Sołowjow Włodzimierz - O upadku światopogladu średniowiecznego.doc

(77 KB) Pobierz
Włodzimierz Sołowjow, O upadku światopoglądu średniowiecznego*

Włodzimierz Sołowjow, O upadku światopoglądu średniowiecznego*

 

1. Istota chrześcijaństwa

2. Kompromis chrześcijańsko-pogański

3. Religia jako prawo życia

4. Nadrzędność zbawienia

5. Indywidualistyczna redukcja zbawienia

6. Uniwersalizm chrześcijański

7. Przełamywanie pogaństwa

Przypisy

Indeks biblijny

 

Światopoglądem średniowiecznym nazywam w skrócie historyczny kompromis między chrześcijaństwem i pogaństwem, ten podwójny na poły językowy i na poły chrześcijański system rozumowania i życia, jaki powstał i panował w średniowieczu tak na romańsko-germańskim Zachodzie, jak i na bizantyjskim Wschodzie.

Oczywiście ci, którzy sprzeciwiali się światopoglądowi średniowiecznemu, jak i ci, którzy go bronili albo utożsamiali go z chrześcijaństwem, sądzili w każdym razie, że istnieje między nimi taki związek, jak między treścią i odpowiadającą tej treści formą. Uważam za ważne i pożyteczne wyjaśnienie, że chrześcijaństwo i światopogląd średniowieczny nie są jednym i tym samym, ale że przeciwstawiają się sobie. Tym samym wyjaśni się także to, że przyczyny upadku światopoglądu chrześcijańskiego nie wynikają z chrześcijaństwa, ale z jego niezrozumienia, i że ten upadek nie zagraża prawdziwemu chrześcijaństwu.

1. Istota chrześcijaństwa

Istotą prawdziwego chrześcijaństwa jest powtórne narodzenie ludzkości i świata w duchu Chrystusa, przekształcenie królestwa ziemskiego w królestwo Boże (które nie jest z tego świata). To powtórne narodzenie jest długim i skomplikowanym procesem; nie bez powodu w Ewangelii jest ono porównane z drzewem, które rośnie, z czasem żniw oraz z zaczynem. Jest jasne, że chrześcijańskie odrodzenie człowieka nie może być tylko procesem przyrodniczym, nie może dokonać się dzięki jego własnym siłom, na drodze nieświadomych czynów i przemian: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego” (J 3,5). W odrodzeniu powinna jednak brać udział ludzkość ze swoimi siłami i całą świadomością. Istotna i zasadnicza różnica między naszą religią a religią wschodnią, zwłaszcza religią muzułmańską, polega na tym, że chrześcijaństwo jest religią Bosko-ludzką. Zakłada ona działanie Boga, a wraz z nim potrzebuje także działania człowieka. Wynika z tego, że istnienie królestwa niebieskiego zależy nie tylko od Boga, lecz także od nas. Widać tutaj wyraźnie, że duchowe odrodzenie ludzkości nie może dokonać się mimo woli ludzkości – nie może być tylko faktem zewnętrznym. Jest ono dziełem, jakie zostało nam powierzone, zadaniem, które powinniśmy rozwiązać. Jest jasne, że nie tylko nie rozwiążemy tego zadania za jednym razem, lecz jest także niemożliwe uświadomienie sobie jego znaczenia. Nawrócenie i odrodzenie nawet jednego człowieka nie dokonuje się w sposób nagły.

Popatrzmy na uczniów Chrystusa. Mieli oni wszystkie warunki do pełnego i szybkiego wzrostu duchowego. Jednak przez całe życie Zbawiciela aż do Pięćdziesiątnicy nie dostrzegamy w nich takiego wzrostu. Zostają tacy, jacy byli. Przyjście Chrystusa zachwyciło ich. Jego duchowa siła przyciągnęła ich i przywiązała do Niego, ale nie odrodziła. Wierzyli w Niego jako w fakt należący do wyższego porządku i oczekiwali od Niego ustanowienia królestwa Bożego, także jako wyższego faktu. Patrząc więc na nich, na tych wybranych, na tę sól ziemi, możemy lepiej dostrzec, jak niewiele znaczy wiara w boskość jako tylko zewnętrzny fakt. Nieprzypadkowo w szesnastym rozdziale Ewangelii według św. Mateusza znajdują się obok siebie wielka pochwała Piotra za jego wyznanie prawowitej wiary, a potem skierowane do niego słowa: „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki” (Mt 16,23). Oznacza to, że można posiadać gorliwą, płomienną i prawowitą wiarę, nie mając jednak Ducha Bożego, a zarazem upodabniać się do Szatana, jak mówi się w innym miejscu Nowego Testamentu: „i szatani wierzą i drżą…” I jak z największą gorliwością i prostolinijnością taka wiara przejawia się w formie zewnętrznej, tak samo sprzeciwia się ona nie tylko duchowi Chrystusowemu, lecz i samej wewnętrznej mocy i trwałości. Nie na darmo jest w Ewangelii mowa o tym, jak gorliwy uczeń Chrystusa odciął ucho słudze arcykapłana, gdyż chciał obronić swego Nauczyciela, i w tę samą noc trzykrotnie się Go zaparł. Przypisanie tej niestałości wiary Piotra jego niestałemu charakterowi jest równoznaczne z przeniesieniem winy za pseudochrześcijański fanatyzm – jak to u nas przyjęte – na zachodni Kościół katolicki, którego prototypem jest apostoł Piotr. Ewangelia podaje również podobne opowiadanie o umiłowanym uczniu Chrystusa – Janie, który jest prototypem, jak inni uważają, prawosławia wschodniego.

„Wtedy przemówił Jan: Mistrzu, widzieliśmy kogoś, jak w imię Twoje wypędzał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodzi z nami. Lecz Jezus mu odpowiedział: Nie zabraniajcie; kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami. Gdy dopełnił się czas Jego wzięcia z tego świata, postanowił udać się do Jerozolimy i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to, uczniowie Jakub i Jan rzekli: Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich? Lecz On odwróciwszy się zabronił im. I udali się do innego miasteczka” (Łk 9,49-56).

Jeśli głównym dziełem jest wiara, to co może być silniejsze od wiary? Uczniowie bez najmniejszej wątpliwości chcieli rzucić ogień. Mając taką wiarę, Jakub i Jan nie poznali dobrze ducha Chrystusowego. Nie poznali go dlatego, że bardziej wierzyli w Jego cudotwórczą moc niż w cokolwiek innego. Ta moc w Nim była, ale nie tylko o nią chodzi.

2. Kompromis chrześcijańsko-pogański

Dopiero po rozstaniu duch Chrystusowy wewnętrznie zawładnął Apostołami i odrodził ich. Zawładnął także pierwotną wspólnotą wierzących w Jerozolimie, którzy – według świadectwa Dziejów Apostolskich – mieli jedno serce i jedną duszę. Jednak Kościół w szerszym znaczeniu i chrześcijaństwo w całej rozciągłości nie doczekało się do tej pory swojej Pięćdziesiątnicy. Chrześcijaństwo odnosi się do Chrystusa w taki sposób, jak odnosili się do Niego Apostołowie w czasie Jego ziemskiego życia – nie nauczyło się jeszcze myśleć po Bożemu; także ono nie wie, jakiego jest ducha. Im szerzej rozpowszechniało się przepowiadanie o nowym duchowym Adamie po pogańskim świecie, tym większy sprzeciw budził stary cielesny Adam. Już w Listach Apostolskich do różnych Kościołów pojawiają się pewne kompromisy; już w pierwszych wspólnotach chrześcijańskich razem ze szczególnymi darami duchowymi pojawiają się nadużycia (por. List do Koryntian).

Wcześniejsze i rozpowszechnione przekonanie o epoce do czasów Konstantyna Wielkiego jako o czasie idealnej czystości, jako o złotym wieku chrześcijaństwa, może być dopuszczone tylko z wielkimi ograniczeniami. Różnica – oczywiście – istniała, ale nie było pełnego przeciwieństwa między późniejszymi wiekami a tymi pierwszymi. Na ogół i w tamtych czasach większość chrześcijan odnosiła się do królestwa Bożego jak do zewnętrznego obrazu, oczekiwała jego przyjścia jako niezwykłej zewnętrznej katastrofy, która powinna była nadejść, jeśli nie dzisiaj, to jutro. Nie wchodząc w kwestię powierzchowności takiego poglądu, tak przedstawiona bliskość końca świata z jednej strony, a z drugiej ciągle bardzo bliska możliwość męczeństwa podtrzymywały tamtych chrześcijan na znanej duchowej wysokości i nie pozwalały materializmowi praktycznemu dojść do głosu. Oczywiście, prześladowania nie były zjawiskiem zwyczajnym i codziennym. W całym cesarstwie rzymskim nie było powszechnych prześladowań; większość prześladowań miała charakter lokalny i przypadkowy. Ponieważ prawo rzymskie stwierdzało, że można prześladować chrześcijan jako przestępców kryminalnych i państwowych, zawsze i wszędzie wisiała nad chrześcijaństwem możliwość męczeństwa i miała ona charakter oczyszczający dla ich życia. Ważna przewaga tych wieków nad późniejszymi polegała na tym, że chrześcijanie mogli być i byli prześladowani, ale nigdy nie mogli być prześladowcami. Przynależność do nowej religii była na ogół bardziej niebezpieczna niż wygodna i dlatego zwracali się do niej najlepsi ludzie ze szczerymi i duchowymi przekonaniami. Życie ówczesnego Kościoła, nawet jeśli nie było w pełni przeniknięte duchem Chrystusa, posiadało wyższe motywacje religijne. Istniała wśród pogańskiego świata wspólnota chrześcijańska, oczywiście dalece niedoskonała, ale kierowała się innym, lepszym początkiem życia.

Od tej strony zaprzestanie prześladowań i oficjalne uznanie nowej religii najpierw za pełnoprawną, a później za panującą doprowadziło do zmiany na gorsze. Za czasów Konstantyna Wielkiego i Konstancji do chrześcijaństwa dołączyło się mnóstwo pogan nie z przekonania, ale z bezmyślnego naśladowania albo ze względu na korzyści. Pojawił się nie znany wcześniej typ chrześcijan dwulicowych i pozornych. Ten typ chrześcijan jeszcze bardziej rozprzestrzenił się, gdy za czasów Teodozji i Justyniana pogaństwo było zabronione prawnie i oprócz garstki Żydów każdy poddany cesarstwa grecko-rzymskiego, obawiając się ciężkich kar, zobowiązywał się pod przymusem do bycia chrześcijaninem. Rozumiemy, że między powstałymi w ten sposób chrześcijanami przymuszonymi i typem chrześcijan głęboko przekonanych pojawiło się mnóstwo przejściowych odcieni chrześcijaństwa powierzchownego i obojętnego. To wszystko było jednak pokryte ogólną, zewnętrzną organizacją Kościoła, w którym wszystkie kategorie wewnętrznej godności uległy zatarciu i wymieszaniu. Istniejące prawdziwie chrześcijańskie społeczeństwo zatarło się w pozornej chrześcijańsko-pogańskiej wspólnocie. Przeważająca większość powierzchownych, obojętnych i pozornych chrześcijan nie tylko faktycznie zachowała pogańskie początki życia, nosząc imię chrześcijan, lecz wszelkimi sposobami starała się – częściowo instynktownie, a częściowo świadomie – utwierdzić obok chrześcijaństwa stary pogański porządek, starannie wykluczając zadanie wewnętrznego odnowienia się w duchu Chrystusa. To dało pierwszą podstawę kompromisu chrześcijańsko-pogańskiego, który wyznaczył średniowieczny światopogląd i życie.

3. Religia jako prawo życia

Nie mówię tutaj o faktycznym kompromisie między absolutną prawdą i naszą rzeczywistością. Całe nasze życie przeszłe, teraźniejsze i przyszłe, do końca historii, jest w każdej swojej danej sytuacji faktycznym kompromisem między realizowanym w świecie wyższym idealnym początkiem i materialnym środowiskiem, w którym on się urzeczywistnia. Gdy urzeczywistni się w pełni, nadejdzie koniec wszelkich kompromisów, ale zarazem nastąpi koniec historii i całego procesu światowego. Dopóki istnieje jakaś niedoskonałość w świecie, dopóty istnieje kompromis przeciwstawnych początków, a zatem czym jest niedoskonałość, jeśli nie faktycznym ustępowaniem wyższego początku niższemu? Prawdziwa doskonałość potrzebuje tylko, aby idealny początek przenikał jeszcze głębiej w przeciwdziałające mu środowisko i jeszcze pełniej je opanował.

Jeśli jest walka i zwycięstwa, wysiłek i ulepszenie, jeśli absolutny ideał nie zostaje zanegowany i nie ulega zapomnieniu, jeśli staje się wewnętrznym odnowionym początkiem i celem ostatecznym dziejów, to faktyczny kompromis z realnym środowiskiem jest tylko zewnętrzną koniecznością, a nie wewnętrznym kłamstwem. Nie ma miejsca dla dwóch rodzajów wiary. Liczenie się z głupią rzeczywistością jako z faktem nie oznacza wiary w tę rzeczywistość; ustępowanie jej od czasu do czasu w czymś małym, aby dowartościować ją w czymś wielkim, nie oznacza oddania jej pokłonu. Leczenie chorób również jest kompromisem, a czym mówią prostolinijni moraliści, a co Chrystus oświecił swoim przykładem.

Gdy świat pogański przyjął chrześcijaństwo, chodziło nie o faktyczny kompromis, który istniał i bez niego, ale o zasadę. Większość nowo nawróconych chciała, aby wszystko zostało po staremu. Przyjęli prawdę chrześcijaństwa jako fakt zewnętrzny, weszli z nim w pewne zewnętrzne formalne stosunki, ale pod warunkiem, że królestwa ziemskie pozostanie ziemskim, a królestwo Boże, które nie jest z tego świata, zostanie poza ich światem, bez życiowego wpływu na niego, będzie niepotrzebne jako ubogacenie i dodatek do królestwa ziemskiego. Chrystus jednak nie przyszedł na świat, aby go ubogacić nowymi obrzędami, ale po to, aby zbawić świat. Swoją śmiercią i zmartwychwstaniem zbawił On świat w zasadzie, w źródle, w ośrodku oraz rozpowszechnił to zbawienie na całe ludzkie i ziemskie życie, zapraszając do współudziału całą ludzkość, gdyż nikt nie może być zbawiony na siłę, bez własnej zgody i świadomości. Prawdziwe zbawienie polega na odrodzeniu, czyli nowym narodzeniu, które zakłada śmierć starego życia w kłamstwie, a umierać nikt nie chce. Przed wyrażeniem zgody na przyjęcie prawdziwego zbawienia jako zadania osobistego, jako heroicznego czynu, świat pogański zechciał spróbować lekkiego i taniego zbawienia – zbawienia przez martwą wiarę i prawe uczynki, przez uczynki, ale nie przez czyn, przez uczynki zewnętrzne. Prawdziwe chrześcijaństwo jest nade wszystko czynem – czynem życia dla ludzkości, a potem idą poszczególne uczynki. Czyn jest trudny, a uczynki są łatwe. Najłatwiejsza jest wiara w nierozumne przedmioty i rzeczy, to znaczy słowne wyznanie takiej wiary. W taki sposób zostało przyjęte chrześcijaństwo.

Chrześcijaństwo, jako zadanie historyczne i jako wspólne dzieło ludzkości, nie było do końca zrozumiane w pierwszych trzech stuleciach, ale oprócz tego było dziełem życia dla wszystkich przygotowanie się do męczeństwa i do bliskiego końca świata nie było łatwym zadaniem. Oto jednak męczeństwo w ogóle przestało się zdarzać, a koniec świata zaczął coraz bardziej schodzić na ostatni plan. Ani umieranie za Chrystusa, ani przygotowanie się na spotkanie z Nim w czasie Jego powtórnego przyjścia nie miało już znaczenia. Jego pierwsze i drugie przyjście oraz zakończenie procesu światowego zatraciły życiowe znaczenie; stały się przedmiotem abstrakcyjnej wiary. Między rozszerzonymi granicami „Boskiego przeszłego” i „Boskiego przyszłego” prawdziwe ludzkie życie, które miało być czynnym przedłużeniem jednego i czynnym przygotowaniem drugiego, zastało przy swojej materialnej bezmyślności i przy swojej materialnej zatwardziałości. Zachować pogańskie życie takim, jakie było i tylko pokryć je na zewnątrz chrześcijaństwem – tego w gruncie rzeczy chcieli ci pseudochrześcijanie, którym nie przyszło przelewać swojej krwi i którzy zaczęli już przelewać krew cudzą.

Istota religii polega na tym, że nie jest ona prawdą abstrakcyjną i teoretyczną, ale utwierdza się jako norma działania, jako prawo życia. Jeśli polega nie tylko na słowach, ale na samym dziele wiary, na przykład w Trójjedyność Boga na prawdę religijną, to powinienem ją rozumieć i przyjmować jako źródło życia. Wszystkie nasze dogmaty mają taki sens i jeśli na początku nie był on jasno zrozumiany, to żywo odczuwało się to w świecie chrześcijańskim.

4. Nadrzędność zbawienia

Nie będę teraz kładł wielkiego nacisku na życiowe znaczenie głównych prawd chrześcijańskich, a szczególnie prawdy o Trójjedyności Boga i bogoczłowieczeństwie Chrystusa. Nie jest to przedmiotem tych rozważań, a pogląd na ten temat wypowiedziany w kilku słowach byłby niezrozumiały. Można jednak wyjaśnić istotę zagadnienia, jeśli zestawimy je z inną prostszą religią. Nauczanie islamu ma bardzo skąpą treść, ale ta prywatna religia w pełni urzeczywistnia się w życiu świata muzułmańskiego. Przedstawianie Boga jako jedynej i wyłącznej siły jest bardzo jednostronne, ale za to kształtuje ono cały muzułmański ustrój: jedynemu władcy na niebie odpowiada jedyny władca na ziemi. Teoretycznemu odrzuceniu wolności woli i w ogóle samowystarczalności ludzkiego początku w pełni odpowiada fatalizm i kwietyzm jako życiowe nastawienie wszystkich muzułmanów.

Nauczanie chrześcijańskie, w przeciwieństwie do islamu, zakłada pełną prawdę. Pozorni chrześcijanie negują nie tylko w pełni urzeczywistnioną prawdę (co nie jest możliwe do skończenia świata), ale i samo zadanie jej urzeczywistnienia. Następuje tu odrzucenie samego sensu chrześcijaństwa, tego sensu, który polega na tym, by prawdami wiary przemieniać życie ludzkości. Oznacza to usprawiedliwianie wiary czynami. Ale jeśli to życie zostało pozostawione przy starym pogańskim prawie, jeśli sama myśl o przemienieniu go od podstaw i odrodzeniu go została odrzucona, to tym samym prawdy wiary chrześcijańskiej straciły swój sens i znaczenie jako normy teraźniejszości i prawo życia, zostając tylko przy samej teoretycznej treści. W ten sposób mało zrozumiała treść prawd wiary przekształciła się w obowiązujące dogmaty, to znaczy w sformułowane słownie znaki kościelnej jedności i posłuszeństwa ludu władzy duchownej. Nie wolno było między innymi zanegować idei, że chrześcijaństwo jest religią zbawienia. I oto z nieprawnego połączenia tej idei zbawienia z dogmatyzmem kościelnym zrodziła się straszna nauka o tym, że jedyną drogą do zbawienia jest wiara w dogmaty i że bez nich zbawienie jest niemożliwe. Na szczęście oprócz dogmatów przetrwały, jako dodatek, sakramenty. Chociaż prawdziwy sens sakramentów był po części zapomniany, a po części nie zdążył się rozwinąć, to jednak ten istotny element chrześcijaństwa miał wszędzie pierwszeństwo dostępu. Nawet gorliwy zwolennik prawowierności nie mógł żądać, aby niemowlę prawidłowo wyznawało dogmat o nie podzielonym zjednoczeniu natur albo anatematyzmy przeciw Nestoriuszowi i Eutychesowi. Dla dziecka wystarczył chrzest. A jeśli umierało przed chrztem? To cóż zrobić? – Koniec, dla niego nie ma zbawienia. Dusze uczuciowe wymyśliły dla takich niemowląt specjalne miejsce w otchłani. Jeśli chodzi o świadomie niewierzących i heretyków, to, jak wiadomo, byli oni przyzwyczajani do wiecznych piekielnych mąk za pomocą kar doczesnych. Widzimy, w jakiej strasznej mierze następcy Apostołów urzeczywistniali prorocze słowa Chrystusa: „Nie wiecie, jakiego jesteście ducha”.

5. Indywidualistyczna redukcja zbawienia

Pośród zepsutego chrześcijaństwa byli ludzie, którzy nie zamienili żywej i życiodajnej prawdy na martwy i obumierający dogmat; byli ludzie, dla których chrześcijaństwo zostało czynem życia. Bez takich prawdziwych chrześcijan średniowieczny ustrój nie przetrwałby tak długo i nie byłoby znane to życie duchowe, które w nim dostrzegamy. Dlaczego jednak nie uratowali go i nie odrodzili? Nie uratowali i nie mogli uratować społeczeństwa chrześcijańskiego i chrześcijańskiego świata, dlatego że przy tej sprawiedliwości i świętości błędnie myśleli, że można i powinno się ratować tylko pojedyncze dusze. Osiągnęli to, co chcieli – uratowali swoje dusze i wiele innych dusz, a środowisko, od którego oddzielili się i od którego uciekali, zostało poza zasięgiem ich działania i poszło swoją drogą. Od tamtego czasu prawdziwie chrześcijańskie społeczeństwo pierwszych wieków rozpłynęło się w środowisku pogańskim i przyjęło jego charakter. Sama idea społeczeństwa zginęła z myśli nawet najlepszych chrześcijan. Całe życie i działalność publiczna zostały powierzone władzom kościelnym i świeckim, a za swoje zadanie uznali tylko zbawienie indywidualne. Myśleli oni, że skoro rządzący noszą imię chrześcijańskie, to z tego wynika, że mogli i powinni troszczyć się o chrześcijańskie ukierunkowanie życia publicznego. Rzecz jednak w tym, że każda władza jest konserwatywna i na przykład Piotr Wielki nie przyjmie takiego zjawiska jak radykalne nawrócenie osobiste. Rządzący byli związani ze społeczeństwem i jeśli społeczeństwo cesarstwa grecko-rzymskiego i Europy romano-germańskiej miało przeważnie pogański charakter, to państwo nie miało żadnego zamiaru troszczyć się o chrześcijańskie ukierunkowanie życia publicznego. Zazwyczaj takie zadanie jest bliższe władzy kościelnej, ale na Zachodzie ta władza była zajęta walką z państwem o swoje prawa i coraz bardziej zapominała o swoich obowiązkach, a na Wschodzie nie miała niezależnej pozycji. Na Wschodzie pojawił się kontrast między pogaństwem miasta i chrześcijaństwem pustyni. Z wyjątkiem św. Jana Chryzostoma przepowiadanie ascetów wschodnich nie miało na uwadze żadnych chrześcijańskich przemian ustroju społecznego. W całej historii bizantyńskiej nie można znaleźć ani jednej przemiany o takim charakterze. Czy to dobrze, że państwo, jego prawa, a także poglądy społeczne zachowywały pogański charakter? Czy to dobrze, że kodeks Justyniana jest w gruncie rzeczy tylko upiększonym słowami chrześcijańskimi prawodawstwem cesarstwa rzymsko-pogańskiego? Na zachodzie było nieco lepiej. Były oczywiste przykłady dążeń do autentycznego chrześcijaństwa, poczynając od protestu św. Marcina z Tours i św. Ambrożego z Mediolanu przeciw karze śmierci, a kończąc na działaniach Grzegorza VII. Działania władzy kościelnej w tym kierunku nie były jednak wystarczająco zdecydowane i szybkie, przez co nie mogły przeważyć tych przykładów, które miały przeciwny sens.

6. Uniwersalizm chrześcijański

Ograniczając dzieło zbawienia jedynie do życia osobistego, indywidualizm pseudochrześcijański musiał wyrzec się nie tylko świata w ścisłym znaczeniu, czyli społeczeństwa i życia publicznego, lecz także świata w szerszym znaczeniu, czyli całej przyrody materialnej. W tym jednostronnym spirytualizmie światopogląd chrześcijański popadł w sprzeczność z samą istotą chrześcijaństwa. Chrześcijaństwo jest religią wcielenia Boga i wskrzeszenia ciał; tymczasem zostało ono przemienione we wschodni dualizm odrzucający przyrodę materialną jako mającą zły początek. Przyroda materialna nie może mieć złego początku: ma ona charakter bierny i inercyjny – ten element kobiecy przyjmuje taki bądź inny duchowy początek. Chrystus wyrzucił z Marii Magdaleny siedem złych duchów i ożywił ją swoim Duchem. Gdy chwiejni chrześcijanie odłączyli od ducha Chrystusowego przyrodę materialną – tę wszechświatową Magdalenę, wtedy weszły w nią złe duchy. Rozumiem, dlaczego nastąpił oczywisty rozwój czarnej magii i satanizmu pod koniec średniowiecza i na początku czasów nowożytnych. Duchy były wzywane, ale zaklęcia nie działały. Przedstawiciele pseudochrześcijaństwa, którym podobały się złe duchy w ich dogmatyzmie i fałszywym spirytualizmie, utraciwszy prawdziwą siłę ducha, nie mogli pójść za Chrystusem i Apostołami i dlatego doszli do „odwróconego początku”. Tamci wyrzucali złe duchy w celu uzdrowienia opętanych, a ci w celu wyrzucenia szatana uśmiercali opętanych.

7. Przełamywanie pogaństwa

Gdzie ukrył się ten sam duch w naszych czasach, w których chwiejni chrześcijanie wyrzekli się i wyrzekają Ducha Chrystusowego w swoim wyjątkowym dogmatyzmie, jednostronnym indywidualizmie i fałszywym spirytualizmie, w naszych czasach, w których go utracili i tracą w swoim życiu i działaniu? Nie mówię o Jego mistycznej obecności w sakramentach Kościoła, ale o indywidualnym działaniu na poszczególne dusze. Czy cała ludzkość i jej historia zostały porzucone przez Ducha Chrystusowego? Skąd więc wziął się społeczny rozumowy postęp ostatnich wieków?

Większość ludzi tworzących ten proces nie uznaje się za chrześcijan. Jeśli prawdziwi chrześcijanie zdradzali czyn Chrystusa i o mało co nie zagubili go, jeśli tylko można by go zagubić, to dlaczego niechrześcijanie, słownie wyrzekając się Chrystusa, nie mogą służyć czynowi Chrystusa? W Ewangelii czytamy o dwóch synach – jeden powiedział: pójdę, i nie poszedł, a drugi powiedział: Nie pójdę, i poszedł. Który z dwóch – pyta Chrystus – wybrał wolę Ojca? Nie można odrzucić faktu, że rozwój społeczny ostatnich wieków napełnił się duchem miłości człowieka i sprawiedliwości, to znaczy duchem Chrystusa. Zniesienie tortur i surowych kar, zaprzestanie, w znacznej mierze na Zachodzie, prześladowań wyznawców innych religii i heretyków, zniesienie niewolnictwa feudalnego i poddańczego – jeśli te wszystkie przemiany chrześcijańskie zostały dokonane przez niewierzących, to tym gorzej dla wierzących.

Ci, którzy oburzą się na myśl, że Duch Chrystusa działa za pośrednictwem niewierzących w Niego, będą w sprzeczności nawet ze swoim dogmatycznym punktem widzenia. Kiedy niewierzący kapłan prawidłowo celebruje obrzęd, to Chrystus będzie obecny w sakramentach ze względu na ludzi, którzy Go potrzebują, nie patrząc na niewiarę i niegodność tego, który składa ofiarę. Jeżeli Duch Chrystusa może działać przez niewierzącego kapłana w sakramentach Kościoła, to dlaczego nie może działać w historii przez niewierzącego (pracownika), szczególnie gdy wierzący Go nie przyjmują? Duch wieje, kędy chce. Nawet wrogowie mogą Mu służyć. Chrystus nakazał nam kochać nieprzyjaciół; oczywiście, sam nie tylko ich kocha, lecz umie także wykorzystać ich do swojego dzieła. A nominalnym chrześcijanom, którzy pysznią się swoją szatańską wiarą, trzeba by przypomnieć coś z Ewangelii, mianowicie historię dwóch Apostołów: Judasza Iskarioty i Tomasza. Judasz słowem i pocałunkiem przywitał Chrystusa. Tomasz wypowiedział swoją niewiarę. Judasz zdradził Chrystusa i „poszedł i powiesił się”, Tomasz natomiast został apostołem i umarł za Chrystusa.

Niewierzący działacze nowego postępu działali na korzyść prawdziwego chrześcijaństwa, niszcząc zakłamany światopogląd średniowieczny z jego antychrześcijańskim dogmatyzmem, indywidualizmem i spirytualizmem. Swoim niedowiarstwem nie mogli obrazić Chrystusa, ale obrazili materialny świat, w imię którego wielu z nich działało. Przeciw kłamliwemu chrześcijańskiemu spirytualizmowi, który widział w tym świecie zły początek, wystawili oni jeszcze jeden nieprawidłowy pogląd, widząc w nim martwe ciało, bezduszną maszynę. Jakby obrażona tym podwójnym kłamstwem przyroda ziemska wyrzeka się karmienia ludzkości. To jest ogólne niebezpieczeństwo, które powinno zjednoczyć wierzących i niewierzących. Dla jednych i drugich nadszedł czas uznania i urzeczywistniania solidarności z matką ziemią, ratowania jej przed umieraniem, aby siebie uratować od śmierci. Ale jaka może być solidarność z ziemią, jeśli nie jesteśmy solidarni między sobą? Niewierzący zwolennicy postępu starają się – lepiej lub gorzej – zbudować taką solidarność i coś niecoś już osiągnęli. Ci, którzy nazywają się chrześcijanami, nie wierzą w powodzenie ich sprawy, krytycznie odrzucają ich dążenia i są im przeciwni. Przeszkadzanie jest zawsze łatwiejsze, ale spróbujcie sami stworzyć żywe chrześcijaństwo – społeczne i powszechne. Jeśli jesteśmy chrześcijanami nie tylko z nazwy, ale na podstawie czynu chrześcijańskiego, to od nas zależy zmartwychwstanie Chrystusa w ludzkości. Wtedy historyczny Tomasz przyłoży swoją rękę do prawdziwie zmartwychwstałego chrześcijaństwa i z radością krzyknie: «Pan mój i Bóg mój!»

Tłum. ks. Janusz Królikowski

Przypisy

[*] Red. J. Królikowski, Neopogaństwo. Nowe czasy – stare idee, Pallottinum, s.71-83. Tłum. na podstawie: W. Sołowjow, Ob upadke crednevekovo mirosozercania, w: Sobranje sociniej, t.6, Bruksela 1966, s.381-393. (Podział tekstu na części pochodzi od autora, a ich tytuły zostały dodane przez tłumacza).

Indeks biblijny

J 3,5

Łk 9,49-56

Mt 16,23

1

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin