Czarny Leksykon I.doc

(111 KB) Pobierz
Czarny Leksykon I

Czarny Leksykon I
Prof. Jerzy Robert Nowak

 

okladka

 

Aleksander Kwaśniewski

prawie magister



Aleksander Kwaśniewski - prezydent RP. Członek partii komunistycznej, minister w dwóch kolejnych rządach komunistyczych. Mimo to w latach 90. zapewniał: Nigdy nie byłem komunistą! Wejście do PZPR Kwaśniewski tłumaczył tym, że pociągała go atmosfera partii, która się chciała reformować. Ciekawe tłumaczenie ze strony osoby, która weszła do PZPR, kierowanej przez Gierka i Jaroszewicza, w 1977 roku, w okresie skrajnej stagnacji, po brutalnym rozbiciu protestujących robotników z Radomia i Ursusa, osławionych "ścieżkach zdrowia" etc.

0d wczesnej młodości umiał stawiać na to, co przyspieszało karierę. Już w gimnazjum jako 17-1etni chłopak ochoczo wysławiał Związek Sowiecki jako wzór dla Polski. W kronikach jego szkoły odnotowano w 1971 roku: Odbyły się w naszej szkole uroczystości poświęcone 54 rocznicy Wielkiego Października. Uroczystość tę zaszczycili swą obecnością pedagodzy radzieccy. Wydarzenia tamtych chwalebnych dni przypomniał kolega Kwaśniewski, który zwrócił jednocześnie uwagę na zasługi ZSRR w rozwoju socjalizmu polskiego
(cyt za Gazetą Wyborczą z 23 listopada 1995 r.).

W dość szczególny sposób tłumaczył swoje opowiedzenie się za lewicą: Mój ojciec od rana słuchał "Wolnej Europy". Moje lewicowe poglądy ukształtowały się pod wpływem niedobrej prymitywnej propagandy "Wolnej Europy". Jej jednostronność tak mnie denerwowała, że pchało mnie to w stronę lewicy. Kwaśniewskiego denerwowała "niedobra, prymitywna propaganda RWE", ale jak widać pociągała go łukaszewiczowsko-gierkowska propaganda lat 70., nie mówiąc o propagandzie sowieckiej z doby późnego Breżniewa. Szybko robił karierę aparatczyka. W 1977 roku był już wiceprzewodniczącym Zarządu Wojewódzkiego SZSP i wstąpił do PZPR-u. W 1978 roku był już kierownikiem Wydziału Kultury ZG SZSP. Ożenił się z Jolantą Konty i przeniósł do Warszawy, gdzie natychmiast dostał mieszkanie. Już nie starał się ukończyć studiów i napisać żmudną pracę magisterską. Teraz liczyło się dla niego maksymalne wykorzystanie dobrych układów. Znający dobrze Kwaśniewskiego od 1981 roku Piotr Gadzinowski wspominał: Umiejętność sitwiarstwa byla istotną cechą prezesa i Kwaśniewski ją niewątpliwie posiada.
(Cyt. za Agatą Chróścicką: Kwaśniewski jestem..., Kraków 1995, s. 24, 37 )

Jesienią 1981 r. Kwaśniewski został redaktorem naczelnym "itd". Po czasowym zamknięciu pisma w okresie stanu wojennego od stycmia 1982 r. rozpoczyna gorączkowe starania u różnych bonzów partyjnych o jego uruchomienie. Z tego czasu i z pierwszych miesięcy po wznowieniu pisma zanotowano wiele przykładów nagminnej skłonności Kwaśniewskiego do rozmijania się z prawdą. Opisała je Agata Chróścicka: Czekając na odwieszenie "itd" wszędzie mówił, że jest bezrobotny i uskarżał się, że nie ma pieniędzy, podczas gdy - jak twierdzą jego koledzy redakcyjni - przez cały czas zawieszenia "itd" brał pensję redaktora naczelnego. Uczestniczył w komisji weryfikacyjnej dziennikarzy, jak wspominała choćby Lidia Ostałowska, ale później twierdził, że nie brał żadnego udziału w weryfikacjach dziennikarzy. Chociaż lubił podkreślać, jak ważne były dla niego starania o dziennikarzy, których namówił do współpracy z "itd" podczas weryfikacji nie upominał się o swoich współpracowników. Co więcej - kiedy niektórzy z negatywnie weryfikowanych dziennikarzy wygrywali sprawy w Sądzie Pracy, nie przyjmował ich z powrotem do redakcji.
(A. Chróścicka, op. cit., s. 34)
Tego typu postawa Kwaśniewskiego sprzyjała jego przyspieszonej karierze, mocno wspieranej w swoim czasie przez młodego "twardogłowego" Waldemara Świrgonia. W 1984 roku został redaktorem naczelnym Sztandaru Mlodych, w 1985 r. ministrem w rządzie Messnera, później ministrem w rządzie Rakowskiego, przez którego był ogromnie faworyzowany. W 1989 roku przy "okrągłym stole" był już jednym z czołowych przedstawicieli strony partyjno-rządowej, startował w wyborach czerwcowych do Senatu z województwa koszalińskiego, ponosząc porażkę w starciu z nikomu nie znaną organistką z listy "Solidamości" z Koszalina. Zaprzyjaźniony już wtedy z Kwaśniewskim Michnik dworował sobie w rozmowie z nim 8 czerwca 1989 r. mówiąc: Olek, taką ka-ampanię zrobiłem ci w Gdańsku, i dałeś du-upy. "Różowi" na czele z Kuroniem i Michnikiem nie zapominają o Kwaśniewskim, widząc w nim godnego maksymalnego popierania i nagłaśniania "Europejczyka", który bardzo może się im przydać w przyszłości w starciach z narodową prawicą. Kwaśniewski utrzymał urząd przewodniczącego Komitetu Młodzieży i Kultury Fizycznej w randze ministra. Zarówno w 1989 roku, jak i w 1990 jako przewodniczący SdRP Kwaśniewski korzystał z bardzo wydatnego poparcia nagłaśniającego ze strony Michnika i jego Gazety Wyborczej. Rozmiary tego poparcia i współdziałania Kwaśniewskiego z "różowymi" z "udecji" (ogromne zaangażowanie Kwaśniewskiego na rzecz utrzymania przez Geremka przewodnictwa komisji zagranicznej w Sejmie) dawały wiele do myślenia. Podobnie jak konsekwentne występowanie Kwaśniewskiego przeciwko rzecznikom obrony patriotyzmu i polskości, jego ataki na "hurrapatriotyczne emocje" i "polonocentryzm", a równocześnie skrajnie filosemickie stanowisko, ogromna spolegliwość wobec różnych postulatów strony żydowskiej.

 

Wolność od pracy magisterskiej

W informatorze z II kadencji Sejmu o Kwaśniewskim podawano wykształcenie wyższe; mgr ekomomii. Sam Kwaśniewski 16 października 1995 r. publicznie skłamał mówiąc w wywiadzie dla radiowej Trójki, że obronił pracę magisterską na Uniwersytecie Gdańskim i ma wyższe wykształcenie (według Rzeczypospolitej z 11 grudnia 1995 r.). Tymczasem 16 listopada 1995 r., na trzy dni przed II turą wyborów, B. Synak, prorektor Uniwersytetu Gdańskiego oświadczył, że Aleksander Kwaśniewski został skreślony 5 października 1978 r. z listy studentów wydziału Ekonomiki i Transportu UG. 24 października to samo potwierdził rektor UG prof Z. Grzonka, mówiąc, że A. Kwaśniewski ani nie skończył studiów na UG, ani nie jest absolwentem uczelni, ani magistrem. Nie przeszkodziło to Kwaśniewskiemu kolejny raz skłamać w wywiadzie dla Frankfurter Rundschau z 24 listopada, iż skończył studia na wydziale Handlu Zagranicznego, a odmienne stwierdzenie rektora UG w tej sprawie nazwał "manewrem wyborczym". Dopiero 2 grudnia 1995 r. Kwaśniewski już jako prezydent-elekt przyznał na łamach Polityki, że nie zrobił magisterium. Dał jednak przy tym skrajnie groteskowe wyjaśnienie całej sprawy. Zapytany, dlaczego przystępując do walki o takiej wadze nie postarał się o to, by mieć wszystkie papiery w porządku, wykazać więcej dbałości choćby w wypełnianiu ankiet. Kwaśniewski odpowiedział: (..) Uważam, że jako osoba, która zdała wszystkie egzaminy, mam ukończone studia wyższe. Mam jednak poczucie pewnego grzechu - otóż żałuję, że toku studiów nie zamknąłem formalnie magisterium. Co to było? Swego rodzaju nonszalancja, poczucie, że niejest to w gruncie rzeczy ważne? Zapewne wszystko razem. Może zresztą brak dyplomu zadaje kłam opiniom, o mnie jako o wyrachowanym karierowiczu, który wszystko sobie dokładnie zaplanował i wyreżyserował. Sięgacie tematu bardzo dla mnie trudnego i także do części mojej duszy, która nie jest zbytnio odkryta - przez całe życie odczuwałem straszliwą potrzebę wolności i gdzieś właśnie w tym mieści się to machnięcie ręką na dyplom. Nie mam natomiast żadnych kompleksów jeśli chodzi o moje wykształcenie, które uważam za bardzo dobre (..).

Najdowcipniej skomentował tego typu tłumaczenia się Kwaśniewskiego Stanisław Tym: (..) Nie ma dyplomu, bo jest uczciwy (..). Krętaczyna, oszust i kłamczuch zdałby cynicznie egzamin magisterski i obronił dyplom - bo tak zachowują się tchórze, asekuranci, wyrachowani karierowicze i niewolnicy administracyjnych nakazów. Człowiek wolny macha ręką na takie sprawy. Czy to nie jest piękne i szlachetne? Czyż można mieć do kogokolwiek cień pretensji o to, że jest człowiekiem wolnym (..) Łatwo przewidzieć, że ta "straszliwa potrzeba wolności ogarnie wkrótce szerokie rzesze społeczeństwa (...). Skoro wolnym może być prezydent, to chyba wolnym może czuć się każdy obywatel w każdej sytuacji (...).
(Wprost z 10 grudnia 1995 r.)
W efekcie takiej "straszliwej potrzeby wolności" - zdaniem Tyma - jadący tramwajem mogliby nie kasować biletów, kierowcy prowadziliby samochody bez prawa jazdy, bo skoro sami uznawaliby swoje umiejętności prowadzenia samochodu za bardzo dobre, to po co im jeszcze jakiś papier, etc. W tymże Wprost z 10 grudnia 1995 Lech Falandysz ubolewał, że prezydent-elekt dwukrotnie dopuścił się fałszu intelektualnego, czyli "poświadczenia nieprawdy". Jego zdaniem Polacy wybrali na prezydenta człowieka, o którym już wiadomo, że niezbyt dobrze sobie radzi w trudnych sytuacjach. Nie wiedzieć dlaczego, za często brnął w ślepy zaułek niejasnych tłumaczeń lub zasłaniał się niepamięcią. Kiedyś zasłynął tym, że uszedł z Sejmu przed dziennikarzami po drabinie. Ufam, że ten zgrabny sprzęt jest na wyposażeniu Pałacu Namiestnikowskiego i że będzie utrzymywany w znakomitym stanie, zawsze gotowy do użytku.

Nawet stary protektor Kwaśniewskiego, były premier komunistyczny Mieczysław F. Rakowski uznał krętactwa wyjaśnień Kwaśniewskiego w sprawie jego wykształcenia za "niefortunny początek". Pisał (na łamach SdRP-owskiej Trybuny z 16 grudnia 1995 r.): (...) Aleksander Kwaśniewski postąpił głupio, źle. Zbyt lekkomyślnie potraktował tę sprawę. Wielu swoim autentycznym zwolennikom zafundował dyskomfort psychiczny (..).

Na tle całej sprawy warto bliżej przyjrzeć się skali wartości prezentowanych przez Kwaśniewskiego. Jego rzekoma straszliwa potrzeba wolności wyraziła się przede wszystkim w zlekceważeniu wartości normalnego ukończenia studiów w sytuacji, gdy nagle zabłysnęła przed nim prawdziwie "wolnościowa" kariera aparatczyka i "wolność" od poważnych wysiłków w napisaniu pracy magisterskiej. Nie wiemy tylko, jak to jego poczucie wolności miało się do wymogów stanowisk, które pełnił, a przy których wymagane było ukończenie studiów wyższych (np. szefa Komitetu Młodzieży i Kultury Fizycznej w trzech kolejnych rządach). Posłowie z KPN podejrzewali, że w sytuacji, gdy Rada Ministrów przyznawała pracownikom urzędów państwowych dodatek do pensji za wyższe wykształcenie najprawdopodobniej Kwaśniewski również pobierał pieniądze za "swój dyplom"
(według Życia Warszawy z 1 grudnia 1995r.).
Spróbowano wnieść w tej sprawie żądanie wyjaśnienia do szefa URM Marka Borowskiego, lecz Prezydium Sejmu odrzuciło zapytanie uznąjąc je za "manifestację polityczną". Posłowie KPN zarzucali Kwaśniewskiemu posługiwanie się tytułem magistra także, gdy był redaktorem naczelnym itd i Sztandaru Młodych, pism należących do RSW "Prasa-Książka-Ruch". Według przepisów tej spółdzielni redaktorzy naczelni musieli legitymować się dyplomem ukończenia wyższych uczelni. Stąd sugerowanie przez niektórych posłów pod koniec listopada 1995 r., że powinno się skierować do prokuratury zarzut o wyłudzenie przez Kwaśniewskiego pieniędzy od Skarbu Państwa
(według Życia Warszawy z 1 grudnia 1995 r.).
Jak wiadomo zabrakło dostatecznej presji społecznej dla wyjaśnienia wszystkich tych spraw. Werdykt Sądu Najwyższego (przy votum separatum blisko jednej trzeciej sędziów) zamknął całą sprawę wygodnie dla Kwaśniewskiego, pomimo potwierdzenia faktu, iż nie ma on wyższego wykształcenia. Decyzją z 9 grudnia 1995 Sąd Najwyższy stwierdził, że na liście wyborczej podano nieprawdziwą informację o Aleksandrze Kwaśniewskim, ale mimo to uznał jego wybór na prezydenta RP.

Dlaczego Sąd Najwyższy podjął uchwałę, która oznaczała pogodzenie się z objęciem najwyższego urzędu w państwie przez człowieka splamionego krętactwem? Istotne uzasadnienie tej decyzji Sądu Najwyższego podał zastępca prokuratora generalnego Stefan Śnieżko, który powiedział przed SN w dniu 9 grudnia, jakoby opinia publiczna dobrze wiedziała na długo przed wyborami, i to między innymi dzięki mediom, że Kwaśniewski podał nieprawdziwe dane o swym wykształceniu. Stąd wyborcy, znając tę okoliczność, brali ją pod uwagę, oddąjąc swe głosy. Sąd Najwyższy najwyraźniej zaakceptował to nie odpowiadające prawdzie uzasadnienie prokuratora Snieżki. Sędzia Jan Wasilewski w uzasadnieniu uchwały SN z 9 grudnia stwierdził, że ci, którzy wzięli udział w głosowaniu w dniu 19 listopada 1995 najczęściej mieli wątpliwości co do wyższego wykształcenia Kwaśniewskiego. Prezes SN przemilczał tu całkowicie fakt, że wszelkie wątpliwości co do wyższego wykształcenia Kwaśniewskiego były przez cały czas gwałtownie atakowane w mediach przez wpływowych zwolenników Kwaśniewskiego (D. Waniek, Z. Siemiątkowskiego, etc.) i określane jako oszczerstwa, oraz elementy gry wyborczej wymierzonej w przywódcę SdRP. Biegły dla Sądu Najwyższego, prof. Antoni Sułek, przewodniczący Polskiego Towarzystwa Socjologicznego przypomniał w tekście publikowanym w Rzeczpospolitęj 12 grudnia 1995, iż sztab Kwaśniewskiego zaprzeczał informacjom Uniwersytetu (Gdańskiego) i sam przedstawiał je jako rzekomo nieuczciwy chwyt wyborczy. W warunkach bardzo ostrej walki wyborczej ogromna część zwolenników Kwaśniewskiego wolała wierzyć publicznie nagłaśnianym przez "swoich" publicznym twierdzeniom w jego obronie niż uwierzyć w gwałtownie zaprzeczane zarzuty na temat jego braku wykształcenia.

Sam Kwaśniewski ani myślał przeprosić opinię publiczną za swe krętactwa w sprawie wykształcenia. Potwierdzone przez Sąd Najwyższy zarzuty wobec niego nazywał "oszczerstwami", a krytyków swoich kłamstw "frustratami". Zdobył prezydenturę per fas et nefas, i odtąd nie ma sprawy. Swymi krętactwami prezydent-elekt dał swym zwolennikom jednak straszliwą żabę do przełknięcia. Musieli teraz mozolnie tłumaczyć kłamstwa Kwaśniewskiego i robić przy tym dobrą minę. Pod tym względem wszystkich przebił ówczesny redaktor naczelny SdRP-owskiej Trybuny Dariusz Szymczycha w telewizyjnym Wydarzeniu Tygodnia z 9 grudnia 1995. Polemizując z określeniami "krętacz" i "nieuczciwy" wysuwanymi pod adresem Kwaśniewskiego w związku z jego przedwyborczymi kłamstwami na temat wykształcenia Szymczycha prawdziwie "nowatorsko" stwierdził, że Kwaśniewski był nieuczciwy tylko w pewnej sferze. Cóż za oryginalny wkład do teorii etyki - według redaktora naczelnego Trybuny można więc było być nieuczciwym tylko w jednej sferze, a równocześnie być generalnie uczciwym. Powiedzmy "uczciwym inaczej"!

