Trzech do podziału=.rtf

(213 KB) Pobierz

Jacek Komuda

 

TRZECH DO PODZIAŁU

 

Niebo, rano wypełnione jeszcze wiosennym błękitem, teraz,

pod wieczór, zaczynało się chmurzyć. Potężne kłęby

przesłoniły tarczęca. Blask zachodu kładł się

czerwienią na ich grzbietach, dołem przydawał rudawego

koloru rzadszym obłokom. Chmurzyska zbliży się i choć nie

było wiatru, gęstniały, przybierając ciemną, niepokoją

barwę

Starszy mężczyzna w białej peruce wysunąłowę przez

okno karocy. Przywoł gestem dworzanina. Tamten - młody, o

ugich, zawzanych z tyłu włosach, ponaglił konia i

przybliż się szybko. 

- Jean, daleko jeszcze do Tykocina? 

- Ze trzy mile, miłciwy panie. Nie zdążymy przed

zmierzchem. 

- Nie zdążymy? - trudno stwierdzić, czy ta odpowiedź

zasmuciła, czy też uradowała. Na zmęczonej, pooranej

bruzdami twarzy wykwitł dziwny grymas. Wcisnął się głębiej w

atłasowe poduszki. Wsparłowę na rękach. Był zmęczony...

Oczy miał przekrwione, a postać zgarbioną, jak pod

brzemieniem zbyt ciężkim dla ramion. Ostrożnie dotknął

stojącego  obok, inkrustowanego złotem kufra. Przycisnął doń

, jak gdyby w skrzyni znajdowały się skarby całego jego

życia, skarby starego, zniszczonego człowieka o siwych

kosmykach włosów wymykających się spod peruki. 

Karoca zwolniła i stanęła. Drzwi otwarły się, a dwaj

forysie rozłyli schodki. Do środka znów zajrzał Jean. 

- Co się dzieje... Jasiek? Gadaj, Jean! 

- Tu musimy stanąć, miłciwy panie. Teraz nocą strach

jechać. Po drogach pełno moskiewskiego hultajstwa. Jeszcze

człowieka obłuskają

- Źle się czuję. Dusi mnie. Jasiek. Powietrza!

Powietrza, Jean! 

Dworzanin pośpiesznie wskoczył do karocy. Pomó

ugom wynieść starego na zewnątrz. Posadzili go na

przygotowanym zawczasu krześle. Zbierało się na burzę. Było

parno, gorąco. Dragoni z eskorty zsiadali z koni. Słudzy

szybko podźwignęli krzesło ze swym panem i ponieśli je na

ganek gospody. Karczmarz czekał, zgięty w pół

- Wszystko gotowe? - zapytał go Jean Winnicki.

- W rzeczy samej - karczmarz odpowiadając patrzył na

króla, nie na Winnickiego - w rzeczy samej, miłciwy

panie... prosiemy, prosiemy w nasze progi. Wnet wieczerza

dzie. 

Ostrożnie wnieśli starego do głównej izby. Była duża,

mroczna. Oświetlały ja tylko świece w żelaznym świeczniku i

ogień w palenisku. Na dworze błysnęło. Zielonkawa poświata

pioruna zalśniła w brudnych, matowych szybkach okien.

Dopiero po długiej chwili usłyszeli huk gromu. 

Król Stanisław odesł pokojowych machnięciem ręki.

Został sam z Winnickim. Dworzanin rozejrzał się dokoła. Nie

widział wszystkich kąw przestronnej sali. Żółte płomienie

świec oświetlały tylko posępną twarz starego mężczyzny i

blat stołu. 

- To już jesteśmy... Na Litwie... - wydyszał - już

tutaj...  Tak szybko. Jean! - rzucił do dworzanina, który

chciał ruszyć ku drzwiom. - Zostań. Nie chcę być sam. Nie

dziś...  Jeszcze znowu będziesz miałopoty... Zawsze

ciągnie cię do kart i dziewek. 

Winnicki skłonił się, ukrywając skrzywienie warg. Że też

ten stary piernik - nazywał tak swego pana tylko w myślach,

choć reszta słby czasami nie wahała sięwić tego

królowi Stanisławowi prosto w oczy - zawsze musi mu wypominać

jego słabości. 

- Zaraz będzie wieczerza, miłciwy panie. 

Znowu błysnęło. Poświata na chwilę rozjarzyła mrok w

tach izby. Jasiek drgnął, kładąc dł na rękojeści szpady,

bowiem w głębi coś się poruszyło. Z półmroku wyłoniła

się wysoka postać i zbliża, stukając podkutymi obcasami

wysokich butów. Jasiek omal nie przetarł oczu, nieznajomy

odziany był tak dziwnie, że zdawało się przez

chwilę, iż nie może pochodzić z tych czasów. Ale wrażenie

minęło. To był tylko zwykły, staromodny szlachcic. Musiał

mieć co najmniej piećdziesiąt lat, choć szerokie bary

znamionowały wielką siłę, nie nadwątloną przez wiek.

Przyodziany był w strój polski - skromny, szary żupan i

narzucony nań kontusz, przewiązany pasem słuckim. 

- Dobry wieczór waszmościom - powiedział i skłonił się,

ściągnąwszy z głowy kołpak ozdobiony czaplim piórem. 

- Co waćpan tutaj robisz?! 

- A tak, nocować mi przyszło - odparł tamten prosto. 

Winnicki przyjrzał się mu uważniej. Mężczyzna podgalałosy

wysoko, miaługie, sumiaste wąsy, opadające poza

podbródek. Teraz wyglądał zwyczajnie... Wrażenie, że coś

jest w jego postaci niezwykłe, było chyba złudzeniem. To

tylko podlaski hołota - pomyślał leniwie Jasiek. - Założę

się, że nie wie, kogo ma przed sobą... 

- Waszmościowie chyba nie wyprosicie mnie za próg?! -

zapytał cicho i jakby żnie. - Jestem Mikołaj

Borucki, herbu Nowina. 

Jasiek obejrzał się na króla. Stanisław August był blady,

co młodzieniec przypisał duchocie panującej w izbie. 

ciwie powinniśmy podać panu jeden z trzeźwiących

olejków, ale te zostały w karocy, a za oknamideszcz. W końcu

król był mu winien pensję za cały rok. I w dodatku nie robił

nic, aby jakoś zaspokoić jego wierzycieli, tak jak to Janowi

obiecał.  Winnicki wiedział, że Stanisław jest na

wykończeniu. Palce, którymi wskazywał krzesło, drży. A

jednak jeszcze miał siłę, żeby spróbować walczyć... Walczyć

nawet w takiej sytuacji, w jakiej była teraz

Rzeczpospolita... 

- Siadaj waćpan - powiedział król cichym głosem. 

Borucki nie usłuchał. Wpatrywał się w jego zmęczoną

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin