Snopkiewicz Halina - Drzwi do lasu.rtf

(473 KB) Pobierz

Halina Snopkiewicz

 

Drzwi do lasu


Część pierwsza


I

 

Anną nazwano ją po babce, która w pałacu w Wiedniu tańczyła walca z wysokim oficerem cesarskim. Chciał on dla Anny, babki Anny, popełnić najpierw mezalians, potem samobójstwo, a wreszcie wykonał akrobatyczny skok z okna jakiegoś hotelu, ponieważ dopadli go tam wysłannicy rodziny grożącej mu wydziedziczeniem, jeśli nie przestanie uganiać się za Polką, której szlachectwo i majątek były więcej niż wątpliwe. Na tym ostatnim spotkaniu, tuż przed skokiem; błagał babkę, wówczas kruczowłosą piękność z olśniewającą cerą, aby uciekła z nim na Hawaje.

Oficer malował, był niedoceniany, miał zatargi z rodziną, która siłą wtłoczyła go w elegancki i ciasny mundur, miał sarmackie wąsy i słowiańskie gesty. Postanowił porzucić dla babki dworską karierę. Wybuchła więc miłość, a ten walc był przekazywany w opowieściach małej Annie. Babka zdecydowała się sprzedać brylantowe kolczyki, stracić pieniądze przeznaczone na wyprawę ślubną, po którą przyjechała do Wiednia, i odtąd jeść na wyspach owoce południowe i pozować oficerowi przy dźwiękach ukulele. Kiedy jednak oficer wyskoczył w przepastną czeluść nocy, pozostawiając po sobie pewną część munduru, babka przyjęła godnie przedstawicieli rodziny marnotrawnego i wzruszona swoją polską wspaniałomyślnością przyrzekła im nie zobaczyć go więcej, a w duszy postanowiła wyjechać z nim następnego dnia. Odegrała swoją wielką życiową scenę, była wspaniała. Przedstawiciele rodziny, nastawieni na przełamywanie oporu, stracili rezon. Babka ich zawiodła. I jak na początku utrzymywali, że Karol to hulaka i nic dobrego, wobec kategorycznego babki: „nie, nie i jeszcze raz nie, możecie, panowie być spokojni” – zaczęli wysławiać oficera, draśnięci w ambicji, że piękna Łaszka tak łatwo z niego rezygnuje. Babka z godnością wstała na znak skończonej audiencji i odprowadziła wiedeńczyków do drzwi. Wyszli kłaniając się nisko. Babka pod okiem przerażonej i zachwyconej tym wszystkim ciotki Matyldy zaczęła pakować kufer, odrzucając światowe fatałaszki, nieprzydatne jej zdaniem przy zrywaniu kokosowych orzechów. Odrzuciła także ciotkę, która chciała towarzyszyć uciekinierom. Ciotka więc miała wrócić na polską wieś i jakoś uspokoić rodzinę. Pragnęła jeszcze oddać romantycznym kochankom ostatnią przysługę i zabrała się do przyszywania naderwanego guzika w pozostawionej części munduru oficera. W kieszeniach odkryła srebrne, pięknie wygrawerowane pudełko, a w nim kilkanaście pukli różnokolorowych włosów. Każdy pukiel przewiązany był nitką, do której przyczepiona była kartka z imieniem i datą. Kruczy pukiel babki związany był czerwoną tasiemką i leżał na wierzchu. Na karteczce, poza imieniem „Anna” nie było nic. Mogło to sugerować, że „Anna” jest ponad tamtymi puklami i ma trwać wiecznie – jak to zrozumiała ciotka, ale babka była już w trakcie przeżywania tragedii i nie chciała o niczym słyszeć.

Oprzytomniała dopiero nazajutrz i pomyślała, że oto los daje jej okazję dotrzymania obietnicy złożonej rodzinie oficera, i już na zawsze będą ją pamiętać, taką dumną i szlachetną. Smutna, kupiła parę kufrów pościelowej bielizny i wróciła z ciotką na łono ojczyzny i prawowitego narzeczonego. Poślubiła go w szalonym pośpiechu, nie odczekawszy nawet czasu stosowanego na ogłoszenia wszystkich zapowiedzi. Jeden z brylantowych kolczyków, którym miała być opłacana podróż na Hawaje, dała miejscowemu proboszczowi na potrzeby kościoła w zamian za załatwienie ślubu w przeciągu tygodnia. Drugi – w krótki czas później zawiesiła na ołtarzu podczas pielgrzymki do Częstochowy za pomyślność dziecka mającego przyjść na świat. Podziwiano jej ofiarną pobożność. Pierwszym dzieckiem babki był syn, którego nazwano Karol, w dwa lata później urodziła się matka Anny, Teresa.

I życie babki Anny toczyło się już spokojnie i szczęśliwie, jeździła często z dziadkiem do miasta, gdzie chciwie wysłuchiwała wiedeńskich walców, uśmiechając się przy tym z pobłażaniem. W zimie często przebywała w domu ciotki Matyldy, która ubóstwiała małego Karolka.

Kiedy babka Anna leżała na wsi w trzecim połogu, wysoki oficer Karol odnalazł ciotkę i gorączkowo dopytywał się o adres ukochanej. Był już bez munduru, ale ciągle wytworny i zabójczo przystojny. Oświadczył, że się z Anną jednak ożeni, a jeśli trzeba, zabije jej męża w uczciwym pojedynku.

Ciotka, liryczna osoba, rozkwitająca w cieple burzliwych romansów, była zachwycona. Zamiast podróży na Hawaje trafił jej się choć uczciwy pojedynek, lśniący diament na tle staropanieńskiej egzystencji. Zaczęła pospiesznie kalkulować. Mąż jej ukochanej siostrzenicy Anny był najlepszym myśliwym w okolicy. Było więc rzeczą prawdopodobną, że to Karol może zginąć w uczciwym pojedynku, zostałby wtedy jedynie skandal, kompromitacja, hańba Anny, krzywda jej męża i niepewny los trojga dzieci, co do których własny ojciec mógłby powziąć jak najgorsze przypuszczenia, absolutnie niesłuszne przynajmniej w dwóch wypadkach. Bałwochwalcza miłość męża Anny do żony i dzieci była wzruszająca i zasługiwała na szacunek. „Jak się już nie stało, to niech się nie stanie” – zdecydowała ciotka i wykazała zadziwiającą i makabryczną przytomność umysłu. Bez wielu słów wyciągnęła z komody wygrawerowane pudełko, przechowywane nie wiedzieć po co, i zaprowadziła byłego oficera na grób dalekiej kuzynki o tym samym imieniu i nazwisku. Połykając łzy, poinformowała go, że tu leży jego ukochana, która umarła z żalu i tęsknoty. Otworzyła nad grobem pudełko, żeby Karolowi dać do myślenia, i zdecydowanie schowała je z powrotem, jakby nie widząc wyciągniętej po nie ręki. Były oficer pociągnął kilka razy nosem, zlecił obsłudze cmentarza Maść na grobie przez siedemnaście dni siedemnaście czerwonych róż, ponieważ tyle dni trwała ta miłość, opłacił to pierścionkiem zdjętym z palca i długo stał nad mogiłą dalekiej kuzynki. Ciotka nie chcąc zakłócać tej kontemplacji, i, jak sądziła, pożegnania z tym światem, przysiadła na ławeczce z boku i z zapartym oddechem czekała na strzał. Karol odjął rękę od oczu, kiwnął nią ciotce na pożegnanie i odszedł już na zawsze przez cmentarną bramę na zewnątrz. „Chciał się biedaczek zastrzelić, ale nie miał czym – rozmyślała ciotka. – Nigdy już przez to nie zazna spokoju – dotknęła pudełka. – Niech cierpi.” Nie wiedziała, czy w osobie Karola nienawidzi rodzaju męskiego, czy też kocha upostaciowaną romantyczną miłość. Była z siebie bardzo zadowolona. Te pukle na cmentarzu wystarczały za Hawaje, pościg, policję i w niczym nie naruszyły spokojnego życia Anny. O odwiedzinach Karola powiedziała Annie dopiero po śmierci męża.

Te echa światowego życia i miłosnych skandalów dotarły do małej Anny dopiero, kiedy skończyła sześć lat. Po śmierci dziadka nie mówiono o tym, wreszcie jakiś szept, a później trochę głośniej... Życie babki polegało na głębokich westchnieniach i przebywaniu w kościele. Wyrzuciła na śmietnik koronkową parasolkę, którą trzymała nad głową jeżdżąc z oficerem po Wiedniu. We wszystkie rocznice paliła świeczkę przed portretem męża i skrzywdziła swojego pierworodnego w testamencie, ponieważ kochała go najbardziej. Ale Karol, wuj małej Anny, nic o tym nie wiedział i nie dbał o to. Z odznaczeniem skończył szkołę pilotów w Dęblinie i kiedy rozpadał się świat koronkowych parasolek, zginął w obronie Warszawy. Mała Anna zapamiętała jego czarne śmiejące się oczy, mundur i zawsze to samo pytanie, kiedy wchodził do nich do domu: „W jednym rękawie z orzechami, w drugim mleczna. Z którego chcesz?” Wolała czekoladę z orzechami. Starała się pamiętać, że ta ostatnio była w prawym. I kiedy zaczynała za ten rękaw tarmosić, okazywało się, że tym razem była w lewym. Gniewało ją to, uciekała do kąta krzycząc: „ty kłamczuchu, Bozia cię skarze”. Wuj Karol podnosił ją wtedy do góry, tak że mogła ręką dosięgnąć sufitu, i śmiał się: „Widzisz, bubububuuuu, jakbyś leciała samolotem.

No, nie płacz, wujek cię kiedyś zabierze. A przecież obydwie czekolady dla ciebie, głuptasie”. Kiedy dowiedziała się, że zginął, najbardziej żałowała czekolady z orzechami. Jakoś nikomu poza wujkiem Karolem nie przychodziło do głowy, żeby jej kupić właśnie taką. Później myślała, że już pewnie nigdy nie poleci samolotem, a jeszcze później, po paru miesiącach, zaczęła płakać za wujkiem Karolem i zrozumiała, że go naprawdę nie ma.

 


II

 

Anna urodziła się w mieście, w czynszowej kamienicy babki, ponieważ we wsi, w której mieszkali rodzice, nie było akuszerki. Nie, nie łączył jej z tym przypadkowym miejscem urodzenia żaden sentyment. Kiedy skończyła cztery lata, ojciec jej, po burzliwej rozmowie z dziedziczką, postanowił się zrzec funkcji kierownika tartaku i przejść na posadę państwową. Miała to być zrazu posada tymczasowa – po prostu umarł stary leśniczy – i ojciec dla zadośćuczynienia swoim ambicjom miał zamiar pójść na ten „niepewny chleb”, jak sam to określił, tak na parę miesięcy, zanim nie przyślą kogoś z odpowiednimi kwalifikacjami. Matka Anny usiłowała odwieść męża od tego zamiaru, płakała, rzucała groźby i Anna nie mogła zrozumieć, dlaczego przy tych awanturach kładła rękę na brzuchu, jakby to miał być ostateczny, decydujący argument, który w rozbieżności zdań musi zaważyć na przyznaniu jej racji. Anna nie mogła nawet pomyśleć, że mogliby się wyprowadzić z tego białego murowanego domu, z okien którego widziała pożar sklepu naprzeciwko i wieczorami wyobrażała sobie, że widzi to jeszcze raz, ten blask, spadające głownie, walące się stropy, bezładną i gorączkową bieganinę ludzi, strugi wylewanej wody z wiader i siebie, siedzącą na oknie, przytuloną do ciepłej od żaru szyby, przyciskającą kurczowo do piersi pudełko z Chińczykiem, które Jadźka kupiła tego dnia rano. Było to dla niej cudowne widowisko, widziała w tym nie zwykły pożar, jaki często zdarzał się we wsi, ale konsekwentną i słuszną zapłatę losu za oszukaństwo. To było więcej, niż mogła wymarzyć i uroić w dziecinnej głowie: nie płonął sklep, w którym Bekas sprzedawał pękate bułki, białe i wilgotne w środku, jeśli tylko zęby przeszły przez twardą skórkę, ale palił się sezam, który się nie chciał otworzyć. I to, że z okna swojego pokoju widziała potem sczerniałą podmurówkę i nagi kikut ceglanego komina, było jedyną równowagą, jaka istniała na świecie. I teraz miała tego nie oglądać i nie wygrażać wieczorem zaciśniętą pięścią: „A masz, oszuście, przyszło ci na to”, i miała nie mieszkać w tym domu, który pamiętała, odkąd pamiętała. Poczuła się po raz pierwszy zagrożona, osaczało ją coś wielkiego i czarnego. A przecież była także ciekawa, jak tam też może być w tej leśniczówce i jakie tam kąty i zakamarki, i co w nich, i ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin