Noworoczne Pocałunki.rtf

(770 KB) Pobierz

noworoczne

pocałunki

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PROLOG

 

        – Hej, Edward! Mam prośbę! – krzyknął Emmett. – Zobacz, czy nasza solenizantka jest na tarasie za domem, dobrze? Nowy Rok za dwadzieścia minut, przyjęcie się zaczyna, a ja nigdzie nie mogę jej znaleźć.

        Edward Cullen skinął głową na znak, że zaraz pójdzie i poszuka Belli. Emmett Swan był jego kolegą ze studiów, a dziś pełnił honory gospodarza domu i organizatora właśnie rozkręcającej się zabawy sylwestrowej.

        Cullen zaczął przeciskać się przez zatłoczony pokój, rozgarniając serpentyny i odsuwając na bok kołyszące się baloniki. Z lekkim rozbawieniem usuwał się z drogi podochoconym gościom w komicznych tekturowych kapelusikach, uzbrojonym w hałaśliwie wybuchające zabawki. W końcu wśliznął się do kuchni, a stamtąd wyszedł do ogrodu.

        Natychmiast dostrzegł Bellę, jedną z dwóch młodszych sióstr Emmetta. Stała sama, skąpana w świetle księżyca, na tarasie, biegnącym wzdłuż tylnej fasady zwalistego wiktoriańskiego domostwa. Zamiast się odezwać, obserwował ją przez chwilę. Nie mógł się nadziwić, że tak mało przypomina swoją młodszą siostrę, pretensjonalną, rudą Jane. Emmett wspomniał kiedyś, że starsza z jego sióstr jest bardzo zasadnicza. Gdy Edward przyjechał tu przed paroma godzinami, bez trudu rozróżnił obie siostry.

        Zdecydowanie bardziej podobała mu się starsza – smukła brunetka. Podszedł cichutko i stanął przy niej.

        – A więc należysz do miłośników gwiaździstego nieba?

        – Tak – szepnęła, wcale nie zaskoczona jego obecnością. – Czyż dzisiejszej nocy nie jest wspaniałe?

        – Aż dech zapiera – potwierdził, ale nie patrzył na nocny nieboskłon, tylko na fascynującą ciemnooką piękność, stojącą tuż obok.

        Bella chyba to zauważyła, bo roześmiała się. Ten rzucony mimochodem komplement najwyraźniej sprawił jej przyjemność.

        – Już prawie północ – odezwała się po chwili.

        – I właśnie dlatego Emmett przysłał mnie po ciebie.

        Skinęła głową, ale znowu odwróciła twarz w stronę ogrodu i oparła dłonie o żelazną poręcz tarasu.

        – Co sądzisz o naszej tradycji urządzania przyjęcia urodzinowego o północy? – spytała.

        – To wspaniałe, jeżeli ktoś urodził się pierwszego stycznia tuż po godzinie dwunastej.

        Edward także oparł się o poręcz i znalazł się tak blisko Belli, że owionął go zapach jej perfum Delikatna woń przywodziła na myśl wpadające przez otwarte okno promienie wschodzącego słońca, nakrochmalone bawełniane prześcieradła i poranne pocałunki na dzień dobry. Nagle Edward zapragnął świętować ten Nowy Rok z Bellą. Marzył o przyjęciu tylko we dwoje, takim, które zapamiętaliby na zawsze...

        Zadrżała gwałtownie i wtedy dopiero zdał sobie sprawę, że ona kuli się z zimna.

        – Na litość boską! – wykrzyknął. – Dlaczego nie włożyłaś płaszcza?

        Pośpiesznie rozpiął zamek skórzanej lotniczej kurtki – prezent od matki na dwudzieste drugie urodziny, cztery lata temu.

        Zapraszająco rozchylił poły. Bella przylgnęła do niego. Serce zabiło mu mocniej, ale chciał tylko otulić ją kurtką, nic więcej. Nie mógł się jednak powstrzymać i zanurzył brodę we włosy dziewczyny. Ku jego radości objęła go w pasie.

        Odchyliła głowę, by mu się przyjrzeć. Ich spojrzenia się skrzyżowały, uśmiechnęła się do niego, bez wątpienia kusząco. Musnął jej wargi w przelotnym pocałunku. Westchnęła, najwidoczniej rozczarowana. Zarzuciła mu ramiona na szyję i sama go pocałowała. To był cudowny pocałunek, spełnienie jego marzeń. Teraz on zaczął całować jej policzki, nos, podbródek i szyję...

        Nagle gdzieś blisko trzasnęły drzwi. Cofnął się gwałtownie i błyskawicznie rozejrzał dookoła. Wciąż byli sami. Bella stała teraz o dwa kroki od niego, najwyraźniej zmieszana.

        Popatrzyli na siebie, oboje z poczuciem winy, i nagle roześmieli się.

        – Nie spodziewałem się tego... – szepnął. – Dopiero co przyjechałem do Idaho, żeby pojeździć na nartach. Emmett powiedział mi, że ma dwie siostry, ale nigdy nie marzyłem... nigdy nie spodziewałem się, że jedna z nich... – Nie mógł znaleźć odpowiednich słów. – Jesteś taka piękna.

        Jej uśmiech rozświetlił noc. Edward też uśmiechnął się do niej. Iskrzące się oczy dziewczyny patrzyły prowokująco i zuchwale. Przez moment spoglądali na siebie w milczeniu.

        – Ja, hmm... – Edward zakasłał. – Chyba będzie lepiej, jak już wrócisz do domu.

        – Ty nie idziesz? – Bella chwyciła go za ramię, jak gdyby się bała, że on rozpłynie się nagle w ciemnościach.

        – Za minutę. – Nie dodał, że potrzebuje chwili samotności, żeby dojść do siebie.

        – Obiecujesz?

        Pomyślał, że ta dziecięca prośba pasowałaby bardziej do Jane, jej nastoletniej siostry, niż do tej dojrzałej młodej kobiety.

        – Nic nie mogłoby mnie powstrzymać, Bello, nic – zapowiedział, oczarowany niespodziewanym tonem zaniepokojenia w jej głosie.

        Z nieukrywaną niechęcią zostawiła go i weszła do domu. Kilka chwil później Edward usłyszał, jak całe towarzystwo wita ją głośno i serdecznie.

        Odetchnął pełną piersią, wciągając mroźne powietrze do płuc. Przyrzekł sobie, że każdą godzinę przyszłego tygodnia spędzi z Bellą, kobietą z jego snów, niezwykłą, cudowną. Kilka minut minęło mu na fantazjowaniu o nadchodzących dniach, w końcu spojrzał na zegarek i jęknął cicho.     Obrócił się na pięcie i ruszył prosto do kuchni.

        Już na progu dobiegło go hałaśliwe odliczanie sekund brakujących do wybicia północy na zegarze i powitania Nowego Roku.

        – Dziesięć... dziewięć... osiem...

        Przyśpieszył kroku, zdecydowany nie opuścić nawet ułamka sekundy z tej noworocznej uroczystości, która była przecież także świętem Belli. Jego Belli...

        – Siedem... sześć...

        Tuż przed wejściem do salonu dostrzegł kątem oka ustawiony na stole wielki tort urodzinowy w kształcie serca. Pomyślał, że chyba wcześniej go tutaj nie było.

        – Pięć... cztery...

        Fantazyjny czerwony napis na torcie przyciągnął jego uwagę.

        – Trzy... dwa...

        Edward potknął się i zatrzymał.

        – Jeden!

        Przeczytał napis. Rozległy się okrzyki i głośne powinszowania, a on stał oszołomiony, milczący i ciągle patrzył na ten napis na torcie, na słowa, które na zawsze zmieniły jego życie... i to bynajmniej nie na lepsze.

        Wszystkiego najlepszego dla Belli w dniu Jej siedemnastych urodzin

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

        Osiem lat później

        – Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, siostrzyczko.

        – Dzięki. – Bella Swan Black odstawiła na kuchenny blat karafkę mocnego jabłecznika, chcąc odwzajemnić uścisk starszej o cztery lata siostry, Jane Volturi.

        – Powiedz mi, jak to jest, gdy ma się dwadzieścia pięć lat?

        – Jak dotąd, to nie różni się ani trochę od dwudziestych czwartych urodzin... czy dwudziestych trzecich... – Bella wzruszyła ramionami.

        – Jest wszakże różnica – prowokowała ją Jane, puszczając oko. – I wyjaśnię ci, dlaczego. – Rozejrzała się wokół, jak gdyby chciała się przekonać, czy nikt ich nie podsłuchuje, a potem przysunęła się bliżej. – Trzydziestka będzie już za pięć lat – oznajmiła szeptem.

        – A dla ciebie za rok – zrewanżowała się Bella.

        – Och, nie! Nawet mi nie przypominaj. – Jane jęknęła i żartobliwie pogroziła palcem młodszej siostrze, po czym uściskały się ze śmiechem. – Nasz mały Emmett w końcu przyjechał. – Kit przegarnęła dłonią swoje krótkie włosy koloru miedzi, spadek po irlandzkim praprzodku. – I kogoś ze sobą przywiózł.

        – To dla mnie nie nowina – oznajmiła Bella.

        Emmett, jeden z jej starszych braci, miał masę przyjaciół. Zajmował się public relations w Swan-Ware, firmie ich ojca, produkującej luksusowe naczynia kuchenne. Zawsze z kimś przyjeżdżał do Clear Falls, ich rodzinnego domu, dwupiętrowego, z sześcioma łazienkami. Bella liczyła się z tym, zaopatrując spiżarnię i lodówkę na swoje przyjęcie urodzinowe.

        – Całe szczęście, że przygotowałam sporo jedzenia – dodała ze śmiechem.

        – Obydwaj, Emmett i jego kolega, przywieźli duże walizy, o nartach nie wspominając, więc będziesz musiała martwić się nie tylko o dzisiejszy wieczór – uprzedziła ją Jane.

        Bella westchnęła, chociaż tak naprawdę wcale się tym nie zmartwiła. Lubiła gotować w zamian za darmowe mieszkanie w rodzinnej siedzibie. Kiedy ojciec zaproponował jej, aby przeniosła się do tego domu, wcale nie chodziło mu o to, by oszczędziła na płaceniu czynszu. Dziewięć miesięcy temu jej matka umarła i ojciec wydawał się bardzo zagubiony. Z własnego doświadczenia wiedziała, jaką katastrofą życiową jest strata małżonka, więc przypuszczała, że to z powodu samotności poprosił ją, by znów z nim zamieszkała. A przez pięć miesięcy mieszkania u ojca byli w domu sami może tylko tydzień. Ojciec tłumaczył najazdy gości bliskim sąsiedztwem narciarskich stoków.

        Bella zaś upatrywała przyczynę tych licznych odwiedzin raczej w jego dobrym sercu. To przecież ojciec namówił Bena, jej najstarszego brata, żeby zostawił tu dwoje swoich pasierbów i własne malutkie dziecko, gdy razem z żoną będą badać perspektywy Swan-Ware na rynkach europejskich. To ojciec zaproponował Jane, żeby powróciła w rodzinne pielesze na czas służby na lotniskowcu Jamesa, jej męża marynarza. A kto wciąż nalegał, żeby Emmett zatrzymywał się w domu, kiedy przyjeżdża do miasta, bez względu na to, kogo ze sobą przywozi. – przyjaciółki, współpracowników czy kumpli? Wiadomo kto: gościnny Charlie Swan.

        – Mam nadzieję, że będzie im smakować zimne mięso, sałatki i resztki urodzinowego tortu – oznajmiła Bella. – W najbliższych dniach nie podam im nic innego.

        Z karafką w ręku uchyliła drzwi kuchni, by uściskać swego brata, którego nie widziała od miesięcy. Postawiła karafkę na kredensie w salonie i uważnie zlustrowała stół, by sprawdzić, czy na pewno niczego nie brakuje. Jak zawsze doskonała gospodyni – zarówno w domu, jak i na prezentacjach naczyń kuchennych organizowanych przez Swan-Ware. Prezentacje te stanowiły zresztą jej jedyne źródło dochodu.

        Wszystko znajdowało się na swoim miejscu, więc zadowolona zaczęła torować sobie drogę przez dum przyjaciół i krewnych, idąc w kierunku brata rozmawiającego z jakimś kolegą.

        Nawet ktoś postronny musiał przyznać, że Emmett jest przystojny, a w oczach młodszej siostry wyglądał tego wieczora wręcz cudownie. Mimo różnicy wieku byli sobie szczególnie bliscy.

        – Emmett! – krzyknęła.

        Odwrócił się ku niej, rozpromieniony, i zagarnął ją w niedźwiedzim uścisku, który o mało nie zmiażdżył jej żeber.

        – Spóźniłeś się na odliczanie.

        – Przepraszam. Szczęśliwego Nowego Roku, Bello.

        – Wzajemnie – odparła.

        – I wszystkiego najlepszego w dniu urodzin. Jak to jest... mieć dwadzieścia pięć lat?

        – Powinieneś pamiętać. – Roześmiała się z tego, że nieświadomie powtórzył pytanie Jane. – Tobie zdarzyło się to sześć lat temu.

        – To jest cios poniżej pasa – zajęczał Emmett, a potem też się roześmiał. – Przywiozłem kogoś ze sobą – oznajmił. – Spotkaliśmy się na stacji benzynowej, a ponieważ nie miał jeszcze rezerwacji w motelu, namówiłem go, żeby się zatrzymał u nas na jedną noc lub dwie. Tatuś chyba się ucieszył. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu.

        – Ależ ja sama jestem tu gościem – zareplikowała Bella ze śmiechem, po raz pierwszy zwracając uwagę na kolegę Emmetta.

        – Cześć, jestem Bella Black – powiedziała, machinalnie wyciągając do niego rękę i podnosząc wzrok, by spojrzeć mu w oczy – ciemne, przenikliwe i... znajome.

        Zapomniała o dobrych manierach. Zaparło jej dech.

        – Sądzę, że już się spotkaliście – wtrącił Emmett, najwyraźniej nie dostrzegając jej zmieszania. – To jest...

        Edwin, prawda? – wybełkotała, oszołomiona i zrozpaczona, że człowiek, który teraz tak mocno trzyma jej rękę w swojej dłoni, nie ma pojęcia, jak bardzo uraził kiedyś jej kruche, dziewczęce ego.

        Edward – poprawił ją poważnie. – Edward Cullen.

        – Och – mruknęła z lekceważącym śmiechem. Uwolniła rękę i schowała do kieszeni czarnych wełnianych spodni. – Przepraszam. Nie mam pamięci do nazwisk, ale twarzy nigdy nie zapominam. Kiedy ostatnio... eee... rozmawialiśmy? Sześć, siedem lat temu?

        – Osiem lat, jedenaście minut i – rzucił okiem na zegarek – trzydzieści sekund. Na przyjęciu dokładnie takim jak to.

        Belli niemal odebrało mowę. Czy to miała być aluzja pod adresem jej brata? Zerknęła na Emmetta. Nigdy nikomu nie zdradziła, co stało się wówczas tuż przed p...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin