sobie sprawę, że większość z nich do niczego mi się nie
przyda, ale inni mogą mieć z nich pożytek. Wobec tego zacząłem
sprzedawać porcelanę i różne bibeloty. Po trochu, na weekendowych
pchlich targach. Nie miałem w tym kierunku żadnych ambicji,
okazało się jednak, że jestem całkiem niezłym handlarzem. Wkrótce
przyjaciele i znajomi zaczęli mi wstawiać różne graty w komis,
żebym je sprzedał. I ani się obejrzałem, jak zabrakło mi miejsca w
garażu, więc musiałem wynająć ten budynek.
Pokręcił głową i zachichotał.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin