Te pomniki nas nie połączą.doc

(125 KB) Pobierz

Te pomniki nas nie połączą

prof. Rafał Wnuk*

2011-06-06, ostatnia aktualizacja 2011-06-03 18:37


http://bi.gazeta.pl/im/3/5457/m5457453.gif 

Żołnierze AK NSZ

Żołnierze AK NSZ

http://wyborcza.pl/i/37/lup2.gifFot. Wojciech Matusik / AG

Nie wszyscy "żołnierze wyklęci" - powojenna partyzantka antykomunistyczna - chcieli budować demokratyczne państwo prawa. Wielu z nich nie można stawiać za wzór dzisiejszego obywatelskiego patriotyzmu. Bo oni pod dzisiejszą Polską by się nie podpisali

ZOBACZ TAKŻE

·         Dzień Żołnierzy Wyklętych (02-03-11, 01:00)

·         Święto Żołnierzy Wyklętych (08-02-11, 01:00)

·         Ulica Żołnierzy Wyklętych będzie dłuższa (22-10-10, 10:00)

·         Jest nakaz wstrzymania robót, a znów burzyli kwaterę AK (11-05-10, 11:00)

·         Unikatowe dokumenty AK wracają do Warszawy (11-08-09, 11:00)

·         Ulica Żołnierzy Wyklętych? Horror i dziwadło (29-04-09, 10:00)

Adam Leszczyński: Po wojnie władze PRL mówiły o nich "bandy". Dziś stawia się im pomniki, a popularne historie "żołnierzy wyklętych" przypominają opowieści o żywotach świętych patriotów. Jaka jest prawda?

Rafał Wnuk: Pisanie hagiografii wydaje mi się naturalną reakcją na 40 lat propagandy i oczerniania. Myślę jednak, że dziś dojrzeliśmy do tego, żeby nie być zakładnikami historii. Nie musimy odnajdywać w niej wyłącznie tego, co heroiczne i wspaniałe. Dziś możemy zajmować się historią krytyczną.

Bardzo bym uważał z budowaniem pomników. Niektórzy "wyklęci" - tacy jak "Bury" na Podlasiu czy "Ogień" na Podhalu - będą dzielić.

"Żołnierze wyklęci" byli bardzo różni. Niektórych nie można stawiać za wzór współczesnego obywatelskiego patriotyzmu, bo pod dzisiejszą Polską by się nie podpisali i nie o taką walczyli. Zrzeszenie "Wolność i Niezawisłość" chciało budować demokratyczne państwo prawa, ale nie wszystkie organizacje podziemne popierały ten projekt.

Nie sądzi pan, że o powojennej partyzantce mówi się dziś dużo z zupełnie współczesnych politycznych przyczyn? Żeby pokazać, że jedyną godną postawą oporu wobec komunizmu była walka z bronią w ręku? A opór polityczny - np. PSL Mikołajczyka - śmierdział ugodą. IPN za czasów Janusza Kurtyki o partyzantach napisał całą bibliotekę, a o Mikołajczyku - prawie nic.

- Niewątpliwie dzisiaj często przypomina się ich - i idealizuje - z powodów politycznych. Sama nazwa "żołnierze wyklęci" ułatwia manipulacje, gdyż zaciera się w niej to, że mamy do czynienia z grupami wyznającymi odmienne wartości, wybierającymi odmienne strategie. Zdarzało się przecież, że "wyklęci" strzelali do siebie nawzajem.

Główny nurt polskiego podziemia, AK, przekształcił się w Zrzeszenie WiN. Ci ludzie nie stawiali na strzelanie. WiN miał być w założeniu organizacją społeczną, cywilną, wspierającą te ruchy polityczne, które chciały podejmować legalną działalność polityczną na rzecz państwa polskiego. Pełna nazwa tej siatki to Ruch Oporu bez Wojny i Dywersji "Wolność i Niezawisłość". Zawiera ona wręcz manifestacyjne odcięcie się od zbrojnych metod walki.

Ale byli z bronią w lesie?

- To bardziej skomplikowane. Płk Jan Rzepecki, twórca WiN, mieszkał w Warszawie. Przekształcił całą nomenklaturę w cywilną - ludzie przestali być komendantami i dowódcami, zaczęli być prezesami i działaczami. WiN miał Zarząd Główny, a nie komendę.

Jedynie na południu Polski - w Krakowskiem, Rzeszowskiem - udało się tę transformację przeprowadzić skutecznie. W Polsce centralnej i wschodniej tradycja walki zbrojnej była tak silna, że ludzie, którzy tę propozycję - czy raczej wytyczną - otrzymali, nie rozumieli jej. Uważali oni, że do komunistów po prostu należy strzelać, a nie próbować robić politykę.

Trzeba pamiętać, że oni już walczyli z władzą ludową od jesieni 1944 r. - WiN powstał we wrześniu 1945 r., a więc rok później.

Pierwszy zarząd WiN był socjalistyczny. Zdominowali go PPS-owcy i bliscy im ludzie . W efekcie w stworzonym przez nich programie obecnych jest wiele lewicowych akcentów. Po aresztowaniu członków tego zarządu program ewoluował. Np. trzeci zarząd wyraźnie ciążył ku ideologii narodowej.

W każdym razie absolutnie nie możemy generalizować i twierdzić, że "wyklęci" chcieli tylko strzelać.

Druga co do wielkości grupa to podziemie narodowe wywodzące się z tej części ruchu narodowego, która weszła do AK. W końcu 1944 r. ci ludzie oddzielili się od AK i stworzyli Narodowe Zjednoczenie Wojskowe, NZW. Zrzeszenie WiN podjęło niezwykle istotną decyzję - wycofało uznanie Rządu RP na Uchodźstwie. Racjonalnie założyli, że tylko ludzie w kraju rozumieją, co tu się dzieje, i że podziemna organizacja powinna być dowodzona z kraju.

Liderzy NZW twierdzili zaś, że są wojskiem polskim podlegającym rządowi w Londynie, po powstaniu WiN - jedyną organizacją mającą mandat Londynu do prowadzenia walki w kraju. Grali na trzecią wojnę światową. WiN zakładał, że jej nie będzie; NZW - że wybuchnie za kilka miesięcy, góra za dwa, trzy lata. Chciało więc trzymać ludzi pod bronią i "dojechać" do tej wyczekiwanej wojny.

To miało cień sensu?

- Wtedy mogło się wydawać racjonalne. Ci ludzie w przeciągu zaledwie sześciu lat widzieli już wiele obrotów historii. We wrześniu 1939 r. byli świadkami niemieckiej, a potem sowieckiej agresji na Polskę. Następnie dowiedzieli się, że Hitler i Stalin podpisali układ, w myśl którego państwa te stawały się sojusznikami. Ale półtora roku później Hitler zaatakował ZSRR. Wszystko wydawało się możliwe.

Myślimy o przyszłości, opierając się na dotychczasowych doświadczeniach. Wtedy nie wyobrażano sobie zimnej wojny. Nikt w ogóle nie sądził, że coś takiego jest możliwe - sądzili, że konflikt pomiędzy aliantami zakończy się wojną "gorącą".

Tak myślano nie tylko w Polsce. Łotysze, Estończycy, Litwini, Białorusini, Ukraińcy, Rumuni, Bułgarzy - wszyscy rozumowali podobnie. Co więcej, im mocniejsza w danym kraju była sowiecka obecność - myślę tu o obszarach włączonych bezpośrednio do ZSRR - tym bardziej liczono na trzecią wojnę.

Jednak w Polsce Mikołajczyk zasiadał w rządzie, działało opozycyjne PSL. Dlatego jeśli porównamy polskie podziemie np. do litewskiego, okazuje się, że nasze w przeliczeniu na liczbę ludności było znacznie słabsze. U nas można było się sprzeciwiać, nie idąc do lasu.

Źródło: Gazeta Wyborcza

 

Może Mikołajczyk pomógł systemowi, bo jego obecność osłabiła opór?

- Demobilizował opór zbrojny, ale nie opór jako taki. Zrzeszenie WiN nakazywało głosować na PSL w wyborach 1947 r. W miejscach, w których władze zlikwidowały sieć rozpowszechniania prasy PSL, siatki WiN zastępowały oficjalne kanały dystrybucji i dostarczały czytelnikom, legalną skądinąd, prasę PSL.

Oprócz WiN i NZW było jeszcze kilka dużo mniejszych organizacji, np. narodowo-radykalne Narodowe Siły Zbrojne, które dziś chętnie się przedstawia jako głównego aktora.

Są historycy i dziennikarze, którzy na jednym wydechu mówią "WiN i NSZ", jakby to były równorzędne organizacje. Zabawne, że tę propagandową manipulację z drugiej połowy lat 40. reanimują dziś ludzie podkreślający swe antykomunistyczne przekonania. To ta sama kalka językowa, z tym że wówczas mówiono o "bandach WiN i NSZ", a dziś skreśla się słowo "bandy" i zamienia na "bohaterscy żołnierze".

NSZ były rzeczywiście predestynowane do podjęcia działalności zbrojnej przeciwko komunistom. Jego liderzy wyznawali teorię "dwóch wrogów" i w okresie okupacji niemieckiej żołnierze NSZ walczyli z Niemcami oraz z polskimi komunistami i sowiecką partyzantką. Po wkroczeniu Armii Czerwonej do Polski kontynuowali walkę. Jednak po konferencji w Poczdamie, w lipcu 1945 r., dowódcy NSZ dokonali rewizji dotychczasowej linii, gdyż doszli do - jak dziś wiemy - trafnego wniosku, że wojny nie będzie. Wtedy NSZ dokonały samolikwidacji, rozwiązując przy tym swoje oddziały partyzanckie.

Poszli do domu? Tak po prostu?

- Utrzymali jedynie kadrową siatkę łączności z Zachodem. Instrukcje likwidacyjne nakazują wejść w system i działać "zgodnie z ideowym dziedzictwem ruchu".

Duża grupa partyzantów NSZ nie mogła tego zrobić - byli "spaleni" i słusznie nie wierzyli w obiecywane przez władze "wybaczenie win". W efekcie lądowali w tych organizacjach, które były bliskie ideowo NZW, ale też niekiedy w oddziałach WiN czy lokalnych grupach zbrojnych.

Niektóre oddziały pomimo rozwiązania organizacji nadal używały nazwy NSZ, bo była to rozpoznawalna "marka". Podobnie się działo z nazwą AK.

Ilu w ogóle było po wojnie partyzantów?

- Szacuje się, że ok. 20 tys. ludzi przechodzi przez las w latach 1944-48.

Tak mało?!

- To dużo! Pan się daje nabrać mitowi, zgodnie z którym w czasie okupacji niemieckiej lasy były przepełnione partyzantami. Nie były. Na terenach dzisiejszej Polski wiosną 1945 r. w oddziałach partyzanckich walczyło zapewne tylko nieco mniej ludzi niż wiosną 1944 r. Inaczej było na Wołyniu, gdzie miała miejsce pełna mobilizacja w celu obrony ludności cywilnej przed rzeziami UPA, czy na Nowogródczyźnie, gdzie toczyła się regularna wojna pomiędzy polską i sowiecką partyzantką. Dopiero przed akcją "Burza", określaną niekiedy jako "powstanie strefowe", lasy zapełniły się dziesiątkami tysięcy żołnierzy AK.

Te 15-17 tys. ludzi przebywających w lasach wiosną 1945 r. wystarczyło zupełnie do tego, by niektóre tereny "oczyścić" z przedstawicieli władzy ludowej

Dziś często czytam, że to było "powstanie powszechne" przeciw komunistom.

- To nowy mit, a jego źródeł upatrywałabym w próbie stworzenia użytecznej ideologicznie narracji o XX-wiecznej historii Polski, w której przewodnim motywem ma być walka z komunizmem. Rzekome "antykomunistyczne powstanie" wpisywałoby się w tradycję wcześniejszych narodowowyzoleńczych powstań i świadczyłoby o tym, że pomiędzy okupacją niemiecką a rządzoną przez komunistów Polską nie było istotnych różnic.

Żadnego powstania nie było. Mieliśmy do czynienia z odruchem zbrojnej samoobrony.

Twierdzenie, iż w latach 1945-56 liderzy polskiego podziemia wywołali czy choćby chcieli doprowadzić do ogólnonarodowej insurekcji, to absurd. W 1945 r. Armia Czerwona świętowała zwycięstwo nad Trzecią Rzeszą i Japonią. Stalin władał obszarem od Łaby po Mandżurię, posiadał świetnie wyposażoną, najliczniejszą armię w Europie. Wywoływanie powstania w takich warunkach byłoby głupotą i samobójstwem. Równie dobrze dowództwo ZWZ-AK mogłoby wywołać powstanie w okresie największych sukcesów Niemców, np. wiosną 1942 r.

Owszem, myślano o powstaniu, ale warunkiem koniecznym jego rozpoczęcia był wybuch trzeciej wojny światowej. A że prowadzono działania zbrojne? Każda partyzantka, by przetrwać, musi pokazywać, że jest w stanie skutecznie kontrolować teren, czyli likwidować albo zastraszać agenturę przeciwnika i jego siły w terenie. Milicja ma się bać wejść do lasu.


Bała się?

- To zależy gdzie. Na Białostocczyźnie, Lubelszczyźnie i Mazowszu - jak najbardziej. Na ziemiach poniemieckich - nie, bo tam podziemie było słabe. Są miejsca, w których do milicjantów się nie strzela, a oni z kolei udają, że nie widzą partyzantów.

Władza powołała Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego, wojskowe oddziały z poboru podległe MSW. To była kalka rozwiązań sowieckich, jak wojska NKWD w ZSRR. KBW początkowo też nie wykazywał oczekiwanego zaangażowania, ale wiosną 1946 r., po poniesieniu pierwszych strat, kabewiacy zaczęli zwalczać "leśnych" naprawdę skutecznie.

Wcześniej sukcesy w walce z podziemiem miały grupy mieszane NKWD i Urzędu Bezpieczeństwa. Wojskowi nie chcieli się angażować, a posterunki milicji często były rozbijane bez walki.

Do połowy 1945 r. często zresztą zdarzało się, że partyzanci i milicjanci to byli ci sami ludzie. Zwłaszcza na obszarze na wschód od Wisły do milicji weszli ludzie służący w formacjach Delegatury Rządu na Kraj. W Rzeszowskiem były posterunki milicji złożone z członków Batalionów Chłopskich, które w pełni współpracowały z podziemiem.

W źródłach pojawiają się relacje, w których milicjanci mówią partyzantom, kogo trzeba zastrzelić, a kogo nie, i nawet wyprowadzają ludzi z aresztu, żeby podziemie się nimi "zajęło".

Lokalne uwarunkowania bywały niezwykle skomplikowane.

Ile osób zginęło?

- Tego nie wiemy. Niekiedy nie wiadomo nawet do końca, dlaczego niektórzy ludzie ginęli. Jak w każdej wojnie partyzanckiej. Czy wojnie chłopskiej? Nie wiem, jak to nazwać

Dlaczego nie wojną domową?

- Wojna domowa miała miejsce w Hiszpanii, gdzie walczyły dwie tamtejsze siły posiadające autentyczne poparcie znacznej części społeczeństwa. W Polsce za jedną ze stron stała narzucona z zewnątrz władza. Bez obecności sowieckiej komuniści nie mieliby żadnych szans.

Niewykluczone, że i bez Sowietów doszłoby w Polsce zaraz po wojnie do jakichś rozgrywek o władzę - pomiędzy nurtem narodowo-radykalnym, organizacjami współtworzącymi Polskie Państwo Podzemne, w tym AK - i komunistami. Narodowo-radykalne NSZ i komuniści z PPR nie uznawali ani Rządu RP w Londynie, ani jego krajowych instytucji. Chcieli rewolucji, jedni - narodowej, drudzy - komunistycznej. Po wojnie pewnie skoczyliby sobie do gardeł. Trochę jak w Grecji. Z tym że u nas centrum, czyli AK, było silne. To by mogło działać hamująco. Spekuluję oczywiście, ale być może przez jakiś czas mielibyśmy jakiś typ władzy autorytarnej, żeby te skrajności uspokoić.

Wrócę do pytania: ile osób zginęło?

- W latach 1944-47 - ok. 20 tys., według bardzo niepewnych szacunków. Potem to już jednostkowe przypadki.

Nie wiemy, ile z tych ofiar to efekty działań UPA. Z punktu widzenia funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa to, czy "banda" działała pod szyldem NSZ, UPA czy WiN, miało drugorzędne znaczenie.

Wielu zabitych to nie ofiary walk, ale też np. masowych egzekucji. Kilka wiosek zostało praktycznie rozstrzelanych przez partyzantów. W Wierzchowinach i Pawłokomie zginęło po kilkaset osób.

Z drugiej strony, w czerwcu 1945 r. akcja NKWD doprowadziła do śmierci niemal 200 partyzantów ze zgrupowania PAS - Pogotowia Akcji Specjalnej Komendy Ziem Wschodnich. Dziś mówi się, że to było zgrupowanie NSZ. W rzeczywistości była to struktura podziemia narodowego niemająca łączności z komendą NZW - podporządkowała się tej organizacji w lipcu 1945 r.

To zgrupowanie prowadziło akcję antyukraińską na obszarze powiatu krasnostawskiego, chełmskiego, tomaszowskiego.

Czystka etniczna? Dlaczego?

- Musielibyśmy zajrzeć do głów tych ludzi. Ale to rzeczywiście miało taki charakter. Jeśli wierzyć dokumentom PAS, chodziło o to, żeby "wypchnąć ludność ukraińską za Bug". Tak sterroryzować, żeby uciekli. To wpisywało się w logikę działań, u źródeł których leży rozpoczęta przez UPA na Wołyniu w lutym 1943 r. "antypolska akcja".

Ten oddział spacyfikował Wierzchowiny i zabił tam niemal 200 cywilów. Potem przeszedł 30-40 km, po drodze staczając zwycięską potyczkę z siłami UB i grupą kadetów wojska polskiego. Część kadetów - co też charakterystyczne - natychmiast dołączyła do partyzantki. To się wtedy dość często zdarzało.


Partyzanci stanęli na prawie dwa dni w miejscowości Huta i urządzili coś w rodzaju - jak mówią przekazy - "festynu". Było dużo alkoholu. Zapomnieli o wystawieniu wart.

Zgrupowanie odnalazły pododdziały 64. dywizji NKWD. Sowietów było ok. 200, mniej niż partyzantów, ale zaatakowali bardzo sprytnie. Wjechali do wioski tankietkami, ostrzeliwując wszystko, co się rusza. Ustawili tylko parę punktów z karabinami maszynowymi od strony lasu - znali partyzancką psychikę i wiedzieli, że partyzanci będą starali się ukryć w lesie. To była masakra. Mniej więcej jedna trzecia partyzantów przeżyła, głównie ci, którzy uciekli w stronę otwartych pól.

Być może NKWD przeszacowało liczbę zabitych, ale faktem pozostaje, że zgrupowanie przestało istnieć.

Później zbrodnia w Wierzchowinach była przywoływana przez propagandę w celu oskarżania podziemia o wszystko, co najgorsze.

Zaleszany na Białostocczyźnie, koniec stycznia 1946 r. Oddział NZW "Burego" wchodzi do wsi. Zwołują prawosławnych białoruskich chłopów do jednej z chałup, potem podkładają ogień. Płonie cała wieś. 13 zabitych. Wrzucają podobno dzieci do ognia. Dlaczego dochodziło do takich sytuacji?

- Nie mam prostej odpowiedzi. Tu zagrało wcześniejsze doświadczenie dowódcy. "Bury" przychodził z Wileńszczyzny. Praktycznie od 1943 r. walczył w wyjątkowo krwawej wojnie z Sowietami. Tam się takie rzeczy po prostu robiło. I on, przez tamto doświadczenie ukształtowany, przeszedł na Białostocczyznę - gdzie było nieco spokojniej.

To był dowódca ambitny, bardzo sprawny. Cieszył się ogromnym szacunkiem podwładnych. Brutalnie egzekwował posłuszeństwo. Zdarzało mu się rozstrzeliwać własnych podkomendnych.

Do partyzantki trafiają często specyficzni ludzie. Mają skłonność do anarchii, często próbują coś robić na własną rękę. Utrzymanie dyscypliny w oddziale bywa trudnym wyzwaniem. Dowódca, który nie potrafił utrzymać dyscypliny i rozstrzelać winnych nadużyć, ryzykował, że jego żołnierze zaczną uprawiać "bandyterkę".

Trzeci element to ideologia: myślenie w kategoriach etnicznych, przekonanie, że mniejszości zdradziły Polskę, że Polska powinna być wyłącznie "dla Polaków", etnicznych Polaków. Chociaż z drugiej strony - według jednego z badaczy tego problemu w oddziale "Burego" było do 20 proc. prawosławnych.

Nie mieli problemu ze strzelaniem do innych prawosławnych?

- Mogę tylko zgadywać, że wtedy postrzegali to w kategoriach wyboru patriotycznego i zarazem etnicznego.

Muszę zabijać Białorusinów, bo jestem Polakiem?

- Najdłużej utrzymująca się na Nowogródczyźnie struktura polskiego podziemia - Obwód AK Szczuczyn - Lida, rozbity w 1949 r. - była dowodzona przez prawosławnego Anatola Radzionika "Olecha". To wszystko nie jest takie proste.

Pytam, bo próbuję znaleźć klucz to tej niebywałej brutalności. Do łatwości zabijania ludzi - z przypadkowych powodów, na podstawie podejrzeń.

- To smutna norma tamtego czasu. To piekło zaczęło się wcześniej - wraz z wojną. Człowiek, który w 1945-46 r. miał 21 lat i strzelał, nie znał innego świata.

Jak powszechne były postawy antysemickie wśród podziemia?

- Próbowałem to kiedyś analizować na przykładzie WiN. W wydawnictwach centralnych antysemityzmu nie ma. Pojawia się w gazetkach i ulotkach średniego szczebla, najwięcej go jest w drukach wydawanych na dole, na szczeblu powiatu. Redaktorzy tych ostatnich często sądzą, że komunizm ma "semickie rysy twarzy".

Mechanizm psychologiczny działał tak: "Jeżeli skazuje mnie polski sędzia, to komunista. Jeżeli skazuje mnie sędzia Żyd, to już żydokomuna. Jeżeli dowodzi grupą operacyjną Rosjanin, to normalne - wróg. Jak Żyd - to żydokomuna". Uruchamiały się wcześniej przyswojone kalki poznawcze.

Przedwojenny tradycyjny antysemityzm został wzmocniony w czasie wojny przez propagandę niemiecką, która - wbrew temu, co myślimy - była niesłychanie skuteczna. I bardzo chytra.

Jedna z moich magistrantek obserwowała ten proces w prasie gadzinowej. Niemcy najpierw przejmowali gazety narodowe - np. "Dziennik Lubelski". Na początku używali niemal tego samego języka, który był tam obecny przed wojną. Potem stopniowo dodawali nowe elementy. Skoro Żydzi są obcy, to ich oddzielmy - stąd getta; później pojawiają się określenia "tyfus" i "robactwo" - coś z tym trzeba zrobić.


Robactwo się truje. A kiedy pojawia się Żyd komunista?

- Od rozpoczęcia wojny Hitlera ze Stalinem. Kiedy Niemcy zaczynają przegrywać, ok. 1943 r., gadzinówki straszą niebezpieczeństwem żydokomuny i ten element zaczyna dominować. Już w 1942 r. obok straszenia Żydami pojawił się też przykład "pozytywnych efektów" niemieckiej polityki zagłady: polonizacja usług albo - jak pisano - "aryzacji handlu". Czytamy w gadzinówce np.: "Po likwidacji getta w Lublinie kolejna dzielnica miasta uzyskała europejski wygląd, czysto, okna pomalowane".

Ta propaganda była aplikowana ludziom przez pięć lat i musiała zostawić ślad. Nie wierzę, że od tego można było się odciąć.

Po wojnie Żydzi znowu się pojawili. A miało ich nie być! I ci Żydzi często wiążą się z ludową władzą, czyli robią dokładnie to, co mówili Niemcy! Efekt: "Hitlera nienawidziliśmy, był naszym śmiertelnym wrogiem, ale jeśli chodzi o żydokomunę, to miał rację" - tak myślało wielu ludzi.

Partyzanci konfiskowali własność. Czy dziś w ogóle możemy stwierdzić, co było bandytyzmem, a co walką polityczną?

- Pewien góral powiedział kiedyś prof. Strzemboszowi: "Jeżeli partyzant przychodzi w zimie i zabiera mi kożuch, to znaczy, że to partyzant. Bo mi w domu ciepło przy żonie, a jemu w lesie zimno. Ale jeśli przychodzi i zabiera kożuch i buty mojego dziecka, to bandyta. Bo zabiera, nie żeby przeżyć, tylko na handel".

To nieostre, ale nie znam lepszego rozróżnienia.

W źródłach UB jest mnóstwo informacji o napadach bandyckich. Dowiadujemy się, że coś "się stało". Bardzo rzadko znajdziemy przy tym informację, kto napadł i jakimi motywami się kierował.

Bandytyzm nie jest fenomenem powojennym, jego olbrzymia fala zalała Generalne Gubernatorstwo na początku 1943 r. i to głównie podziemie przyczyniło się do jego ograniczenia, częstokroć likwidując bandyckie szajki. Tak podczas okupacji niemieckiej, jak i po 1944 r.

Bandyci często podszywali się pod partyzantów z AK, NZW czy WiN. W wielu przypadkach dziś nie sposób ustalić, czy to była prawda. Dodać trzeba, że oddziały podziemia niekiedy zdobywały poparcie otoczenia nie tyle poprzez walkę z władzą, co poprzez likwidację bandytów.

Piękne czasy.

- Ludzie na głębokiej prowincji bali się zasypiać. Chowali wszystko, co mogło być zrabowane.

Wykonywano egzekucje na komunistach? Czy w ogóle kogoś zabijano po prostu za to, kim był?

- Nie było jednego klucza. Chociaż zdarzały się przypadki: PPR-owca za to, że był PPR-owcem, a Żyda za to, że był Żydem. Dla funkcjonariusza UB czy zdemaskowanego donosiciela dostanie się w ręce partyzantów oznaczało niemal pewną śmierć.

Im dalej od okupacji niemieckiej, tym głębsza była destrukcja struktur kontroli i dowodzenia. Dowodzenie schodziło na coraz niższy poziom. Niekiedy ludzie w tzw. terenie mogli przetrwać dzięki temu, że byli bardzo nieufni i łatwo naciskali na spust. Dziś powiedzielibyśmy, że byli bezwzględni.

Władza tylko strzelała? Ogłoszono przecież amnestię: to była próba politycznego rozwiązania problemu.

- To w pierwszym rzędzie rozwiązaniami politycznymi, a nie wojskowymi, podziemie naprawdę "zabito". Pierwszy kryzys nastąpił po powrocie Mikołajczyka do kraju i ogłoszeniu tzw. amnestii "Radosława". Latem 1945 r. ok. 30 tys. ludzi zdecydowało się ujawnić. Jesienią 1945 r. w lesie zostaje ich tylko 6-7 tys.

W 1946 r. napłynęło jeszcze 2-3 tys. i podziemie trwało w twardej walce do referendum w czerwcu 1946 r. To była klęska podziemia nie mniejsza niż PSL. Konspiratorzy przekonali się, że cel, który sobie stawiali - dotrwać do wyborów parlamentarnych, w których komuniści oddadzą władzę - jest nieosiągalny. Cóż z tego, że "nasi" wygrali referendum, skoro władza je sfałszowała. Zeszło powietrze. Przestali wierzyć, że wygrają.

Siłą rozpędu podziemie trwało do wyborów w styczniu 1947 r. Kiedy władze po sfałszowaniu tych wyborów ogłosiły nową amnestię, ujawniło się 53 tys. osób. W lasach pozostało nieco ponad 1 tys.

Ci ludzi nie stanowili już realnego zagrożenia dla rządzących krajem komunistów. Starają się przetrwać, a funkcjonariusze bezpieczeństwa ich systematycznie "dostrzeliwują". Ostatnia grupka zbrojna została rozbita w 1957 r.

Rozmawiał Adam Leszczyński

*prof. Rafał Wnuk - historyk, profesor KUL i pracownik powstającego Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Uczeń prof. Tomasza Strzembosza. Autor m.in. wielokrotnie nagradzanego „Atlasu polskiego podziemia niepodległościowego 1944-1956”

 

Źródło: Gazeta Wyborcza


 

 


Więcej... http://wyborcza.pl/1,97737,9723158,Te_pomniki_nas_nie_polacza.html#ixzz1RJyZ1NSn

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin