Cook Glen - Srebrny grot(2).doc

(1118 KB) Pobierz
GLEN COOK

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

GLEN COOK

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

SREBRNY GROT

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I

 

To Kruk wpadł na pomysł prowadzenia tego dziennika. Mam jednak wrażenie, że gdyby kiedykolwiek zabrał się do przeczytania tych zapisków, nie byłby zadowolony. Mam bowiem zamiar pisać prawdę, nawet jeśli on jest moim najlepszym kumplem.

Facet ma swoje słabostki. Typ na wpół mordercy, na wpół samobójcy, ale poza tym w porządku. Jeśli Kruk postanowi, że zostanie twoim przyjacielem, to zyskałeś przyjaciela na śmierć i życie.

Nazywam się Pudełko. Filodendron Pudełko. To dzięki mojej Mamuśce. Kruk nic o tym nie wie. Właśnie dlatego zostałem żołnierzem. Żeby uciec przed tymi kopaczami ziemniaków, co to potrafią dać dzieciakowi takie imię. Kiedy liczyłem ich ostatnio, było tego siedem dziewuch i czterech chłopaków oprócz mnie. Każde zostało nazwane od jakiegoś cholernego kwiatka.

Irys albo Róża dla dziewczyny może być. Ale jeden z moich braci nazywał się Fiołek, a inny Petunia. Co za człowiek może zrobić coś takiego swojemu dziecku? Czy nie ma już normalnych imion?

Kopacze ziemniaków.

Ludzie grzebiący całe życie w brudzie, od wschodu do zachodu słońca, żeby wyciągnąć z ziemi kapustę, ziemniaki, cebulę, pasternak i rzepę. Do dziś nie mogę patrzeć na rzepę. Nie chciałem zrobić im świństwa. Zaciągnąłem się, jak tylko nadarzyła się okazja.

Próbowali mnie zatrzymać. Ojciec, wujowie, bracia i kuzyni. Nie mogli się z tym pogodzić. Ciągle jeszcze nie mogę wyjść z podziwu, w jaki sposób ten stary sierżant zdołał wyglądać tak groźnie, że cały klan ustąpił.

Właśnie kimś takim chciałbym być, kiedy dorosnę. Kimś, kto potrafi stanąć i spojrzeć tak, że ludzie sikają w majtki. Ale z tym chyba trzeba się urodzić.

Kruk taki jest. Wystarczy, że popatrzy na faceta, który próbuje zrobić z niego wała, żeby ten zbladł ze strachu.

Tak, więc zostałem żołnierzem, przeszedłem szkolenie, a potem walczyłem. Trochę u boku Piórka i Podróży, trochę z Szeptu. Przeważnie tutaj, na północy. Odkryłem, że wojaczka nie jest dokładnie tym, co sobie wyobrażałem. Okazało się, że nie lubię tego tak samo jak kopania ziemniaków.

Byłem jednak dobry, chociaż za każdym razem, kiedy dochrapałem się sierżanta, robiłem coś, za co mnie degradowano. W końcu zostałem Strażnikiem w Krainie Kurhanów. Ponoć jest to wielki zaszczyt, ale jakoś nigdy tego nie odczułem.

Tutaj właśnie spotkałem Kruka. Tyle, że wtedy występował jako Corbie. Nie wiedziałem, że był szpiegiem Białej Róży. Oczywiście nikt o tym nie wiedział, bo inaczej dawno by już nie żył. Był po prostu spokojnym starym kaleką, który kiedyś wojował i musiał porzucić to zajęcie z powodu paskudnej rany w nodze. Mieszkał w opuszczonym domu, który sam urządził. Utrzymywał się, wykonując dla ludzi prace, których sami nie chcieli wykonywać. Strażnicy byli dobrze opłacani, a Kraina Kurhanów leżała sto mil w głąb Wielkiego Lasu, gdzie forsę można było wydawać najwyżej na wódkę. Corbie miał mnóstwo roboty, czyszcząc buty, wycierając podłogi i szczotkując konie. Przychodził sprzątać biuro pułkownika, a potem grał z nim w szachy. Tam natknąłem się na niego po raz pierwszy.

Na pierwszy rzut oka robił dziwne wrażenie. Od razu widać było, że nie jest zbiegłym wieśniakiem, jak ja, ani chłopaczkiem z miejskich slumsów, który podpisał listę, bo nie miał innego pomysłu na życie. Kiedy chciał, umiał pokazać klasę. Był wykształcony. Mówił pięcioma albo sześcioma językami, potrafił czytać i nieraz słyszałem, jak rozmawiał ze starym o sprawach, o których nie miałem bladego pojęcia.

Wpadłem więc na pomysł, że zostanę jego kumplem, a potem nakłonię go, żeby nauczył mnie czytać i pisać.

 

Ciągle ten sam stary schemat. Zostań żołnierzem, rzuć gospodarstwo, a przeżyjesz mnóstwo przygód i życie będzie wspaniałe. Potem myślałem, że kiedy nauczę się czytać i pisać, będę mógł porzucić wojsko i przygody i życie będzie wspaniałe.

Akurat.

Nie wiem, czy wszyscy tak myślą, i na pewno nie będę nikogo pytał. Ale co do mnie, to wiem, że nic nigdy nie okaże się takie, jak chciałem, i nigdy nie będę tak naprawdę zadowolony z życia. Mam za duże ambicje. Mieszkam w jednym pokoju bez windy z pijaczyną, który potrafi jedynie wyrzygiwać z siebie flaki po wychłeptaniu co najmniej trzech galonów najtańszego wina, jakie uda mu się znaleźć.

Tak czy owak Kruk zaczął uczyć mnie czytać i pisać. I mimo że był świrem, zostaliśmy kumplami. Nie wyszło mi to jednak na zdrowie, kiedy zwaliło się na nas całe to gówno i kiedy okazało się, że Kruk jest szpiegiem. Na szczęście nasi szefowie musieli podjąć wspólną walkę z potworem, który wynurzył się z ziemi, a którego my, Strażnicy, mieliśmy pilnować.

I tak dowiedziałem się, że Corbie to Kruk. Facet, który jeździł z Czarną Kompanią i który sprzątnął Kulawcowi  sprzed  nosa  Białą  Różę,  kiedy  była  małą  dziewczynką,  ukrył  ją  i wychowywał, dopóki nie była gotowa na podjęcie swojego przeznaczenia.

Myślałem, że zginął. Wszyscy tak myśleli. Przede wszystkim Biała Róża. Kochała go, i to nie jak ojca czy brata. Dlatego właśnie sfingował własną śmierć i uciekł. Nie potrafił uporać się z tym, co niesie ze sobą miłość. Wiedział jedynie, jak od niej uciec.

Ale on też kochał ją na swój sposób, a jedyne, co mu przyszło do głowy, żeby to okazać, to zmienić się w Corbiego i szpiegować dla niej. Miał nadzieję, że odkryje jakąś potężną broń, której Biała Róża będzie mogła użyć w swojej ostatecznej walce z Panią. Mój wielki szef.

A więc co się stało? Los wyrwał nam z ręki wiosło i wszystko stanęło na głowie. Stary potwór Dominator, pogrzebany w Krainie Kurhanów, najczarniejszy z biesów, jakie kiedykolwiek oglądał świat, został obudzony i próbuje wydostać się na powierzchnię. Jedyny sposób, żeby go powstrzymać, to porzucić stare spory i połączyć siły we wspólnej walce. Dlatego do Krainy Kurhanów przybyła Pani i wszystkie jej paskudy oraz Biała Róża z Czarną Kompanią. Zaczęły dziać się ciekawe historie.

W środku tego wszystkiego snuł się smętnie ten przeklęty głupiec Kruk, myśląc, że może znowu  być  z  Pupilką,  jak  gdyby  nigdy  jej  nie  opuścił  i  nie  udawał  martwego  przez  te wszystkie lata.

Przeklęty głupiec. Jeśli on zna się na kobietach, to ja jestem wielkim czarodziejem. Pozwolili staremu diabłu podnieść się z ziemi, a potem obskoczyli go ze wszystkich stron.

Był zbyt potężny i zły, żeby mogli zabić jego duszę.

Pokonali jedynie ciało, spalili je, a popiół rozsypali. Duszę zaś uwięzili w srebrnym grocie, który wbili w pień Syna Drzewa. Miało to już na zawsze uchronić świat od nieszczęść. Potem wszyscy odjechali. Nawet Pupilka z facetem o imieniu Milczek.

Kiedy odjeżdżała, widziałem łzy w jej oczach. Ciągle czuła coś do Kruka, ale nie miała zamiaru ponownie dać się zranić.

A on stał i patrzył za nią jak ogłuszony. Nie pojmował, dlaczego. Przeklęty głupiec.

 

 

II

 

Dziwne, że nikt nie zwrócił na to uwagi. Może dlatego, że ludzie bardziej byli zajęci tym, co działo się pomiędzy Panią a Białą Różą, i łamali sobie głowy, co też to może oznaczać dla imperium i rebelii. Wyglądało na to, że przynajmniej połowa świata jest do wzięcia. Każdy, kto zajmował się grabieżą, wypatrywał swojej szansy i zastanawiał się, czy przy odrobinie wysiłku nie mógłby zostać eunuchem.

W tej sytuacji kilku „przedsiębiorczych" z północnego Wiosła wykorzystało pierwszą nadarzającą się okazję, żeby ukraść srebrny grot.

Z Krainy Kurhanów ciągle napływały przeróżne sprzeczne ze sobą wieści, kiedy Tulmy Stahl walił do drzwi swego kuzyna Smedsa Stahla.

Umeblowanie pokoju, w którym mieszkał Smeds, składało się głównie z brudu i karaluchów. Oprócz tego było tam jeszcze pół tuzina zapleśniałych kradzionych koców oraz siedemdziesiąt dwa puste gliniane dzbany do wina, których nigdy nie chciało mu się oddać. W „Koronie" lub w „Cierniu" dostałby za nie kaucję. Nazywał je swoją polisą na życie. Jeśli nastaną ciężkie czasy, będzie mógł przehandlować osiem pustych za jeden pełny.

Tully uważał, że to głupie. Poza tym ilekroć Smeds zaczynał swoje pijatyki i hulanki, wszystkie sprzęty fruwały  w  powietrzu. Tak więc oszczędności topniały, a nigdy nie sprzątane skorupy walały się pod ścianami, stopniowo pokrywając się coraz grubszą warstwą kurzu.

Smeds z kolei uważał, że Tully struga ważniaka, bo ma szmal. Dostawał prezenty od dwóch mężatek, którym pomagał w domowych pracach, i żył z wdową, której zamierzał się pozbyć, jak tylko znajdzie inną chętną babę. Miał się świetnie i sądził, że to daje mu prawo do pouczania innych.

Tully walnął w drzwi, ale Smeds udawał, że nie słyszy. Były u niego siostry Kimbro - Marti i Sheena. Jedna miała jedenaście, a druga dwanaście lat i przychodziły do niego na „lekcje muzyki". Cała trójka, naga, kłębiła  się  na  pogryzionych  przez  szczury  kocach. Jedynym widocznym na tej lekcji „instrumentem" był „flecik" Smedsa.

W końcu kazał dziewczynom przestać się kręcić i chichotać. Niektórym mogłoby się nie podobać, w jaki sposób przygotowuje je do dalszego życia.

Walenie do drzwi rozległo się ponownie.

— No, Smeds. Otwieraj! To ja, Tully.

— Jestem zajęty.

— Otwieraj! Musimy pogadać.

Z ciężkim westchnieniem Smeds wyplątał się z gmatwaniny szczupłych ramion i nóg i poczłapał do drzwi.

— To mój kuzyn — wyjaśnił dziewczynom. — Jest w porządku.

Siostry nie miały nic przeciwko gościowi. Były lekko pijane i nawet nie zadały sobie trudu, żeby się przykryć. Kiedy Tully wszedł, wyszczerzyły zęby w uśmiechu.

— Przyjaciółki. — Smeds machnął ręką w ich kierunku. — Masz ochotę? Lubią to.

— Może innym razem. Wyrzuć je.

Smeds spojrzał na kuzyna. Cholerny ważniak.

— Dobra, dziewczyny. Ubierzcie się. Tatuś musi pogadać o interesach.

Patrzyli, kiedy zakładały swoje łachmany. Smeds nie zwracał uwagi na swoją nagość. Sheena klepnęła go żartobliwie.

— Do zobaczenia, Świntuszku.

—  Kręcisz  bat  na  własną  dupę  —  powiedział  Tully,  kiedy  drzwi  zamknęły  się  za dziewczynami.

— Nie bardziej niż ty. Powinieneś zająć się ich matką.

— Ma forsę?

— Nie, ale ciągnie fiuta jak żadna. Zastanów się.

— Kiedy sprzątniesz wreszcie ten chlew?

— Jak tylko panna służąca wróci z urlopu. Co jest aż tak ważne, żeby przerywać mi zabawę?

— Słyszałeś, co się wydarzyło w Krainie Kurhanów?

— Jakieś plotki. Nie zwróciłem uwagi. Co mnie to obchodzi? Dla mnie to bez różnicy, co się tam dzieje.

— Może nie. Słyszałeś o srebrnym grocie?

Smeds zastanowił się.

—  Taa. Wbili go w jakieś drzewo. Myślałem nawet, że łatwo by było go stamtąd wyciągnąć, ale to za mało srebra, żeby jechać taki kawał drogi.

— Nie chodzi o srebro, kuzynie, ale o to, co w nim jest.

To było dla Smedsa za trudne.

— Lepiej opisz to w cyfrach.

Smeds Stahl nie był znany z bystrego umysłu.

— W tym grocie została uwięziona dusza Dominatora. Teraz to już nie tylko kawałek metalu. Założę się, że jakiś wielki czarodziej mógłby z tego zrobić potężny amulet. No wiesz, jak w bajkach.

— Nie jesteśmy czarodziejami — skrzywił się Smeds.

— Ale możemy być pośrednikami. — Tully zaczynał tracić cierpliwość. — Pojedziemy tam, wyciągniemy go i ukryjemy. A kiedy rozniesie się, że zniknął, sprzedamy temu, kto da najwięcej.

Smeds skrzywił się jeszcze bardziej i próbował zmusić swoje szare komórki do intensywnej pracy. Nie był geniuszem, ale miał dużo chłopskiego sprytu i umiał przeżyć w najgorszych warunkach.

—  Brzmi diabelnie niebezpiecznie.  Jeśli mamy wyjść z tego cało, to będziemy potrzebowali pomocy.

— Jasne. Sama podróż i wyciągnięcie tego cholerstwa to nie robota dla dwóch. Wielki Las nie jest przyjemnym miejscem dla facetów, którzy się na tym nie znają. Będziemy potrzebowali jeszcze dwóch, w tym jednego, który ma pojęcie o puszczach.

— To daje czterech do podziału, Tully. A ile dostaniemy?

— Nie wiem. Poczekamy, aż podbiją cenę, i ustawimy się na całe życie. Poza tym nie mówiłem nic o podziale na czterech, Smeds. Wszystko zostaje w rodzinie.

Spojrzeli jeden na drugiego.

— Jaki masz plan? — zapytał Smeds.

— Znasz Timmy'ego Locana? Był w wojsku przez jakiś czas.

— Wystarczająco długo, żeby wiedział, jak przeżyć. Jest w porządku.

— I zna się na rzeczy. Możemy się tam natknąć na żołnierzy. Serce cię chyba nie zaboli, jeśli znajdą ich na drodze z rozwalonymi łbami?

To było łatwe pytanie.

— Nie. — Dopóki to nie Smeds będzie tam leżał z rozwalonym łbem, wszystko będzie w porządku.

— A co ze starym Rybą? Zastawiał pułapki w Wielkim Lesie.

— Dwóch dobrych łuczników.

— Tego nam trzeba. Dwóch uczciwych, zbędnych ludzi, którzy nie będą próbowali pozbawić nas naszego udziału. Co ty na to?

— Ile to będzie?

— Wystarczy, żebyś żył jak książę. Idziemy pogadać z tymi facetami?

Smeds wzruszył ramionami i spojrzał w sufit.

— Czemu nie? Co mam lepszego do roboty?

— Mógłbyś się na przykład ubrać.

— Zabiłeś już kiedyś kogoś? — zapytał Smeds, kiedy szli ulicą.

— Nigdy nie musiałem. Nie szukam kłopotów.

— A ja tak. Poderżnąłem gościowi gardło. Nie myśl, że to takie proste. Facet rzęził i sikał krwią. Wieki minęły, zanim wykitował. W dodatku próbował za mną iść. Ciągle jeszcze mam koszmarne sny, jak próbuje się za mną wlec.

Tully spojrzał na niego i się skrzywił.

— Następnym razem zrób to w jakiś inny sposób.

 

 

III

 

Każdej nocy, kiedy tylko światło księżyca na to pozwalało, kulejący cień pojawiał się w północnej części Wielkiego Lasu. Podążał w stronę Krainy Kurhanów, miejsca, gdzie panowała śmierć i samotność. Przenikał je ciężki zapach rozkładu. W płytkich grobach leżały setki gnijących ciał.

Stworzenie na trzech łapach ostrożnie okrążyło ścierwo smoka i ułożyło się w jamie, którą wygrzebało w ciągu wielu nocy, cierpliwie kopiąc jedną łapą. Podczas pracy często rzucało spojrzenia w stronę ruin miasta i fortecy, wznoszących się kilkaset jardów na zachód.

Kiedyś stacjonował tu garnizon wojska, aby chronić Krainę przed włóczęgami o złych zamiarach i obserwować najmniejsze poruszenie ciemnych mocy ukrytych pod ziemią. Teraz już nie było czego pilnować. Bitwa, w której bestia została unieszkodliwiona, smok zabity, a miasto i warownia zniszczone, położyła kres wszystkiemu. Wojsko nie było już potrzebne. Strażnikom, którzy przeżyli, nikt nie przydzielił nowego zadania. Niektórzy z nich zostali, nie mając co ze sobą zrobić i nie wiedząc, dokąd iść. Byli to zaprzysiężeni wrogowie bestii.

Niegdyś zwierzę nie zwróciłoby na nich uwagi. Nie stanowili dla niego zagrożenia. Poradziłoby sobie z całą kompanią żołnierzy. Ale teraz było okaleczone i dokuczały mu nie zagojone rany. Nie pokonałoby nawet jednego człowieka. Gdyby Strażnicy odkryli jego obecność, z pewnością pospieszyliby zawiadomić o tym swoich panów. Zwierzę nie miałoby szans w tym wyścigu.

Panowie Strażników byli okrutni i śmiertelnie niebezpieczni. Zwierzę nie mogło się z nimi mierzyć, nawet gdyby było w najlepszej formie.

Jego pan nie mógł go już chronić. Został posiekany na kawałki i spalony, a jego duszę uwięziono w srebrnym grocie, który wbito mu w czaszkę.

Zwierzę było podobne do psa, ale trudno byłoby określić jego prawdziwą wielkość. Potrafiło się zmieniać. Mogło być tak małe, jak duży pies, lub tak duże, jak mały słoń. Najlepiej czuło się, przybierając rozmiary potężnego bojowego rumaka. W czasie wielkiej bitwy zdążyło uśmiercić wielu wrogów swego pana, zanim niezwyciężone czary zmusiły je do ustąpienia z pola.

Wróciło jednak ukradkiem, pokonując strach przed odkryciem, ból nie zagojonych ran i złość. Czasami ściany jego kryjówki zapadały się, a otwór zalewała woda. Zawsze też miało nieznośną świadomość czujnej obecności Strażników, których pozostawili zwycięzcy. Nie było przed nimi ucieczki.

Pomiędzy prochami zmarłych stał Syn Drzewa. Był nieśmiertelny i silniejszy od nocnego włóczęgi. Był wcieleniem boga. Budził się w nocy, czując obecność intruza i bronił dostępu do siebie zawsze z jednakową mocą.

W konarach Drzewa pojawiła się błękitna chmura i uderzyła w zwierzę jasną błyskawicą. Bez huku i grzmotu, z cichym skwierczeniem, jakby wymierzała klapsa małemu dziecku.

Nie raniła zwierzęcia, ale spowodowała ból tak nieznośny, że zmusiła bestię do ucieczki. Czekał więc do następnej nocy i kopał, dopóki Syn Drzewa znowu się nie przebudził.

Jego praca postępowała powoli.

IV

 

Pupilka zostawiła Kruka. Odjechała z facetem zwanym Milczkiem i innymi, ocalonymi z Czarnej Kompanii, która już nie istniała. Niegdyś stali oni po stronie Pani, ale z jakiegoś powodu odeszli i przyłączyli się do Buntowników. Przez długi czas stanowili większość rebelianckiej armii.

Kruk patrzył, jak wjeżdżają do lasu. Wyglądał, jakby chciał usiąść i rozpłakać się jak dziecko. Dlatego że nie rozumiał, co się dzieje, i dlatego że ona odjeżdżała. Ale nie zrobił nic. Był najtwardszym i najbardziej zawziętym sukinsynem, jakiego znałem. Kiedy dowiedziałem się, kim naprawdę jest, omal się nie sfajdałem ze strachu. Kruk za czasów Czarnej Kompanii miał opinię najgorszego z najgorszych. Był z nimi zaledwie rok, ale to wystarczyło, żeby stał się wielkim bandziorem. I to był mój Corbie.

— Damy im parę godzin przewagi, by nie myśleli, że ich śledzimy, a potem spływamy stąd — powiedział.

— My?

— Masz tu coś do roboty?

— To dezercja.

— Nikt nie wie, czy żyjesz. Nie liczyli jeszcze trupów. Zresztą, jak chcesz. — Wzruszył ramionami. — Jedź ze mną albo zostań.

Wiedziałem, że chce, abym jechał. W końcu byłem teraz wszystkim, co miał. Ale nie zamierzał powiedzieć tego wyraźnie. Twardziel Kruk.

Nic mnie nie trzymało w Krainie Kurhanów. Nie chciałem też za nic w świecie wracać do kopania ziemniaków. Poza tym ja także nie miałem nikogo.

Poszedł w stronę miasta, a raczej tego, co z niego zostało po bitwie. Powlokłem się za nim bez słowa.

— Kiedy byłem w Kompanii, Konował był moim najlepszym przyjacielem — odezwał się po chwili. Wciąż nie mógł się w tym połapać.

Razem służyli pod różnymi dowódcami, a teraz Konował był szefem. Po klęsce Dominatora walczyli ze sobą i ta walka ze starym kumplem wprawiała go w zakłopotanie. Prawdopodobnie, żeby przypodobać się Pupilce, Kruk zdecydował skończyć ze wszystkim, pozbywając się Pani. Ale Konował do tego nie dopuścił i wsadził mu strzałę w bok, by pokazać, że nie żartuje.

— Czy tak postępuje przyjaciel?

Rzucił mi jedno ze swych zagadkowych spojrzeń.

— Może bardziej zależało mu na niej niż na tobie. Słyszałem, że spędzili razem wiele czasu. Także noce. Poza tym wiesz, że faceci mają fioła na punkcie braterstwa. Kompania jest ich rodziną i trzymają się razem choćby przeciwko całemu światu. Sam mi o tym opowiadałeś.

Mogłem powiedzieć mu więcej. Jak traktowani byli bracia, którzy zdradzili. Ale nie chciałby słuchać.

Nie było w walce drugiego takiego jak Kruk. Nie cofnąłby się przed nikim i niczym. Ale jeśli coś zaczynało wiązać go uczuciowo, był gotowy spakować manatki i prysnąć w ciągu minuty. Dlatego porzucił Kompanię, a potem Pupilkę. Ale w odróżnieniu od niego oni umieli sobie z tym poradzić.

Sądzę, że najgorszym numerem, jaki wywinął, i co wciąż najbardziej go gryzło, było porzucenie własnych dzieciaków.

Zostawił je, kiedy zaciągnął się do Czarnej Kompanii. Być może miał wówczas swoje powody, żeby tak zrobić. Uważa przynajmniej, że były wystarczające. Ale nic nie zmieni tego, że porzucił je w wieku, kiedy nie były w stanie same o siebie zadbać. Nie umieścił ich w żadnym dobrym miejscu. Nigdy nie wspomniał nawet, że ma dzieci. Napomknął o tym dopiero mnie, kiedy jako Corbie próbował je odnaleźć. Powinny być teraz dorosłe. Jeśli przeżyły.

Niczego się nie dowiedział.

Wyglądało na to, że teraz znowu się tym zajmie. Nie miał nic do roboty. Przebąkiwał coś na ten temat, kiedy przedzieraliśmy się przez las, kierując się na południe.

Dotarliśmy do Wiosła. Wstąpił na kielicha i utknął w knajpie.

Ja też wstąpiłem na jednego. Potem były dziewczynki i wszystko to, bez czego musi obejść się facet przebywający dłuższy czas w lesie. Zajęło mi to cztery dni, a później jeszcze jeden, żeby wyleczyć kaca. Kruk dopiero zaczynał się rozkręcać.

Znalazłem tanie mieszkanie dla nas dwóch, po czym nająłem się do ochrony pewnej bogatej rodziny. Praca była lekka. Krążyło mnóstwo plotek o wydarzeniach w Krainie Kurhanów. Bogaci przewidywali ciężkie czasy i zapewniali sobie opiekę najemnych żołnierzy.

Przez jakiś czas w mieście przebywała też Pupilka ze swoją bandą. Była też Czarna Kompania, ale nie natknęliśmy się na nikogo z nich.

V

 

Już po czterech dniach Smeds miał szczerze dość pomysłu Tully'ego. Noce w lesie były zimne i nie było gdzie się ukryć przed deszczem. Prześladowały ich całe chmary robactwa, przy którym pospolite wszy, pchły i domowe pluskwy b...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin