Bezpieka komunistyczna w Polsce 1944 = historia.odt

(42 KB) Pobierz
Bezpieka komunistyczna w Polsce 1944-1956

Bezpieka komunistyczna w Polsce 1944-1956


Ponad 20 pracowników naukowych Instytutu Pamięci Narodowej trudzi się od kilku lat nad kompletnym opracowaniem dotyczącym komunistycznej policji politycznej w Polsce (NKWD - UB - SB) w latach 1944-1989. Właśnie ukazał się pierwszy tom opracowania, dotyczący kadry kierowniczej bezpieki - od Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego do powiatowych UB włącznie. Ten pierwszy tom obejmuje lata 1944-1956 - czas intensywnej sowietyzacji Polski i niezliczonych zbrodni popełnionych na polskich patriotach, sprzeciwiających się budowie państwa typu sowieckiego w Polsce. Byli to zarówno oficerowie i żołnierze antykomunistycznej konspiracji zbrojnej, jak i zwykli ludzie, którzy opierali się systemowi, stosując różne formy społecznego oporu, na przykład strajki, pomoc podziemiu zbrojnemu czy mały sabotaż, wyrażający się przede wszystkim w dowcipie politycznym, antysowieckich napisach w miejscach publicznych itp. Wśród tych ludzi najdotkliwszych represji doświadczyła młodzież polska, zorganizowana w tym czasie w ponad 950 zakonspirowanych grupach oporu.
Narzędziem komunistycznej represji była bezpieka, tworzona "dla Polski" na terenie Związku Sowieckiego, według wzorów NKWD, na długo przed tym, gdy rozstrzygnęły się losy wojny! Już we wrześniu 1940 r. Sowieci zorganizowali w Mińsku tzw. Aleksandrowską Szkołę NKWD dla polskich, białoruskich i ukraińskich renegatów, obywateli RP, którzy gotowi byli współpracować z nimi przeciwko własnemu państwu, rządowi i podziemnej armii. Inna sprawa, że większość z nich już przed wojną należała do sowieckiej agentury w Polsce. Wiosną 1941 r. część przeszkolonych została wysłana na okupowane wschodnie tereny Polski, gdzie zajmowali się tropieniem polskiego oporu. Drugą część wysłano do Gorkiego z myślą o tym, że będą w przyszłości kadrą polsowieckiej bezpieki. Tak się też stało.

NKWD - UB
Pierwszy tom przynosi na wstępie syntetyczne opracowania dr. Krzysztofa Szwagrzyka i dr. Zbigniewa Nawrockiego, dotyczące struktury i kadry bezpieki. Potwierdzają one po raz kolejny oczywistą prawdę: UB nie było strukturą samoistną. Co najmniej do roku 1954 można je traktować jak zwykłą delegaturę NKWD w Polsce. Zresztą za twórcę "polskiej" bezpieki uważa się sowieckiego generała Iwana Sierowa (tego, który aresztował 16 przywódców Polskiego Państwa Podziemnego). Po nim szef Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego miał kolejnych "doradców" z ZSRS: gen. Nikołaja Seliwanowskiego, płk. Siemionowa, Siergieja Dawydowa, płk. Michaiła Bierzoborodowa, Nikołaja Kowalczuka, gen. Serafina Lalina i gen. Gieorgija Jewdochimienkę. Na niższych szczeblach też działali "sowietnicy". Byli kimś w rodzaju "rezydentów". Podejmowali decyzje nieudokumentowane na żadnym papierze, ale ostateczne. Siedzieli w powiatowych urzędach UB do roku 1947, w wojewódzkich - do końca istnienia UB (grudzień 1954). W 1955 r. ich osobisty nadzór nie był już potrzebny, ponieważ przez te lata zdążyli wykształcić posłuszne kadry. Bezpieka w Polsce była już w pełni sowiecka.

"Kadry"
MBP kierowane było po wojnie przez oficerów sowieckich, Żydów sprowadzonych z ZSRS, Białorusinów, Ukraińców, zruszczonych i zsowietyzowanych "Polaków" (przedwojennych obywateli ZSRS) oraz członków przedwojennej agentury sowieckiej w Polsce. Na samym dole tej drabiny - w powiatowych UB oraz gminnych placówkach UB - przeważali ćwierćinteligenci, złaknieni "awansu społecznego" z ubecką legitymacją i pistoletem w garści, lub element zdemoralizowany przez wojnę, czasami zwykli kryminaliści, dla których przynależność do UB oznaczała dożywotnią amnestię. Szefowie tych zbirów dbali jedynie o to, by nie pracowali oni na terenie powiatów, z których pochodzili, bo - jak się wyraził minister bezpieki Stanisław Radkiewicz - "Trzeba przyjąć za zasadę, że pracownik [UB] z danego powiatu nie powinien pracować w urzędzie [UBP] tego powiatu [...]. Na swoim terenie ma on powiązania z kumami z AK, NSZ i kułakami" (z przemówienia na odprawie szefów wojewódzkich UB we wrześniu 1950 r.).

POP
Autorzy opracowania dokonali analizy narodowości kadry Resortu Bezpieczeństwa Publicznego (potem MBP). Wynika z niej, że 49,1 proc. urzędników bezpieki było narodowości polskiej. Według raportu Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość z roku 1946, chodzi tu o "Polaków w pełni komunizmowi oddanych, przeważnie przeszkolonych w Rosji, nie tylko myślących, ale czujących po sowiecku". Drugą, jeszcze gorszą kategorię "Polaków" stanowili Rosjanie o polskich korzeniach, czyli potomkowie Polaków zruszczonych w poprzednich pokoleniach, ze względu na polskie nazwiska i szczątkową znajomość naszego języka kierowani przez NKWD do pracy "na odcinku polskim". To był element szczególnie niebezpieczny. W raporcie WiN nazywa się takich ludzi POP (Pełniący Obowiązki Polaka). POP-ów osadzano zresztą nie tylko w bezpiece. Najbardziej bodaj znanym POP-em był Konstanty Rokossowski - "syn kolejarza z Warszawy"...

Żydzi
Drugą grupą narodowościową byli Żydzi. Stanowili 37,1 proc. kadry kierowniczej MBP! Wskaźnik porażający, jeśli pamiętamy, że odsetek ludności żydowskiej w Polsce w tym czasie wynosił mniej niż 1 proc. Kilkudziesięciokrotna "nadreprezentacja". Dalsze unikanie tego tematu, nazywanie każdego, kto go dotyka, "antysemitą", jest nie do przyjęcia. Nie do przyjęcia jest także często spotykane tłumaczenie, że był to wynik "traumy" spowodowanej zagładą Żydów. Odreagowaniem "traumy" byłoby bestialskie traktowanie polskich patriotów? Poza tym Żydzi z kierownictwa MBP pochodzili w większości z ZSRS. To zjawisko wymaga rzetelnych badań, bez żadnych ideologicznych ograniczeń i bez mieszania w to zagłady zgotowanej Żydom przez Niemców. "Nie analizując przyczyn, dla których tak wielu Żydów i osób pochodzenia żydowskiego znalazło się w UB, nie sposób jednak negować wyników danych statystycznych" - pisze dr Szwagrzyk.
Nie sposób też negować następującego faktu: po likwidacji MBP (grudzień 1954 r.) i wydzieleniu zeń tzw. Komitetu do spraw Bezpieczeństwa Publicznego odsetek urzędników pochodzenia żydowskiego pozostał niemal bez zmian (34 proc.).

Sowieci
Trzecia grupa w kierownictwie MBP to oficerowie sowieccy, przysłani do Polski jako doradcy, instruktorzy i zarazem kontrolerzy. Stanowili 10,2 proc. całej kadry. Mieli specjalne uprawnienia, przesyłali do Moskwy meldunki o sytuacji w MBP, byli jakby "w delegacji". W połowie lat 50. większość wróciła do ZSRS, niektórzy jednak otrzymali polskie obywatelstwo i dożywali w Warszawie. Czy ich pozostanie w Polsce było dobrowolnym wyborem? Raczej nie, bo ich szefowie w Moskwie nie bawili się w sentymenty. Można przypuszczać, że chodziło o jakąś działalność agenturalną, która być może jest kontynuowana do dziś...

Z prądem...
Do klasyfikacji sporządzonej przez WiN i przez autorów opracowania warto - moim zdaniem - dodać jeszcze jedną kategorię bezpieczniaków: konformistów, bezideowców. To ci, którzy zatrudniali się do pracy w resorcie już po wojnie, ponieważ widzieli, że to przynosi wymierne korzyści (mieszkanie, wysokie pobory, specjalne sklepy, przyzwolenie na działania bezprawne). Szybko uczyli się charakterystycznego języka komunistycznej propagandy i "nowego" sposobu myślenia. Autorzy cytują fragment podania o przyjęcie do pracy w bezpiece Dawida Kornhendlera vel Adama Korneckiego: "Byłbym Wam bardzo wdzięczny, jeślibym mógł pod Waszym dowództwem wziąć udział w bezpośredniej walce z agentami Sosnkowskich i Raczkiewiczów...". Kornhendler szybko awansował do stopnia podpułkownika, był też zastępcą szefa wojewódzkiej bezpieki we Wrocławiu i w Szczecinie. W roku 1968 uznał, że jest prześladowany przez polskich "antysemitów" i wyjechał na Zachód. Walka z "agentami Sosnkowskich" już mu się nie opłacała. Jako "prześladowany" wystąpił w audycji Radia Wolna Europa, opowiadając o zbrodniach bezpieki w Polsce. Swoje zbrodnie oczywiście przemilczał. Nie był jakimś szczególnym wyjątkiem. "Niektórzy [ubowcy - przyp. autor] z chwilą emigracji z kraju przeobrażali się we wrogów systemu, któremu przez lata gorliwie służyli, otrzymując w zamian wysokie stanowiska" - pisze dr Szwagrzyk. Trudno oprzeć się refleksji, że jeśli w ogóle pojawiały się antyżydowskie nastroje, to główna w tym zasługa Grinszpanów, Kornhendlerów, Goldbergów, Michników, Wolfów, Kurców, Kohnów, którzy tak ochoczo pomagali w zniewalaniu Narodu Polskiego i byli przyczyną niezliczonych tragedii. O takich rzeczach się nie zapomina.

"Awangarda"
Zasadniczą częścią książki jest kilkusetstronicowe zestawienie szczegółowych informacji dotyczących obsady personalnej Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, wojewódzkich i powiatowych UB, zmian kadrowych w tych urzędach w okresie 1944-1956. Bezcenne źródło informacji dla piszących o powojennej historii Polski, dla nauczycieli, studentów i w ogóle dla każdego Polaka, który chce zrozumieć, co się w Polsce po wojnie działo. Autorzy opatrują te zestawienia ciekawymi przypisami, które przynoszą ogromną ilość informacji, większości Polaków zupełnie nieznanych.
Wiceminister bezpieki płk Konrad Świetlik już w roku 1941 ukończył kurs NKWD w Gorkim. Umarł w 1998 r. w Warszawie. Czy wolna Rzeczpospolita ukarała go za zbrodnię stanu - współpracę z wrogiem w warunkach wojny? "Absolwentem" tego samego kursu w Gorkim był Ukrainiec Mieczysław Diemko, znany później jako Moczar, ważny aparatczyk z wielkimi ambicjami politycznymi, minister spraw wewnętrznych.
Złej sławy wiceminister bezpieki Mieczysław Mietkowski tak naprawdę nazywał się Mojżesz Bobrowicki, a inna ważna figura w kierownictwie MBP, Roman Romkowski, to Menasze Grinszpan. Grzegorz Korczyński nie miał nic wspólnego z rodem Korczyńskich. Nazywał się Stefan Kilanowicz, a do zmiany nazwiska skłoniły go ciągnące się za nim zbrodnie.
Kierownik kluczowego wydziału personalnego MBP Mikołaj Orechwa był Sowietem; w roku 1956 wrócił do swego kraju. Jego zastępca Leon Andrzejewski nazywał się naprawdę Ajzen Lajb Wolf. Był sowieckim wykładowcą na kursie NKWD w Kujbyszewie (1943 r.), gdzie kształcono pierwsze kadry bezpieki "dla Polski". Drugi z zastępców Orechwy, Romuald Jurcewicz, też był sowieckim oficerem i wrócił do ZSRS.
Dyrektor Departamentu I (kontrwywiad), Ludwik Sielicki, też był Sowietem i także wrócił do swoich. Wicedyrektor tego departamentu, Józef Czaplicki, nazywał się Izydor Kurc i również "kształcił się" na kursie w Gorkim. Drugi z dyrektorów Julian Konar nazywał się naprawdę Jakub Kohn.
Szef Departamentu II, Jan Śnigir, był sowieckim oficerem, który wrócił w 1947 r. do swoich. Jego następcą był Lejba Rubinsztein, a zastępcą Lejby - Mojżesz Taboryski.
Dyrektorka wydziału "do walki z bandytyzmem" Julia Brystygierowa dożywała spokojnie swych lat w Warszawie, choć jej zbrodnie były powszechnie znane.
Wicedyrektor Departamentu IV, Wiktor Biełych, był oficerem NKWD i Smiersza; w 1954 r. wrócił do ZSRS. Jego szefem w MBP był Aleksander Wolski, który naprawdę nazywał się Salomon Dyszko. Wicedyrektor Departamentu V Tadeusz Paszta był współpracownikiem NKGB już od roku 1940.
Dyrektor Departamentu VII Juliusz Burgin współpracował z NKWD od roku 1939. Zastępca dyrektora Departamentu VII Mark Finkienberg zdecydował się na zmianę nazwiska na polskie dopiero w latach 70. (Witold Jóźwicki).
Zastępca dyrektora Departamentu X, Henryk Piasecki, to Chaim Izrael Pesses. Włodzimierz Zwierchanowski, oficer sowiecki, absolwent kursu NKWD w Kujbyszewie, uzyskał zgodę władz na zmianę obywatelstwa i pozostanie w Polsce. Zmarł w 1976 r. w Warszawie. Taka samą zgodę uzyskał inny oficer sowiecki Faustyn Grzybowski. Słynny sadysta Józef Różański, dyrektor Departamentu X, nazywał się naprawdę Goldberg, w latach 1939-1941 był funkcjonariuszem NKWD; zmarł w 1981 r. w Warszawie.
Kierownik wydziału paszportów w MBP, Władysław Spychaj vel Sobczyński, ukończył Aleksandrowską Szkołę NKWD w Smoleńsku (1941), po zakończeniu służby w MBP był attaché wojskowym ambasady PRL w Bułgarii.
Kierownik Departamentu Finansowego Edward Kalecki nazywał się Szymon Ela Tenenbaum. Jego następca Jan Kisielow był oficerem sowieckim, podobnie kierownik Biura Kontroli Jefim Arytmowicz i kierownik Departamentu Zaopatrzenia Bronisław Trochimowicz, a także jego następcy Aleksander Nikolenko i Apolinary Minecki. Wszyscy wrócili do ZSRS. I tak dalej, i tak dalej...

Na przykład Zabawski
Doktor Szwagrzyk przedstawia szczegółowo kilka ubeckich biografii - jako egzemplifikację postaw tych ludzi wobec państwa i Narodu Polskiego. Oto jedna z nich, typowa.
Jan Zabawski pochodził z rodziny polsko-białoruskiej. Ukończył siedem klas w Nowogródku. Zwerbowany do Komunistycznego Związku Młodzieży, uprawiał bolszewicką propagandę we wsiach pod Nowogródkiem. Jako
17-latek wstąpił do Komunistycznej Partii Polski, rok później wysłano go na szkolenie do Moskwy (Uniwersytet Naukowy Marksizmu Leninizmu). Dano mu fałszywe nazwisko Jan Paryn, stał się więc zawodowym sowieckim agentem. Wraca do Polski, działa w KPP w Wilnie. Teraz nazywa się Mieczysław Wierzbicki. Rozszyfrowany przez kontrwywiad, skazany w Wilnie na 7 lat więzienia. Amnestionowany po 4 latach (agent obcego państwa!), leczy się na koszt sowieckiego wywiadu w sanatorium w Miedzeszynie! Osiada w Warszawie i dalej prowadzi działalność agenturalną! Aresztowany 30 stycznia 1939 r., wywieziony na granicę z ZSRS, niedaleko Stołpców. Żołnierz Korpusu Ochrony Pogranicza pokazał mu kierunek na wschód i powiedział krótko "Sp..."! Jeszcze się oglądał, ale parę kopniaków załatwiło sprawę. Po drugiej stronie został zatrzymany i osadzony w łagrze. Sowieci nie mieli specjalnego zaufania do swoich psiaków z KPP. Często poddawali ich próbie. O towarzyszu Zabawskim przypomnieli sobie jednak kamraci z PPR i wyciągnęli go z obozu. Tacy jak on byli teraz na wagę złota! Został zastępcą naczelnika wydziału w MBP, potem szefem wojewódzkiego UB we Wrocławiu, potem dyrektorem V Departamentu MBP, wreszcie dyrektorem X Departamentu już po rozwiązaniu MBP. Dożywał spokojnie w Warszawie, obsypany medalami.
Na marginesie burzliwej kariery Zabawskiego rodzi się pytanie: dlaczego Rzeczpospolita tak łagodnie obchodziła się z agentami obcego państwa, dlaczego tak łagodnie traktowano ludzi winnych zbrodni stanu (zdrady Ojczyzny)? W Związku Sowieckim taki "szpion" byłby rozstrzelany 10 razy. Tylko że Polska "faszystowska", jak mawiała propaganda PRL i jak często dziś powtarzają dzieci i wnukowie byłych renegatów i zaprzańców, była krajem cywilizacji zachodniej. Poza tym w kręgach polskiej inteligencji modne było sympatyzowanie z "socjalistami". Zbyt mało wówczas wiedziano o istocie i praktyce systemu sowieckiego. Procesy działaczy nielegalnej KPP, agentury sowieckiej, spotykały się z potępieniem "środowisk twórczych" i innych ludzi niewątpliwie szlachetnych, ale naiwnych. Kiedy w latach 30. Czesław Miłosz został usunięty z Radia Wilno za propagowanie komunizmu, wyjechał do Warszawy, gdzie znalazł wielu opiekunów, oburzonych na "sanację" za "prześladowania polityczne". Zaraz po wojnie Miłosz został urzędnikiem państwa "ludowego", potwierdzając słuszność decyzji swoich przełożonych z Wilna. Nie zmienia tego faktu jego późniejsza decyzja polityczna.
Gdyby ta nasza inteligencja, umierająca kilka lat później w śniegach Sybiru, mogła zobaczyć "oczyma duszy" swą przyszłość, komuniści w II RP nie znaleźliby obrońców.

Więcej niż na oświatę
"Sięgając po władzę w Polsce komuniści mieli świadomość, że jej zdobycie, a przede wszystkim utrzymanie, nie będzie możliwe bez aparatu przemocy" - pisze dr Szwagrzyk. Tak zwane Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego tworzone było od lata 1944 r., jednak jego pierwsze kadry przeszkolono znacznie wcześniej w Związku Sowieckim. Do dyspozycji resortu oddano ogromne środki finansowe, ponad możliwości budżetowe zrujnowanego wojną państwa. Z analizy ustaw budżetowych z lat 1946-1955 wynika, że wydatki na bezpiekę stanowiły drugi pod względem wielkości (po MON) składnik wydatków państwa! Na przykład w roku 1946 budżet bezpieki był 8-krotnie wyższy od kwoty przeznaczonej na odbudowę kraju ze zniszczeń wojennych (!), wyższy od wydatków na całą oświatę (!), 5-krotnie wyższy niż budżety resortów zdrowia i pracy razem wziętych (!). Sowietyzowana Polska tych lat była niewątpliwie państwem policyjnym. Jak zauważa dr Szwagrzyk, pierwsze rozkazy MBP pisane były na odwrocie hitlerowskich druków z napisem: "Generalgouvernement, Distrikt Lublin"... Była w tym jakaś mroczna symbolika "ciągłości" władzy policyjnej na terenie nowej "generalnej guberni", jaką była "nowa" Polska po zaanektowaniu Kresów. Nowy "Prywislanskij Kraj"...
Powszechnie uważa się, że MBP to tylko bezpieka. W rzeczywistości resort ten obejmował wówczas nie tylko UB. Był swego rodzaju "systemem zintegrowanym", służącym do spacyfikowania Polaków. Legitymację UB nosił w kieszeni także strażnik więzienny, na terenie więzień były strefy zastrzeżone dla UB, gdzie przesłuchiwano więźniów politycznych, katowano ich i wyniszczano w nieludzkich karcerach. Poza więziennictwem do MBP należała też milicja, ORMO, KBW, WOP, Straż Przemysłowa i cenzura wojenna, przeflancowana z ZSRS, funkcjonująca do roku 1990 jako cenzura prewencyjna, nieznana w Polsce międzywojennej. W pierwszym okresie samo UB, zasilane hojnie z budżetu, już w listopadzie 1944 r., gdy Warszawa była jeszcze w rękach Niemców, liczyło 2,5 tysiąca ludzi. Rok później już 10-krotnie więcej.

Naród "podejrzany"
W roku 1953 w kartotekach UB znajdowały się nazwiska 5 mln 200 tys. Polaków, uznanych za "element podejrzany". To była 1/3 wszystkich dorosłych Polaków w tym czasie! W 1955 r., już po formalnej likwidacji UB, liczba agentów i donosicieli, wspierających "zapracowaną" bezpiekę, przekroczyła 72 tysiące ludzi! I tu dygresja, która dla wielu będzie zaskoczeniem. To nie było apogeum w historii PRL-u. Po latach zredukowania lub "uśpienia" agentury do poziomu około 10 tysięcy osób, w latach 80., gdy system już rzęził, udało się generałowi Jaruzelskiemu i jego poplecznikom przeskoczyć stalinizm! Po wprowadzeniu stanu wojennego, w kolejnych latach marazmu i załamania nadziei na lepszą przyszłość, liczba agentów i donosicieli przekroczyła 100 tysięcy! Ich dysponentem był "człowiek honoru", generał Kiszczak - w młodości działacz komunistyczny, potem funkcjonariusz polsowieckiego wywiadu, w latach 1981-1990 minister spraw wewnętrznych, wreszcie wicepremier w rządzie Tadeusza Mazowieckiego.

Wspólny wróg
Po likwidacji MBP, w grudniu 1954 r. powstał Komitet do spraw Bezpieczeństwa Publicznego z wysokim funkcjonariuszem partyjnym Władysławem Dworakowskim na czele. 30 grudnia 1955 r. w gmachu Komitetu w Warszawie odbyła się uroczystość z okazji dekoracji odznaczeniami państwowymi doradców sowieckich, pracujących w "polskim" aparacie bezpieczeństwa. Odznaczenia wręczał Dworakowski. Sowietnikom składano podziękowania za trud, jaki wnieśli w przygotowanie i ukierunkowanie pracy funkcjonariuszy bezpieczeństwa "w walce ze wspólnym wrogiem klasowym", czyli z polskimi patriotami. Przez 10 lat system się umocnił i wykształcił własne kadry. Towarzysze sowieccy mogli już wrócić do kraju. Na miejscu pozostała agentura.

Sowiecka karawana 1984
Powszechnie sądzi się, że rok 1956 stanowił drastyczną cezurę w działalności komunistycznej bezpieki w Polsce. Mówią nawet niektórzy, że bezpieka została "rozbita". Nic bardziej mylnego i nic bardziej naiwnego. SB była pod każdym względem kontynuatorką tradycji NKWD - UB. Nie trzeba było już natomiast stosować powszechnego terroru. Społeczeństwo polskie pogodziło się z myślą, że w warunkach politycznych Europy pojałtańskiej można jedynie marzyć o złagodzeniu uciążliwości systemu, czekając na sprzyjające nam zmiany globalne. Bezpieka pozostała ta sama, a w ramach resortu tworzyły się prawdziwe rodzinne "dynastie", cementujące to uprzywilejowane pod każdym względem towarzystwo. Resort aż do końca starał się o takie wychowanie swoich ludzi, by czuli się spadkobiercami i strażnikami zbrodniczego dzieła pierwszych powojennych lat. Żadnych wątpliwości nie pozostawiają co do tego słowa Wojciecha Jaruzelskiego - byłego szefa Głównego Zarządu Politycznego WP, ministra obrony narodowej, wreszcie I sekretarza partii komunistycznej w Polsce - wypowiedziane do przedstawicieli bezpieki i milicji w roku 1984: "Najlepsze, najserdeczniejsze gratulacje i życzenia w związku z 40-letnim jubileuszem [...]. Byliście zawsze i jesteście na pierwszej linii. Brzmi to na pozór banalnie, ale przecież ta pierwsza linia oznacza, że od narodzin Polski ludowej funkcjonariusze służby bezpieczeństwa, milicjanci, wszyscy służący pod waszym znakiem musieli toczyć dzień po dniu ostrą walkę klasową. Ja szczycę się tym, że miałem możność i mam możność pracować i służyć razem z wami na tej właśnie pierwszej linii [...], że obroniliśmy socjalizm, niezależnie od tego, jak nasza zwycięska karawana byłaby atakowana ze strony pogrobowców starej epoki [...]. Życzę wam, aby nasza trudna służba przynosiła coraz większe owoce, by wróg został wyrzucony za burtę"...
Dziś wielu ludzi pasjonuje odpowiedź na pytanie, czy Jaruzelski był, czy też nie był donosicielem Informacji Wojskowej. Odpowiedź na to pytanie nie ma żadnego znaczenia, ponieważ on nie należał do grupy współpracowników, lecz do samej kasty nadzorców systemu powszechnej inwigilacji i terroru. "Pracował" i "służył" razem z ubekami i esbekami "na pierwszej linii", "wyrzucał za burtę" "pogrobowców starej epoki", czyli "wspólnego wroga", mówiąc językiem Dworakowskiego. Tym wspólnym wrogiem byli patrioci, którzy walczyli w okresie komunistycznym o niepodległy byt państwa polskiego.

 

W latach 1944-1956 komunistyczne sądy w Polsce (głównie sądy wojskowe) skazały na śmierć około 8 tysięcy Polaków. Większość z tych wyroków przygotowała i "zatwierdziła" bezpieka. Dr hab. Jan Żaryn, dyrektor Biura Edukacji Publicznej IPN w Warszawie, obliczył, że komuniści skazali w tym czasie więcej polskich patriotów niż system carski przez cały XIX wiek - wiek wojen i powstań narodowych!
Piotr Szubarczyk

Aparat bezpieczeństwa w Polsce. Kadra kierownicza 1944-1956. Red. naukowa Krzysztof Szwagrzyk. Wyd. IPN - Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko
Narodowi Polskiemu, Warszawa 2005

Zgłoś jeśli naruszono regulamin