Już jako prezydent Kwaśniewski niejednokrotnie dowiódł, że lekceważenie dyplomu wyższej uczelni jest tylko jednym z symptomów cechującego go lekceważenia wyższych wartości w kulturze i nauce, czy szerzej w życiu publicznym. W jego skali wartości najwyżej plasowało się spotkanie z Michaelem Jacksonem, bo ten jako idol części młodych mógł mu dać dodatkowe głosy. Nic nie znaczyła zaś dla niego kolejna rocznica Powstania Warszawskiego, na którego osobiste uczczenie nie znalazł czasu. W czasie pobytu w Stanach Zjednoczonych zabiegał o spotkanie z bokserem Andrzejem Gołotą, pomimo faktu, że bokser ten wówczas był formalnie ściganym przez prawo zbiegiem z Polski. Nie znalazł natomiast czasu na wręczenie wysokiego odznaczenia znanemu pisarzowi Stanisławowi Lemowi (tu zastąpiła go Waniek). Znamienne jest w ogóle, do jakiego stopnia prezydent - były aparatczyk SZSP, który w swoim czasie kierował wydziałem kultury, pomija sprawy kultury, nauki i oświaty w swych wystąpieniach i wywiadach. W ten sposób odbija się u niego cały bolesny kompleks "prawie magistra".

 

"Kłamię, więc jestem"

Zawód aparatczyka wyćwiczył w nim różne specyficzne umiejętności socjotechniczne na czele z zamiłowaniem do rozmijania się z prawdą. Niepisaną dewizą Kwaśniewskiego mogłyby być słowa: Kłamię, więc jestem. Pomimo cechującej go maestrii w oszukiwaniu został publicznie przyłapany na kłamstwie. Chodziło o jego głosowanie w sprawie ustawy pozwalającej ścigać zbrodnie PRL-u. Kwaśniewski dwukrotnie wypowiadał się na temat swego głosowania w tej kwestii i za każdym razem mówił coś wręcz przeciwnego. Gazecie Wyborczej powiedział, że w ogóle nie brał udziału we wspomnianym głosowaniu. Kiedy jednak sprawdzono wydruk sejmowy i okazało się, że jednoznacznie pokazuje, iż Kwaśniewski głosował przeciwko ustawie, już dzień później usłyszano od niego całkowicie odmienną wersję jego zachowania w trakcie głosowania: Rozmawiałem z wiceministrem spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii i wpadłem na salę tylko na głosowanie. Podniosłem rękę tak, jak osoba odpowiedzialna w klubie za tę sprawę. Kwaśniewski z powodzeniem stosuje wypróbowany socjotechnicznie chwyt nagminnego kłamania w stylu "łapaj złodzieja". (Jak wiadomo złodzieje przychwyceni na gorącym uczynku, aby uniknąć krzyczą do przechodniów "łapąj złodzieja" w odniesieniu do tych, którzy ich chwytają.) Otóż istotną cechą Kwaśniewskiego, spadkobiercy komunistycwego totalitaryzmu wraz z całą jego aparatczykowską SdRP, jest oskarżanie o totalitaryzm wszystkich tych, którzy pragną rzeczywistych rozliczeń ze spuścizną PRL-owskiego komunizmu. Już we Wprost z 11 października 1992 r. zapewniał: (...) Jeżeli tak często nasi pzeciwnicy zarzucają nam związki z PZPR, to we mnie rodzi się podejrzenie, że to właśnie oni w większym stopniu niż my są niewolnikami starego systemu. My na tyle, na ile to było możliwe, byliśmy krytyczni wobec rzeczywistości PRL tak, jak dzisiaj jesteśmy krytyczni wobec przykładów recydywy złych metod w III RP (...) Gdy Urząd Wojewódzki w Warszawie podważył stronę prawną statutu Polskiego Komitetu Olimpijskiego, na którego czele stał Kwaśniewski, ten natychmiast nazwał działanie urzędu "bolszewizmem". W maju 1990 r. pozwolił sobie na wystąpienie w roli szermierza demokracji broniącego jej przed rzekomym zagrożeniem ze strony Komitetu Obywatelskiego, mówiąc: Znamienne, że Komitet Obywatelski urzęduje w tym samym warszawskim pałacyku, co FJN i PRON. Tam jest jakiś niedobry duch, narzucający stare sposoby działania i myślenia.

Był zawsze bardzo konsekwentny w bronieniu osób z dawnego PRL-owskiego establishmentu, jak świadczył o tym choćby casus Sekuły. Dziennikarka SdRP-owskiej Trybuny Agata Wawrzyniak zapytała Kwaśniewskiego: Dlaczego wziął Pan pod swoje skrzydła człowieka skompromitowanego w oczach opinii publicznej przeciw któremu prokuratura we Wrocławiu toczyła dochodzenie, a Pański kolega klubowy, ówczesny minister sprawiedliwości, wystąpił z wnioskiem o uchylenie immunitetu? Znamienny był sposób wyjaśnienia całej sprawy w odpowiedzi Kwaśniewskiego: Głosowałem przeciwko pozbawieniu go immunitetu, ponieważ miałem wątpliwości prawne. Ponadto w takim sposobie mojego głosowania wyraża się protest przeciwko osądzaniu człowieka, a zrobiły to już wszystkie media występujące w roli prokuratora i sądu, zanim sprawa została rozpatrzona przez niezawisły organ sprawiedliwości. Dziś głosowałbym inaczej. Przyznaję, że w tej sprawie popełniliśmy błąd.
(Cyt. za Lubię grać. Rozmowa A. Wawrzyniak z A. Kwaśniewskim, Trybuna z 19 października 1995).
Sekuła dzięki temu tzw. błędowi uniknął odpowiedzialności, a poniewczasie najwygodniej było zdystansować się od całej sprawy.

 

Zbyt młody na zbrodnie

Gromkie ataki i oskarżenia wobec osób wysuwających jakiekolwiek zastrzeżenia wobec SdRP i jej ludzi stały się dla Kwaśniewskiego najlepszą metodą obrony starej gwardii z PRL. Towarzyszyły jej powtarzane na każdym kroku zapewnienia: PRL-bis nie ma (tytuł rozmowy z Kwaśniewskim na łamach Rzeczypospolitej z 13 września 1994 r.). W odpowiedzi na list biskupów w sierpniu 1995 r. przestrzegający wiernych przed głosowaniem na ludzi, którzy w okresie państwa totalitarnego sprawowali władzę, Kwaśniewski replikował: To mnie nie dotyczy. Nie czuję się odpowiedzialny za PRL, bo jestem zbyt młody. We Wprost z 19 września 1993 r. odnotowano wypowiedź Kwaśniewskiego: W naszym programie nie ma nawet śladu czegoś, co mogłoby przywodzić na myśl komunizm.

Choć SdRP ciągnie za sobą cały tabun różnych towarzyszy-szmaciaków, zahartowanych w bojach o umacnianie dawnej PRL-owskiej dyktatury, nie przeszkadza to Kwaśniewskiemu w aroganckich publicznych zapewnieniach, że rzekomo wśród 402 kandydatów SLD na posłów i senatorów w 1991 roku był zaledwie jeden przypadek wystawienia kogoś ze starego aparatu partyjnego (!!!) - por. wywiad A. Kwaśniewskiego dla Polityki z 5 października 1991 r. Mówił to ten sam Kwaśniewski, który konsekwentnie postawił na stary PRL-owski aparat odrzucając współdziałanie z rzeczywistymi partyjnymi reformatorami. Były współtwórca SdRP Tomasz Nałęcz, który odszedł z powodu takiego postępowania Kwaśniewskiego z jego partii, w której był początkowo wiceprzewodniczącym, wyjaśniał w wywiadzie dla Gazety Wyborczej z 20 października 1993 r., iż Kwaśniewski wybrał Millera, a nie Fiszbacha, gdyż: (...) Potrzebował siły tkwiącej w organizacji. Ta organizacja to byly struktury dawnej PZPR, które kontrolował właśnie Miller. Nam Kwaśniewski powtarzał : z wami można się napić, ale nie robić politykę. Mówił, że jak poprosi o coś aparatczyka, to wie, że będzie zrobione, a z nami zaraz się okaże, że było coś ważniejszego: dziecko zachorowało lub pies zaczął się drapać (...) W drugich rzędach siadało coraz więcej dawnych aparatczyków. Nowych ludzi było tam niewielu (...).

 

Zacieracz odpowiedzialności

Ulubioną metodą Kwaśniewskiego jest konsekwentne zacieranie odpowiedzialności za różne podłości PZPR i władz PRL poprzez stwarzanie poczucia, że właściwie to wszyscy byli zawikłani w PRL. służą temu stwierdzenia takie jak: Gdyby chciano Stworzyć rezerwat dla ludzi uwikłanych w realny socjalizm, to trzeba by ogrodzić drutami kolczastymi cały kraj. Przeciw takiej wizji "własnego domu" protestujemy! Trafnie obnażyła metody Kwaśniewskiego Agata Chróścicka w książce na jego temat, pisząc: (...) Rozumowanie Kwaśniewskiego jest bardzo bliskie socjotechnicznym manipulacjom, charakterystycznym dla władzy totalitarnej. Łatwo można powiedzieć, że uwikłani byli prawie wszyscy i dlatego wszelkie rozliczenia trzeba zostawić, bo dotyczyłyby one całego społeczeństwa. Ataki ludzi i ugrupowań szukających rozliczenia z komunizmem, Kwaśniewski oddalał właśnie dzięki takiej teorii. Winnych nie ma - odpowiedzialność spoczywa na nas wszystkich. Kwaśniewski bardzo lubi powtarzać za Biblią - niech pierwszy rzuci kamieniem, kto jest bez grzechu. Czujemy się wtedy głupio i niepoważnie, któż bowiem może o sobie powiedzieć, że jest bez grzechu? Mija dobra chwila, zanim przyjdzie nam do głowy że może nasze grzechy nie są aż takie wielkie, ale wtedy Aleksander Kwaśniewski przebywa już w zupełnie innych regionach (...)
(A. Chróścicka: op. cit. Kraków 1995, s. 131, 133, 135).

 

Przyszłość z PRL-owską przeszłością

Kwaśniewski głosi: "Wybierzmy przyszłość". Nie dodaje, że ta przyszłość i tak będzie cały czas obciążona skutkami PRL, począwszy od płacenia PRL-owskich długów za granicą, będzie obciążona katastrofalnymi skutkami PRL-owskiej polityki gospodarczej, dziesięcioleci zaniedbań w sferze budownictwa, nauki, oświaty etc., odstawania w tak wielu sferach życia od krajów Zachodu. "Wybierzmy przyszłość" w stylu Kwaśniewskiego oznacza faktyczne utrzymanie dominacji starej nomenklatury, która zdołała nagrabić, co się dało przed 1989 rokiem i później w czasie bardzo korzystnych dla niej transformacji gospodarczych. Kwaśniewski i jego partia bardzo często wyrzekali na dysproporcje społeczne, użalali się nad biednymi, emerytami, bezrobotnymi, stanem polskiego mieszkalnictwa etc. Faktycznie przez cały czas rządów od 1993 r. umacniają społeczne dysproporcje, równocześnie skrzętnie zabiegając o swe interesy. Nieprzypadkowo jedynym faktycznym konkretem pierwszych 100 dni rządów Kwaśniewskiego był zwrot majątku PZPR dla SdRP. Kosztem społeczeństwa. W takich sprawach Kwaśniewski nigdy nie miał nawet cienia wahań. Jak dowiodło jego zachowanie na czele Komitetu Młodzieży, Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki (według kontroli NIK) w sprawie tzw. "Intersteru" etc. (pisała o tym szeroko Nasza Polska w swym pierwszym numerze pt. Autoamnestia, 14 września 1995 roku.) Dowiodła tego też postawa Kwaśniewskiego w sprawie tzw. "moskiewskich pieniędzy", konsekwentne bronienie I. Sekuły, etc.

 

Jak pierwszy sekretarz

Wiedząc, w przeciwieństwie do Wałęsy, że niewiele ma własnych myśli w odniesieniu do realnych problemów kraju, Kwaśniewski starannie unika sytuacji, w których byłby zmuszony do otwartego mówienia wprost do pozapartyjnych słuchaczy. Jako prezydent RP przywrócił znowu do łask stary PRL-owski obyczaj czytania z kartki. I niewolniczo go stosuje nawet w sprawach, które wymagałyby choć na chwilę oderwania się od kartkowego rytuału, powiedzenia czegoś z serca - jak np. z okazji Święta Niepodległości (Kwaśniewski wówczas niemal sylabizował swoje "przemówienie"). Można tylko żałować, że w demokracji po czerwcu 1989 roku nie utrwalił się na stałe zwyczaj wygłaszania przemówień "na żywo" zgodnie z piękną zasadą cara Piotra I. Zabronił on swoim bojarom czytania przemówień z kartki motywując to tym: "cztob głupost widna była!".

 

Komuna zawsze antynarodowa

Obchody Święta Niepodległości w dniu 11 listopada 1996 r. stały się dla prezydenta Kwaśniewskiego okazją do wygłoszenia jednego z najjaskrawszych kłamstw politycznych. Wezwał: (...) Ale pamiętajmy także o tych przedstawicielach władzy, ludziach lewicy którzy w różnych okresach starali się Polsce zapewnić jak najwięcej suwerenności w warunkach pojałtańskich (...). Przypomnijmy więc przedstawicieli władzy, ludzi lewicy z dziesięcioleci od 1944 roku. Począwszy od Bieruta, Bermana, Zambrowskiego, Minca, odpowiedzialnych za maksymalną satelizację Polski, uległość wobec tak haniebnych działań sowieckiego okupanta jak aresztowanie 16-tu w Pruszkowie, wywózkę tysięcy AK-owców na Syberię, ograbienie polskich ziem, zwłaszcza tzw. Ziem Odzyskanych na ogromną skalę. Za stosowany przez nich samych okrutny terror wobec najbardziej patriotycznych sił w Polsce, za blokowanie zmian nawet w wiele miesięcy po śmierci Stalina, za brutalne zdławienie powstania robotniczego w Poznaniu. Trudno mówić o staraniach zapewnienia jak największej suwerenności Polsce również ze strony ekipy Gomułki, która szybko zdradziła zaufanie narodu. Ekipy odpowiedzialnej za błyskawiczną likwidację przeważającej części zdobyczy polskiego października, czystkę wśród tych wysokich stopniem oficerów wojska i marynarki wojennej, którzy w październiku 1956 r. wykazali szczególnie patriotyczną postawę. Ekipy, która zablokowała rozliczenie ze stalinistami w Polsce i zablokowała pisanie o zbrodniach stalinizmu w Polsce (w odróżnieniu od Węgier, gdzie pisano o zbrodniach stalinizmu węgierskiego). Ekipy odpowiedzialnej za stworzenie kolejnej "dyktatury ciemniaków", za rosnące represje wobec nonkonformistycznej części środowisk intelektualnych (po liście 34), za zablokowanie reform gospodarczych, za nieprzebierającą w środkach walkę z Kościołem. Za brutalne stłumienie manifestacji studenckich w marcu 1968 r. i za zbrodniczą masakrę robotników Wybrzeża w grudniu 1970 roku. Gomułka występował w obronie polskich interesów narodowych w odniesieniu do Niemiec. Nie umiał zdobyć się jednak na obronę tych interesów (nawet gospodarczych) wobec ZSRR, pomimo że tego oczekiwała od niego ogromna część narodu, która poparła go w 1956 roku. Bał się właśnie tego poparcia, bo wiedział, że przeważająca część Polaków nie chce komunizmu. I nieprzypadkowo właśnie Gomułka był obok Ulbrichta i Breżniewa jednym z najgorętszych rzeczników interwencji w Czechosłowacji. I był współodpowiedzialnym za tę interwencję, za pomoc w obaleniu partyjnych przywódców Praskiej Wiosny, którzy rzeczywiście starali się zapewnić swemu krajowi jak najwięcej suwerenności w warunkach pojałtańskich.

Jak wyglądała zaś troska o polską suwerenność w czasach Gierka najlepiej świadczy przegłosowana w 1976 r. wiernopoddańcza wobec ZSRR poprawka do polskiej konstytucji.

I wreszcie kolejna "suwerenna" ekipa pod kierownictwem gen. W. Jaruzelskiego, która uratowała władców Kremla przed zagrożeniami wynikającymi dla Moskwy z rosnącego usamodzielniania Polski przez "Solidarność". Wprowadzając stan wojenny, znów zaciskający kajdany polskiej zależności. Ekipa, której przywódcy na czele z gen. W. Jaruzelskim i M.F. Rakowskim niejednokrotnie występowali z tekstami szkalującymi naród polski i "Solidarność" poza granicami Polski, z prawdziwymi "donosami na Polskę". Wszyscy oni byli najpierw komunistami, a potem Polakami, nie potrafili ani trochę dorównać tym nielicznym zresztą wpływowym komunistom w paru innych krajach, którzy potrafili w przełomowych chwilach być najpierw Węgrami (I. Nagy, I. Maleter czy I. Pozsgay) czy Słowakami i Czechami (A. Dubcek, Z. Mlynarz, J. Smrkowski), a dopiero potem komunistami. Zachowanie czołowych ludzi władzy komunistycznej w Polsce w powojennych dziesięcioleciach ciągle potwierdzało jeden niepodważalny fakt naszej XX-wiecznej historii, to, że "komuna zawsze była antynarodową". Prezydent Kwaśniewski swym dotychczasowym zachowaniem, swą niechęcią do prawdziwego patriotyzmu i potulnością wobec różnorakich nacisków na Polskę dowiódł, że jest właściwym spadkobiercą tych pojałtańskich antynarodowych ekip komunistycznych. Jako pojętny uczeń Jaruzelskiego i Rakowskiego.

 

Kwaśniewski jako "Michael Jackson polskiej polityki"

Z różnych wywiadów i artykułów Kwaśniewskiego przebija się uprzedzenie do patriotyzmu. Cóż, czym skorupka za młodu nasiąknie... Wspomniałem już, że Kwaśniewski od wczesnych lat szkolnych z werwą zaprawiał się w internacjonalizmie i peanach na cześć Związku Sowieckiego jako wzoru dla Polski. Cóż więc dziwnego, że "internacjonalistycznie" edukowany na wychwalaniu sowieckiego Wielkiego Brata obecny prezydent RP jakoś nie nie umie i nie lubi powoływać się na jakże odmienne wzorce: patriotyzm, naród, ojczyznę. Za to tym chętniej używa słowa patriotyzm w różnych kontekstach negatywnych. Na przykład Ruchowi dla Rzeczypospolitej zarzucił głoszenie hurrapatriotyzmu, który wydaje nam się bardzo podejrzany
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin