Laurens Stephanie - Regencja 02 - Sztuka uwodzenia (Romans Historyczny 271).pdf

(978 KB) Pobierz
Four in Hand
S tephanie L aurens
S ztuka
uwodzenia
158928867.004.png 158928867.005.png 158928867.006.png
Rozdział pierwszy
Wezgłowie olbrzymiego łoża z baldachimem pozostało spowite cieniem,
Maks zdawał sobie jednak sprawę, że z jakiegoś tajemniczego powodu jego
nienagannie ułożony osobisty służący usiłuje go zbudzić. Podniósłszy głowę,
otworzył jedno oko i zmarszczył czoło.
Widząc oznakę rychłego wybuchu gniewu pana, Masterton postanowił
szybko wyłożyć sprawę. Do zakłócenia snu milorda o zupełnie nieludzkiej godzinie
dziewiątej skłoniło go głosowanie wśród starszej służby Delmere House. Masterton
dobrze wiedział, że podejmuje się wyjątkowo niebezpiecznego zadania. Maksowi
Rotherbridge'owi, wicehrabiemu Delmere, służył dziewięć lat. Było wysoce nie-
prawdopodobne, że niedawne wyniesienie milorda do godności księcia Twyford
przyniosło odmianę jego charakteru.
- Hillshaw chciał, abym powiadomił księcia, że czeka na niego młoda dama.
- Nie - rzucił Maks i zamknął oczy.
Położył się dopiero o świcie. Wieczór zaczął się dla niego jak najgorzej, z
obowiązku musiał bowiem wziąć udział w balu wydanym przez ciotkę, lady
Maxwell. Takie fety nudziły go śmiertelnie, więc rzadko na nich bywał. Co więcej,
westchnienia uroczych panien, które słyszał, gdy wchodził na salę, mogły
wyprowadzić z równowagi nawet człowieka o żelaznych nerwach. Uwodzenie
debiutantek nie było już w jego stylu, skończył trzydzieści cztery lata.
Opuścił salę balową przy pierwszej nadarzającej się okazji i przeniósł się do
stojącej na uboczu willi, w której mieszkała jego ostatnia kochanka. Niestety,
piękna Carmelita była w kapryśnym nastroju. Skończyło się więc piekielną kłótnią
i Maks nie pozostawił przyjaciółce cienia wątpliwości co do tego, że między nimi
wszystko skończone.
Stamtąd poszedł do White'a, potem do Boodle'a. W tym gwarantującym
dyskrecję klubie znalazł grupę znajomych i wspólnie udało im się przetrwać noc.
Niczego nie wygrał, ale i nie przegrał, za to wypił sporo alkoholu.
Uniósł się na łokciach i powiedział:
- Jeśli przyszła do mnie kobieta, nie może być damą. Damy tutaj nie
zachodzą.
Maks uznał, że sprawa jest zakończona, jego służący trwał jednak przy łożu
niczym słup soli. Zapadło milczenie.
- Widziałeś ją, Masterton?
- Przez chwilę, kiedy Hillshaw wprowadzał ją do biblioteki.
- 1 -
158928867.007.png
Uznawszy milczenie pana za znak pogodzenia się z losem, Masterton
podszedł do szafy.
- Hillshaw wspomniał, jakoby ta młoda dama, panna Twinning, żywiła
przekonanie, że jest z waszą książęcą wysokością umówiona.
- Panna Twinning? - Kompletnie nic mu to nie mówiło.
- Tak. - Masterton znów stanął przy łożu, trzymając przewieszone przez
ramię różne części ubioru. Wyróżniał się wśród nich ciemnoniebieski surdut,
niewątpliwie przedstawiony do akceptacji. - Ten strój powinien, jak sądzę, być od-
powiedni?
* * *
Caroline Twinning czekała piętro niżej, w bibliotece. Jeśli żywiła
jakiekolwiek wątpliwości co do stosowności obecnej sytuacji, to dobrze je
skrywała. Ostatnie półtora roku spędziła z siostrami, co stanowiło upajające
wolnością doświadczenie po wcześniejszej rutynie egzystencji klasztornej. Był jed-
nak najwyższy czas, aby pomyśleć o przyszłości. Wcześniej siostrom odmówiono
prawa wstępu do towarzystwa, a książę Twyford był władny to zmienić. Słysząc w
korytarzu zbliżające się kroki, Caroline uniosła głowę i przybrała pewny siebie
wyraz twarzy.
Zanim Maks zszedł na parter, zdążył wykluczyć wszelkie nasuwające się
hipotezy tłumaczące istnienie tajemniczej panny Twinning. Ubrał się szybko, nie
zamierzał bowiem tracić czasu na ekstrawaganckie ozdoby. Szerokie ramiona i
umięśnione uda doskonale mieściły się w kanonie ostatnio obowiązującej mody.
Znakomicie skrojony surdut wyglądał niemal jak przyrośnięty do ciała, a na
spodniach z koźlej skóry na próżno by szukać najmniejszego zagniecenia. Obrazu
dopełniały nierzucająca się w oczy kamizelka, perfekcyjnie zawiązany fular i
lśniące buty z cholewami. Kruczoczarne, schludnie przystrzyżone włosy otaczały
śniadą twarz. Książę Twyford nie obnosił się ze złotą galanterią; z ozdób nosił
jedynie sygnet na lewej dłoni. Mimo to każdy, kto na niego spojrzał, wiedział od
pierwszej chwili, że ma przed sobą modnego i bogatego członka elity.
Wszedł do biblioteki i omiótł pomieszczenie dość surowym spojrzeniem
ciemnoniebieskich oczu. Młoda dama, która siedziała w jego ulubionym fotelu
przy kominku, odłożyła poranną gazetę na stolik i wstała. Maks nie umiałby
znaleźć skazy na urodzie nieoczekiwanego gościa. Wszystko wydawało mu się
urzekające, od niesfornych miedzianych pukli, otaczających twarz, po czubki
- 2 -
158928867.001.png
pantofelków, widocznych spod nieprzyzwoicie modnej sukni. Posturę panna miała
godną Junony - była wysoka, bardzo kobieca, z obfitymi wdziękami i szerokimi
biodrami. Brzoskwiniowy jedwab stosownie podkreślał wszystkie jej atuty. W
twarzy zainteresowały go najpierw pełne wargi i dołeczek rysujący się przy kąciku
ust, potem docenił również prosty nos, kształtne brwi i długie rzęsy. Dopiero na
koniec spojrzał w szarozielone oczy.
- Kim pani właściwie jest? - spytał.
Uśmiech, do tej pory ledwie błądzący po jej wargach, rozkwitł w pełni,
odsłaniając przed księciem rząd równych białych ząbków.
- Czekałam na księcia Twyford - odpowiedziała zjawa.
Głos miała niski i dźwięczny. Chcąc jak najszybciej przebrnąć przez
powitalny rytuał, Maks odpowiedział machinalnie:
- Jestem księciem Twyford.
- Pan?
Caroline nie zdołała ukryć zaskoczenia. Nie posiadała się ze zdumienia, że
tak może wyglądać przyjaciel jej ojca. Nawet jeśli nie brać pod uwagę wieku,
stojący przed nią mężczyzna wydawał się wzorcowym przykładem dandysa. Trud-
no było jej powiedzieć, czy do takiego odczytania przez nią charakteru mężczyzny
przyczyniło się pierwsze wrażenie; aroganckie spojrzenie, jakim zmierzył ją od
stóp do głów, nie pozostawiało wątpliwości, czego należy się z jego strony
spodziewać. Poczuła się, jakby ktoś wyciągnął jej dywan spod stóp.
- Tak mnie Bóg pokarał - potwierdził Maks, który nie omieszkał zauważyć
zdumienia młodej damy.
Coraz bardziej zakłopotany, wskazał gościowi krzesło przy wielkim
mahoniowym biurku, a sam zajął miejsce po drugiej stronie. Zatrzymał wzrok na
siedzącej naprzeciwko piękności. Teraz, gdy miał czas jej się przyjrzeć, uznał, że
wcale nie jest taka młoda, jak mu się początkowo zdawało.
- Kim pani jest? - spytał, siląc się na surowość.
- Nazywam się Caroline Twinning, a jeśli pan istotnie jest księciem Twyford,
to ja niewątpliwie jestem pańską podopieczną - odparła.
Po tym oznajmieniu zapadło długie milczenie. Maks siedział nieruchomo,
mierząc młodą damę przenikliwym spojrzeniem. Znosiła to dzielnie, w końcu
jednak uniosła brwi, jakby chciała sprowokować go do reakcji. I rzeczywiście.
- Proszę mi wytłumaczyć sytuację - zażądał Maks. - Tylko bez komplikacji.
Caroline mimo woli się uśmiechnęła.
- Jeśli boli pana głowa, można spróbować zimnego okładu. Mnie to nie
- 3 -
158928867.002.png
będzie przeszkadzało.
Maksowi istotnie pękała głowa, ale jak można było mieć tyle zuchwałości,
by to zauważyć, a w dodatku o tym wspomnieć! Najgorsze zaś, że ta panna miała
rację, zimny okład na pewno dobrze by mu zrobił. Z ponurą miną sięgnął po
dzwonek.
Hillshaw pojawił się natychmiast i bez dyskusji przyjął polecenie.
- Czy od razu, wasza książęca mość? - spytał tylko.
- Naturalnie, że od razu! - Maks wzdrygnął się, słysząc brzmienie swojego
głosu.
- Jak wasza książęca wysokość sobie życzy.
Gdy służący odszedł, Maks przycisnął dłonie do skroni i zmierzył Caroline
surowym spojrzeniem.
- Może pani mówić - oznajmił.
- Moim ojcem był sir Thomas Twinning - zaczęła, znów poczuwszy się
swobodnie. - Przez wiele lat przyjaźnił się z księciem Twyford... poprzednim, jak
sądzę.
- Moim wujem - potwierdził Maks, kiwając głową. - Po nim odziedziczyłem
tytuł. Wuj Henry zginął niespodziewanie trzy miesiące temu razem z dwoma
synami. Ten spadek całkowicie mnie zaskoczył, nie mam pojęcia, jakie umowy
mogły łączyć pani ojca z niedawno zmarłym księciem.
Caroline skinęła głową i poczekała, aż Hillshaw, który właśnie przyniósł
okład na srebrnej tacy, się wycofa.
- Rozumiem. Po śmierci mojego ojca półtora roku temu poinformowano nas,
że wyznaczył on na naszego prawnego opiekuna księcia Twyford.
- Półtora roku? Co pani robiła tak długo?
- Przez pewien czas przebywałyśmy w majątku, który przeszedł na własność
dalekiego kuzyna. On nawet był gotów zgodzić się, abyśmy tam zamieszkały, ale
tkwienie bez końca na tym odludziu wydawało się bezcelowe. Książę Twyford
chciał, abyśmy niezwłocznie przeprowadziły się pod jego dach, lecz byłyśmy w
żałobie. Namówiłam go, żeby pozwolił nam jechać do rodziny naszej zmarłej
macochy w Nowym Jorku. Oni wiele razy nas zapraszali, a okazja wydawała się
znakomita. Będąc w Nowym Jorku, obiecałam księciu listownie, że zawiadomimy
go o naszym powrocie do Anglii i podamy przybliżoną datę. Książę odpowiedział i
zaproponował dzisiejszy termin. I oto jestem.
Maks prowadził w Londynie żywot hedonisty i szybko pojął, jak dużych
środków potrzeba na utrzymanie takiego stylu funkcjonowania. Pilnował więc, by
- 4 -
158928867.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin