Adler Elizabeth- Wszystko albo nic.doc

(1186 KB) Pobierz
Adler Elizabeth

 

Adler Elizabeth

 

 

Wszystko Albo Nic

 

 

Prywatny detektyw Al Giraud siedział w barze hotelu „Ritz-Carlton”w Laguna Niguel. Pogryzał miniaturowe precle, pił ciemne piwo i snuł rozważania nad sprawami tego świata. Przede wszystkim myślał o tym, że musi okazać silną wolę i nie poddać się chęci zapalenia papierosa, chociaż cze kanie na zawsze spóźnioną kobietę jego życia bardzo mu się dłużyło.

Ostatniego papierosa wypalił dziewięć miesięcy temu. Dość, by zdążyła się narodzić nowiutka paczka cameli, pomyślał z rezygnacją, chrupiąc następnego precla. A wszystko przez Marlę. Jak to się stało, że wywiera taki wpływ na jego życie? Spojrzał na swoje ubranie: stare, wypłowiałe dżinsy, kraciasta koszula z krótkimi rękawami, znoszone buty i pasek z wężowej

skórki z niemal antyczną srebrną klamrą ze stającym dęba mustangiem.

Klamrę kupił dawno temu w rodzinnym Nowym Orleanie. Uśmiechnął się. Przynajmniej na razie Marla nie kazała mu zmienić stylu ubierania. Al przeszedł długą drogę, zanim został prywatnym detektywem. O wiele mniej by się męczył, gdyby został przestępcą.

Jego matka wychowywała sześciu synów w gorszej dzielnicy miasta. Ale jakoś udało jej się uchronić ich przed kłopotami. Al nigdy nie potrafił zrozumieć, jak tego dokonała. Tacy chłopcy jak on niemal nieuchronnie dryfowali ku „łatwemu życiu”, którym kusili kumpIe. Al miał kilka zatargów z prawem, jednak zdołał skończyć szkołę średnią. Zaraz potem poszedł do pracy, żeby pomóc rodzinie. I właśnie wtedy jeden z jego braci został zastrzelony na autostradzie z jadącego samochodu. Al chciał zabić faceta, który to zrobił. Ból

domagał się zemsty. Ale matka go powstrzymała.

— Synu, ze zsumowania dwóch złych rzeczy nigdy nie powstanie jedna dobra — powiedziała przez łzy. — Daj temu spokój i postaraj się zrobić coś dobrego.

Jedynym sposobem, jaki przychodził Alowi do głowy, było zostać pastorem albo policjantem. Znacznie bardziej odpowiadała mu rola policjanta. Był silny, mocno zbudowany i ambitny. Miał spryt ulicznika i zżerała go złość. Umiał się odgryzać i odpowiadać ciosem. Awansował do wydziału zabójstw, ożenił się i rozwiódł.

Nadszedł dzień, kiedy miał dosyć życia policjanta: nie kończących się godzin pracy, udziału w awanturach, ciągłego oglądania najgorszej str0- ny życia, tragedii i rozpaczy. Przeszedł na wcześniejszą emeryturę, spakował skromny dobytek do worka, urządził pożegnalne przyjęcie dla swoich braci i ich żon, ucałował matkę i wyjechał do Los Angeles, „krainy możliwości”.

Wynajął biuro na drugim piętrze budynku przy Sunset. Na szklanych drzwiach widniała tabliczka z wypisanym złotymi literami jego nazwiskiem, słowami PRYWATNY DETEKTYWi dopiskiem drobnym drukiem: „Dyskrecia gwarantowana”. Z balkonu, z którego zwieszały się purpurowe bugenwille, mógł obserwować ożywiony ruch uliczny: sprytnych biznesmenów, transwestytów, prostytutki, elegancików ze wschodnich stanów i piękne kalifornijskie dziewczyny.

Nawiązał kontakty w komendach policji, w prokuraturze, kilku kancelariach prawniczych i praca zaczęła się toczyć swoim trybem: rozwody, malwersacje, oszustwa, kobiety podejrzewające mężów o zdradę, mężczyźni, którzy chcieli wiedzieć, czy są śledzeni i kto zamierza ich zabić. Potem miał szczęście ze sprawą polityka oskarżonego o próbę zabicia żony. Zdołał udowodnić, że wyliczenie czasu się nie zgadza i polityk się wybronił. Od tamtej pory klienci napływali bez ustanku.

Praca była ryzykowna, często niebezpieczna, ale Al od dziecka znał życie ulicy i zadawał się z takimi ludźmi, jakich teraz śledził. Do chwili, kiedy zabito jego brata, uważał ich nawet za przyjaciół. Potem jednak przeszedł na drugą stronę.

Ciężko pracował dla swoich klientów. Jedni byli winni, inni nie. On wykonywał swoją robotę i przedstawiał dowody.

Mieszkał sam w niewielkim domu na Hollywood Hilis, ale często bywał w apartamencie na Wilshire Bouleyard, u kobiety, którą kochał. Marla Cwitowitz była blondynką około trzydziestki, elegancką, seksowną, przystojną. Wyglądała jak aktorka filmowa, a wykładała prawo na Pepperdine.

Poznali się na wielkim hollywoodzkim przyjęciu, wydanym dla uczczenia uniewinniaj qego wyroku w procesie znanego aktora oskarżonego o uduszenie byłej dziewczyny. Al prześledził przeszłość aktora i zamordowanej. Uparty jak Sherlock Holmes, pojechał do ich rodzinnych miast. Dowiedział się wszystkiego, co było można. W rejestrach są4owych natknął się na wyrok przeciw ojczymowi dziewczyny, który ją gwałcił, gdy była dzieckiem. Zdobył

również dowód, że ojczym przebywał w Los Angeles w noc morderstwa i znalazł świadka, który twierdził, że facet był chorobliwie zazdrosny.

Obrona podjęła ten wątek i posiekała na strzępy argumenty prokuratora, wykazując, że zbrodnię popełnił ojczym. Wobec takich dowodów, przysięgli bez wahania uniewinnili aktora.

Al miał być gwiazdą przyj ęcia. Na tę okazję do wytartych dżinsów i koszuli w kratkę włożył marynarkę, ale itak czuł się niezręcznie w marmurowym pałaću filmowego królestwa.

Stał przy oknie i przyglądał się pięknie oświetlonym fontannom i wy- pielęgnowanym tarasowym ogrodom. Przytulał czule drugą już szklaneczkę wysokogatunkowej whisky i zastanawiał się,jak szybko będzie mógł stąd wyjść, kiedy zza pleców usłyszał aksamitny głos:

— Cześć!

Odwrócił się i zobaczył najbardziej uroczą kobietę, jaką kiedykolwiek miał okazję widzieć.

— Czekałam, żeby mnie ktoś przedstawił, ale nie miałam szczęścia, więc przedstawię się sama. Jestem Marla Cwitowitz, wykładam prawo na Pepperdine. Przedtem pracowałam w biurze prokuratora okręgowego. Jestem pańską wielbicielką.

Ubrana była w czerwoną, głęboko wydekoltowaną sukienkę. Niska, szczupła, seksowna i—jeżeli się nie mylił — bogata. Złociste, opadające na ramiona włosy zakołysały się łagodnie, gdy przechyliła głowę i przyglądała mu się wesołymi szarozielonymi oczami. Usta miała wprost cudowne, pełne i miękkie.

- Co? Zdałam egzamin?

Al uświadomił sobie, że niegrzecznie się na nią gapi.

— Przepraszam, zaskoczyła mnie pani. — Wyciągnął rękę. Objęła ją obiema dłońmi.

— Pan mnie również — szepnęła.

Od tego czasu było im ze sobą wspaniale. Czasem tylko się sprzeczali, gdy ona powtarzała z uporem się, że chce zostać jego partnerką w pracy. Myśl o Marli jako prywatnym detektywie bawiła go. Nikt nie potraktowałby jej poważnie. Była zbyt cudowna, a poza tym urodziła się we właściwej dzielnicy. Bogaci rodzice, najlepsze szkoły. Na pewno nie wychowywała się na ulicy. Chociaż przez kilka lat pracowała w biurze prokuratora okręgowego, a tam chcąc nie chcąc człowiek poznaje najgorsze strony życia, Al wolał trzymać ją z daleka od tego wszystkiego.

— Do licha, co ty we nmie widzisz? Jestem niedouczonym byłym gliną, detektywem za trzy grosze. Co może we mnie widzieć kobieta taka jak ty? - spytał jąktóregoś wieczoru, gdy skończyli się kochać.

Marla westchnęła i spojrzała na niego w zamyśleniu.

7

Ostre rysy twarzy, nastroszone czarne brwi, głęboko osadzone, przenildiwe niebieskie oczy, stanowczy podbródek. Typowy detektyw z komiksów. Dać mu kapelusz i krawat, a będziecie mieć Dicka Tracy. W koszuli w kratkę i dżinsach mógł wejść do każdego taniego baru. W garniturze mógłby się starać o pracę w biurze.

Kameleon, pomyślała Marla.

— Podniecasz mnie szepnęła, całując go w ucho. — Jesteś inny. Jesteś moim całkowitym przeciwieństwem. Ja się zajmuję teoria, a ty praktyką. Lubię kontrasty i chcę ci pomóc.

— Pomóc mi? — powtórzył zdumiony.

— No wiesz, rozwiązywać sprawy. Uważam, że byłabym w tym calkiern dobra.

Popatrzył na nią podejrzliwie.

Marla, są łatwiejsze sposoby na zdobycie pracy niż sypianie z facetem. Uśmiechnęła się.

— Poza tym — szepnęła, gryząc go lekko w wargę — tak dobrze się z tobą bawię z łóżku...

Jeśli o niego chodziło, Marla mogłaby dostać każdą pracę, jakiej by

pragnęła.

 

 

Rozdział II

 

 

 

 

AI przyglądał się doświadczonym bkiem byłego policjanta facetowi, który siedział przy stoliku naprzeciwko niego w barze hotelu „Ritz” w Laguna Niguel. Facet czytał „Timesa”, sączył Krwawą Mary i pogryzał łodygę selera. Al zazdrościł mu tego selera. Mocno burczało mu już w brzuchu i miał dosyć precli. Dlaczego Marla zawsze musi się spóźniać? Planowali wczesną kolację.

Facet spojrzał w kierunku drzwi, potem na zegarek i wrócił do lektury. Najwyraźniej też na kogoś czekał.

Al założyłby się, że chodzi o kobietę. Z kim innym mężczyzna mógłby się umówić o takiej porze? Pijąc powoli piwo, szacował ubranie tamtego: konserwatywny, szary garnitur biznesmena, elegancka biała koszula, niebieski jedwabny krawat. Buty wypolerowane do połysku, kręcone ciemne włosy pórządnie uczesane, twarz świeżo ogolona. Przystojny gość. Na kogo może czekać? Nosi obrączkę, ale nie wygląda jak mężczyzna czekający na żonę... Nie jest wystarczaj ąpo znudzony. Pewnie umówił się ze swoją dziewczyną.

Żeby zabić czas, Al zgadywał, jak wygiąda ta kobieta. Wysoka, ciemnowłosa, seksowna? Albo może nieduża Kalifornijka blondynka okrąglutka i banalna? Długonogi rudzielec? Azjatycka piękność?

Właśnie zdecydował, że prawdopodobnie to ostatnie, gdy zobaczył idącą w jego kierunku Marlę. Wszystkie głowy odwróciły się, a z wszystkich męskich piersi wyrwało się westchnienie zachwytu.

Marla mogła wyglądać na kogo tylko chciała. „Kameleon”, mawiał Al z sardonicznym uśmiechem, za który miała czasami ochotę dać mu kuksańca.

Po swoich rodzicach, imigrantach z Europy, Marla odziedziczyła wydatne kości policzkowe i gęste jasne włosy. Przypominała trochę Grace Kelly, trochę Madonnę, i z upodobaniem wcielała się w różne role: pedantycznej wykładowczyni prawa w ciemnym kostiumie, nie za krótkiej spódniczce, złotym łańcuszku na szyi, na koturnach; kalifornijskiej dziewczyny w obcisłych lycrach i znoszonych tenisówkach; damy z towarzystwa, w eleganckiej koronkowej sukni; dziewczyny uwielbiającej przyjęcia, w krótkiej sukience od Versace. Jedyna rola, jakiej Marla nie mogła grać, to rola kogoś, kogo nikt nie zauważa. Nawet w porozciąganym podkoszulku i starych pantoflach, z włosami niedbale związanymi z tyłu i nieumalowana zwracała powszechną uwagę.

— To przez to, jak się poruszasz — mówił z rezygnacją Al. — A poza tym lubisz flirtować.

Miał rację i Marla o tym wiedziała. Flirtowanie było jej sposobem na życie, najulubieńszą rozrywką. Nie potraflła mu się oprzeć. Flirt rozjaśniał jej dni, wywoływał uśmiech.

Al wstał, żeby pocałować ją w policzek, ale Marli to nie wystarczyło. Zarzuciła mu ręce na szyję i namiętnie pocałowała w usta.

— Cześć, kochanie — powiedziała, odsuwając się odrobinę. Jej szarozielone oczy uśmiechały się. Wyglądała jak psotny kot.

— Wiesz, że nie lubię publicznych przedstawień — powiedział, zdejmując jej ręce z karku i uprzejmie czekając, aż usiądzie.

Marla westchnęła tak gwałtownie, że aż zafalowały jej piersi pod wydekoltowana, jedwabną bluzką.

— Kto uwierzy, że w łóżku jesteś taki szalony? — Wypiła łyk jego piwa i zaczęła beztrosko chrupać precel.

— Nikt inny nie musi o tym wiedzieć.

— To dobrze, bo mogłabym podejrzewać, że masz kogoś.

Pochylił się i pocałował ją w ucho.

— Marlo, nie ma żadnej innej kobiety. Nie mam czasu, nie mówiąc już o siłach. Zapominasz, że skończyłem aż czterdzieści pięć lat...

— To wiosna życia — weszła mu w słowo, ale spojrzenie Ala powędrowało gdzieś ponad jej lewym ramieniem. Szybko się odwróciła.

Młoda kobieta, którą się zainteresował, była wysoka, miała długie, proste, jasne włosy, kalifornijską opaleniznę. Wyglądała zdecydowanie atrakcyjnie w kremowej jedwabnej sukience i złotych sandałkach na wysokich obcasach.

9

Pod pachą trzymała aktówkę i wymieniała uścisk dłoni mawiamy o interesach. — Wpatrując się w niego, przechyliła głowę na ra

z mężczyzną przy stoliku. Nie nosiła obrączki, lecz złoty pierścionek

w kształcie zwiniętego węża z oczami z brylancików, włożony na trzeci palec prawej ręki. Pierścionek wyglądał na kosztowny i Al przez chwilę się

zastanawiał, skąd go wzięła.

— Giraud, dlaczego ciągle oglądasz się za blondynkami? — poskarżyła sią Marla, obserwując tamtą parę.

— Z ciekawości. Czekając na ciebie, robiłem zakłady, na kogo on czeka: na żonę czy na kochankę.

No i co? Wygrałeś?

Ciemnoniebieskie oczy Ala spojrzały znów na Marlę. Uśmiechnął się.

— Zaasekurowałem się na obie strony.

— Zawsze to robisz, prawda?

Roześmiał się, skinął na kelnera i zamówił dla Marli martini z wódką.

— I proszę przynieść więcej precli — dodała Marla, biorąc ostatni ze srebrnej tacy, po czym spytała Ala: — Czy zgadywałeś też, kim jest z zawodu? — Zebrała językiem okruszki z warg.

— Nie powinnaś tego robić w miejscach publicznych. To nieprzyzwoite. Wyobraź sobie, że do dziś tego nie wiedziałam. — Uśmiechnęła się do

niego radośnie. — A wracając do niej, jest agentką handlu nieruchomościami.

— Jak to odkryłaś?

— Aktówka, sposób, w jaki podaje rękę. Dałabym głowę, że to ich pierwsze spotkanie. Poza tym wygiąda jak kalifornijska pośredniczka: trochę kobieta z towarzystwa, trochę kobieta interesu, idealny złoty środek. Założyłabym się, że teraz pokazuje mu zdjęcia nieruchomości.

Kelner podał martini. Marla pociągnęła łyk, przewracając oczami z rozkoszy.

— Powinieneś częściej mnie tu zapraszać. Podoba mi się ten bar. — Popatrzyła na luksusowe meble, marniurowąpodłogę, wschodnie dywany, okno, z którego widać było ocean. — Mogłabym tu nawet zamieszkać.

— Nie stać mnie na to.

— Gdybym była twoją partnerką, szybko byś się dorobił.

Kobieta interesu! — parsknął rozbawiony. Marla ciągle usiłowała mu wmówić, że byłaby doskonałym prywatnym detektywem.

— Taki jesteś pewny, ale mnie me wypróbowałeś. Zajęłabym się księgowością. Twoje honoraria rosną powinieneś żądać też procentu.

— Od czego?

Uśmiechnęła się i znów łyknęła martini.

— Od wszystkiego, co uda mi się zdobyć. Wejdź ze mną w spółkę, to też będziesz jeździł mercedesem.

— Po moim trupie.

— O nie. — Pochyliła się nad stolikiem i wzięła go za ręce. — Szaleję za tobą. — szepnęła. — Zabierz mnie na kolację, apotem do łóżka. Tam poroz

mię.

Al wziął głęboki oddech, by uspokoić zbyt szybki puls.

— Skończ martini i idziemy.

Wychodząc z baru, popatrzyli jeszcze na parę przy tamtym stoliku. Blondynka mówiła coś z ożywieniem, gestykulując energicznie, a mężczyzna przeglądał zdjęcia rozrzucone na blacie.

— Obrzydliwy pierścionek — zauważyła Marla. — Ale zgadłam, kim jest, prawda?

Podniosła rękę, a Al przybił piątkę.

— Doskonale, mała. Idziemy coś zjeść.

Steye Mallard był chyba jedynym mężczyznąw barze, który nie odprowadził spojrzeniem Marli aż do drzwi. Jego uwagę pochłaniały zdjęcia domów i opowiadanie Laurie Martin o zaletach każdego z nich.

Był bliski rozpaczy. Miał trzydzieści dziewięć lat, od siedmiu pracował w południowokalifornijskiej firmie elektronicznej. Teraz przeniesiono go z Los Angeles do San Diego. Musiał zamieszkać w hotelu. Bardzo tęsknił do swojej żony Vickie i dwóch córeczek, które miały zostać w ich podmiejskim domu w dolinie San Fernando aż do końca roku szkolnego, no i dopóki on nie znajdzie czegoś odpowiedniego. Na razie nic dobrego się nie trafiło.

Laurie Martin była jego ostatnią nadzieją. W lokalnej gazecie zobaczył jej zdjęcie i fotografię pewnego domu, który mógłby wchodzić w grę. Cena nie przekraczała jego możliwości, na zdjęciu było widać ocean, a dom znajdował się w nadbrzeżnym miasteczku, kilka kilometrów od San Diego. Spodobał mu się. Podobała mu się nadbrzeżna promenada, fale rozbijające się o skały, czysta plaża, wysadzone drzewami ulice i specyficzna atmosfera małego miasteczka. To byłoby dobre miejsce dla dziewczynek. Ze znużeniem przejechał ręką po brązowych włosach. Ten dom jest najlepszy ze wszystkich. Miał nadzieję, że będzie go na niego stać. W Lagunie posiadłości były drogie.

Laurie Martin przyglądała się zmęczonemu klientowi przez różowe szkła okularów. Był przystojny, me za wysoki, szczupły, miał ładne, ciemne oczy. Nie znosiła mężczyzn z wielkim brzuchem i workami pod oczami. Zgarnęła pasmo jasnych włosów z czoła i posłała mu uśmiech, który rozjaśnił jej trójkątną, kocią twarz.

Do twarzy jej z uśmiechem, pomyślał Steye. Uświadomił sobie nagle, że siedzi w towarzystwie naprawdę ładnej kobiety.

— Przepraszam — powiedział. — Tak się zająłem domem, że zapomniałem spytać, czy ma pani ochotę czegoś się napić.

11

Wsunęła okulary we włosy, poprawiła loki palcami o pociągniętych lakierem paznokciach.

— To był długi i męczący dzień. — Spoj rzała na zegarek. — Chętnie, jeżeli ma pan czas.

— O tak. Jak już pani wspomniałem, jestem w tym mieście sam.

— Dobrze. Wobec tego poproszę martini. — Gdy wołał kelnera, Lamie pomyślała, że przy tym kliencie zbytnio się nie napracuje. Na pewno znajdzie jakiś dom, który mu się spodoba. Jednym problemem będzie cena.

 

 

 

Rozdział III

 

 

 

 

Tydzień później Marla wracała z „Rancho La Puerta”, uzdrowiska w meksykańskiej miejscowości Tecate. Jeździła tam, kiedy tylko miała czas, aby „odzyskać wewnętrzną równowagę”, jak tłumaczyła Alowi.

Przez trzy dni intensywnie ćwiczyła. Wspinała się na szczyt Kuchumaa wcześnie rano, by uniknąć południowego upału, zjakiego znana jest Baja. Tam siadała w pozycji lotosu, z oczami chłonymi piękno oświetlonego słońcem chaparralu, umysłem wolnym od zbędnych myśli i oddychała czystym powietrzem. Spędzała tak godzinę, apotem zbiegała na dół i wskakiwała do basenu. Aerobik, gimnastyka, bicze wodne, przebieżka albo piłka wodna. Sałatka z zieleniny zerwanej w ogrodzie. Drzemka. Leniwa chwila w hamaku z książką czasami po południu joga. I specjńlny zabieg, masaż całego ciała. Czuła się po Mm rozluźniona jak śpiący kociak, zdolna tylko do zjedzenia kolacji i pójścia do łóżka, gdzie przy odrobinie szczęścia śniła o Mu Giraudzie.

Po trzech dniach była gotowa do powrotu. Do spotkania z Alem i wszystkim, co mógł jej zaoferować.

Uśmiechnęła się, mijaj wielkim, srebrzystym mercedesem S500 przejście graniczne niedaleko Tijuany. Spotkają się w hotelu „La Valencia” w La Jolla i tam zostaną na noc. Nie mogła się już doczekać.

Tym razem Al się spóźnił. Marla wynajęła pokój, rozpakowała się, wzięła prysznic i wyszła na balkon. Właśnie zaczęła się na dobre niecierpliwić, gdy zadzwonił telefon.

— Ty draniu, gdzie jesteś? — Od razu przeszła do rzeczy.

— Marla, wiesz, jak to jest. Zasiedziałem się z chłopakami na torze wyścigowym w Del Mar. Miałem kilka wygranych i musieliśmy zaczekać do ostatniego biegu.

— Hm. — Jej noga w czerwonym zamszowym pantofelku stukała niecierpliwie w podłogę. — Więc konie są u ciebie na pierwszym miejscu?

— Nigdy w życiu! Posłuchaj, to była siwa klacz i zgarnąłem za nią trochę forsy.

— No i dobrze, bo słono za to zapłacisz.

— Kochanie, podaj tylko cenę. Będę u ciebie za pół godziny.

— Znajdziesz mnie w kawiarni na tarasie.

Niech go szlag! Ona musiała przyjechać aż z Tecate i zjawiła się na

czas. Tyle że Al uwielbiał konie. Westchnęła na myśl, że musi przyjmować go takim, jakim jest, z dobrymi i złymi stronami. Ale półtorej godziny spóźnienia? Zle będzie, gdy go dopadnie.

Siedziała na tarasie, popijając martini z wódką. Nagle jej wzrok padł na tę samą parę, którą już kiedyś widziała: mężczyzna i blondynka z agencji nieruchomości. Siedzieli kilka stolików dalej, tak jak poprzednim razem, tyle że dziś było widać, że się znają.

Marla przyglądała im się mad oprawki okularów. Blondynka nie popi

sała się gustem, ale jej ubranie było drogie i bardziej szykowne niż biurowy kostium, który miała podczas pierwszego spotkania. Bluzka z jasnoniebieskiej koronki, króciutka spódniczka, ukazująca całkiem niezłe nogi. Wszystko zanadto obcisłe. Mężczyźnie chyba się to podobało, bo nie spuszczał z niej wzroku. Marla była pewna, że nie rozmawiają o interesach. Zamiast zdjęć domów na stoliku stały dwa kieliszki z szampanem. Ciekawe, czy on już kupił dom i teraz oblewają transakcję. Jeżeli tak, nie wyglądał na szczęśliwego. Pewnie myśli o spłacie kredytu za dom.

Uśmiechnęła się widząc, że Al zmierza w jej stronę. Galopuje to lepsze określenie, pomyślała. Miał ten nieprawdopodobnie seksowny, posuwisty, kowbojski chód. To była pierwsza rzecz, jaką zauważyła podczas przyjęcia, na którym się pomali. To i wysmukłe, twarde ciało, a także całkowitą obojętność na roztaczający się wokół blichtr. Pomyślała wtedy, co za niezależny mężczyzna. I tow takim miejscu. Intrygujące. Teraz na sam jego widok poczuła słabość w kolanach.

Ubrała się na biało, żeby podkreślić nowo nabytą w Tecate opaleniznę: w jedwabną spódniczkę midi i top z lekkiego jak wietrzyk szyfonu, wahlowany w bladozielone motyle, który przylegał do jej smukłej talii i podkreślał krągłość piersi. Al od razu pożałował, że się spóźnił. Chociaż... z zachwytem będzie patrzył, jak się złości. Uwielbiał ten błysk oburzenia w jej oczach.

— Bękart — przywitała go.

Wzruszył ramionami i uśmiechnął się.

— Ach, skarbie, mama nie byłaby zadowolona, gdyby to usłyszała.

Uniosła twarz do pocałunku.

— Nie miałam okazji poznać twojej mamy.

— Więc ta przyjemność jeszcze przed tobą

— Poważnie? — spojrzała na niego z ciekawością.

13

— Tak. Moja mama jest naprawdę kimś. Sama wychowała sześciu synów i wjakiś sposób udało jej się zaszczepić w nas zasady moralne, chociaż uważam, że ze mną poszło jej łatwo.

— Mężczyzna, który uwielbia swojąmatkę. — Czule uścisnęła jego rękę.

— Nic dziwnego, że tak cię kocham.

Kochasz mnie? A już myślałem, że łączy nas tylko chemia ciał. — Podniosła jego rękę do ust i złapała zębami. Roześmiał się. — Och. No już, już. Zartowałem.

— Więc powiedz mi, wielki prywatny detektywie, czy naszą wspaniałą agentkę nieruchomości i tego nieszczęsnego głupka łączy seks czy też zwykły interes. On wygiąda tak, jakby właśnie doszedł do wniosku, że za dużo zapłacił za dom.

Al rzucił okiem na parę pizy tamtym stoliku.

— Czyżby nas śledzili? — spytał zdumiony.

— Prawdopodobnie na nasz widok zaczęli się zastanawiać się nad tym samym. Może powinniśmy powiedzieć im „cześć”? Czuję się tak, jakbym ich znała.

Al patrzył zamyślony. Zajęci rozmow nie zwracali uwagi na otoczenie. Chociaż był to raczej monolog kobiety. Mówiła z ożywieniem, uśmiechała się, gestykulowała, krzyżowała i prostowała swoje całkiem niezłe nogi.

— Nie. Ona urządza prawdziwe przedstawienie na jego cześć. Nie potrzebująnas.

— Myślisz, że jest nią zainteresowany?

Na pewno. Facet wyglą4a tak, jakby właśnie połknął dawkę bobrowego tłuszczu zamiast szampana.

— Bobrowego tłuszczu? — zdziwiła się Marla.

— Jeden ze staroświeckich środków mojej mamy — roześmiał się Al. — Lekarstwo na każdą chorobę. Często je nam aplikowała, gdy byliśmy dziećmi.

— Wolę sobie tego nie wyobrażać. — Marla wzruszyła ramionami. — Obchodzi mnie tylko to, gdzie zabierzesz mnie na kolację. Zanim odpowiesz, przypominam, że ten wieczór będzie cię drogo kosztował.

Al wyjął z kieszeni plik banknotów i przejechał po nich kciukiem.

— Dla mojej dziewczyny wszystko, co najlepsze.

— Najlepsząrzeczą byłoby partnerstwo.

— Zartujesz? — Śmiał się, gdy schodzili z tarasu. Pozostawiali znaną z widzenia parę przy rozmyślaniach nad zbyt drogim domem, który, jak im się wydawało, mężczyzna właśnie kupił.

14

Mylili się. Steye Mallard nie kupił domu. Laane pokazała mu kilkanaście posesji, ale żadna mu się nie podobała. Dzisiejszego popołudnia miał spotkanie w interesach, które przeciągnęło się do późna. Doszedł do wniosku, że powrót do domu, do Los Angeles, w godzinach wieczornego szczytu nie ma sensu i pod wpływem impulsu zadzwonił do Laane, żeby zaprosićjąna kolację. Nie po raz pierwszy umawiali się na wieczór. Steye mógł oglądać domy dopiero po pracy, a potem wolał wpaść do restauracji na kawę i posiłek wjej towarzystwie, niż jeść w samotności. Poza tym Laurie była naprawdę atrakcyjną kobietą. Pokazał jej zdjęcia córek i Lawie zachwyciła się nimi. Ona pokazała mu fotografię swojego psa, małego czarnego kundelka z jednym uchem podniesionym, a drugim klapniętym, noszącego czerwoną apaszkę.

— Nazywa się Clyde - powiedziała, uśmiechając się czule do fotografii. - To prawdziwy łobuz. Uwielbiam go.

— Miła z nas para — roześmiał się Steye. — Oboje lubimy dzieci i psy. Laurie śmiała się razem z nim. Jeszcze nie doprowadziła do transakcji, ale była na dobrej drodze. Może była też na dobrej drodze, jeśli chodzi o tego mężczyznę. Z uśmiechem w niebieskich oczach podniosła kieliszek z szampanem.

— Za cudowny dom, który dla ciebie znajdę! — Leciutko stuknęła wje- go kieliszek. — I za to, by czekało nas wiele jeszcze takich wieczorów jak ten. — Widza; jego zaskoczenie, uśmiechnęła się nieśmiało. — Chciałam powiedzieć, że to miło, gdy się nawiąże przyjaźń z klientem. Zapewniam cię, że to się zdana bardzo rzadko. Musisz też wiedzieć, że nie przyjęłabym zaproszenia od każdego mężczyzny, któremu pokazuję domy.

Steye też się uśmiechnął.

— A więc, Laurie, dziękuję, że uratowałaś mnie od spędzenia jeszcze jednego wieczoru w samotności.

— Cieszę się, że jesteś zadowolony.

Oparła łokcie na stole i pochyliła się ku niemu. Steye nie mógł nic na to poradzić, że widzi zarys jej piersi pod błękitną koronką, która rozchyliła się uwodzicielsko. Pomyślał, że Lawie Martin jest kobietą intrygującą i skomplikowaną: czasami zachowuje się oschle i profesjonalnie, a czasami ujawnia swój seksowny urok, który działał na niego nieprawdopodobnie mocno. Jej oczy płonęły nieposkromioną energią.

— Może przy następnym domu będę miał więcej szczęścia — powie- dział Steye.

— Na pewno. Nie opuszczę cię, póki nie znajdziesz czegoś odpowiedniego — odrzekła.

Spojrzała mu w oczy i Steye poczuł, że robi mu się gorąco. Pomyślał o żonie, która teraz je kolację z dziećmi w Burger Kingu, i miał wrażenie, że Vickie znajduje się o lata świetlne stąd.

 

 

 

Rozdział IV

 

 

 

 

Minęły dwa tygodnie.

Marla siedziała w wannie, zanurzona w wodzie aż po uszy. Do wody dolała płynu do kąpieli, na obrzeżu wanny postawiła pasującą do niego zapachem aromatyczną świecę. W jasnych włosach miała wałki, a twarz pokrywała zamykająca pory zielona maseczka. Miała wrażenie, że maseczka trzyma jej twarz jak imadło. Gdyby nie pewność, że takie zabiegi poprawiająwygląd, nie zawracałaby sobie nimi głowy. Czuła się tak, jakby zaraz miała umrzeć.

To był dzień na „mycie włosów”. Uważała, że jeden wieczór w tygodniu musi poświęcić na pielęgnację urody. Były to również wieczory, kiedy lubiła chodzić w szlafroku i starych nocnych kapciach z pyszczkami królika. Miała je od czasów, gdy była czternastoletnią dziewczynką, i nigdy się z nimi nie rozstanie. Doskonale pasowały do wałków we włosach i przypominały jej o piżamowych przyjęciach i dziewczęcych ploteczkach. Tyle że w tamtych czasach piła mleczne koktajle, a teraz, niestety, martini z wódką.

Tak czy owak, wieczór spędzała miło i będzie wyglądała tak, że Al Giraud pęknie ze szczęścia, gdy ją zobaczy. Już dzwonił kilka razy, żeby powiedzieć, że: a) tęskni za niaj b) jest na drinku z klientem w „,Chateau Marmont”; c) idzie na kolację do „Mr. Chow” i czy ona jest pewna, że nie może się z nim wybrać i d) że zmienił zdanie, bo samotna kolacja w „Mr. Chow” nie sprawi mu najmniejszej przyjemności, i jeśli Marla chce się do niego przyłączyć, to teraz jest w „La Scala Canon Driye” — lokalu w Beyerly HilIs, do którego jej rodzice chodzili lata temu.

Al lubił, by w samochodzie i w domu muzyka grzmiała na cały regulator, a Marla była telemaniczką. Miała telewizory we wszystkich pokojach, a także w łazience, bo zawsze obawiała się, że straci coś ciekawego, mimo że itak nie spodziewała się niezwykłych wiadomości. Ciągle ogla4ała strzelaniny, trzęsienia ziemi, powodzie, pożary, lawiny i zbrodnie na autostradzie, a także śluby słynnych ludzi, gwiazdy kina przybywające na premierę swoich filmów, i wysłuchiwała plotek. Teraz jej wzrok przykuła fotografia kobiety, wypełniająca cały ekran.

„Zaginionej Laurie Martin, agentki handlu nieruchomościami — mówił spiker —niewidziano od piątku. Gdy nie przyszła do pracy i nie można było się z nią skontaktować telefonicznie, jej szef powiadomił policję. Nie znaleziono również należąpego do niej złotego lexusa 400. Policja prosi o kontakt wszystkich, którzy widzieli tę kobietę lub jej samochód o tablicy rejestracyjnej LAURIEM. (Tu podano numer telefonu).

16

Lauric Martin widziano po raz ostatni w piątek po południu, gdy wyszła z biura na spotkanie z klientem, któremu miała pokazać dom. Policjanci, którzy pojechali pod tamten adres, zastali otwarte drzwi. Panna Martin byłajedyną osobą mającą klucz, więc wiadomo, że się tam pojawiła. Policja przesłuchuje obecnie klienta, z którym zaginiona się umówiła”.

Marla poderwała się tak gwałtownie, że na mannurową podłogę poleciały bryzgi piany. Wyskoczyła z wanny, okręciła się ręcznikiem i pobiegła do telefonu.

Al delektował się właśnie szpikowaną cielęciną ze spaghetti po bolońsku, dobrym, tradycyjnym włoskim jedzeniem, na jakie mężczyzna może sobie pozwolić tylko wtedy, gdy jest sam. Nagle odezwał się jego telefon komórkowy.

— Al Giraud, słucham powiedział, ogamięty poczuciem winy.

— Al! — zawołała Marla stłumionym głosem. Zapomniała zmyć maseczkę i jej usta były praktycznie zacementowane. — Słuchaj, to ona! W telewizji... zniknęła! To na pewno on...

Zrozumiał, że jego dziewczynajest bardzo podniecona, ale nic poza tym.

— Marla, uspokój się i powtórz wszystko od początku. I co ci jest? Mówisz, jakbyś miała drutowane szczęki.

— Do diabła, niewiele się pomyliłeś. Słuchaj, to jest w telewizji. Kobieta z agencji nieruchomości, ta, którą widzieliśmy w „Ritzu” i La Jolla. Pamiętasz? No więc zniknęła. Szuka jej policja i przesłuchują ostatniego klienta, z którym była umówiona, zanim zaginęła. Założę się, że to on!

Al przejechał palcami po włosach i w duchu aż jęknął. Prywatny detektyw Marla na tropie!

— Marla, właś...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin