Alfred Hitchcock - Tajemnica człowieka z blizną.doc

(468 KB) Pobierz

ALFRED HITCHCOCK

 

 

TAJEMNICA

CZŁOWIEKA Z BLIZNĄ

    

PRZYGODY TRZECH DETEKTYWÓW

    

     (Tłumacz: ANNA IWAŃSKA)

      

 

       Słowo wstępu Alfreda Hitchcocka

      

       Witajcie, miłośnicy tajemniczych historii. Z przyjemnością i dumą prezentuję najnowszą przygodę Trzech Detektywów. Rozwiązują oni zaskakującą i skomplikowaną sprawę, mającą międzynarodowe powiązania. Stykamy się tu z bandą terrorystów i napadem na bank, a osią intrygi jest niewidomy człowiek z blizną na twarzy.

       Więcej nie powiem, gdyż obawiam się, że mógłbym zdradzić zbyt wiele. Jeśli rozbudziłem Waszą ciekawość, zabierzcie się do czytania rozdziału pierwszego.

       Tym jednak, którzy być może stykają się z Trzema Detektywami po raz pierwszy, pragnę powiedzieć, że mieszkają oni w Rocky Beach, małym miasteczku na kalifornijskim wybrzeżu. Przywódcą zespołu jest Jupiter Jones, chłopiec obdarzony fotograficzną pamięcią i umysłem ścisłym jak stalowy potrzask. Żywi on wiarę w siebie, zadziwiającą u kogoś tak młodego. Pete Crenshaw, Drugi Detektyw, jest wysportowany, mocny i ostrożniejszy od Jupe'a. Bob Andrews zajmuje się dokumentacją i dokonuje poszukiwań w archiwach i bibliotekach, ale lubi przygody i chętnie wkracza do akcji jako detektyw.

       Reszty dowiecie się z książki. Bierzcie się do czytania - życzę dobrej zabawy!

      

       Alfred Hitchcock

      

      

 

       ROZDZIAŁ 1

     

      Niewidomy ucieka

      

       - Jeśli to się zaraz nie skończy, zacznę krzyczeć! - powiedziała kobieta w płaszczu przeciwdeszczowym.

       Poryw wiatru zawirował po Bulwarze Wilshire. Uderzył w parasolkę kobiety i wywinął ją na drugą stronę, po czym pomknął dalej, oblewając deszczem sklepowe witryny.

       Bob Andrews, który stał obok kobiety na przystanku autobusowym, myślał przez chwilę, że rzeczywiście zacznie ona krzyczeć. Wpatrywała się w swoją zniszczoną parasolkę, a potem spojrzała oskarżające na Boba, jakby to on był wszystkiemu winien. Wreszcie zupełnie nieoczekiwanie roześmiała się.

       - Niech to diabli - powiedziała i wrzuciła parasolkę do kosza na śmieci. - Musiałam się wybrać do Kalifornii akurat w czasie burzy!

       Usiadła na ławce obok tablicy z rozkładem jazdy.

       Bob, zziębnięty i przemoczony, drżał i kulił ramiona. Był to najbardziej deszczowy kwiecień, jaki pamiętał. Około szóstej w ten wielkanocny poniedziałek było nie tylko zimno, ale prawie ciemno z powodu burzy. Bob bez sprzeciwu poświęcił trochę czasu ze swych wiosennych wakacji na sprawunki, ale teraz czekanie na autobus dłużyło mu się bez końca.

       - O, idzie ten niewidomy - powiedziała kobieta na ławce.

       Bob spojrzał w głąb ulicy. Przez szum deszczu słyszał stukanie laski i brzęk podrzucanych w metalowym kubku monet.

       - Biedak - mówiła kobieta. - Często bywa ostatnio w tej okolicy. Zawsze mu coś daję.

       Zaczęła grzebać w portmonetce. Ślepiec podszedł bliżej i Bob zauważył, że jest chudy i utyka. Miał wysoko podniesiony kołnierz i nasuniętą głęboko na czoło czapkę. Nosił ciemne okulary, a do kurtki przypięta była okryta plastykiem kartka ze starannie wykaligrafowanym tekstem: “Jestem ślepy. Bóg wynagrodzi".

       - Wstrętny dzień - kobieta wstała i wrzuciła monetę do kubka niewidomego.

       - ...kuję! - powiedział. Jego biała laska stukał, wzdłuż, krawężnika, potem uderzyła w ławkę. Ostukiwał ją tam i z powrotem, wreszcie usiadł na niej.

       Bob i kobieta przypatrywali mu się chwilę, po czym odwrócili głowy i przenieśli wzrok na oświetlone okna banku po drugiej stronie ulicy.

       Właśnie kończono tam sprzątanie. Blaty kontuarów błyszczały, a krzesła były porządnie ustawione. Dwoje sprzątających - mężczyzna w kombinezonie, z długimi, rozczochranymi, siwymi włosami i niska tęga kobieta - stało przy drzwiach prowadzących z pomieszczeń bankowych do holu budynku biurowego.

       Z zaplecza nadszedł umundurowany strażnik z pękiem kluczy. Zamienił kilka słów ze sprzątaczami i otworzył im drzwi.

       Kiedy sprzątacze szli przez hol do windy, Bob spojrzał znowu na niewidomego. Spod czapki wystawały mu siwe włosy, a policzki pokrywał parodniowy zarost. Od szczęki po kość policzkową biegła brzydka, szeroka blizna. Wypadek, po którym stanowiła ponurą pamiątkę, musiał być okropny, pomyślał Bob. Zastanawiał się, czy w tym samym wypadku ów człowiek stracił także wzrok.

       Żebrak pochylił się wprzód, jakby zamierzał wstać. Na wpół uniesiony zahaczył nogą o laskę i zakołysał się w bok.

       - Och! - kobieta złapała go za ramię, żeby mu przywrócić równowagę.

       Metalowy kubek spadł i potoczył się po chodniku. Monety rozsypały się na wszystkie strony.

       - Moje pieniądze - zakrzyknął żebrak.

       - Wszystko pozbieramy! Niech się pan nie trudzi - powiedziała kobieta.

       Przykucnęła, żeby pozbierać monety z chodnika, a Bob wyławiał je z rynsztoka. Kobieta podniosła kubek, który potoczył się pod kosz na śmieci, i wrzuciła do niego zebrane monety.

       - Czy znalazła pani wszystko? - zapytał niewidomy. - Przez cały dzień tylko tyle uzbierałem.

       Bob dorzucił do kubka mokrą ćwierćdolarówkę i dwie dziesięciocentówki i powiedział:

       - Myślę, że nie przeoczyliśmy niczego.

       Kobieta wręczyła kubek niewidomemu, a ten wysypał monety na dłoń i przeliczył je palcami, mrucząc pod nosem.

      

       - Tak, wszystko w porządku - powiedział wreszcie.

       - Czy pan czeka na autobus? - zapytała go kobieta. - Zdaje się, że nadjeżdża.

       - Nie. Dziękuję pani. Mieszkam niedaleko.

       Bob spojrzał na drugą stronę ulicy. Sprzątacz wrócił do holu budynku biurowego. Stał przy drzwiach prowadzących do banku, potrząsając klamką. Z zaplecza nadchodził strażnik z kluczem. Otworzył drzwi i rozmawiali chwilę, po czym sprzątacz wszedł do pomieszczeń bankowych, Niewidomy wstał i ruszył przed siebie, stukając laską.

       - Biedak - powtórzyła kobieta. - Mam nadzieję, że nie musi iść daleko.

       Bob patrzył za wolno oddalającym się żebrakiem.

       - Och, coś mu wypadło - powiedziała kobieta.

       - Hej, panie! - zawołał Bob. Podbiegł i podniósł leżący na chodniku portfel.

       Niewidomy doszedł już do następnej przecznicy. Zatrzymał się przy krawężniku, wyznaczył drogę laską i zszedł na jezdnię. W tym momencie jego szczupłą sylwetkę oświetliły reflektory nadjeżdżającego trochę zbyt szybko samochodu. Hamując przed skrzyżowaniem, wpadł w poślizg na mokrej jezdni. Kobieta trwożliwie zapiszczała, Bob głośno krzyknął, zazgrzytały hamulce. Niewidomy skrętem ciała starał się uniknąć zderzenia z pędzącym na niego samochodem. Rozległ się huk i żebrak potoczył się po jezdni.

       Samochód stanął. Wyskoczył z niego kierowca. Bob i kobieta podbiegli do miejsca wypadku. Wszyscy troje znaleźli się równocześnie przy leżącym.

       Kierowca ukląkł przy nim i chciał go wziąć za rękę.

       - Nie! - Żebrak uderzył kierowcę pięścią. - Moje okulary! - krzyczał dziko.

       Kobieta podniosła je i podała żebrakowi. Były całe. Założył je i szukał po omacku laski.

       W świetle reflektorów samochodu Bob zobaczył, że kierowca jest młody i bardzo blady po przeżytym szoku. Podniósł laskę i włożył ją niewidomemu do ręki. Ten podniósł się wolno. Obracał głowę to w jedną, to w drugą stronę, jakby próbując z wielkim trudem się rozejrzeć. Wreszcie ruszył w boczną ulicę. Kulał i stękał z bólu.

       - Proszę pana, proszę poczekać - zawołał kierowca.

       - Powinniśmy wezwać policję - powiedziała kobieta. - On może być ranny!

       Niewidomy stukał laską, kulał, ale spiesznie niemal truchtem szedł dalej. Bob pobiegł, wołając, żeby się zatrzymał.

       Niewidomy znikł w wąskiej uliczce za rzędem sklepów. Bob poszedł za nim. Było tak ciemno, że wciąż się o coś potykał i musiał odnajdywać drogę wyciągniętymi rękami. Uliczka kończyła się małym podwórkiem. Nad tylnymi drzwiami przyległego budynku paliła się żarówka, oświetlając pojemnik na śmieci i kartonowe pudło, wolno rozmakające na deszczu. Bob dostrzegł drugą uliczkę, prowadzącą z powrotem na Wilshire, ale po żebraku nie było ani śladu. Przepadł!

      

      

 

      ROZDZIAŁ 2

      

       Zgubiony portfel

      

       - Nie był naprawdę ślepy - mówił Bob. - Jak mógł niewidomy umknąć tak szybko?

       Być może niewidomi są zdolni poruszać się szybko w znajomych sobie miejscach -powiedział Jupiter Jones. - Poza tym są, oczywiście, nawykli do odnajdywania drogi po omacku.

       Jupiter starannie dobierał słowa, co było jego charakterystyczną manierą

       Działo się to następnego rana. Bob spotkał się ze swoimi przyjaciółmi, Jupiterem i Pete'em Crenshawem w otwartej pracowni Jupe'a na terenie składu złomu Jonesa. Przestało padać. Ranek był czysty i świeży i chłopcy omawiali zdarzenie z poprzedniego wieczoru. Zgubiony przez żebraka portfel leżał na warsztacie Jupe'a.

       Nawet jeśli tylko udawał ślepca, to dlaczego uciekał? Zupełnie jakby się nas bał... - Bob urwał i zamyślił się chwilę. - Chyba zresztą nikt z nas nie zachował się rozsądnie. Pani, która ze mną czekała na przystanku, znikła, kiedy wróciłem. Przypuszczam, że nadjechał autobus i wsiadła do niego. Kierowca samochodu, który uderzył niewidomego, odjechał, gdy mu powiedziałem, że żebrak przepadł. A ja stałem jak idiota z tym portfelem, zamiast mu podać nazwisko niewidomego i swoje.

       - Byłeś w szoku - powiedział Jupiter. - W kryzysowej sytuacji ludzie często postępują nieracjonalnie.

       W trakcie rozmowy Jupe majstrował przy starym telewizorze, przywiezionym do składu tydzień temu przez wujka Tytusa. Wymienił popękane przewody i zrobił kilka poprawek wewnątrz aparatu. Ustawił go należycie na warsztacie i włączył do gniazdka. Z telewizora popłynął obiecujący szum.

       - Aha!

       - Twój kolejny wyczyn - powiedział z ironicznym podziwem Pete.

       - Zapewne tak - Jupe kręcił gałką telewizora.

       Chłopcy uśmiechnęli się. Jupiter był swego rodzaju geniuszem w umiejętności reperowania i konstruowania różności z kawałków złomu. Złożył trzy radyjka walkie-talkie, którymi wszyscy trzej posługiwali się z pożytkiem. Wyreperował starą prasę drukarską, stojącą w rogu pracowni. Jego też dziełem był peryskop, stanowiący część wyposażenia Kwatery Głównej, czyli starej przyczepy kempingowej ukrytej pod stertami złomu w pobliżu pracowni. O przyczepie tej wujek Tytus i ciocia Matylda dawno zapomnieli.

       Wuj i ciocia Jupitera wiedzieli o pasji Jupe'a, Boba i Pete'a do wykrywania przestępstw i o tym, że chłopcy nazwali się Trzema Detektywami. Nie zdawali sobie jednak sprawy, jak bogata była ich działalność. W przyczepie pełno było urządzeń pomocnych w pracy detektywów. Mieli tam małe laboratorium kryminalne z przyrządem do wykrywania odcisków palców i mikroskopem. Sami wywoływali zdjęcia w ciemni fotograficznej. W biurze znajdowała się też szafka zapełniona aktami spraw, jakie rozwiązali. Mieli nawet własny telefon, który opłacali pieniędzmi zarobionymi w składzie złomu.

       Teraz wszystko wskazywało na to, że wyposażenie Kwatery Głównej uzupełni telewizor. Stojący na warsztacie Jupe'a aparat wracał do życia. Obraz zamigotał i ustabilizował się.

       - ... państwu skrót porannych wiadomości - rozległ się głos spikera. Na ekranie pojawił się dziennikarz, życząc wszystkim dobrego dnia. Doniósł następnie, że sztorm na Oceanie Spokojnym minął Los Angeles i w południowej Kalifornii można oczekiwać kilku dni ładnej pogody.

       - Na wzgórzach za Malibu nastąpiło obsunięcie gruntu - mówił. - Mieszkańcy kanionu Big Tujunga porządkują swe posiadłości po wczorajszej powodzi.

       - A teraz kolej na lokalne informacje policyjne. Nasza ekipa znajduje się obecnie na miejscu dokonania śmiałego rabunku Kasy Oszczędnościowo-Pożyczkowej w Santa Monica. Złodzieje weszli do banku wczorajszego wieczora w przebraniu ekipy sprzątającej. Uwięzili strażnika bankowego w sali posiedzeń i czekali aż do rana na przybycie urzędników. Kiedy o ósmej czterdzieści pięć został zwolniony zegarowy zamek automatyczny, zmusili wiceprezesa banku, Samuela Hendersona, do otworzenia skarbca. Następnie uszli z łupem wysokości ćwierć miliona dolarów i z nie ustalonej wartości biżuterią zrabowaną ze skrytek sejfowych klientów banku. W południowym wydaniu dziennika poinformujemy państwa o dalszych szczegółach.

      

       - Masz! - Jupe wyłączył telewizor.

       - O rany, byłem akurat naprzeciw Kasy Oszczędnościowej w Santa Monica wczoraj wieczór! - wykrzyknął Bob. - Wtedy ten niewidomy... niewidomy...

       Bob urwał i zbladł.

       Musiałem widzieć jednego ze złodziei.

       Pete i Jupe patrzyli na niego wyczekująco.

       - Tak pewnie, że widziałem. Całe wnętrze banku było widoczne z przystanku. Widziałem, jak sprzątacze wyszli do holu i podeszli do windy. Potem mężczyzna, to znaczy sprzątacz, wrócił i zapukał, żeby mu strażnik otworzył.

       - Wrócił? - zapytał Jupe. - To był ten sam człowiek?

       - No, tak przypuszczam... przypuszczałem... - Bob zastanawiał się - Nie wiem. Niewidomy upuścił swój kubek, z którego wysypały się monety. Więc zbieraliśmy je z tą panią i oddaliśmy mu kubek z zawartością, potem zobaczyłem sprzątacza przy drzwiach banku.

       - Więc to mógł być inny człowiek - powiedział Jupe.

       Bob skinął głową.

       - Co za pomysł! - wykrzyknął Pete. - Sprzątacze kończą pracę i wjeżdżają windą na górę. Potem przychodzi ktoś przebrany za sprzątacza i puka do drzwi. Strażnik go wpuszcza i... bum! Strażnik ląduje zamknięty w pokoju na zapleczu, a bandyci buszują po banku jak u siebie w domu. Alarm nie działa. Mogą tylko siedzieć i czekać, aż przyjdą pracownicy.

       - No pewnie! Tak się to musiało stać - powiedział Bob.

       - Czy widziałeś, skąd przyszedł ten sprzątacz? - zapytał Jupe. - Czy wszedł do holu z windy, czy z ulicy?

       Bob potrząsnął głową.

       - Facet był już w holu, kiedy go zobaczyłem. Myślałem, że zjechał windą. Ale jeśli nie był jednym ze sprzątających w budynku, mógł wejść z ulicy.

       - Co otwiera interesującą możliwość rozważań - Jupiter wziął do ręki leżący na warsztacie portfel. - Powiedzmy, że ów człowiek wszedł z ulicy Ślepiec upuszcza swój kubek w momencie, gdy fałszywy sprzątacz zbliża się do drzwi budynku. Ty i kobieta schylacie się, żeby pozbierać rozsypane pieniądze. Każdy by tak postąpił. Jesteście zajęci i nie widzicie, jak złodziej wchodzi do holu. Czy to wam nasuwa jakieś przypuszczenia?

       Bob przełknął głośno ślinę.

       - Ślepiec ubezpieczał złodziei! Jupe oglądał portfel.

       - Bardzo ładny. Z miękkiej skóry i kupiony u Neimana-Marcusa. To jeden z najdroższych sklepów w mieście.

       - Nie zwróciłem na to uwagi - powiedział Bob. - Zajrzałem tylko do środka, czy nie ma tam numeru telefonu tego niewidomego, ale nie znalazłem.

       Jupe przejrzał zawartość portfela.

       - Karta kredytowa, dwadzieścia dolarów w gotówce, krótkoterminowe prawo jazdy. Po co ślepemu prawo jazdy?

       Bob kiwał głową.

       - Słusznie. Oczywiście udawał niewidomego. Wcale nie jest ślepy.

       - Hector Sebastian - czytał Jupiter z prawa jazdy - zamieszkały przy Mountain Avenue 1534.

       - Tam jest bardzo fajnie - powiedział Pete. - Może żebranie bardziej popłaca niż myślałem.

       - To nie musi być adres żebraka - zauważył Jupe. - Może jest kieszonkowcem i ukradł portfel. Albo go gdzieś znalazł. Bob, czy poszukałeś Hectora Sebastiana w książce telefonicznej?

       - Tak. Nie ma go tam. Jupiter wstał.

       - Być może mamy tu coś, co zainteresuje policję. Z drugiej strony upuszczenie przez żebraka portfela może nie mieć znaczenia. Podobnie jak fakt, że uciekał. Mountain Avenue jest zaraz na przedmieściach Rocky Beach. Przeprowadzimy małe doświadczenie, nim zdecydujemy, czy zawiadomić policję, zgoda?

       - Pewnie! - wykrzyknął Bob.

       Kilka minut później chłopcy wsiedli na rowery i skierowali się na szosę nadbrzeżną, którą pojechali na północ. W niecałe pół godziny minęli nadmorskie centrum handlowe i skręcili w Mountain Avenue.

       Była to wąska droga, która wspinała się zakosami w głąb lądu przez paręset metrów, po czym biegła równolegle do szosy nadbrzeżnej. Z szosy dobiegał warkot samochodów i ciężarówek, a poprzez rosnące wzdłuż lewej strony drogi drzewa widać było ocean. Po prawej wznosiły się stoki górskie, a ponad nimi czyste, błękitne niebo.

       - Nie wygląda na to, żeby ktoś tu mieszkał - zauważył Bob po ujechaniu sporego dystansu błotnistej i wyboistej drogi. - Nie widzę ani jednego domu. Czy nie sądzicie, że adres w prawie jazdy jest fałszywy?

       - Intryga się zagęszcza - powiedział Pete. - Ślepiec ma prawo jazdy w dodatku z fałszywym adresem.

       Droga opadła na dno zagłębienia, którym płynęła mała struga wody, po czym znów pięła się w górę. Na szczycie wzniesienia chłopcy zatrzymali się. Przed nimi rozciągało się bajoro brudnej, brunatnej wody, które pewnie wysychało w lecie. Po lewej, niemal na skraju błotnistego rozlewiska stał brzydki, przypominający stodołę budynek z mansardowymi oknami na piętrze. Do tonącego w błocie słupka przybity był szyld: “Górska Gospoda”

       - Gospoda? - zdziwił się Bob.

       Jupiter wyjął z kieszeni portfel i sprawdził adres w prawie jazdy.

       - Numer 1537. Ten sam jest na tej nowej skrzynce na listy przed frontem.

       Usłyszeli za sobą warkot samochodu. Usunęli się z drogi, żeby go przepuścić. Czerwone sportowe auto forsowało właśnie mały strumyk w zagłębieniu drogi. Za kierownicą siedział chudy mężczyzna o siwiejących włosach i pomarszczonej, smutnej twarzy. Minął ich, zdając się nie zauważać. Skręcił na błotnisty plac, który stanowił parking gospody, wysiadł z trudem i sięgnął do samochodu po laskę. Wolno wspiął się po zapadniętych stopniach i wszedł do zrujnowanego budynku. Rozklekotane drzwi parawanowe zatrzasnęły się za nim.

       - On kuleje! - wykrzyknął Pete. - Hej, Bob, mówiłeś, że żebrak uciekł kulejąc.

       - No, potrącił go samochód. Każdy by po tym kulał.

       - Czy to może być ten sam człowiek? - zapytał Jupiter. - Czy przypomina choć trochę żebraka?

       Bob  wzruszył ramionami.

       Ma mniej więcej tę samą posturę i jest chyba w tym samym wieku, ale takich facetów są tysiące.

       Jupiter wybrał nagle ton zdecydowany i profesjonalny:

       - Bardzo dobrze. Idę tam.

       - Co zamierzasz zrobić? - zapytał Pete. - Wejść i poprosić o hamburgera?

       - Dlaczego by nie? - odpowiedział Jupe. - Albo po prostu zapytam o drogę. Tak czy inaczej dowiem się, kim jest ten człowiek. Bob, ty się lepiej nie pokazuj. Jeśli to ten sam facet, który był wczoraj w Santa Monica naprzeciw banku, może cię rozpoznać i... okazać się przykry.

       - Ja zostaję z Bobem - powiedział Pete. - Jestem uczulony na ludzi, którzy mogą być przykrzy.

       - Tchórz! - zaśmiał się Bob.

       - Nie jestem tchórzem, tylko człowiekiem ambitnym. Mam ambicję dożyć bardzo, bardzo późnego wieku.

       Jupe zachichotał. Zostawił przyjaciół przy drodze i wjechał na błotnisty parking. Umieścił rower pod ścianą gospody i wszedł na mały ganek frontowy. Ujął klamkę i drzwi się otworzyły.

       Wszedł do środka. Było tu mroczno. Widział wypolerowaną drewnianą podłogę, ściany pokrywała boazeria z ciemnego drzewa. Na wprost drzwi wejściowych szerokie odrzwia odsłaniały pusty pokój z licznymi oknami  w przeciwległej ścianie. Roztaczał się przez nie widok na drzewa i połyskujący za nimi ocean. Musiał to być kiedyś główny hol lub jadalnia gospody, która wyraźnie była już nieczynna.

       Jupe stał w obszernym przedsionku. W jego lewej części leżały zwalone na kupę wysokie stołki, wyściełane siedzenia, części kontuaru, walały się zakurzone dzbanki do kawy. Jupe zrozumiał, że są to pozostałości po barze kawowym. Spojrzał w prawo, na ścianę, w której znajdowało się kilkoro drzwi. Wszędzie piętrzyły się skrzynie i kartonowe pudła. Kilka stało również w pokoju na wprost. Jedna ze skrzyń była otwarta i wysypywał się z niej papier pakunkowy.

       Jupe zrobił wolno kilka kroków i właśnie zamierzał zawołać przyjaciół, gdy usłyszał dźwięk podnoszonej słuchawki. Zatrzymał się i słuchał. Ktoś z pokoju leżącego na wprost dokądś telefonował. Usłyszał męski głos.

       - Mówi Sebastian - i po małej pauzie - tak, wiem, że to będzie kosztowne, ale za wszystko trzeba płacić. Jestem przygotowany na wydatki.

       W tym momencie coś małego i twardego wbiło się w plecy Jupe'a powyżej paska.

       - Rączki do góry - usłyszał cichy, ochrypły głos. - Żadnego ruchu, bo rozpłatam cię na pół.

      

      

 

      ROZDZIAŁ 3

     

      Twórca sensacji

      

       Jupiter podniósł ręce w górę. Czuł mrowienie wzdłuż kręgosłupa.

       - Ja chciałem tylko...

       Ani słowa - powiedziała tajemnicza osoba za jego plecami.

       W pokoju zadudniły kroki i w progu pojawił się siwowłosy mężczyzna, którego Jupe widział przedtem w samochodzie. Stał oparty o laskę, z lekko przekrzywioną głową i przyglądał się Jupiterowi z zaciekawieniem.

       - O co chodzi, pani Hain? Kto to?

       Jupe zmarszczył czoło. Coś znajomego było w stojącym przed nim mężczyźnie. Nie był pewien, czy jego głos, czy pochylenie głowy. Czy spotkał go już kiedyś? Jeżeli tak, to gdzie? i kiedy?

       - Ten chłopak tu się włamał - powiedziała osoba, trzymająca rewolwer przytknięty do pleców Jupitera - stał tu i słuchał, jak pan rozmawia przez telefon.

       - Chciałem tylko zapytać o drogę - tłumaczył się Jupe. - Szyld przy drodze głosi, że to gospoda. Poza tym nie włamałem się. Drzwi były otwarte.

       - Ależ oczywiście - siwowłosy pan podszedł do niego z uśmiechem. - To była kiedyś gospoda i drzwi są istotnie otwarte.

       Jupe widział teraz mężczyznę wyraźnie. Miał on rumiane policzki i wydatny, spalony słońcem nos, na którym łuszczyła się skóra. Oczy pod grubymi, siwo-czarnymi brwiami były bardzo niebieskie.

       - Odpręż się, młody przyjacielu - mówił. - Pani Hain by cię nie zastrzeliła, nawet gdyby chciała.

       Jupiter upuścił ostrożnie ręce i się odwrócił.

       - Myślałeś, że to rewolwer - powiedziała pani Hain z zadowoleniem. Miała niski głos i sympatyczną okrągłą twarz. W ręce trzymała drewnianą łyżkę, wycelowaną trzonkiem w Jupe'a. - Jak widzisz, to nie jest rewolwer. Widziałam ten trik w telewizji.

       - Pani Hain jest moją gospodynią i miłośniczką filmów kryminalnych.

       - Wielu pożytecznych rzeczy można się z nich nauczyć - pani Hain odeszła z uśmiechem w mroki za zdezelowanym barem kawowym. Jupe spoglądał na nią z ciekawością.

       - Chciałeś zapytać o drogę?

       - Tak! - Jupe aż podskoczył. - Tak. Tam dalej droga jest całkiem zalana. Czy za tym bajorem ciągnie się jeszcze? Czy można się tam jakoś przedostać, czy musimy wrócić do szosy?

       - Droga nie prowadzi dalej. Zaraz za rozlewiskiem się kończy, i nawet nie próbujcie go sforsować. Jest całkiem głębokie.

       - Tak, proszę pana - Jupe nie bardzo słuchał. Patrzył ciekawie na stojący w kącie karton. Leżała na nim sterta jednakowych książek. Na zakurzonej czarnej okładce widniała ilustracja - sztylet wbity w plik dokumentów i wypisany krwiste czerwonymi literami tytuł: “Mroczna spuścizna".

       - Hector Sebastian! - wykrzyknął Jupiter. Podszedł do książek i wziął jedną z nich. Odwrócił ją. Na tylnej okładce zobaczył fotografię gospodarza.

       - Ależ to pan! - tym razem opanowanie, z którego był tak dumny, opuściło Jupe'a zupełnie. - Pan jest Hectorem Sebastianem! Widziałem pana w telewizji!

       - Tak, kilkakrotnie.

       - Czytałem tę “Mroczną spuściznę" - głos Jupe'a, piskliwy z podekscytowania, brzmiał dziwnie w jego własnych uszach. Plótł jak wielbiciel oszołomiony widokiem obiektu swej adoracji. - To jest świetne! “Czynniki zła" też! Och, proszę pana, pan z pewnością nie musi obrabowywać banków!

       - Myślałeś, że to robię? - pan Sebastian uśmiechnął się. - Wiesz, teraz nie sądzę, żebyś tu przyszedł po to tylko, by spytać o drogę. O co chodzi?

       Jupe poczerwieniał.

       - Ja... ja nawet nie chcę się przyznać, co o panu myślałem. Proszę pana, czy pan zgubił portfel?

       Wystraszony pan Sebastian zaczął obmacywać kieszenie marynarki, potem tylną kieszeń spodni.

       - Mój Boże, nie ma go! Czy ty go znalazłeś?

       - Nie ja, tylko mój przyjaciel Bob.

       Jupe opowiedział pokrótce wczorajszą przygodę Boba. Opisał niewidomego któremu wypadł portfel, wspomniał też o rabunku i wypadku samochodowym, któremu uległ żebrak.

       Wspaniałe! Brzmi jak początek filmu Hitchcocka.

       Jupe spojrzał na pana Sebastiana z zaskoczeniem.

       - O co chodzi? Czy powiedziałem coś dziwnego?

       - Nie - odpowiedział Jupe - tylko tak się składa, że pan Hitchcock jest naszym przyjacielem. Bob robi notatki z naszych spraw, a pan Hitchcock je ocenia i opisuje.

       - Nie bardzo rozumiem. Jakie sprawy? I gdzie jest twój przyjaciel Bob, który znalazł portfel?

       - Na dworze. Zaraz go przyprowadzę!

       Jupe wybiegł z domu i zawołał.

       - Chodźcie! Pan Sebastian chce się z wami zobaczyć! Wiecie, kim jest?

       Bob i Pete patrzyli na siebie.

       - Czy powinniśmy wiedzieć?

       Jupiter roześmiał się.

       - To ja powinienem wiedzieć. Powinienem się od razu domyślić. Musiałem mieć blokadę mózgu! To on napisał “Mroczną spuściznę" i “Nocne czuwanie", i “Czynniki zła". Występował ostatnio w telewizji. Moorpark Studio właśnie zrobiło film według “Czynników zła", a Leonard Orsini komponuje do niego muzykę.

       Pete przypomniał sobie teraz całą tę sprawę.

       - Och, tak! Mój t...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin