Przestrzeń.doc

(35 KB) Pobierz
Thingrodiel

Idril Celebrindal

 

Przestrzeń

 

1.
Pokój jest o wiele za duży. Przestrzeń, która przez tyle lat wydawała ci się zbyt ciasna, zbyt ograniczona, teraz jest przerażająco wielka i wiesz, że to cholernie, cholernie nie w porządku. Nie powinno tak być.
Leżysz w ciemności, wpatrując się zamglonym wzrokiem wprost przed siebie, w ciemny odprysk tynku na ścianie, dokładnie na wysokości twoich oczu. Na podłodze wciąż leży odłupany kawałek, a obok niego — rozsypany w drobny mak budzik.
Całe twoje ciało pulsuje fantomowym bólem i wiesz, że to tak naprawdę znak, że straciłeś coś więcej, niż tylko głupie ucho.
Prawie nie wychodzisz z pokoju, chociaż w nim też nie czujesz się dobrze. Za dużo przestrzeni, za dużo łóżek. Za mało osób. Ale z drugiej strony nie byłbyś w stanie znieść pełnych współczucia spojrzeń domowników i nie wiesz, czy potrafiłbyś wycedzić przez zaciśnięte zęby po raz setny: „Tak, dobrze się czuję, dziękuję bardzo za troskę”.


Nora jest ciemna i bardzo cicha. Słychać tylko szczęk talerzy, które pani Weasley rozkłada na stole. Arthur, ona, Bill, Fleur, Charlie, Percy, George, Fred…
Porcelana ląduje w kawałkach na podłodze. Ginny pomaga matce pozbierać skorupy, próbując nie zwracać uwagi na trzęsące się ręce Molly.
Od pogrzebu minęły dopiero dwa dni.
— Z-zawołaj George’a, proszę — mówi pani Weasley. Jej głos jest zdławiony, lekko zachrypnięty.
Ginny wchodzi po stromych schodach, licząc stopnie. Nie cierpi zaglądać do jego pokoju — aż za dobrze wie, co tam zastanie. Czasem ma ochotę potrząsnąć z całej siły bratem, wrzasnąć na niego, uderzyć, zrobić cokolwiek, byleby przestał milczeć i wgapiać się niewidzącym wzrokiem w ścianę.


Nigdy nie myślałeś, że nadejdzie taki dzień, w którym „my” będziesz musiał zamienić na „ja”. Nie spodziewałeś się tego. Nie tak szybko.
Popełniłeś najgorszy w życiu błąd — pozwoliłeś, by Fred poszedł sam, bez ciebie. Wmawiasz sobie przez cały czas, że gdybyś tylko tam był, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Twoja matka nie snułaby się po domu jak cień, z opuchniętymi od płaczu, zaczerwienionymi oczami, a łóżko obok nie byłoby tak beznadziejnie puste.
Czasem wydaje ci się, że widzisz jakiś cień, przemykający na granicy światła i mógłbyś przysiąc, że ten cień jest taki sam jak twój, a jednocześnie nie należy do ciebie. Ale później to wrażenie mija i zostajesz tylko sam na sam z dręczącym, gorzkim poczuciem winy, że to Percy przy nim był, nie ty.



2.
Zderzasz się z Ginny w drzwiach kuchni. Jest gorąca, czerwcowa noc i niewiarygodnie chce ci się pić, a jak na złość nie masz w pokoju nawet szklanki wody.
— Dlaczego nie śpisz? — pytasz, ale tak naprawdę już znasz odpowiedź.
Ginny wzrusza ramionami. Rozumiecie się bez słów.
Radzicie sobie — a przynajmniej się staracie. Każde na swój własny sposób.
Kiedy budzą cię wybuchy zielonego światła pod powiekami, siadasz na podłodze, czując pod stopami chłód drewna — dopiero to zimno przekonuje cię, że tak naprawdę wciąż żyjesz. Plecy opierasz o łóżko Freda i czekasz, aż wszystko przejdzie, aż serce przestanie podchodzić ci do gardła i bić tak przeraźliwie szybko, jakby chciało to robić za was dwóch.
Charlie wyciąga wtedy butelkę Ognistej Whisky i pije.
Percy zapala jasne, silne światło i czyta aż do świtu.
Ron po cichu przekrada się do pokoju Hermiony i rozmawiają do rana.
A Ginny schodzi na dół, do kuchni, i siedzi przez kilka godzin bez ruchu, wpatrując się w ciemność.
Radzisz sobie coraz lepiej. Dlatego, kiedy natykasz się na siostrę, nie mijasz jej bez słowa, jak zrobiłbyś to jeszcze dwa tygodnie wcześniej, tylko zabierasz ze sobą do pokoju, pozwalasz, żeby wypłakała ci się w koszulę, przytulasz, mówisz coś o tym, że nie zamawiałeś przecież przenośnej fontanny, a kiedy szlocha dalej, kołyszesz ją delikatnie jak małe dziecko.
— Nie płacz, siostra. — Zamykasz piekące oczy i przytulasz Ginny jeszcze mocniej. — Będzie dobrze, zobaczysz…
Chciałbyś w to wierzyć.


Nora jest cicha, pogrążona w szarości przedświtu. Rześkie powietrze wpada do środka przez uchylone okna. O tej dziwnej porze — już nie noc, ale jeszcze nie dzień — mdłe światło powoli wydobywa z mroku przedmioty, maluje na ścianach ruchliwe cienie.
Ginny leży z otwartymi oczami na łóżku Freda, wsłuchana w miarowy oddech George’a, i zastanawia się, czy to pierwsza od bitwy o Hogwart noc, którą jej brat przespał spokojnie. Bo na pewno jest to pierwsza, którą ona przespała spokojnie.
Przewraca się na bok, wtulając policzek w poduszkę i mogłaby przysiąc, że wciąż czuje zapach Freda — proch, smoczą skórę, mydło, którego używał.
Zrywa się z łóżka i podchodzi do otwartego okna. Jeden głęboki oddech, drugi, trzeci… Oczy przestają piec, zaciśnięte gardło odrobinę się rozluźnia, może już przestać wbijać paznokcie w skórę. Wreszcie ma poczucie, że to ona panuje nad swoim żalem, nie on nad nią.


Kiedy się budzisz, jest już jasno. Spod koca na sąsiednim łóżku wystaje ruda głowa i przez chwilę — jeszcze nie całkiem rozbudzony — myślisz, że wszystko jest dokładnie tak, jak powinno być. Ale później dostrzegasz, że włosy są za długie, a sylwetka zbyt mała, by mogła należeć do Freda.
Uczucie rozczarowania nie jest ani tak silne, ani tak długotrwałe, jak powinno być — przynajmniej twoim zdaniem. Układasz się na wznak i wyobrażasz sobie, jak bardzo urażoną minę zrobiłby Fred, gdyby wiedział, że pomyliłeś go ze Smarkatą.



3.
Siedzisz przed Norą, wdychając zapach sierpniowego powietrza, niosącego ze sobą dym z ogniska. Jest chłodno i wietrznie, na niebie wiszą burzowe chmury, a ty masz na sobie tylko koszulkę.
Od jakiegoś czasu znów nie możesz spać. Podświadomie boisz się nawet zamknąć oczy, bo wiesz, że we śnie zobaczysz siebie, klęczącego obok ciała Freda, ze łzami ściekającymi po brodzie i pięściami zaciśniętymi w wyrazie niemej bezsilności. Wiedziałeś to, czułeś, nim jeszcze zobaczyłeś brata, leżącego bezwładnie na posadzce w Wielkiej Sali. Bo przecież Cruciatus nie może boleć aż tak bardzo…
Słyszysz za sobą ciche kroki, a później czujesz, jak ciepłe dłonie narzucają ci na ramiona kurtkę.
— Załóż to, przeziębisz się… — Molly zaciska palce na twojej ręce.
Nie odwracasz się, bo nie wiesz, czy możesz do końca zaufać swojemu wyrazowi twarzy, a nie chcesz, by matka znowu płakała.
Kurtka, którą przyniosła, należała do Freda.


Nora jest jasna i gwarna. Luna idzie alejką, już z daleka słysząc głosy Weasleyów. Bawi się źdźbłem trawy, a pod jej nogami chrzęści żółty żwir i dziewczyna czuje się trochę jak Dorotka w Krainie Oz. Po niebie przesuwają się ciemne chmury, słychać odległe grzmoty. Kiedy otwiera furtkę, pierwsze krople spadają na ziemię, na twarz Luny, wystawioną ku niebu, na trawy, które uginają się pod ich ciężarem.
George siedzi na ganku, z kurtką narzuconą na ramiona. Dziewczyna spostrzega go z daleka i macha ręką, a później zaczyna biec. Zatrzymuje się zdyszana dopiero na schodach, ociekając wodą.
— Cześć, Luna. — George uśmiecha się i wstaje. — Wszyscy są w środku…
— A ty siedzisz tu sam. — To stwierdzenie, nie pytanie. Luna odgarnia wpadające do oczu, mokre włosy i suszy ubranie zaklęciem. — Mogę posiedzieć z tobą?
— Jasne, nie ma sprawy. Tylko pamiętaj, że jeśli chcesz się załapać na deser, to doradzałbym pośpiech. No wiesz, Ron…
Chłopak puszcza do niej oko i przez chwilę Lunie wydaje się, że to ten sam George, co kiedyś. Ale zaraz potem jego uśmiech nieco przygasa, plecy nieznacznie się garbią, a palce nerwowo skubią skórkę przy paznokciu.
— Tęsknisz za Fredem. — Kolejne stwierdzenie.
George’owi nie pozostaje nic innego, jak tylko skinąć głową, przygryzając wargę prawie do krwi.
— Wiem — mówi dziewczyna. Drobne palce Luny dotykające jego ręki są ciepłe.


Dawno nie czułeś się już w towarzystwie kogokolwiek tak dobrze, tak swobodnie, jak teraz z Luną. Siedzisz — po prostu siedzisz, nic ponadto, ale też nie potrzeba ci niczego innego. Minuty mijają w ciszy, zakłócanej tylko hałasami dobiegającymi z domu, i to naprawdę znaczy więcej, niż niezliczone słowa pocieszenia, wygłaszane przez znajomych, wciąż drążące rozjątrzone rany. Luna natomiast rozumie, że są rany, których nie należy drążyć, tylko pozwolić im się powoli zagoić. I tak pozostaną blizny — widoczne równie dobrze jak te na ciele Billa. Pamiątki po spotkaniach z Greybackiem, z Rookwoodem…
Kiedy budzisz się w nocy, jest ci zawsze potwornie zimno, ale teraz palce Luny, ściskającej mocno twoją dłoń, są ciepłe i czujesz, że jest właśnie tak, jak powinno być. Przestrzeń, która do tej pory była tak przerażająco wielka i niemożliwa do zapełnienia, wydaje się kurczyć. Tylko odrobinę, ale to wystarcza.
Dopiero po chwili zdajesz sobie sprawę z tego, że się uśmiechasz. I myślisz, że Fred też by się pewnie uśmiechnął.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin