Dawn Stewardson - Tajemnica Świętego Mikołaja.pdf

(809 KB) Pobierz
Dawn Stewardson
Tajemnica Świętego
Mikołaja
Harlequin
Toronto · Nowy Jork · Londyn
Amsterdam · Ateny · Budapeszt · Hamburg
Madryt · Mediolan · Paryż · Sydney
Sztokholm · Tokio · Warszawa
232385658.002.png
Dawn Stewardson
Tytuł oryginału:
Looking for Mr. Claus
Pierwsze wydanie:
Harlequin Books, 1996
Przekład:
Blanka Kaczborska
ISBN 83-7149-121-2
Indeks 375926
Strona nr 2
232385658.003.png
TAJEMNICA ŚWIĘTEGO MIKOŁAJA
Mike O’Brian starał się ostatnio omijać szefa szerokim
łukiem, toteż kiedy po przyjściu do redakcji zerknął na swoje biurko, poczuł,
że uginają się pod nim kolana. Przy komputerze leżała kartka:
O’Brian, czekam w gabinecie.
J.E.S.
– Niech to diabli – zaklął.
Wiedział, że popadł u naczelnego w niełaskę i spotkanie z nim niezbyt mu
się uśmiechało.
– Włóż lepiej kamizelkę kuloodporną – poradził mu życzliwie jego
kumpel, Howie, który siedział przy sąsiednim biurku. – Stary nie jest w
najlepszym humorze.
– A widziałeś go kiedyś w dobrym humorze? – rzucił sarkastycznie Mike.
– Hmm... niezłe pytanie. Ostatnim razem było to chyba w styczniu
dziewięćdziesiątego czwartego, kiedy trzęsienie ziemi zdemolowało redakcję
„Timesa”.
– Właśnie – zgodził się Mike. – Obaj wiemy, że kiedy się uśmiecha,
wtedy dopiero należy mieć się na baczności.
Kiwnął głową reszcie kolegów i ruszył do drzwi. Gabinety wydawcy i
redaktora naczelnego znajdowały się piętro wyżej. Przeskakując po dwa
stopnie, mówił sobie, że nie ma się o co martwić. Chociaż ostatnio krążyły
Strona nr 3
232385658.004.png
Dawn Stewardson
plotki o szykujących się zwolnieniach, nie powinien być pierwszy w kolejce.
Jego rubryka w gazecie cieszyła się dużą poczytnością, a ponadto rok temu
zdobył nagrodę Pulitzera za serię artykułów o grasującym w Los Angeles
gangu. Poza tym cała jego wina sprowadzała się do nadszarpnięcia nieco kasy
„Los Angeles Gazette”.
Jednak zanim doszedł na ósme piętro, musiał przyznać, że wyciągnął z
kasy odrobinę więcej niż „nieco”. Tak czy owak, nie jest pierwszym
reporterem na świecie, który zapłacił za informację, jakiej w końcu nie dostał.
I każdy na jego miejscu dałby taką sumę za podobnie chwytliwy materiał.
Naturalnie, ten materiał przestał być atrakcyjny z chwilą, gdy rzekomy
informator ulotnił się z forsą, nie pisnąwszy nawet słowa. Atrakcyjność
transakcji natychmiast zmalała do zera. Z drugiej strony Wielki Jim był wciąż
tak wściekły, jakby te pieniądze pochodziły z jego własnej kieszeni.
Podchodząc do gabinetu, Mike wyprostował się i wypiął pierś, po czym
stanął w otwartych drzwiach i odważnie przekroczył próg.
Jim Souto popatrzył na niego zza biurka. I uśmiechnął się. Widząc to,
Mike zapragnął nagle znaleźć się na końcu świata. Jim zaprosił go ruchem
ręki do środka i powiedział:
– Zamknij drzwi i siadaj. Mam coś dla ciebie.
Mike’owi cisnęło się na usta pytanie, czy jest to wymówienie, ale ugryzł
się w język.
– Powiedz mi – ciągnął naczelny – co wiesz o imperium prasowym
Ferrisa Wentwortha?
Mike dopiero po chwili zrozumiał podtekst kryjący się za tym pytaniem. I
odetchnął. Nie, żeby pisanie artykułu o magnacie prasowym było dla niego
jakimś łakomym kąskiem. Ani żeby nęciła go myśl o wyjeździe do Nowego
Jorku w celu przeprowadzenia wywiadu z tym facetem. W połowie grudnia
jest tam zimno jak diabli. Ale przynajmniej szef ma zamiar zlecić mu kolejne
ambitne zadanie, więc nie jest tak źle.
– No cóż... – odpowiedział, wracając myślami do pytania Jima – oprócz
naszej gazety, Ferris Wentworth jest właścicielem jeszcze około dwudziestu
pism w tym kraju, nie licząc wielu innych za granicą.
– Otóż właśnie. Są wśród nich pisma większe i mniejsze. Jedne przynoszą
zyski, inne straty. Więc postanowił zamknąć te drugie.
Mike kiwnął głową. Na szczęście „Los Angeles Gazette” była
dochodowa.
– Zanim to jednak zrobi – ciągnął Jim – chce dać im jeszcze jedną szansę.
Te, które potrafią wypłynąć na powierzchnię, dostaną odroczenie wyroku. I tu
właśnie zaczyna się twoja rola.
– Moja rola?
– Tak. Wentworth dobrał w pary pisma deficytowe z większymi tytułami,
Strona nr 4
232385658.005.png
TAJEMNICA ŚWIĘTEGO MIKOŁAJA
takimi jak nasza gazeta. I mam wypożyczyć naszej siostrzanej gazetce
dziennikarza z nazwiskiem.
– To znaczy mnie?
– Tak. Zrobisz serię artykułów dotyczących wiadomości lokalnych.
– Wiadomości lokalnych? To niezupełnie moja spec...
Uciszając go ruchem ręki, Jim dodał:
– Nie martw się. Temat będzie miał szeroki oddźwięk. Wentworth ma na
oku coś takiego, co podchwyci parę innych gazet.
Te słowa stanowiły pewną pociechę. Wiadomości lokalne niespecjalnie
mieściły się w kręgu jego zainteresowań, ale jeśli te mają się odbić szerokim
echem, to może nie będzie tak źle.
– Wentworth proponuje jeden artykuł dziennie przez mniej więcej tydzień
– ciągnął Jim. – Uważa, że to podniesie sprzedaż i przyciągnie nowych
reklamodawców. W każdym razie zostaliśmy przydzieleni do gazety „Kurier
Górniczy” w Victoria Falls.
W pierwszej chwili Mike uznał, że się przesłyszał. Wkrótce jednak
uśmiechnął się radośnie i powiedział z entuzjazmem:
– To cudownie, Jim. Uwielbiam Afrykę.
– Do diabła, nie mówię o Victoria Falls w Afryce. Mówię o miasteczku w
Ontario. W Kanadzie.
Mike czuł, jak mina mu rzednie. Kanada kojarzyła mu się z zimnem,
śniegiem i niedźwiedziami polarnymi – a za żadną z tych rzeczy zbytnio nie
przepadał.
– Gdzie to dokładnie jest? – spytał.
– W północnym Ontario. Na terenie kopalń złota, niklu i miedzi. – Jim
otworzył atlas na biurku i wskazał palcem miejsce leżące gdzieś w okolicach
bieguna północnego. – To mała miejscowość – perorował. – Ma jakieś trzy,
cztery tysiące mieszkańców. Ale „Kurier” spełnia rolę lokalnej gazety dla
wszystkich okolicznych miasteczek.
Mike przez chwilę wpatrywał się bez słowa w atlas, po czym wbił ponury
wzrok w Wielkiego Jima.
– Daj spokój, moja wpadka nie kosztowała nas aż tyle pieniędzy. Nie
mógłbyś mnie skazać na jakieś inne karne zesłanie?
– Karne zesłanie? – Szef spojrzał na niego z miną niewiniątka. – O’Brian,
forsa, którą straciłeś, nie ma z tym nic wspólnego. Wysyłam cię tam,
ponieważ jesteś człowiekiem samotnym. Nie masz na głowie tych wszystkich
przedświątecznych rodzinnych przygotowań, którymi są obarczeni moi inni
reporterzy.
– Zaraz, zaraz... – zaprotestował Mike. – Mam siostrzenice i
siostrzeńców. Jestem ich ulubionym wujkiem.
– Sam przyznasz, że to nie to samo: To znaczy, jeśli przypadkiem
Strona nr 5
232385658.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin