rozne korzenie wspolne skrzydla.pdf

(167 KB) Pobierz
Polska Oficjalna strona Berta Hellingera
Różne korzenie ? wspólne skrzydła .
Zbliżenie między narodami w koncepcji psychoterapii Berta
Hellingera.
© by Hellinger Polska 2004
Nazwij to klanem, nazwij to układem,
nazwij to plemieniem,
nazwij rodziną.
Jakkolwiek to nazwiesz, potrzebujesz tego.
Jane Howard
Jarosław Jagieła
Instytut Pedagogiki
Akademia im. Jana Długosza
w Częstochowie
Ten sam wiatr pozwala wzbić się w górę wielu
latawcom.
Bert Hellinger
wystąpienie
na Międzynarodowej Konferencji ?Idea wielokulturowości w edukacji?
Akademia im. J. Długosza w Częstochowie
18-19.10. 2004 r.
Przez każdą rodzinę, nawet tę najmniejszą, przetaczają się dzieje całych społeczeństw i narodów. Zostawiając tam
swoje piętno w postaci bezprzykładnego bohaterstwa i poświęcenia, ale także doświadczenia krzywdy, poczucia winy, czy
wygnania. Nierzadko pojawia się tu zbrodnia lub choćby tylko zwykła ludzka obojętności. I jak pisze w swojej najnowszej
książce Richard Pipes [1] nie istnieje historia, istnieją natomiast pojedyncze historie ludzi. Znaczenie historii jako sumy
życia wielu istot żywych nie jest większe niż znaczenie życia każdej ludzkiej historii. Gdyby było inaczej, nie bylibyśmy w
stanie pojąć sensu historii. Skłania nas to do postawienia jednego z ważnych pytań. Czy w takim razie dziejowe losy
minionych pokoleń pacjenta mogą nie obchodzić psychoterapeuty, do którego zwraca ten pacjent o pomoc ? Czy
wkraczanie w ten obszar problemów, rzec by można dziejowo-narodowych, nie jest rodzajem uzurpacji ze strony samej
psychoterapii, która rości sobie coraz większym stopniu prawo do swojej, mniej lub bardziej uzasadnionej,
wszechobecności ? Podejmowaniem się zadań i ocen, które być może nie są wcale jej przynależne, wszak w swej istocie
psychoterapia jest niczym więcej, niż jednym z rodzajów pomocy psychologicznej służącym leczeniu zaburzeń
psychicznych przy pomocy metod jej właściwych. W wielu kierunkach i nurtach współczesnej psychoterapii - a jak
wiadomo szacuje się obecnie, że istnieje ponad 200 głównych szkół terapii psychologicznej - fakt obecności problemów
historii narodu w losach pacjentów jest najczęściej albo całkowicie ignorowany, albo traktowany marginalnie. W jakimś
sensie pojawia się w koncepcjach określanych jako psychodynamiczne, gdzie jedno z zadań terapeuty sprowadzają się do
przyjmowania roli swoiście rozumianego ?kontenera?, czyli specyficznie rozumianego ?pojemnika?, który to ?przyjmuje na
siebie? niespójną, zdeformowaną biografię pacjenta, w tym nierzadko pomieszczone są trudne dzieje jego rodziny, i w
czasie pracy terapeutycznej ?oddaje? niejako pacjentowi poprawioną wersję jego osobistej historii. Podobnie rzecz się ma
w analizie transakcyjnej (AT), gdzie nieświadomy scenariusz życia jednostki, określany jako skrypt (od ang. script live )
88801354.008.png 88801354.009.png 88801354.010.png 88801354.011.png 88801354.001.png 88801354.002.png 88801354.003.png 88801354.004.png 88801354.005.png 88801354.006.png 88801354.007.png
 
kształtowany jest przez rodziców, choć już rola i znaczenie dziadków w tym procesie nie jest uwzględniana z należytą
starannością. Wprawdzie mówi się o roli tzw. parady rodzinnej, czyli o przekazywaniu określonych nakazów poprzez
kolejne pokolenia, ale niezbyt chyba konsekwentnie i trochę tak nie do końca
[2]
. Można jeszcze tylko wspomnieć o
rodzinnej terapii tzw. kontekstualnej Ivana Boszormenyi-Nagy, z jej dążeniem do uzyskania równowagi i poczucia
odpowiedzialności w wymianie międzypokoleniowej oraz uwolnienia młodzieży od obciążeń ich rodziców
[3]
. I to w
zasadzie wszystko. Innych przedstawicieli szkół psychoterapeutycznych nie za bardzo musi obchodzić to, że dla
przykładu, rodzice oraz dziadkowie pacjenta pochodzą z kresów wschodnich i po dziś dzień niosą w sobie głębokie
poczucie krzywdy za utraconym tam dorobkiem życia. Że ktoś inny z dalszej rodziny w czasie ostatniej wojny został
skazany na śmierć przez ruch oporu za kolaborację z Niemcami lub, że dla przykładu, babka ze strony matki została
brutalnie zgwałcona przez żołnierzy armii radzieckiej, czy wuj zginął w obozie śmierci. Te fakty w tradycyjnej psychoterapii
z reguły nie zawsze były lub są dostrzegane w należytą uwagą i z należnym dla losów jednostki znaczeniem. Nie
negowano wprawdzie nigdy ich roli, ale też nie przywiązywano do nich nadmiernej wagi i wartości.
Uwikłania w losy przodków.
Dopiero nowo powstały kierunek psychoterapii fenomenologiczno-systemowej, określany od nazwiska jej twórcy jako
metoda ustawień systemowych Berta Hellingera, dostrzega, że dzieci przejmują uczucia i zachowania wcześniejszych
członków rodziny. Im bardziej te doświadczenia są dramatyczne, a nawet tragiczne, nierzadko uwikłane w kontekst
ważnych wydarzeń dziejowych danego narodu, tym większy ciężar spada na barki następnych pokoleń. Tym bardziej losy
jednostki są związane z tymi zdarzeniami.
Najłatwiej zauważyć te zależności między pierwszym a drugim pokoleniem. Terapeuci z reguły nie mają z tym problemów.
Pokażmy to na przykładzie Martina Bormana jr., najstarszego syna ostatniego szefa NSDAP Martina Bormana
planowanego nb. na następcę Hitlera. Dzisiaj 74-letni już Martin Adolf Borman jr., jest katolickim kapłanem, a przez wiele
lat pracował na misjach chrześcijańskich w afrykańskim Kongo. Już posiadanie tych dwóch, jakże charakterystycznych
imion, jedno po rodzonym ojcu, drugie po ojcu chrzestnym (Adolf Hitler trzymał bowiem na rękach do chrztu małego
Martina !) wskazują na skalę tego uwikłania. Nie może więc dziwić poświęcenie z jakim pragnie się od niego uwolnić, ale
też miłość do ojca, której nie chce się sprzeniewierzyć. Zacytujmy krótki fragment wypowiedzi dotyczącej swojego ojca z
jednego z wywiadów prasowych. ?Prywatnie był uczuciowym, ciepłym człowiekiem. Do dzisiaj noszę przy sobie kartkę
pocztowa do niego. Ukochany mój chłopcze ? napisał do mnie w 1943 roku ? w nadziei , że cię wkrótce
zobaczę. Twój tatuś . I to jest obraz ojca, który zapamiętałem z dzieciństwa. Nie dam go sobie odebrać. Zarazem moim
ojcem jest Martin Borman, który skazany został w procesie norymberskim (zaocznie) na karę śmierci. Przestudiowałem
dokładnie literaturę i dokumenty z czasów nazistowskich i jestem przekonany, że został sprawiedliwie osądzony.
Potrzebowałem czasu i powrotu do wartości chrześcijańskich, by móc ? wsparty wiarą ? oddzielić od siebie te dwie
postaci.?
[4]
Nie będziemy tu bliżej analizować tej wypowiedzi, choć mówi ona nie jedno o charakterze i istocie podobnych
uwikłań i rodzaju problemów psychologicznych z jakimi zmagać się musi jednostka w takich sytuacjach. Zwróćmy jedynie
uwagę, że ? zgodnie z koncepcją B. Hellingera ? prawdziwe pojednanie dokonać się może jedynie przez oddanie
szacunku i czci ojcu, jako ojcu i pozostawienie przy nim jego winy. Podobne problemy i uwikłania można dostrzec też u
innych osób, kiedyś dzieci prominentnych przedstawicieli III Rzeszy i największych zbrodniarzy hitlerowskich: synów
Rudolfa
Hessa, córek Hermana Gőringa i Heinricha Himmlera. Dla przykładu córka Hansa Franka ? Brigitta zawsze twierdziła, że
nie chce żyć dłużej niż jej ojciec, to była ? jak stwierdzają najbliżsi - jej prawdziwa obsesja. Przypuszcza się, że umarła
śmiercią samobójczą w wieku 46 lat, dokładnie tyle samo miał jej ojciec w momencie wykonania na nim wyroku śmierci. Jej
starszy brak poszedł niejako w ślady ojca ? wstąpił do NPD, ale jednocześnie roztył się do monstrualnych rozmiarów
wypijając kompulsywnie ponad 10 litrów mleka dziennie, co wkrótce doprowadziło go do śmierci w skutek wyniszczenia
wielu ważnych organów ciała. Z kolei najmłodszy z synów Hansa Franka ? Nikolas pisywał, jako reportażysta ?Sterna? w
połowie lat 80 oskarżycielskie teksty na granicy obłędu (np. opisuje fakt swojego onanizmu przed zdjęciem ojca w chwili,
gdy wykonywano na nim wyrok śmierci.) Podobnych faktów jest tak wiele, że nie warto ich tu przytaczać. Dokumentuje je
dobrze nowo wydana książka ?Noszę jego nazwisko?
[5]
.
Przywołajmy tu jeszcze osobę zapomnianego nieco pisarza Józefa Łobodowskiego, którego to buntownicze i pełne
konfliktów z otoczeniem życie wiązać można wyraźnie z losami jego dziadka [6] . Przodek ten, pochodzący z rodziny
ziemiańskiej, był najmłodszym z dwunastu synów. Wszyscy oni zginęli w powstaniu styczniowym. Najmłodszy popadł
wkrótce, jak określali to potomni w ?kompleks winy z powodu swojej absencji w powstaniu?, w wyniku czego za lat kilka ?
rozpił się bardzo i wkrótce umarł?. Ojciec Józefa, Władysław Łobodziński, startować musiał w swoje dorosłe życie niemal
od zera. Pracował jako kowal, cieśla i ślusarz, aby w konsekwencji zostać oficerem wrogiej sobie armii rosyjskiej. Życie
pisarza było podobnie pełne wewnętrznych konfliktów i nierozwiązanych problemów osobistych. Można było odnieść
wrażenie, że też niesie w sobie jakiś rodzaj winy.
Jednak najtrudniej dostrzec uwikłania sięgające jeszcze dalej niż pokolenie naszych dziadków. I choć wydawać się
to może dziwne, to jednak wiele wskazuje na to, że i one istnieją oraz mogą mieć znaczący wpływ na życie jednostek. W
innych, niż zachodnie, kulturach jest to oczywiste. Dość wspomnieć, że mężczyzna w Czeczeni jest zobowiązany do
znajomości imion i losów swoich przodków w linii męskiej do siódmego pokolenia. W jednej z zasłyszanych przeze mnie
krajoznawczych audycji radiowych można się było dowiedzieć, iż pewien Europejczyk przybywając w Afryce spytał o
zdrowie jedną ze starych tubylczych mieszkanek Lasoto. Ta starsza już kobieta odpowiedziała mu, że czuje się źle, gdyż
mieszkają w niej duchy przodków i dodała, iż przedstawiciele Zachodu myślą błędnie, że człowiek choruje i umiera z
powodu konkretnych narządów tj. wątroby, serca, czy głowy. A to, według niej, najprawdziwszy absurd. W rzeczywistości
ludzie chorują, a czasem też umierają, na duchy swoich przodków, które czasem w nich zamieszkują. Można więc,
przyjmując terminologię afrykańskiej staruszki powiedzieć, że ustawienia systemowe Berta Hellingera są takimi
spotkaniami z duszami przodków, które w nas czasem istnieją, po to, aby w konsekwencji terapii się od nich uwolnić.
W sposób naukowy tym zagadnieniem zajmuje się Anne Ancelin Schűtzenberger, obecnie emerytowana profesor
psychologii na Uniwersytecie w Nicei (Francja). Bada, w jaki sposób na kolejne pokolenia jednej rodziny oddziałują
dramatyczne zdarzenia z przeszłości. Wytyczony przez nią kierunek nosi nazwę psychogenealogii
[7]
. Udokumentowano
już niezliczoną ilość przypadków świadczących o istnieniu takich związków. Niejednokrotnie tak odległych w czasie, jak dla
przykładu kampania napoleońska, czy wojna trzydziestoletnia, że aż doprawdy trudno racjonalnemu i wychowanemu w
kulturze zachodu współczesnemu człowiekowi w nie uwierzyć. Jest to jednak jedynie początek drogi badawczych
dociekań, który wymaga dalszych pogłębionych i zweryfikowanych metodami naukowymi analiz.
W kierunku pojednania.
Psychologiczne ustawienia systemowe wytyczają też nowe horyzonty pozwalające zrozumieć uwarunkowania,
jakie rządzą powstawaniem konfliktów miedzy narodami i dróg w kierunku pokoju oraz pojednania. Można bowiem
postawić fundamentalne dla tego tekstu pytanie: w jaki sposób pojedyncze prace terapeutyczne w odniesieniu do
jednostek mogą mieć wpływ na losy całych narodów w skali makrospołecznej ? Stwierdzenie, że losy narodów, to losy
pojedynczych jednostek, choć prawdziwe, wydają nie zbyt mało przekonujące. Praca metodą Berta Hellingera pokazuje,
że chodzi tu o coś znacznie głębszego i ważniejszego. Ukazuje dynamikę, która wiedzie, ku prawdziwemu zbliżeniu
między ludźmi i jednocześnie wszystko to, co przeszkadza temu procesowi. W naszej choćby polskiej perspektywie
pozwala zrozumieć jakie rzeczywiste znaczenie miał gest Willi Brandta przed pomnikiem ofiar getta warszawskiego i czego
jednocześnie, tak naprawdę, zabrakło w niedawnym wystąpieniu Gerharda Schrődera w czasie ostatnich obchodów
rocznicy Powstania Warszawskiego. Znamienne, że zostało ono z niechęcią przyjęte przez obie skrajne strony wciąż
obecnego w świadomości Polaków i Niemców konfliktu. Jako pusty i fałszywy gest, który zmarnował ?niepowtarzalną i być
może ostatnią szansę zakończenia ostatniej wojny? [8] (stwierdzenie opolskiego posła Ruchu Katolicko-Narodowego Jerzy
Czerwiński) - z jednej strony, i jako gest dwulicowy i załatwiającego osobiste interesy kosztem niemieckich rodaków
[9]
(przewodnicząca Związku Wypędzonych BdV Erika Steinbach) - ze strony niemieckiej. Być może jedyny autentycznie
pojednawczy sygnał można było usłyszeć w czasie tych uroczystości, gdy Władysław Bartoszewski stwierdził, że Polacy
życzyliby sobie lepszych stosunków z Niemcami, nawet lepszych od tych, które teraz panują między Niemcami i
Francuzami. Reakcja zgromadzonych tam osób była natychmiastowa, oklaski były silniejsze i dłuższe niż wcześniej. To
stwierdzenie było tym, co w filozofii hellingerowskiej określane jest właśnie jako ?ruch duszy? w kierunku pojednania. Miało
to znaczenie tym ważniejsze, że pochodziło ze strony ofiar.
Takich, lub podobnych, problemów w historii Polski jest niemało. Relacje polsko-ukraińskie, zbrodnie na Wołyniu i
wysiedlenia Łemków w roku 1947 w ramach akcji ?Wisła?, sprawa ludobójczej zbrodni katyńskiej, nie rozliczone zbrodnie
komunistyczne, aneksja w 1938 roku Zaolzia i interwencja w 1968 roku w Czechosłowacji, cierpienia Kaszubów, relacje
polsko-żydowskie i wiele jeszcze innych. Praca hellingerowska może nam pomóc zrozumieć co jest konieczne, aby
rzeczywiste a nie pozorne, pełne pojednanie mogło się dokonać w duszach ludzi.
Celowo używane jest tu słowo pojednania, a nie przebaczenia. Prawdziwe zbliżenie miedzy ludźmi, a w
konsekwencji między narodami i państwami, odbywa się bowiem poprzez pojednanie, a nie poprzez przebaczenie.
Przebaczenie zawiera bowiem w sobie zawsze, w sposób mniej lub bardziej jasno wyważony, jakąś próbę dokonania
rachunku win. A któż ? poza samym Bogiem ? jest w stanie dokonać tego obiektywnie ? Jeżeli ktoś przebacza, to wynosi
się ponad innych, pomniejsza drugą stronę jednocześnie podwyższając siebie. Taki gest zawiera oskarżenie i nie tworzy
równowagi, tak koniecznej dla pokoju. Wiele zła dzieje się w skutek wywyższania się jednych narodów nad inne, tak jak
bliskości i serdeczności międzyludzkiej nie służy wywyższanie się jednych osób ponad inne. Jeżeli przewinienia nie są zbyt
wielkie bardziej stosowana jest tu wyrozumiałość, ale istnieją czynny, których wina jest ogromna np. zbrodnie wobec
ludzkości, eksterminacja całych narodów, terroryzm itd. Wtedy strona winna może tylko uznać odpowiedzialność za te
czynny, nieść swoją winę bez oczekiwania przebaczenia.
Zyskuje w ten sposób godność i siłę. Może natomiast szukać sposobów oraz jakiś form zadośćuczynienia. W wyniku tego
procesu ma w konsekwencji szansę znalezienia swojego miejsca we wspólnocie narodów. Dla przykładu takim gestem
była bezinteresowna pomoc humanitarna jaką Niemcy udzielały Polsce w czasie trwania stanu wojennego. Natomiast
strona, która była ofiarą tych zbrodni nie może w sposób łatwy i często bardzo powierzchowny rozgrzeszać sprawcy. Zbyt
łatwe przebaczenie staje się trywialne i obniża wagę dramatycznych zdarzeń. ?Ktokolwiek uważa ? stwierdza Hellinger
[10]
? że ma prawo przebaczyć, wtrąca się do czegoś, co jest sprawą wyższej siły, która stoi zarówno ponad prześladowcą
jak i ofiarą.? I dalej rozstrzyga: ?A jak można zachować się po ludzku w stosunku do prześladowców i ofiar ? Oto pokorna
odpowiedź: ze współczuciem. Jest to postawa serca i ruch od jednej istoty ludzkiej do drugiej (...). Czujemy to w obliczu
nieskończonego cierpienia lub winy nie do odkupienia, próbujemy je złagodzić naszym współczuciem, ale jesteśmy
bezsilni w obliczu ich rozmiaru. A jak możemy nauczyć się współczucia ? Nauczymy się tego wtedy, kiedy ? w obliczu
naszych własnych niezaspokojonych potrzeb, naszej winy i naszych nierozwiązanych dylematów ? zrozumiemy, że nam
też potrzeba współczucia i wyrozumiałości innych.?
[11]
Tak więc strona poszkodowana w konfliktach między narodami ma nie tylko prawo domagania wyrównania strat i
ukarania sprawcy, ale ma obowiązek tego z pełną konsekwencją żądać, choćby tylko po to, aby stworzyć szansę
pojednaniu, które może ? choć nie musi - mieć miejsce w przyszłości. ?Sprawca ma nie tylko obowiązek ponoszenia
konsekwencji swojego czynu, ale ma również do tego prawo.?
[12]
W tym miejscu nasuwa się jeden z możliwych rytuałów hellingerowski, który mógłby być jakimś rozwiązaniem wciąż
trudnych relacji polsko-niemieckich. Gdzie, jak twierdzą niektórzy jest rzeczą niepojęta, aby potomkowie morderców
domagali się rekompensaty od wnuków swoich ofiar. Wyobrażony przedstawiciel ?Polski? mógłby zwracając się do ?
Niemiec? powiedzieć ze współczuciem tak: ?Zrobimy wszystko, co jest w naszej mocy jako Polacy, aby konsekwencje
tego, co zrobili Niemcy w czasie ostatniej wojny jako wina pozostało przy nich. Jednocześnie będziemy się starać, aby w
Polsce żyło się bardzo dobrze, pomimo tego wszystkiego, co się stało.? A mamy tu do zrobienia niejedno zarówno w
zakresie udokumentowania ?tego wszystkiego, co się stało?
[13]
, jak i dokonania wielu rzeczy, które służyłyby z kolei temu,
aby ?żyło nam się tu dobrze?. To praca do wykonania przed nami. Inicjatywa musi wyjść od ofiar. Kolejny ruch będzie
należał później do drugiej strony, która ? trudno nie odnieść czasem takiego wrażenia, mimo pozornych gestów i
oświadczeń ? ucieka od odpowiedzialności za ogrom zbrodni popełniony przez ten naród.
Współczucie jest ?ruchem duszy? w dobrym kierunku. W kierunku pokoju. Ruch duszy, które to pojęcie już
przywoływaliśmy, a które jednocześnie nie tak łatwo zdefiniować, jest czymś niezmiennym, ponadczasowym i niezależnym
od kultury, ideologii, czy socjalizacji, służy zawsze pokojowi między narodami ? twierdzi Hellinger [14] .
Dusza jest pewnego rodzaju wewnętrzną instancją, która nie podlega racjonalnym argumentom i pustym gestom. Jeżeli się
temu zaufa - nie trzeba nic robić i to zawsze przyniesie dobre owoce i optymalne rozwiązanie. Jest czymś, co bardziej się
czuje, niż w sposób dosłowny rozumie. Tego samego nie można powiedzieć o tzw. sumieniu grupowym (kolektywnym),
które wiąże człowieka z jego rodziną, gdyż ludzie mają różne sumienia wynikające z pochodzenia z odmiennych rodzin.
Tak jak drzewa wyrastają z odrębnych korzeni. To samo sumienie grupowe każe islamskim terrorystom dokonać
samobójczego zamachu bombowego i to samo sumienie kolektywne każe ich zabijać żołnierzom wojsk amerykańskich,
czy rosyjskich oraz ich sojusznikom. Sumienie więc ? w opinii Hellingera ? nie jest instancją zbliżającą narody do siebie,
ale jest nią właśnie ruch duszy, który wypływa z najgłębszych warstw naszej egzystencji. Wtedy, gdy dwaj wrogowie stają
wobec siebie i mają poczucie, że są sobie równi, że oboje muszą oddać cześć wobec tego czegoś, co jest znacznie
większe niż oni sami. Między sprawcami a ofiarami istnieje pewien rodzaj więzi, który dusza każdego z nich jest w stanie
odczuć jako los lub przeznaczenie. Potomkowie ofiar i sprawców powinni stanąć niejako wobec ogromu nieszczęść, które
miały miejsce. Odbyć żałobę i opłakać wszystko to, co się stało. Dopiero wówczas przeszłość stanie się przeszłością, a nie
wciąż aktualną i niosącą bolesne konsekwencje teraźniejszością. ?Pojednanie i pokój stają się możliwe ? jak stwierdza
Hellinger ? jeśli się uczci i uszanuje ofiary. Jeśli wygnańcom i zapomnianym znów przyzna się miejsce, które zostało im
odebrane. Jeśli się z nimi zapłacze nad bezprawiem i nieszczęściem, które się stało.?
[15]
Zgłoś jeśli naruszono regulamin