Moon Elizabeth - Esmay Suiza 04 - Przeciw wszystkim.doc

(1794 KB) Pobierz

 

ELIZABETH MOON

logo

PRZECIW WSZYSTKIM

 

Tytuł oryginału: AGAINST THE ODDS

 

Wszystkie postacie występujące w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób prawdziwych, żyjących lub nie, jest całkowicie przypadkowe.

 

Ilustracja na okładce: Marcin Nowakowski

Wydanie I

Wydawca: ISA Sp. z o.o.

Tłumaczenie: Marek Pawelec

Korekta: Sylwia Sandowska-Dobija

 

 

ISBN:               3-7418-082-X

 


Dedykacja

Dla Kathleen i Davida
Non omnis moriar


Podziękowania

Jak zwykle muszę podziękować za pomoc wielu ludziom. Część z nich woli, aby ich nazwisk nie wymieniać. Wiecie, o kogo chodzi, i wiecie, że was doceniam. Davidowi Watsonowi i Kathleen Jones dziękuję za godziny burzy mózgów i zbiór przydatnych źródeł, ale przede wszystkim za tak mocne pragnienie poznania tej historii, że przywrócili mi umiejętność opowiedzenia jej. Grupie szermierczej (Allen, Andrew, Beth, Connor, Sean, Susan, Tony, Brian itd.) dziękuję za różne porady, między innymi z zakresu kontroli uszkodzeń na lotniskowcach i charakterystyki grubych lin pod naprężeniem, oraz za wieczór komentarzy edytorskich, a przede wszystkim za to, że pozwolili mi rozładować napięcie przez dźganie ich mieczem. Clivowi Smithowi i Christine Joannidi dziękuję za wiedzę z zakresu fizyki i historię angielsko-greckiej rodziny handlarzy oraz najlepszy w całym centralnym Teksasie pudding Yorkshire. Tym, którzy zaglądają na moją stronę na SFFnet, jestem wdzięczna za pomysły i wsparcie (w tym przypadku szczególnie Cecylii, Howardowi, Julii, Rachel, Tomowi i Susan). Carrie Richerson dziękuję za umiejętność wyszukiwania zbyt ckliwych fragmentów opisów, mojemu mężowi Richardowi - za najgorszy kalambur w książce, naszemu synowi Michaelowi - za cierpliwość do matki pisarki, Michaelowi Fosselowi, doktorowi nauk medycznych - za inspirujące dyskusje o odmładzaniu, a Rutcie Duhon za cotygodniowe dawki normalności, nawet w czasie dzikich napadów pisania.

Wszystkie pomyłki i błędy są moje, a nie ich.


Notka dla czytelników

 

Czytelnicy znający Zmianę Dowództwa zauważą, że ostatnia część tamtej książki pokrywa się czasowo z pierwszą częścią tej. Pierwszy rozdział zaczyna się po wybuchu buntu, a przed drugim morderstwem.

Nowym czytelnikom zaś może się przydać wprowadzenie.

Familie Regnant to polityczny sojusz wielkich rodzin; aktualnie zajmują one setki układów gwiezdnych. Przed stuleciami ich rodzinne milicje połączyły się, tworząc Zawodową Służbę Kosmiczną, która miała pilnować kosmicznych szlaków i bronić Familii przed atakami z zewnątrz.

W poprzedniej książce, Zmiana Dowództwa, długotrwałe tarcia i niepokoje w ZSK doprowadziły do wybuchu buntu w części Floty.

Buntownicy zaatakowali planetę szkoleniową Floty, Copper Mountain, i uwolnili część skazańców ze ściśle pilnowanego więzienia na samotnej wyspie, a resztę zmasakrowali. Zamierzali również przejąć placówkę badawcząpracuj ącą nad nowym uzbrojeniem, ale lojaliści zdołali temu zapobiec, przynajmniej chwilowo. Niestety, buntownikom udało się zniszczyć ich transportery i lojaliści zostali uwięzieni na wyspie.


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Copper Mountain, Placówka Badawcza Uzbrojenia Floty

 

Nagi szczyt Drugiego Czubka smagał zimny wiatr. Chorąży Margiu Pardalt czuła, jak łzawią jej od tego oczy. Był już jasny dzień i wiatr dawno przegnał smród płonących samolotów. Gdzie są buntownicy? Na pewno wylądują tu, by zdobyć broń, która właśnie tutaj powstawała. Czy wiadomość, którą próbowała wysłać przy użyciu antycznej techniki, do kogoś dotarła, czy też buntownikom uda się zrealizować cały plan? I kiedy przylecą... aby ją zabić?

- To głupie - odezwał się profesor Gustaw Aidersson. W żółtej skórzanej kurtce założonej na Osobisty Kombinezon Ochronny i dziwacznej zielonej czapce na głowie wyglądał bardziej jak włóczęga niż genialny naukowiec. - Kiedy byłem dzieckiem, wyobrażałem sobie, że jestem rozbitkiem na wyspie i muszę jakoś dotrzeć do domu. Miałem tysiące pomysłów, każdy bardziej szalony od poprzedniego. Zbudowanie łodzi z ogrodowej huśtawki babki, samolotu z kolektora słonecznego czy komunikatora z miksera, kłębka sznurka, dwóch filiżanek i szydełka.

Margiu zastanawiała się, czy powinna coś powiedzieć. Nie czuła już uszu z zimna.

- No i proszę, oto tkwimy teraz na tej pięknej wyspie. Powinienem zorganizować jakiś sprzęt do zejścia po urwisku i zbudować łódź żaglową. Wie pani, zbudowałem kiedyś żaglówkę, ale z drewna z tartaku. I nawet żeglowałem na niej i nie zatonęła. Oczywiście nie pomieściłaby nas wszystkich.

- Sir, czy nie sądzi pan, że powinniśmy wrócić do środka? - spytała Margiu.

- Chyba tak. - Ale nie ruszył się. - Tylko że na tej cholernej wyspie nie ma z czego zrobić łodzi czy samolotu. - Rzucił spojrzenie na poczerniałe plamy w miejscach, gdzie stały ich transportery, a potem spojrzał na Margiu i kąciki jego ust wykrzywiły się w szelmowskim uśmiechu. - Kiedy źli chłopcy dysponują jedynym środkiem transportu, można zrobić tylko jedno.

- Sir?

- Skłonić ich, żeby go nam oddali - odpowiedział i ruszył do środka budynku tak szybko, że Margiu została w tyle. Dogoniła go dopiero przy drzwiach.

- Skłonić?

- To szalony pomysł, ale, na Boga, jeśli się uda, będzie świetna zabawa - powiedział. - Rozejrzał się po pokoju pełnym naukowców i wojskowych. - Słuchajcie, mam pomysł!

- Ty zawsze masz jakieś pomysły, Gussie - odpowiedział jeden z uczonych. Margiu wciąż nie potrafiła zapamiętać ich nazwisk. Wszyscy wyglądali na zmęczonych i rozdrażnionych. - Pewnie chcesz, żebyśmy zrobili samolot ze sprężyn do materaców czy czegoś podobnego.

- Nie. Myślałem o tym, ale mamy za mało materaców. Chcę, żeby buntownicy oddali nam prom.

- Co?!

Profesor zaczął im entuzjastycznie wyjaśniać swój plan. Wszyscy pozostali siedzieli i patrzyli na niego tępo.

Pierwszy zareagował major Garson.

- Tak, jedyny sposób, aby zdobyć środek transportu, to skłonić ich, żeby nam go oddali. Ale nie będzie to łatwe. Mają na górze znacznie więcej wojska niż my. Zresztą mogą nas spalić zamontowaną na promie bronią.

- A więc musimy ich przekonać, że nie jesteśmy aż tak niebezpieczni - stwierdził profesor. Ściągnął czapkę i wcisnął ją do kieszeni. Jego rzadka siwa grzywka pozlepiała się w tłuste pasma.

- No właśnie, czy oni wiedzą, ilu nas tu przyleciało? - zapytała Margiu. - Nie wiedzą, czy transportery były pełne, prawda? Vinet nie zdążył im wysłać żadnej wiadomości.

- Racja. I poza strzelaniną wczoraj w nocy przeważnie byliśmy ukryci. Ale byliby głupi, gdyby przylecieli tu bez zachowania środków ostrożności - rzekł major Garson. - Nigdy nie należy liczyć na głupotę przeciwnika.

- Przypuśćmy - kontynuował profesor - że używając radia Margiu, wyślemy im niby przypadkowe informacje. Spróbujemy się z nimi skontaktować, udając buntowników walczących z naukowcami...

- Nie, czekaj! - przerwał mu chudy człowieczek z gęstymi czarnymi włosami. Margiu przypomniała sobie, że ma na imię Ty. - Słuchajcie, oni wiedzą, że to lojaliści mają radio. Moglibyśmy wysłać transmisję z błaganiem o pomoc, mając nadzieję, że dotrze na kontynent. A potem przerwać. I jakąś godzinę później znowu wysłać wiadomość, udając buntowników, a potem...

- Skąd buntownicy mieliby wiedzieć, jak używać tego sprzętu? - zapytał Garson. - Ludzie szkoleni we Flocie nie znają takiego sprzętu, chyba że zetknęli się z nim gdzie indziej, tak jak chorąży Pardalt. Zresztą te urządzenia są zbyt delikatne, by nie zostały zniszczone w strzelaninie.

- Moglibyśmy powiedzieć przez radio, że jesteśmy lojalistami - zaproponowała Margiu. Pozostali spojrzeli na nią ze zdziwieniem. -  I prosimy o pomoc z kontynentu, tak jak on zasugerował - wskazała na Ty. - Ale pomoc oczywiście nie nadchodzi. Jesteśmy coraz bardziej zdesperowani... Mówimy o wyłapywaniu nas przez buntowników, o ludziach zabitych w eksplozjach samolotów, a' potem o braku jedzenia. Buntownicy mają wszystkie zapasy...

- Tak! To dobry pomysł - pochwalił ją profesor. - I przenosimy nadajnik z miejsca na miejsce, więc jeśli będą śledzić sygnał, dojdą do wniosku, że próbujemy pozostać w ukryciu, a potem zabierzemy go pod ziemię.

- Będziemy musieli udawać wroga - rzekł major. - Wystarczy do tego drużyna. Mamy miejscowe mundury... Mamy lokalne komunikatory... tylko ludzie muszą się odpowiednio zachowywać.

- No dobrze, ale co zrobimy, jeśli zdobędziemy prom? Zawsze mogą nas zestrzelić, zanim dokądkolwiek dolecimy.

- Nie tak łatwo, jeśli przylecą na dół promem szturmowym, sir - powiedział jeden z neurowspomaganych marines. - Są opancerzone i bardzo łatwe do manewrowania.

- I tu pojawia się pytanie: kto będzie go pilotował?

- Ja mam licencję na promy - odezwał się jeden z pilotów. - Ken nie, ale Bernie też może.

- Jeśli ma pan kwalifikacje do pilotowania promów szturmowych, co pan robi za sterami wodnopłatów?

- Flota ma znacznie więcej pilotów promów niż wodnopłatów. - Pilot rozłożył ręce. - Tylko kilku z nas grzebie się w staromodnym sprzęcie.

- Bob, a co z Zedem?

- Na promie szturmowym? Żaden problem, Gussie. Zmieści się i będziemy mogli go użyć. Jak już mówiłem, mógłby ukryć nawet wyspę, a co dopiero prom.

Profesor zerknął na Garsona.

- W takim razie, majorze, proszę nas podzielić na lojalistów i buntowników, dać mi trzech ludzi z przeszkoleniem technicznym... i przygotować nam scenariusz gry.

- Będziemy musieli coś zrobić z tymi ciałami - zauważył Garson, wskazując na leżące w kącie trupy.

* * *

Margiu nigdy wcześniej nie miała do czynienia z naukowcami, dlatego na podstawie przygodowych kostek wyobrażała sobie, że są to ludzie obdarzeni ogromną inteligencją, którzy z wielką starannością zajmują się jakimiś tajemniczymi zagadnieniami. Do tego powinni być samotni, żeby nic ich nie rozpraszało, poważni, trzeźwi i roztargnieni.

A tymczasem oni zachowywali się jak przedszkolaki, tracili cenny czas na odgrywanie jakiejś niezrozumiałej gry, śpiewanie piosenek, opowiadanie kalamburów i rzucanie obelg, co kilka chwil przerywane wybuchami śmiechu.

- No dobrze, więc pozwolimy im sprowadzić na dół statek i zabierzemy się stąd?

- Będziemy mieli na pokładzie Zeda. Nie zobaczą nas.

- Zobaczą w miejscu, gdzie byliśmy, przesuwającą się dziurę - powiedział Swearingen. - W atmosferze znacznie trudniej jest cokolwiek ukryć.

- Nie z Zedem - odpowiedział Helmut. - Rozwiązaliśmy już ten problem. Rzecz w tym, że wszystko, czego im potrzeba, to tylko trafić w linię na przedłużeniu naszego kursu, a ponieważ my będziemy musieli lecieć w stronę kontynentu...

- Czemu? - zapytał profesor. Znalazł szafkę ze słodyczami i właśnie wgryzał się w czekoladę. - Możemy lecieć zygzakami. - Ale nie w nieskończoność. Gdzieś będziemy musieli wylądować.

- Może tak, a może nie. Przypuśćmy, że pomyślą, iż nastąpił wybuch czy coś takiego. Moglibyśmy wyrzucić z tyłu fajerwerki...

- Och, daj spokój, Gussie! Fałszywy wybuch w celu ukrycia trasy ucieczki pojazdu to najstarsza w dziejach sztuczka. - Swearingen wyglądał na zdegustowanego.

- Ale to działa - stwierdził profesor. - Musimy tylko odwrócić ich uwagę na tak długo, by zmienić kurs. Dwa punkty - miejsce startu i miejsce wybuchu - tworzą prostą. Jeśli nie będzie nas na przedłużeniu tej linii, nie będą mieli pojęcia, gdzie jesteśmy.

- To śmieszne! To pomysł prosto z filmów. Muszę się zgodzić z Helmutem...

- Jest jakiś powód, dla którego pisze się powieści właśnie w ten sposób - odpowiedział profesor.

- Tak, pisze się je dla głupich ludzi lub ignorantów, żeby trzymać ich z dala od naszej pracy. Czy możesz podać choć jeden przykład z życia - nie z twojej pseudohistorii - że ktoś spowodował fałszywą eksplozję i uciekł pojazdem, o którym przeciwnik myślał, że został zniszczony?

Profesor zamrugał gwałtownie kilka razy.

- W historii wojskowości jest mnóstwo podstępów...

- Nie chodzi o podstęp, Gussie, ale o ten wiekowy pomysł z udawanym wybuchem silnika statku czy czegokolwiek innego.

- Kiedy komandor Heris Serrano była jeszcze porucznikiem - odezwała się znienacka Margiu - wysłała platformę z uzbrojeniem w zasięg obrony przeciwnika, a jej wybuch na tak długo oślepił czujniki, że umożliwił przelot jej statku. A Brun Thornbuckle w czasie trwania akcji ratunkowej wysłała prom jako fałszywy cel, a sama wylądowała na stacji orbitalnej.

- Widzicie? - powiedział profesor. - Wiekowy pomysł wciąż działa. - Zadziała jeszcze lepiej, jeśli będą zajęci zastanawianiem się nad czymś innym - powiedziała Margiu.

- Nad czym? - zapytał ktoś.

- To może być cokolwiek, ponieważ macie rację, że jeśli zobaczą, jak prom startuje, a potem znika, a następnie coś wybucha, będą bardzo podejrzliwi.

- Czyli nie możemy zniknąć wcześniej niż tuż przed wybuchem. - Mamy Zeda, ale sterowanie nie jest aż tak precyzyjne. Jeszcze nie.

Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Potem odezwał się jeden z pilotów. - Słuchajcie, prom będzie miał działający komunikator, prawda? Ci faceci będą chcieli mieć kontakt z załogą promu.

- No tak...

- A więc będziemy kontynuować nasze przedstawienie na promie. Powiedzmy... że będziemy rozmawiać o zdobytej broni, że próbujemy zobaczyć, jak ona działa.

- Nie uwierzą, że ich ludzie zrobiliby coś tak głupiego.

- Naprawdę?

- Ale... - Wszyscy odwrócili się w stronę Margiu. Czuła, jak w jej umyśle pomysły szumią jak pęcherzyki w gotującej się wodzie. - Przypuśćmy, że buntownicy... to znaczy ci nasi... powiedzą, że uwięzili też naukowców... przesłuchiwali ich... i dowiedzieli się, że jedno z urządzeń służy do ukrywania statków. I chcą je wypróbować, żeby przekonać się, czy naprawdę działa.

- To wyjaśniłoby nasze zniknięcie. Bardzo dobrze, Margiu!

- Uważam, że wciąż będą podejrzliwi. - Profesor westchnął i potarł łysinę. - Ale pewnie masz rację. A więc nasi „buntownicy" przesłuchują naukowców... - Podniósł głos do falsetu. - Proszę, nie bijcie mnie Powiem wam wszystko...

- Dobry Boże, Gussie, a cóż to za archaiczny akcent?

- Nie wiem, słyszałem to na jakiejś taśmie lata temu. Nie przerywaj mi. A więc naukowcy zachowują się jak przerażone ofiary; może będzie to słychać przez komunikator. I włączą Zeda, który zadziała...

- Wciąż jest to przezroczyste jak szkło - zauważył Bob.

- Więc je zarysujemy. TAK! - Profesor podskoczył i zatańczył w koło. - Tak, tak, tak! Genialne. Trzeszczenie jak na starych nagraniach, w antycznym radiu... przerwy...

- Co? Do diabła, Gussie, to poważna...

- Ja mówię poważnie. Po prostu chwilowo oszołomił mnie mój własny geniusz. I twój oraz Margiu. - Uspokoił się, wziął głęboki oddech i zaczął im wyjaśniać. - Zrobimy tak: normalny start, groźby buntowników, przerażenie naukowców. I wtedy, kiedy włącząmy włączymy - Zeda, on nie będzie działał w ciągły sposób. Jakby... jakby przerywał. Usłyszą kłótnię... kolejne groźby... żałosne prośby, przekleństwa pod adresem jakiegoś durnia, który... no nie wiem, kopnął kabel zasilający czy coś takiego. Prom jest, potem znika, potem znowu jest... ale ciągle na tym samym kursie. Wreszcie w tle ktoś krzyczy: „Ostrożnie, uważaj, nie przeładuj go, nie został zaprojektowany do..." i wtedy następuje wybuch i zmiana kursu.

Tym razem cisza trwała długo; wszyscy przetrawiali to, co powiedział profesor. Ten przetarł chustką twarz i głowę, po czym wcisnął wilgotną chustkę do kieszeni.

- To wyjaśniałoby wszystko - odezwał się w końcu Swearingen. - Dałoby im więcej do myślenia, stwarzałoby więcej komplikacji.

- Będą też mieli więcej informacji - zauważył Bob. - Ale wszystkie są fałszywe. To może się u...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin