6. Całkowicie przemienieni przez Ewangelię.doc

(37 KB) Pobierz
Całkowicie przemienieni przez Ewangelię

Całkowicie przemienieni przez Ewangelię

 

Jeśli chcemy zobaczyć, jak Ewangelia przemieniała życie pierwszych chrześcijan, wystarczy przyjrzeć się kilku konkretnym przykładom. Ludzie, o których opowiemy, żyli w II w. Byli różnej płci, stanu i pozycji społecznej.

Ignacy został biskupem Antiochii w czasach, gdy Kościół istniał dopiero od pięćdziesięciu lat. Będąc jeszcze poganinem, studiował filozofów greckich, o czym świadczy język i styl jego późniejszych pism. To, co o nim wiemy, dotyczy głównie ostatniego okresu jego życia. Za panowania cesarza Trajana został uwięziony i skazany na rozszarpanie przez dzikie zwie­rzęta. Skazańca przewieziono z dalekiej Antiochii w Syrii do Rzymu, by egzekucji dokonać w samej stolicy. W czasie podróży napisał siedem listów do różnych gmin chrześcijańskich. W liście do chrześcijan Rzymu prosi ich, by nie czynili nicze­go, co mogłoby mu zaoszczędzić męczeństwa. Jestem Bożą pszenicą - pisał. - Trzeba, żebym został zmielony zębami dzikich zwierząt, abym stał się nieskalanym chlebem Chrystusa.

Tych kilka listów pozwala nam poznać, jakim człowiekiem był Ignacy w chwili, kiedy zbliżał się do osiągnięcia chrześcijańskiej dojrzałości - do śmierci męczeńskiej. Szanował każ­dego człowieka, nawet jeśli był on heretykiem. Umiał upomi­nać, nie upokarzając przy tym. Pisał w liście do Polikarpa, że nie jest trudno kochać wszystkich, lecz sztuka polega na tym, by kochać każdego z osobna, a zwłaszcza małego, słabego, niewolnika i tego, kto nas rani czy sprawia nam cierpienie. Chętnie ukazywał Chrystusa jako lekarza i obraz ten realizo­wał się również w nim samym.

A jednak pamiętał zawsze o swoich słabościach. Pisał: Na­rzucam sobie umiar, abym nie zginął z powodu mojej chełpli­wości. W czasie drogi do Rzymu otaczany był czcią przez

napotykanych chrześcijan; nie upajało go to, lecz skłaniało do większej ostrożności. Jestem w niebezpieczeństwie - wyznawał w takich chwilach.

Przynaglany pragnieniem mistyka, by pełniej zjednoczyć i z Bogiem, chciał jak najprędzej znaleźć się w Rzymie i ponieść śmierć. Nie ma już we mnie żadnego zapału dla rzeczy ziemskich; wewnątrz mnie tylko woda żywa o wybornym smak szepcze: Pójdź do Ojca. Ta woda żywa, woda chrztu świętego uzdolniła Ignacego do złożenia świadectwa krwi.

Poprzez filozofię do chrześcijaństwa przeszedł również Justyn. W swym życiu szukał on w różnych systemach filozoficznych mądrości i prawdy. Był uczniem stoików, potem arystotelików, wreszcie wyznawcą platonizmu. Pragnął ogląda Boga dzięki filozofii. I kiedy pełen wewnętrznego niepokoju rozmyślał w samotności, spotkał tajemniczego starca, który wyjaśnił mu, że do Boga nie można dojść o własnych siłach. Jedyną drogą do Niego jest chrześcijaństwo. Justyn przyjął tę drogę i uznał, że jest to jedyna prawdziwa filozofia, która dała mu to, czego dotąd bezskutecznie szukał. Chrześcijaństwo nie było dla niego doktryną czy systemem, lecz Osobą, Słowem wcielonym i ukrzyżowanym w Jezusie, który objawił mu tajemnicę Boga.

              Ostatnie lata życia spędził w Rzymie, gdzie założył szkołę w której nauczał. W Rzymie też poniósł śmierć męczeńską. Przed śmiercią skierował do senatu następujące słowa: Nikt nie wierzył w Sokratesa aż do tego stopnia, żeby umrzeć za to czego on nauczał, lecz dla Chrystusa ludzie prości, bez żadnego wykształcenia, przezwyciężali strach i lęk przed śmiercią.

              Ignacy i Justyn byli ludźmi wykształconymi, posiadającymi w społeczeństwie jakąś pozycję. Zupełnie inaczej było z Blan­dyna. Każda kobieta była w starożytnym świecie mocno ogra­niczona w prawach, a niewolnica była ich po prostu całkowi­cie pozbawiona.

Blandyna była niewolnicą w Lyonie, na terenie dzisiejszej Francji. I jej los nie różniłby się niczym od losu milionów istot jej podobnych, gdyby nie pewien fakt. Jej właścicielka, nie znana nam nawet z imienia, była chrześcijanką. Ewangelia nauczyła ją kochać bliźnich, a zwłaszcza najbardziej upośle­dzonych. Stawszy się chrześcijanką, nie potrafiła ona zachować tylko dla siebie radości swego odkrycia. Lecz komu o nim powiedzieć? Z kim podzielić się swoją nową wiarą? Wielką wiarę, która przemieniła jej własne życie, powierzyła swej młodej niewolnicy, Blandynie.

Blandyna, usłyszawszy Ewangelię, poczuła się tak, jakby nagle spadły z niej kajdany. Właścicielka, która dotychczas była dla niej panią życia i śmierci, stała się odtąd jakby starszą siostrą czy umiłowaną matką, którą Bóg postawił na jej drodze; także inni wyznawcy chrześcijaństwa, będący ludźmi wyższej pozycji społecznej, wolni i bogaci, przyjęli ją jako siostrę. Biskup Lyonu, Potyn, udzielił jej sakramentu chrztu. Życie biegło dalej normalnym tokiem. Praca Blandyny nie zmieniła się, lecz stała się lżejsza. Blandyna wykonywała nadal te same zajęcia i miała dla swej pani ten sam szacunek, co dawniej. Coś jednak zmieniło się od wewnątrz. Wspólna wiara zapoczątkowała między nimi i stale pogłębiała więzy przyjaźni.

Lecz te szczęśliwe dni nie trwały długo. Wkrótce, w czasie galijskich świąt pogańskich, rozpoczęło się prześladowanie. Blandyna została aresztowana wraz ze swą panią, która w więzieniu nie troszczyła się o swój los, lecz o to, czy jej niewolnica, wiotka i delikatna, będzie w stanie publicznie wyznać swą wiarę. Lecz kiedy poddano Blandynę męczarniom, jej moc i odwaga zadziwiły katów. Wreszcie na arenie cyrku zawieszono ją obnażoną na palu, a potem rzucono dzikim bestiom. Współwyznawcy patrzyli na nią i jej widok napełniał ich dumą i odwagą; co więcej, dostrzegali w niej obecność samego Chrystusa. W liście chrześcijan liońskich, opisującym męczeństwo Blandyny, czytamy: Bracia wierzyli, że w swej siostrze widzą Chrystusa ukrzyżowanego dla nich. Zwierzęta nie ruszyły jednak męczennicy, jakby miały dla niej więcej litości liż tłum. Blandyna musiała jeszcze poczekać ze złożeniem swego ostatniego świadectwa wiary.

Świąteczne igrzyska trwały nadal. Codziennie ginęli na are­nie chrześcijanie. Blandynę i młodzieńca Ponticusa pozosta­wiono na ostatni dzień. Lecz Ponticus zmarł na skutek tortur i najsłabsza, najbardziej wątła ze skazanych chrześcijan zginąć miała jako ostatnia. Widzieć musiała śmierć tylu sióstr i braci, lecz to jej nie zachwiało. W dniu męczeństwa sama oddała się w ręce oprawców, którzy najpierw biczowali ją aż do obdarcia skóry z pleców, później przypiekali żywym ogniem, wreszcie związaną w sieć rzucili wściekłemu bykowi. Podrzucona prze niego w powietrze, upadła na wpół martwa, lecz jeszcze znalazła siłę, by się modlić. Wówczas kaci dobili ją.

Nawet poganie złożyli hołd męczennicy. Mówili: „Rzeczywiście w naszym kraju nigdy nie widziano, by jakaś kobieta tyle przecierpiała”.

W niespełna trzydzieści lat później w innym krańcu Cesarstwa Rzymskiego, mianowicie w Afryce Północnej, miały miejsce następujące wypadki. W mieście Tuburbo koło Kartaginy aresztowano grupę chrześcijan. Wielu z nich było dopiero katechumenami. W więzieniu przyjęli oni chrzest. Wśród katechumenów znajdowała się Perpetua, pochodząca z miejscowej arystokratycznej rodziny. Zachował się jej pamiętnik, pisany w więzieniu, w którym opisuje swe przeżycia. Po chrzcie zapisała w nim: Duch Święty natchnął mnie, bym nie żądała od świętej wody chrzcielnej niczego więcej, jak tylko siły, by ciało mogło wytrzymać.

Deklarując się przez chrzest w sposób ostateczny i nieodwołalny. oskarżeni zostali przewiezieni do Kartaginy, gdzie oczekiwali na męczeństwo.

Perpetua była jedyną i umiłowaną córką bogatych patrycjuszy, wydaną za mąż za człowieka z równie arystokratycznego domu, matka dopiero co narodzonego niemowlęcia. Przywyk­ła do wygód, w jakich się wychowała, odłączona od swej pogańskiej w całości rodziny, która nie rozumiała jej postawy, przepełniona macierzyńską tęsknotą za dzieckiem, w pierw­szych dniach bardzo cierpiała. Lecz już wkrótce zapisała: Wię­zienie staje się dla mnie luksusową siedzibą i czuję się tu lepiej niż w jakimkolwiek innym miejscu.

Rodzice odwiedzali ją w więzieniu i przynieśli jej tam dziec­ko, by mogła je regularnie karmić. Ojciec wielokrotnie błagał ją, by miała wzgląd na swą rodzinę, na niego samego, a przede wszystkim na swoje niemowlę. W swej czułości - zanotowała Perpetua - mój ojciec próbował zachwiać moją wiarę. Lecz młoda chrześcijanka była nieugięta.

W swym pamiętniku Perpetua opisała więzienie, przesłuchania i swe zmagania z kochającą rodziną. Do tych relacji inną ręką dodano opis samego męczeństwa. Czytamy tam, że kiedy męczenników prowadzono do amfiteatru, ich oblicza promieniowały: byli piękni. Perpetua zamykała szereg, sunąc krokiem pewnym, jak wielka dama Chrystusa, jak umiłowana córka Boga. Na arenie, pełna radości, śpiewała. Torturowana, wpadła w ekstazę, stając się nieczuła na ból. Kiedy sprowa­dzono ją na chwilę z areny, przekazała wspólnocie swe ostatnie polecenie: Trwajcie mocni w wierze, kochajcie się wzajemnie i starajcie się, by nasze cierpienia nie były dla was powodem do wstydu. Wróciwszy na arenę, sama wskazała gladiatorowi miejsce, gdzie ma uderzyć mieczem.

Jej pamiętnik czytany był po jej śmierci we wspólnotach afrykańskich i w całym Kościele, nawet w odległej Grecji. Wieść o męczeństwie nie napełniała chrześcijan lękiem, lecz dumą i pragnieniem naśladowania.

Kiedy patrzymy na pierwsze pokolenia chrześcijan, nasuwa się nieodparcie jedno pytanie: Gdzie ci ludzie z ciała i krwi, nie pozbawieni bynajmniej ludzkich problemów i uczuć, znajdowali siłę do heroizmu, do poświęcenia, do miłości? Jeżeli spytalibyśmy ich samych, odpowiedzieliby - a ich odpowiedź możemy poznać dzięki pismom, jakie niektórzy z nich pozo­stawili - że siła ta nie pochodziła z nich samych. Otrzymali ją w wodzie chrztu od Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego.

11 sierpnia 1976 r.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin