Ukniewska Maria - Strachy.rtf

(928 KB) Pobierz
UKNIEWSKA

UKNIEWSKA

STRACHY

 

MARIA UKNIEWSKA

STRACHY

PIERWSZE WYDANIE FCTOJENNE POPRAWIONE

CZYTELNIK, 1Q58

Opracowanie graficzne JAN S. MIKLASZEWSKI

vA iądzy jedenastym a trzynastym rokiem mego życia byłam opętana urządzaniem amatorskich przedstawień. Zresztą nie tylko ja. W olbrzymiej kamienicy, gdzie się wychowałam, znajdowała się co najmniej setka podobnie opętanych bachorów. Widocznie wpływał na to klimat tutejszego środowiska, bowiem dom ten zamieszkiwali również i prawdziwi aktorzy, prawdziwe tancerki, muzycy, chórzy-stki opery i wielu utajonych poetów, poetek i marzycieli. Tą drogą trafiłam do baletu. Po ośmiu latach, zmuszona groźbą choroby płuc, pożegnałam się ze sceną na zawsze. Z tęsknoty za teatrem zaczęłam pisać. Na tle wspomnień teatralnych powstała książka „Strachy", wydana w 1938 r.

MARIA UKNIEWSKA

Między jedenastym a trzynastym rokiem ¦mego życia byłam opętana urządzaniem amatorskich przedstawień. Zresztą nie tylko ja. W olbrzymiej kamienicy, gdzie się wychowałam, znajdowała się co najmniej setka podobnie opętanych bachorów. Widocznie wpływał na to klimat tutejszego środowiska, bowiem dom ten zamieszkiwali również i prawdziwi aktorzy, prawdziwe tancerki, muzycy, chórzy-stki opery i wielu utajonych poetów, poetek i marzycieli. Tą drogą trafiłam do baletu. Po ośmiu latach, zmuszona groźbą choroby płuc, pożegnałam się ze sceną na zawsze. Z tęsknoty za teatrem zaczęłam pisać. Na tle wspomnień teatralnych powstała książka „Strachy", wydana w 1938 r.

MARIA UKN1EWSKA

ROZDZIAŁ I

r ortancerka! — krzyknęła  Teresa pogardliwie.

I tym pognębiła chwilowo Pasie, która drgnęła i jakby zaczęła zwijać się, maleć i Teresie wydało się, że z Pasi został pyłek. „Pyłek" po chwili odzyskał częściowo siebie i wracając na swoje miejsce Pasia potrąciła umyślnie wiszące na wieszaku, przez wszystkie tutaj „szanowane" zimowe palto Teresy, które spadło prosto w kubeł.

—  Chryste! — krzyknęła Teresa podbiegając do kubła. Wyciągnęła palto, zamoczone u dołu, i pobiegła do profesora. Właśnie przeglądał razem z aktorami jakieś fotografie, które na jej wejście czym prędzej wrzucił do szuflady.

—  Profesorze!    Pasia    nasze    palta,    kapelusze, wszystko wrzuca do kubła!

-— Oszalała! — zapiał profesor zrywając się z miejsca. — Panie Miłościwy, co ja z nimi mam — złożył ręce pędząc za nią na piętro. W sam raz, bo Irena wczepiła palce we włosy Pasi, zahaczyła pierścionkiem i ani rusz nie mogły się rozłączyć. Pasie tymczasem okładała po plecach gruba Ola.

—  Co się tu dzieje, rany boskie!

Pasia znów stała się pyłkiem. Niewinna. Nie wie, czego od niej  chcą. Same z nią zaczynają. Teresa

wymyśla jej od fortancerek. Za co? ach, Boże, za co? Fortancerką była tylko przez dwa dni. Z głodu, profesorze kochany, tylko z głodu.

Kochają go, ubóstwiają — ale nie mogą darować, że tak wierzy tej fałszywej, sprośnej Pasi, że się nad nią lituje, co więcej, że ma do niej czysto ojcowską słabość.

—  Profesorze, o! — Teresa pokazała zamoczony dół płaszcza. — Czy miałam to darować tej małpie? Ja na swoje palto składałam przez pół roku, a ona te swoje foki zdobyła...

—  Cicho, szczeniaku!

—  Co profesor mi od szczeniaków... — obraziła się i kręcąc ramionami i szczupłymi biodrami poszła na swoje miejsce.

—  Ona  jest  najgorsza  —  skarży  się  płaczliwie Pasia. — Jak daję jej papierosy, to wszystko dobrze. Ale jak nie mam, to się czepia mnie.

—  Sie  czepia mnie — przedrzeźniła Teresa.  — Profesorze, ona łże. Ja nie palę.

—  Ty — podsunął pięść do jej brody — jak ja cię, hyclu jeden, jeszcze raz z papierosem przyła-pię...

—  Hyclu   —   roześmiała   się   łzawo,   wycierając płaszcz ściereczką. Rozpłakała się w głos. — Co ta małpa zrobiła! Przecież zostanie plama, w kuble były siuśki. Każda leje w kubeł, nie chce im się łazić do ustępu.

—  A ty nie?

—  Właśnie, że ja nie! Profesor to tylko tę Pasie lubi. My nie istniejemy. Nas nie ma. Tylko Pasia, Pasia... A Pasia sypie się w każdym numerze, taka idiotka.

- No, ona znów zaczyna.

8

—  Niech was jasny piorun spali! Wstyd mi za was. Dzień w dzień te awantury. Czego Ola chciała od ciebie?

—  Wlazła mi na nogą — odburknęła Ola z kąta.

—  A Irena? .

—  Bo ona mi wczoraj  powiedziała:  chamka! — rzuciła się Irena.

—  Bo jesteś.

—  Ja?!

—  Tak, ty.

—  Tego profesorowi nie daruję.

—  Obejdzie   się.   Zapowiadam   paniom,   że   jeśli leszcze  raz wybuchnie  kłótnia,   wszystkie  zapłacą karę.

Znały to na pamięć.

—  Jak Pasi nie było, to nie było i kłótni.

—  Znów na mnie. Co ja im zrobiłam?

—  Małpiszon. — Teresa poruszyła wargami zza gołych pleców profesora. Miał na sobie krótkie białe kalesony, na nogach czarne pończochy.

Odwrócił się gwałtownie i spojrzał jej w twarz. Zaczerwieniła się pod szminką. Pewnie pomyślał, że ona jego przedrzeźnia. W jego ładnych siwych oczach i szerokich ustach o wywiniętej dolnej wardze czaiła się ironia. W charakteryzacji wyglądał o dwadzieścia lat młodziej, zatracał swój fauni, zresztą bardzo ciekawy wyraz twarzy; silne zmarszczki, rozchodzące się promieniami ku skroniom, znikały pod szminką, sucha twarz nabierała koloru.

—  Ty masz u mnie już dwie kreski.

—  Ja na Pasie przecież.

Rozległy się trzy ostre dzwonki. Podskoczyły, jakby je przeszył prąd elektryczny. Profesor zbiegł na dół.

9

—  Prędzej, prędzej, spóźnimy się!

—  Girlsy! Już, już! — krzyknął inspicjent. Dobrze mu pilić, kiedy jeszcze muszą buciki zasznurować. Zachrzęściły barwne korale na ich szczupłych piersiach, białe, płócienne, suto marszczone   spódniczki,  naszyte u dołu  czerwonymi wstążeczkami, fruwały im koło smukłych ud.

—  Gdzie moja chusteczka? — jęknęła Pasia.

„A spóźnij się — pomyślała Teresa. — Chusteczka leży za lusterkiem. Znajdź ją sama". Zbiegły na dół, a potem przez wąski korytarzyk, który prowadził na lewo do garderób solistów, na prawo za kulisy, pobiegły na scenę.

Na scenie jak makiem zasiał, ale coś się dzieje, gdyż na widowni chichoty i ryki śmiechu.

Inspicjent   denerwuje   się,   nie   mogąc   policzyć

dziewcząt.

—  Stójcie spokojnie, do cholery ciężkiej! Ile was jest? Dziewięć? Której jeszcze nie ma?

Wpada Pasia, bez chusteczki. Zalękniona, pochylona, szuka po kulisach, po kątach, może tu zostawiła?

Profesor przestał być słodki. Wytrząsa nad nią

pięściami:

—  Przypomnij   sobie,   oślico,   gdzieś   zostawiła? Wyrzucę na pysk, nie dopuszczę do bałaganu! Scena jest święta!

Na schodach ukazuje się garderobiana trzymając chusteczkę w ręku.

Jest, jest! Pasi drżą ręce, gdy zawiązuje chusteczkę, ze zdenerwowania, ze strachu, z tremy. Trzy tygodnie po premierze, a ta, jak drżała na premierze, tak drży i dzisiaj, jak sypała się na premierzes tak sypie się teraz w każdym tańcu.

10

—  Prędzej, prędzej, spóźnimy się!

—  Girlsy! Już, już! — krzyknął inspicjent. Dobrze mu pilić, kiedy jeszcze muszą buciki zasznurować. Zachrzęściły barwne korale na ich szczupłych piersiach, białe, płócienne, suto marszczone   spódniczki,  naszyte u dołu czerwonymi wstążeczkami, fruwały im koło smukłych ud.

— Gdzie moja chusteczka? — jęknęła Pasia. „A spóźnij się — pomyślała Teresa. — Chusteczka leży za lusterkiem. Znajdź ją sama". Zbiegły na dół, a potem przez wąski korytarzyk, który prowadził na lewo do garderób solistów, na prawo za kulisy, pobiegły na scenę.

Na scenie jak makiem zasiał, ale coś się dzieje, gdyż na widowni chichoty i ryki śmiechu.

Inspicjent   denerwuje   się,   nie   mogąc   policzyć

dziewcząt. — Stójcie spokojnie, do cholery ciężkiej! Ile was

jest? Dziewięć? Której jeszcze nie ma?

Wpada Pasia, bez chusteczki. Zalękniona, pochylona, szuka po kulisach, po kątach, może tu zostawiła?

Profesor przestał być słodki. Wytrząsa nad nią

pięściami:

— Przypomnij sobie, oślico, gdzieś zostawiła? Wyrzucę na pysk, nie dopuszczę do bałaganu! Scena jest święta!

Na schodach ukazuje się garderobiana trzymając chusteczkę w ręku.

Jest, jest! Pasi drżą ręce, gdy zawiązuje chusteczkę, ze zdenerwowania, ze strachu, z tremy. Trzy tygodnie po premierze, a ta, jak drżała na premierze, tak drży i dzisiaj, jak sypała się na premierze, tak sypie się teraz w każdym tańcu,

10

Nie ma mowy, żeby się zdobyła na uśmiech, kiedy tańczy. Tego nawet nikt już od niej nie wymaga. Od dawna zrezygnowali. „Tylko nie syp się, ofermo". Ale co to pomoże. Pasia żegna się, odmawia Zdrowaś Mario, szepcząc gorączkowo: „łaskiś pełna". Małe niebieskie oczki w okularach z niebieskiej szminki wznoszą się ku górze, jednakże nie widzą, że zjeżdża ciężka dekoracja. Pasia dostaje w łeb i wali się na podłogę. Maszyniści „na ganku" wymyślają najokropniejszymi wyrazami. Nic więc dziwnego, że Modecki schodząc ze sceny dodaje w tym samym stylu. I chciałby wiedzieć, czy doczeka się wreszcie ciszy za kulisami. Kurtyna wzdycha jadąc w górę, to znów w dół. Modecki zaczepił o szprajsę szerokimi jak spódnica, jedwabnymi spodniami i nie może wyjść i kłaniać się. Szarpie wściekle spodniami, aż wyciąga śrubkę — i tak wychodzi. Teresa odprowadza go wzrokiem, a gdy wracając przesuwa się koło niej, pochyla głowę, żeby dotknąć nosem jego łokcia. Serce jej zaczęło bić, jakby czuła bliskość cudu. A tymczasem nic. Zdjął z głowy turban, podrapał się po tęgim karku, przygładził rozczochrane, ciemne, siwiejące na skroniach włosy, ziewnął, pożartował z Pasią o jej rozbitej głowie i poszedł ciężkim, leniwym krokiem do garderoby.

Jakby skądsiś z daleka odezwał się urywany głos dzwoneczków u sań, zbliżył znienacka, zamarł na chwilę i wybuchnął z bliska. Wypadały parami zza kulis obiegając błyskawicznie scenę. Podłoga dudniła od obcasów. Mgliste smugi reflektorów krzyżowały się ze sobą jak szpady, mijały, oświetlając barwne staniczki, mieniące się, brzęczące korale, kolorowe   chusteczki.   Girlsy  biegły  rzędem w dół

11

sceny, obejmując jedna drugą w pasie, przechylając głowy to w prawo, to w lewo. Rozdzieliły się i bijąc hołubce rozeszły się na boki, dając miejsce profesorowi i Broniewiczównie. Broniewiczówna, kolorowa, duża i silna, lekkimi drobnymi kroczkami umykała przed ścigającym ją partnerem. Płynął za nią w nieustannej gonitwie, zwinny, lekki, młodzieńczy, zadzierzysty i pewny siebie, zalotny w każdym ruchu. Zarzucił rękę na jej ramię, zwijając się przy niej w hołubcach. Iskra prysnęła spod obcasa i jakby spotęgowała żar muzyki i tańca. Cienko, wysoko zapiszczały skrzypce, jakby się namyślając, co wybrać, i poszły za resztą instrumentów.

Pasia markuje hołubce, zadziera nogę jak piesek, uderza się obcasem w kostkę, spieszy się, ach, jakże się spieszy, prześcignęła muzykę, wyrywa się z linii, strwożona, skrzywiona zamiast uśmiechu, ach, prędzej, prędzej zejść ze sceny i mieć spokój.

Teresa obserwuje ją złośliwie, a gdy znajdzie się blisko niej, podśpiewuje: „For!-tan!-cer!-ka!"

Hu-ha!

Kapelmistrz zwinął pałeczką orkiestrę, kurtyna poszła w dół. Profesor zdejmuje rogatywkę, odsłaniając posiwiałą głowę, kłania się ściągając stopy. Broniewiczówna oddycha ciężko; jej obfity biust faluje. Schodząc ze sceny zataczają się jak pijani.

—  Zimna publiczność.

—  Poniedziałkowa.

Był już blisko swojej garderoby, gdy coś sobie przypomniał.

—  Karna! chodź no tutaj!

—  Co, profesorze?

—  Chodź, chodź, aniołku, nie bój się. — 1 zmienia nagle ton: — Gdzie masz korale?!

12

—  Zapomniałam...  profesorze...

—  Halo, inspicjent, zapisać jej pięć złotych kary.

—  Oj,    profesoruńciu    kochany,    najdroższy,    to ostatni raz, ostatni!...

—  Precz ode mnie. Jazda na górą. Jak zapłacisz karę, to będziesz lepiej pamiętać.

I za chwilę Karna „wisi" na tablicy. Będzie wisiała przez trzy dni albo i dłużej, jeśli zapomną zdjąć. Koleżanki pocieszają, że może dyrektor nie strąci z gaży tych pięciu złotych. Zdarza się to bardzo rzadko, ale zdarza.

—  Nie martw się, Karna, postaw mi karty — prosi Niusia.

Teresa chciała o to samo prosić, ale nie ma pięćdziesięciu groszy. Minęły te czasy, kiedy Karna stawiała za darmo. Odkąd porzucił ją kochanek, muszą jej płacić. W ogóle bieda w tej małej, ciasnej garderobie. Gdy otworzą malutkie okienko i owionie je ciepły, nasiąknięty deszczem zapach wiosny, ogarnia tęsknota za płaszczem wiosennym, za pantoflami, kapeluszem. I za czymś jeszcze, czego nie umieją nazwać, ale od czego tchu braknie w piersiach. *"— Ja chyba to swoje zimowe przerobię na letnie — mówi ponuro Teresa. Basia, ubierająca się z nią razem przy małym kwadratowym stoliczku, myśli o tym samym. Na szczęście ma starsze siostry, po nich znasza płaszcze, sukienki...

Karna całą zimę przechodziła w „burberry", zaszytym od dołu do guzików. Żeby jej nie wiało. Zimno jej było, to prawda, ale za to teraz nie trapi się o wiosenną garderobę.

Oli jest wszystko jedno. Je chleb ze smalcem, popija herbatę z cytryną. Spieszy się,   żeby która

13

nie poprosiła: daj ugryźć. Postanowiła sprzedać się za tysiąc złotych.

Irena sprzedała się dużo taniej. Pół roku temu trafił się mężczyzna, który obiecał kupić płaszcz, pantofle, kapelusz, rękawiczki i torebkę — w zamian.

Irena- przyszła pewnego wieczoru — nie ta sama.

—  A gdzie torebka? — pytały. Nie umiała dać na to odpowiedzi.

Może mężczyzna uznał, że niewarta była jeszcze i torebki.

Dzisiaj jest dziwką.

Co innego Ada. Ta ma już pod trzydziestkę, wy-przyzwoiciała w ostatnich latach. Uważa siebie za damę. Nie chodzi z byle kim. Pije tylko słodkie wódki. Nie uznaje czystej, dziwi się Pasi, że ta może wypić do obiadu czy kolacji pół litra tej właśnie czystej. Obiecuje od lat, że zacznie uczyć się francuskiego. Od kilku cieplejszych dni chodzi w nowych kretach.

Nie wierzą w znajomego kuśnierza, co to daje na raty. „Chyba, że ty z nim..."

—  Głowę dam za to — zaperza się Pasia, gdy plotkują na temat tych kretów.

—  Czeka cię wielka przykrość. No tak. Raz, dwa, trzy,   cztery,   pięć, sześć... — Karna   puka   palcem w karty, zasmuca Niusię.

—  Jakaś starsza kobieta źle ci życzy.

O tym wiedzą wszystkie, nie potrzeba czytać z kart. Przez taką jedną panią Kowalską małżeństwo ze Zdzisiem nie dojdzie do skutku.

—  Czemu on się matki słucha? — oburzają się dziewczęta.   Niusia przytuliła swą jasną,   kształtną głowę do rozczochranego, ciemnego łba Kamy.

14

—  Dam ci jeszcze pięćdziesiąt groszy, postaw mi pasjansa.

Dzwonek.

Teraz dopiero zaczęły się przebierać na gwałt.

—  Nie uważacie, że dzisiaj nudno? — ziewnęła Teresa, poczesując swą jasną, prawie białą grzywkę. Tego samego koloru są jej cienkie rzęsy i brwi. Po   ojcu. I po nim ma szczupłą, wąską twarz.   Po mamie ma czarne, duże oczy i energię w ruchach. Kulki czarnej szminki, nalepione na rzęsach, odpadają w miarę posuwającego się przedstawienia. Warto by poprawić, ale nie chce się. Zresztą za pół godziny się kończy.

Basia — to przylepka, mówiąc językiem naszych rodziców. Ze wszystkimi żyje w zgodzie, wszyscy ją lubią, każdemu się podoba, że taka czarnuszka z błękitnymi oczami. Jest drobniutka, zgrabniutka, mile się uśmiecha. Teresa zazdrości jej czarnych, długich rzęs, różowych ust i zgrabnych uszu. Bo sama ma usta szerokie, tak zwane od ucha do ucha, a uszy odstające. Modecki twierdzi, że odstały jej z ciekawości, i nazywa ją panną Ciekawską. Dawniej ją to obrażało, dzisiaj cieszy.

Znów dzwonek.

—  Wiecie co, my chyba już chodźmy — rzekła któraś pilniejsza.

Ach, skecz się dopiero zaczął. Nie mogą go słuchać, tak im się znudził. Dwa razy na wieczór te same słowa, te same dowcipy, ten sam patetyczny głos Drzewieckiej, ten sam przebiegły głos Mel-cera.

Zatykają uszy. Żewuski, Modecki i profesor, w hiszpańskich kostiumach, w czarnych kapeluszach o płaskich rondach, skupili się koło fortepianu

15

szepcząc o czymś. Do Teresy doszły słowa:  „Drze-wiecka jest w ciąż..."

Ach! że się nie domyśliła!

—  Słuchajcie, słuchajcie, Drzewiecka jest w ciąży!

Podniecone tą nowiną, odsuwają fałdy kotary, by zobaczyć brzuch Drzewieckiej, która załamując ręce zwraca się do partnera: „Pan mnie powinien zrozumieć".

—  Ale z kim? — domyślają się dziewczęta. — Z  mężem,  ze stałym kochankiem,  czy  z  tym,  no wiecie... — Nadchodzi Niusia i mówi:

—  Nieprawda. Modecki powiedział, że Drzewiecka  jest wciąż zdenerwowana,   a  jemu   też  nie brak i dlatego doszło między nimi do ostrej wymiany słów.

Śmieją się z Teresy.

Inspicjent zwraca Krysi uwagę, że za kulisami nie wolno haftować. Przesąd. Jak nie wolno, to złożyła serwetkę i wsunęła mu wraz z naparstkiem do kieszeni.

—  Już i tak w teatrze jest źle, a ona haftuje.

—  Bo wiecie, jak odnawiano widownię, to wymalowano pawie na ścianie. Dyrektor Jcazał  zaraz zamalować, ale...

—  A Pasia idiotka przyniosła raz pestek do teatru.

—  Nie wiedziałam,   przysięgam, że nie wiedziałam.

—  Pasia, skarbie, nie sypnij się, uważaj.

—  Po  co  mi  przypominasz...  Zobaczcie,  jak  mi serce bije.

Żadnej nie chce się zobaczyć. Kazia mówi:

16

— Mnie też bije. Ze strachu, że mam taką partnerkę.

Kazia ma krzywe nogi, obwisłe piersi, kto wie, czy i nie gruźlicę. Ojciec jej, urzędnik magistracki, będzie szczęśliwy, jak Kazia porzuci teatr. Ma ją tylko jedną, oboje mają tylko siebie, kochają się bardzo. Ojciec często po nią przychodzi, żeby nie wracała sama po nocy.

—  Że są tacy ojcowie — wzdycha Teresa z zazdrością.

—  Chuchnij no mi, kotku — rozkazał profesor. Zatkała usta ręką, przechyla w tył głowę.

—  Chuchnij, psiakrew!

—' Niech nie chucha, zatrujemy się wszyscy. Gorzej niż iperyt. Widziałem, jak gasiła papierosa.

Skośne oczy Modeckiego i jego szeroka twarz, z ledwo widocznymi pod szminką znakami po ospie, prześladują ją od dawna.

—  Właściwie czemu jej zabraniasz palić? Więcej zepsuta już być nie może, niż jest. Gorszy biedną Basiunię i ta naprawdę myśli, że aby mieć bliźnięta, trzeba oddać się mężczyźnie dwa razy pod rząd.

Mężczyźni wybuchnęli śmiechem. One — poczerwieniały i opuściły głowy.

—  Kto cię, dziecko, tak uświadomił? Hm? — podniósł jej brodę do góry. — Byłaby ładna, gdyby nie te uszy. No i usta. Święty Boże, takie usta!

—  Ale cię zniszczył — cieszy się Pasia, kiedy zeszły ze sceny.

—  Hm, zniszczył. Bo ja nie jestem taka uświadomiona jak ty. Mnie nie miał kto uświadomić. Moja matka o wielu rzeczach nie wie. Głupieje, gdy zapytam.   Wie  mniej   ode  mnie.   Radzi   się  nawet

2 — Strachy

17

w takich razach Borkowskiej, swojej  sąsiadki. Ale twoja matka...

—  Nie czepiaj się mojej matki!

—  Chrzestnej  czy prawdziwej?

Roześmiały się wszystkie, gdyż z tą matką Pasi było niewyraźnie. Pasia sama sprawę zagmatwała. Najpierw robiła sierotę (po hrabiach), mieszka u chrzestnej matki. Pewnego razu upiła się i przyznała, że ta chrzestna matka to prawdziwa. Jak wytrzeźwiała, to odwołała. Wierz tu takiej. I z tym narzeczonym, co jej cnotę odebrał, to też nieprawda. Wcale nie zgwałcił, wcale drugi nie trzymał, wcale nie był narzeczonym, tylko po prostu przygodnym znajomym. I wcale nie przeklęła go jej matka,   nie  wpadł   pod  pociąg,   nie   poniósł  za  karę

śmierci.

Karna znów idzie spać do Niusi, która ma już tego dość, ale co robić, kiedy ta niedorajda nie ma

mieszkania.

—  Ale pamiętaj, Karna, że to już ostatni raz.

—  Dobrze, złota.

Szminka pomieszana ze smalcem cieknie po twarzach: wyglądają jak maszkary. Cynober rozsma-rowany po całej twarzy zmieszał się z czarną, zieloną lub niebieską szminką. Sciereczka lepi się od tłuszczu, nie ma już prawie na niej czystego kawałka.

—  O której jutro próba?

—  O jedenastej.

Teresa starła charakteryzację, obmyła twarz wodą kolońską i zaczęła się ubierać. Kryje przed Pa-sią płócienną koszulę z ramiączkami przymocowanymi agrafką. (Jutro na pewno przyszyje.) Filde-kosowe lila majtki z luźną gumką sięgają jej aż do

18

/

piersi, tak się wyciągnęły w niezliczonych praniach. Granatowa, powydzierana pod pachami sukienka sięga jej przed kolana. Pończochy mają dziury na palcach i piętach, a plamy z błota koło kostek i łydek. Półbuciki brązowe na odłażącej od zelówki gumie są jeszcze wilgotne. Zielony beret dobrze siedzi na jej małej głowie.

Włożyła to swoje sponiewierane dzisiaj przez Pasie palto i dopiero teraz dobrze się poczuła. Palto jeszcze nie zniszczone, podszewka cała, fokowy kołnierzyk lśni jak jedwab.

—  Dobranoc, Basia.

—  Dobranoc, Teresa.

Pocałowały się i Teresa zeszła na dół. Zatrzymała się przy tablicy, na której wiszą okólniki przysłane ze Związku, kartka z naznaczonymi na jutro próbami solistów i girls oraz kara Kamy.

Upewniła się jeszcze raz, że próba o jedenastej.

—  Dobranoc, profesorze.

—  Dobranoc, dziecino, śpij dobrze.

Modecki w krótkich, zgrabnych kalesonach, nagi do pasa, myje się pod kranem. Zimną wodą ochlapuje swoje obrośnięte piersi, silne ramiona, moczy ręcznik w wodzie i wyżętym wyciera szerokie plecy. Garderoba jego znajduje się za zakrętem, obok garderoby Góreckiej i Drzewieckiej, które już wyszły.

Teresa przemknęła się jak mysz. Przy lusterku leży otwarta paczka „egipskich". Ręka jej nakryła papierosy i zwinęła się  zabierając, wiele się dało.

Przez korytarz przeszła powoli, ziewając, że niby taka śpiąca, co zresztą jest prawdą.

—  Dobranoc panu.

—  Dobranoc, królewno.

19

piersi, tak się wyciągnęły w niezliczonych praniach. Granatowa, powydzierana pod pachami sukienka sięga jej przed kolana. Pończochy mają dziury na palcach i piętach, a plamy z błota koło kostek i łydek. Półbuciki brązowe na odłażącej od zelówki gumie są jeszcze wilgotne. Zielony beret dobrze siedzi na jej małej głowie.

Włożyła to swoje sponiewierane dzisiaj przez Pasie palto i dopiero teraz dobrze się poczuła. Palto jeszcze nie zniszczone, podszewka cała, fokowy kołnierzyk lśni jak jedwab.

—  Dobranoc, Basia.

—  Dobranoc, Teresa.

Pocałowały się i Teresa zeszła na dół. Zatrzymała się przy tablicy, na której wiszą okólniki przysłane ze Związku, kartka z naznaczonymi na jutro próbami solistów i girls oraz kara Kamy.

Upewniła się jeszcze raz, że próba o jedenastej.

—  Dobranoc, profesorze.

—  Dobranoc, dziecino, śpij dobrze.

Modecki w krótkich, zgrabnych kalesonach, nagi do pasa, myje się pod kranem. Zimną wodą ochlapuje swoje obrośnięte piersi, silne ramiona, moczy ręcznik w wodzie i wyżętym wyciera szerokie plecy. Garderoba jego znajduje się za zakrętem, obok garderoby Góreckiej i Drzewieckiej, które już wyszły.

Teresa przemknęła się jak mysz. Przy lusterku leży otwarta paczka „egipskich". Ręka jej nakryła papierosy i zwinęła się  zabierając, wiele się dało.

Przez korytarz przeszła powoli, ziewając, że niby taka śpiąca, co zresztą jest prawdą.

—  Dobranoc panu.

—  Dobranoc, królewno.

19

Scena ciemna, dekoracje wróciwszy na swoje zwykle miejsca zaczynają drzemać po kątach i w górze; na widowni nikłe światełko nie rozprasza głębokiego mroku lóż, na podłodze, koło nóg krzeseł, na wiśniowym chodniku   leżą pozostawione przez publiczność   kolorowe papierowe  piłeczki,  które   aktorzy i girlsy rzucają w finale ze sceny. Teresa podjęła cztery, obejrzała, czy nie porozdzierane, i schowała w rękawy. Papierosy wsunęła do wewnętrznej kieszeni palta.  Na poczekalni również skąpe światło; w   cieniu  kryją  się  amanci  czekający  na  aktorki i girlsy. Na taką Adę co dzień ktoś czeka. Na Irenę, Pasie — również. Na inne — rzadko kiedy. Na Teresę, Basie, Olę, Krysię — nigdy.

Górecka, zgrabniutka w jakimś drogim futerku," stoi koło swego  również zgrabnego  auta,  czekając na Drzewiecką, która żegna się z dyrektorem.

—  Dobranoc — kłania się Teresa, dygając przez zapomnienie.

Górecka także dygnęła.

—  A, dobranoc pani, dobranoc. — A potem już na serio: — Teresa, chcesz czekoladek?

—  Ojjj!  — podskoczyła ku niej    z   wyciągniętą

ręką.

Górecka przechyliła się do otwartego auta, sięgnęła po bombonierkę. Podczas przedstawienia ob-częstowała wszystkich. Zawsze jest taka. Miła, życzliwa, uczynna.

—  Jaka śliczna bombonierka! — Teresa aż złożyła ręce, żeby podkreślić szczerość zachwytu.

Górecka otworzyła bombonierkę, a widząc, że znajduje się tam zaledwie kilka czekoladek, mówi zmartwiona:

—  Myślałam, że jest więcej.

20

—  Ach, to nic nie szkodzi, proszę pani — przesadnie uspokaja Teresa.

—  To weź i bombonierkę.

—  Och! Bardzo dziękuję! —- bierze bombonierkę i nie wie, czy ma podać rękę Góreckiej, czy to nie będzie za poufałe.

Ale Górecka sama ułatwia, wyciągając do niej drobną dłoń.

—  Dobranoc.

Drzewiecka nie poznała w mroku Teresy, zapytuje, kto to jest.

—  Nasza koleżanka — odpowiada Górecka wsiadając do auta.

Teresa słyszy śmiech i pogardliwy bas: „Ko-le-żan-ka!..."

Nie przejmuje się tym zbytnio. Bo Drzewiecka znana jest z kaprysów. Gdyby była w dobrym humorze, zgodziłaby się na tę „koleżankę". Wszystko zależy u niej od humoru. Co innego Górecka. Ta wyróżnia się wśród solistek wesołością, dowcipem, uprzejmością, kulturą i — talentem. Jest gwiazdą „Szalejącego Teatrzyku". Ma nie wyczerpujący się humor tak na scenie, jak i w życiu. O jej numerach mówi się zawsze: ona to robi doskonale.

Noc. Cisza. Domy uśpione, okna czarne. Płyną strzępiaste brązowe chmury odsłaniając szmaragdowe skrawki nieba, czyste od blasku księżyca. Od czasu do czasu przeleci wiatr rozsypując krople deszczu.

W miarę jak Teresa zbliża się do swojej S-to Jań-skiej, niesmak w niej narasta. Znów nie ma na stróża. I ten znów rzuci na dobranoc brzydkie słowo, zatrzaśnie z hukiem bramę.

Dzisiaj wystąpił ostrzej: — Co to za jakieś włó-

21

czenie się po nocy! — i trzymał otwartą bramę, jakby czekając, żeby wróciła i powłóczyła się jeszcze

trochę.

Mieszkają na trzecim piętrze, zajmując jeden długi, wąski pokój. Ale przejść te trzy piętra po ciemku, kiedy w kątach koło okien coś bieleje i kiedy przypominają się straszne rzeczy! Tu na tych schodach w zeszłym roku zabił się pewien muzyk wystrzałem z rewolweru. Dlaczego się z...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin