Jedna bomba atomowa i wrócimy znów do Lwowa.doc

(124 KB) Pobierz

Jedna bomba atomowa i wrócimy znów do Lwowa

Marcin Zaremba*

2010-12-29, ostatnia aktualizacja 2010-12-29 21:12


http://bi.gazeta.pl/im/3/5457/m5457453.gif 

Przesiedleńcy nie zawsze jechali w krytych wagonach, czasem na odkrytych platformach, a nawet w węglarkach

Przesiedleńcy nie zawsze jechali w krytych wagonach, czasem na odkrytych platformach, a nawet w węglarkach

http://wyborcza.pl/i/37/lup2.gifZakład Narodowy im. Ossolińskich

Gdy granice są płynne, łamane czy przekraczane, nie czujemy się bezpiecznie. Po wojnie w całym pasie granicznym Polacy nie czuli się bezpiecznie

Pierwsza fala przesiedleń w latach 1944-46

http://wyborcza.pl/i/37/lup2.gif

Pierwsza fala przesiedleń w latach 1944-46



W latach 1945-46 kształt terytorialny kraju należał do jednego z najczęściej poruszanych tematów w codziennych rozmowach. Nie tylko nikt nie wiedział, jaka będzie ta nowa Polska, ale również, jakie będą jej ostateczne granice. Niby z jednej strony spodziewano się, że ziemie na wschód od Buga przypadną ZSRR, z drugiej - łudzono się, że nie wszystko stracone, że za miesiąc, rok "wrócimy do Wilna i Lwowa".

Wywołana w ten sposób niepewność umacniała poczucie tymczasowości, miała wpływ na huśtawkę nastrojów. Ludzie są gatunkiem terytorialnym. Mamy instynktowną potrzebę zaznaczenia granic. Gdy są one płynne, łamane czy przekraczane, nie czujemy się bezpiecznie . Po wojnie praktycznie w całym pasie granicznym Polacy nie czuli się bezpiecznie.

Początkowo największa niepewność wiązała się z przyszłością Wilna i Lwowa. Utrata obu tych stolic polskości na północno- i południowo-wschodnich kresach nie mieściła się w głowie. Niemożność pogodzenia się z tym można tłumaczyć nacjonalizmem. W listopadzie 1944 r. ktoś pisał do rodziny z wyraźną nutą wyższości nad Litwinami:

"Kochani! Najsmutniejszym jest to, że trzeba opuścić rodzinne kochane miasto Wilno, miasto gorących i prawdziwych Polaków. A jakże się będą czuli Litwini bez swojej większości narodowej, Polaków?".

Niełatwe pożegnanie z Lwowem

Jednak tu chodziło o coś więcej niż nacjonalizm - mapę kraju, którą każdy przedwojenny, przynajmniej trochę wykształcony człowiek miał pod powiekami, myśląc o kształcie geograficznym ojczyzny. Na tej mapie "zawsze" były: Gdynia, Poznań, Kraków, Warszawa, Wilno i Lwów, z rzek Wisła i Niemen. To były punkty odniesienia w przestrzeni, które połączone tworzyły siatkę wyznaczającą terytorium kraju, obszar bezpieczeństwa.

Miały one także potężny wymiar symboliczny, były miejscami, miastami świętymi. Z pewnością żadne nie dorównywało bogactwem kulturowych odniesień Warszawie i Krakowowi, ale Wilno i Lwów zajmowały trzecią pozycję. Walki o Lwów po I wojnie światowej były wyryte nie tylko na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie, ale także stanowiły część żywej pamięci przeszłości. Opowieść o udziale w nich polskich dzieci - Orląt Lwowskich - stała się jednym z mitów założycielskich dwudziestolecia. Nic więc dziwnego, że pożegnanie z Lwowem nie przychodziło łatwo.

Zgodę PPR na oddanie miasta traktowano jak narodową zdradę, jeden z najważniejszych argumentów delegitymizujących polskich komunistów, z czego zresztą ci ostatni doskonale zdawali sobie sprawę. Władysław Gomułka w liście z marca 1944 r. wysłanym do Moskwy ujmował to w ten sposób: "Gdyby w Polsce bractwo św. Antoniego stanęło na gruncie rewizji wschodnich granic Polski, to też zostałoby okrzyczane przez reakcję jako agentura moskiewska, działająca za moskiewskie pieniądze dla oddania narodu polskiego pod but stalinowski" .

Oczywiste jest, że najbardziej stan tymczasowości, rozterki "zostać, nie zostać" przeżywali mieszkańcy Lwowa, ale także innych miejscowości na Kresach, w sumie około dwóch milionów Polaków. Jednak niepokój i nadzieje nie pozwalały spać również gdzie indziej. Sięgnijmy do dzienników Anny Kowalskiej, która 15 lutego 1945 r. zapisała:

„Wczoraj p. Kowalczyk potwierdził wiadomość Anielki. Polska ma należeć do strefy wpływów angielskich. Województwo lwowskie, tarnopolskie i stanisławowskie mają należeć do Polski. Nie spałam całą noc. Całą noc mówiłam: »Te Deum laudamus «. Biedny, męczeński Lwów zatopiony w beznadziejności”.

Także po decyzjach konferencji w Jałcie, kiedy mogło się wydawać, że już wszystko zostało przypieczętowane, niepewność co do przynależności państwowej Lwowa ciągle pulsowała. "Właścicielka kilku większych nieruchomości" w Warszawie (tak ją opisał w aktach znajdujących się w IPN agent UB) zwierzyła się konfidentowi UB:

"Konferencja odbyła się w Jałcie. Omawiano granice Polski. Brześć i Lwów mają należeć do Polski, a Wileńszczyzna do Litwy. Na zachodzie - do Odry. Koniec wojny w najbliższym czasie".

Polska aż po Dniepr?

Amalgamat braku wiedzy i nadmiaru nadziei miał wpływ na - jakbyśmy dziś powiedzieli - proces decyzyjny. Mieszkańcy Kresów nie wiedzieli, czy powinni zostać, czy przeciwnie - ewakuować się. Ci, którzy wierzyli, że Polska komunistyczna jest tworem tymczasowym, wahali się, ociągali się z wyjazdem. W ich decyzjach umacniały ich jeszcze nastroje wojenne. Jak mówiono: "Jedna bomba atomowa i wrócimy znów do Lwowa". Na temat granicy wschodniej krążyły zupełnie fantastyczne opinie, np. że w wyniku zwycięskiej wojny z ZSRR przypadną nam tereny aż po Dniepr. Stan tymczasowości pokazują fragmenty listów, które przeszły przez cenzurę:

"Warszawa, kwiecień 1945 r.:

U nas 25 kwietnia będzie coś nowego, może posuną granicę na stare miejsce, podobno.



Zakopane, kwiecień 1945 r.:

Dowiedzieliśmy się, że ewakuują Lwów, wczoraj zaś mówiono, że ewakuacja jest wstrzymana, Lwów należy do Polski. Nie wiadomo komu wierzyć, która wersja prawdziwa.

 

Jarosław, kwiecień 1945 r.:

Teraz zaś mówią, że granice zostaną na pewno przesunięte aż pod Złotą Lipę. Ze Sambora mało kto wyjeżdża na zachód, gdyż tam nie wątpią, że to nadal będzie nasze, zwłaszcza Lwów i Zagłębie Borysławskie".



Zwłaszcza w drugiej połowie 1944 r. w podobny bliski kontakt z poczuciem tymczasowości weszli mieszkańcy Białostocczyzny. Pamiętali, że za - jak wówczas mówiono - "pierwszego Sowieta", w latach 1939-41, region włączony został do ZSRR. Strach, że historia może się powtórzyć, był więc jak najbardziej uzasadniony. Wzmacniała go w dwójnasób wyjątkowo liczna obecność jednostek Armii Czerwonej połączona z akcjami pacyfikacyjnymi, a także częste, nieprzemyślane posunięcia władz lokalnych w sferze symbolicznej.

We wrześniu w parku miejskim "z braku portretów Naczelnego Dowódcy" powieszono portret Stalina. Niektóre odezwy do ludności zdobiły pięcioramienne czerwone gwiazdy. Utrzymujące się bardzo długo trudności komunikacyjne między Białymstokiem a resztą kraju tworzyły wrażenie odcięcia. Nic przeto dziwnego, że jeden z odwiedzających miasto urzędników konstatował: "Ludność konkretnie nie wie, czy miasto jest polskie, czy sowieckie".

Podobne "obawy przed bezinteresownością w wyzwalaniu ziem polskich przez Armię Czerwoną" odczuwali również mieszkańcy regionu suwalskiego. Suwalszczyzna, podobnie jak region białostocki, w wyniku paktu Ribbentrop-Mołotow przypadła w 1939 r. ZSRR.

''Dobra gleba i zupełne wyludnienie kraju powinny stać się czynnikiem atrakcyjnym''

Niejasny przebieg granicy budził niepokój również na północy, choć w tym przypadku jego geneza nie wiązała się z przeszłością, lecz wynikała z bieżącej sytuacji. We wrześniu 1945 r. radzieckie władze w Królewcu dokonały przesunięcia linii granicznej w głąb polskiego terytorium o 12-14 kilometrów. Zajęte zostały m.in. tereny powiatów Bartoszyce, Gierdawy, Darkiejmy. Również Malbork po raz kolejny objęty został administracją radziecką.

Jak donosił pełnomocnik rządu na okręg mazurski Jakub Prawin: "Naruszenie granicy spowodowało zamęt w organizacji administracji terenowej i fatalnie odbiło się na samopoczuciu ludności polskiej. Niepewność stosunków granicznych paraliżuje napływ osadników do północnych powiatów okręgu, a nawet powoduje ich ucieczkę z tych terenów, pomimo że dobra gleba i zupełne wyludnienie kraju powinny stać się czynnikiem atrakcyjnym".

Dokładnie rok później na Lubelszczyźnie uporczywie krążyły pogłoski o przesunięciu linii granicznej na niekorzyść Polski. Łupem ZSRR miały paść tereny trzech powiatów, z których ludność miała zostać wysiedlona na zachód. Jak donoszono stamtąd: "wersje te wywołały panikę i szkodliwe komentarze". Wojewódzki urząd informacji i propagandy ulotkami z podpisem wojewody usiłował pogłoski te dementować. Kasandryczne przepowiednie okazały się po części prawdziwe. Na początku września 1946 r. oddziały radzieckie przesiedliły część ludności m.in. ze wsi Hrebenne. Wszystko wskazuje na to, że celem akcji była walka z podziemiem ukraińskim.

Strach przed kolejną zmianą granic towarzyszył również mieszkańcom terenów graniczących z Czechosłowacją. Pierwszy jego wybuch nastąpił w czerwcu 1945 r. w związku ze sporem granicznym o przyszłość terytoriów poniemieckich, które przypadły w myśl porozumień poczdamskich Polsce, między innymi Kotliny Kłodzkiej oraz rejonu Głubczyc i Raciborza. Czesi zajęli ich cześć, co spotkało się z kontrakcją władz polskich i rozpoczęciem z ich strony przygotowań do "akcji bojowych". Jednocześnie środki masowego przekazu domagały się przyłączenia do Polski Śląska Zaolziańskiego.

Pojawianie się i znikanie ośrodków administracji czeskiej oraz wojna propagandowa nie wzmacniały poczucia stabilizacji wśród napływających polskich osadników. Niepokój utrzymywał się co najmniej do lata 1946 r. W położonej między Złotoryją a Jelenią Górą Bystrzycy: "Lud wiejski jest przekonany, że na wiosnę będzie zmuszony opuścić strony zachodnie, które przypadną Czechosłowacji". "Wrogą agitację" prowadzili repatrianci zza Buga. Rzekomo z ich winy, a także częstych napaści i rabunków żołnierzy radzieckich aż 50 proc. ludność nieodległego Lwówka Śląskiego miało wyjechać do województw centralnych.

Ziemie Odzyskane? Znaczy Niemcy!

Bez wątpienia najsilniej poczucie tymczasowości zakorzeniło się na ziemiach poniemieckich. Ci, którzy na nie trafiali, często nie mieli pojęcia, dokąd dokładnie jadą, jakie zastaną warunki, czy i jak uda im się zorganizować na nowo życie. Jeden z przesiedleńców wspominał: "dostrzegłem na budynku stacji zamalowaną, ale czytelną niemiecką nazwę miejscowości. Pospiesznie złażę z platformy, przeskakuję kilka torów i biegnę do strażnika stojącego z automatem na ramieniu.

Pociągi pod specjalnym nadzorem

 

- Panie! Gdzie jesteśmy? - pytam z daleka.

- Na Ziemiach Odzyskanych!

Byłem teraz tak samo mądry jak poprzednio, bo takiego kraju nie znałem, a dotąd nikomu nie przyszło do głowy, by zapytać o ostateczny cel naszej podróży. Każdy wiedział, że jedzie do Polski, i na tym koniec.

- A nie wie Pan przypadkiem, dokąd jedziemy?

- Na Ziemie Odzyskane - odparł z uśmiechem.


Wróciłem więc na platformę i głośno zakomunikowałem, że wiozą nas do Niemiec, bo nazwa Ziemie Odzyskane niczego mi nie mówiła".

Tam tymczasowość była najbardziej rozpowszechniona i przetrwała najdłużej. Polscy osadnicy od Szczecina i Kołobrzegu na północy do Jeleniej Góry i Opola na południu żyli w głębokim stresie, nie wiedząc, czy nie grozi im znów nowa wojna, a z nią przesunięcie linii granicznej i powrót Niemców. Różne odmiany strachu: niepokój, "bojaźń", lęk, niepewność, odnajdziemy bez trudu w setkach raportów, doniesień i sprawozdań z Ziem Odzyskanych. Strach zapisał się także w pamięci zbiorowej mieszkańców zachodniej i północnej Polski. Był tajemnicą poliszynela, wszyscy o nim wiedzieli, nawet jeśli nie wszyscy go odczuwali. Władze komunistyczne budowały na nim swoją legitymację jedynych obrońców piastowskich ziem, jednocześnie go podsycając.

Zwłaszcza w pierwszych powojennych latach dochodziło do paniki przejawiającej się zachowaniami ucieczkowymi. Dobrze ilustruje to fragment listu, którego autorka, mieszkanka Nysy na Dolnym Śląsku, pisała do matki jesienią 1948 r.:

"U nas też w Nysie ruch wielki. Ludzie się wyprowadzają, żebyśmy chociaż przebywali jeszcze zimę, bo do wiosny trzeba uciekać z tobołkami, a meble, tutaj mamy już zapłacone, zostawić Niemcom. Tak kochana Mamusiu - my tutaj już dziś a jutro trzeba się z Nysy wynieść, ale gdzie? Ale może ze Śląska się rozrzedzi to i dla nas miejsce będzie".

Ludzie w poczekalni, siedzący na tobołkach, żyjący w lęku przed wypędzeniem - to metafora emocjonalnej kondycji części osadników na Ziemiach Odzyskanych. Jak sądzę, przede wszystkim tych pochodzących z Kresów, polskich chłopów, źle wykształconych, nieogarniających złożoności świata, siłą rzeczy niezakorzenionych i zagubionych. Oni wiedzieli, czego należy się bać, ponieważ już co najmniej raz przeżyli tragedię wypędzenia.

Inna sprawa, że w połowie 1945 r. polska granica zachodnia ciągle pozostawała płynna. Casus Szczecina, który przechodził z rąk do rąk - raz był polski, później, od maja do lipca, znów niemiecki, wreszcie znów trafił w polskie ręce - dawał do myślenia. Nieustannie chodziły słuchy, że podobny los spotka Zgorzelec. W kwietniu 1945 r. w Gliwicach głośno było o "jakimś tajnym porozumieniu niemieckim, [...] że ziemie opolskie nie przejdą do Polski i powstaną tutaj Czerwone Niemcy". W październiku 1946 r. z gminy do gminy wokół Strzelec Opolskich krążyła opinia, że "wszystko [...] jest obecnie tymczasowe". Przepowiadano datę rozpadu Polski - 30 października.

Przyczyną miało być nieuregulowanie granic zachodnich na trwającej wówczas konferencji pokojowej. Ciągłe rozdygotanie, zmora tymczasowości. Niepewność podsycał również pozytywny stosunek radzieckich władz wojskowych wobec ludności niemieckiej, co zaskakiwało polskich obserwatorów. "Co oni knują z tymi Niemcami? Może chcą ich zostawić?" - takie pytania stawiano sobie powszechnie. Niekiedy źródłem niepokoju byli sami żołnierze radzieccy, którzy powtarzali niesprawdzone informacje o rzekomo pewnej zmianie granic. Ktoś w prywatnym liście do Francji w ten sposób opisywał klimat tymczasowości na Ziemiach Odzyskanych (8 września 1945 r.):

"Teraz pojechali gdzieś na gospodarkę na zachód. Za darmo gospodarki dają ludziom. Nie chcą jechać. Jeden drugiemu na łbie siedzi, kłócą się, biją a tam nie chcą być, bo teraz jest Rząd Tymczasowy, to mówią, że jak nastanie inny Rząd to Niemcy mogą wszystko wygrać, bo Niemcy już mają coraz większe prawa".

Strach w latach 60. Bo ''może będzie wojna''

Najsilniejszym impulsem do nerwowego poderwania się z tobołków okazywało się zagrożenie wojenne. Lata 1946-53 i 1960-62 (zestrzelenie U2 nad terytorium ZSRR, budowa muru berlińskiego, kryzys kubański) należały do najbardziej podminowanych strachem. Gdy nie było dokąd uciec, to na jakiś czas wstrzymywano prace polowe, nie inwestowano w poniemieckie domy i gospodarstwa. Chłopski pamiętnikarz z Olsztyńskiego zapamiętał, mając chyba na myśli jesień 1946 r.:

„[W] zeszłym roku mój sąsiad nie orał na zimę ani metra. Pytam dlaczego, bo wiem, że miał czas na to i sposobność, bo ma parę koni, a to powiada: »Może będzie wojna «. Drugi sąsiad posiał tylko 100 kg żyta, a mógł więcej - pytam dlaczego - powiada: »Ja się napracuję i koni namęczę, a nie wiem czy będę tym wszystkim korzystał «. Takich przykładów różnego rodzaju spotyka się tysiące, a szczególnie na Ziemiach Odzyskanych, gdzie życie człowieka nie wiele się różni od życia zająca pod miedzą”.

Takie samo poczucie tymczasowości i strachu nie dawało spać osiedleńcom w Rzepinie leżącym na wschód od Frankfurtu nad Odrą. W 1948 r. jeden z nich diagnozował wyniszczający lęk nawet u 90 proc. swoich sąsiadów. W pamiętniku zanotował:

„Najgorzej ze wszystkich przeżyć oddziaływa na stan naszego żywota niepewność jutra. Co to ma znaczyć? Znaczy to, że ludzie boją się przyszłości na tych ziemiach. 90% ludzi w gromadzie, okolicy, również w mieście po prostu wegetuje z tego duchowego załamania. Powszechnie się mówi »Może tutaj nie będziemy «, »Jeszcze może przyjść zmiana «, »Ziemie to polskie, ale gospodarki niemieckie «, »Nie daj Boże wojny to tutaj przepadniemy «” .

Nie ma wątpliwości, strach przed zmianą granic i towarzyszące mu poczucie tymczasowości to jeden z najważniejszych czynników kształtujących powojenną rzeczywistość, rzutujących na takie zachowania i zjawiska, jak: wyuczona bezradność, apatia, dezintegracja społeczna, silniejsza na Ziemiach Odzyskanych legitymizacja władzy, wysoki poziom dystansu wobec Niemców, gospodarczy uwiąd poniemieckich terenów.



dr Marcin Zaremba - (ur. 1966 r.) pracuje w Instytucie Historii UW i Instytucie Studiów Politycznych PAN

 

Zobacz inne teksty "Gazety Wyborczej" z cyklu "Sami swoi i obcy"

 

Źródło: Gazeta Wyborcza


 

 


http://wyborcza.pl/1,75515,8883349,Jedna_bomba_atomowa_i_wrocimy_znow_do_Lwowa.html?as=1&startsz=x#ixzz1JUptwYyG

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin