Small Bertrice - Namiętności Skye O'Malley 05 - Odzyskana miłość.pdf

(1696 KB) Pobierz
Lost Love Found
Bertrice Small
Odzyskana Miłość
(Lost Love Found)
Przełożyła Anna Pajek
 
Louisie Rudeen z miłością – od pani,
która znała ją, kiedy...
149780843.002.png
Prolog
HILL COURT 1
lipca roku 1600
Valentina, lady Barrows, klęczała pogrążona w modlitwie obok mar, na których spoczywał
jej mąż. Mimo młodego wieku i braku doświadczenia wiedziała, na czym polega obowiązek
żony. W trakcie tych kilku zaledwie tygodni, gdy była panią Hill Court, nie zdążyła zaskarbić
sobie szacunku służby, czyniła to zatem teraz, zachowując się jak na oddaną małżonkę przystało.
Odziana od stóp do głów w czerń, złamaną jedynie wykrochmaloną białą riuszką przy szyi,
zachowywała nienaturalny spokój, ledwie śmiejąc oddychać. Błyszczące ciemnobrązowe włosy o
miedzianym połysku ukryła skromnie pod prostym batystowym czepeczkiem. Nie nosiła
kolczyków, a jej dłonie zdobiła jedynie ciężka złota obrączka.
Podczas długich nocnych godzin ani razu nie opuściła posterunku, czuwając przy zmarłym,
dopóki pierwsze złote promienie nie rozjaśniły nieba za witrażowymi oknami kaplicy. W kuchni
Hill Court służba opłakiwała nie tylko śmierć pana, gdyż praczka bez cienia wątpliwości
zapewniła ich, że miesięczna przypadłość pani pojawiła się o czasie, właśnie tego dnia. Nie
będzie zatem dziedzica, owocu tragicznie krótkiego związku pomiędzy zmarłym panem a jego
piękną oblubienicą.
Śpiew ptaków zakłócił modlitwę Valentiny. Krucyfiks ze srebra i kości słoniowej wysunął
się z białej, smukłej dłoni i upadł na podłogę. Sięgnęła, aby go podnieść i wróciła pamięcią do
poprzedniego ranka, gdy wpatrywała się, zaskoczona i zdjęta grozą, w martwe ciało męża. Ned
leżał nieruchomo, bardzo blady, na zaimprowizowanych z desek noszach. Nigdy nie wydawał się
tak spokojny. Nawet we śnie.
– Cc... co się stało? – wykrztusiła, próbując skupić uwagę na stajennym, towarzyszącym
lordowi podczas przejażdżki lub na mężczyznach, którzy przynieśli pana do domu. Wszędzie,
tylko nie na tym biednym, połamanym ciele.
Pogrążeni w smutku mężczyźni zaszurali niepewnie nogami, pozostawiając wyjaśnienia
Derwinowi.
A on pomyślał: Ale wpadłem. Cóż, dotąd też nie dopisywało mu szczęście. Został
zatrudniony ledwie tej wiosny, zastępując na tym stanowisku starego stajennego, który jeszcze
uczył lorda jeździć konno i od lat dzieciństwa zawsze mu towarzyszył. Teraz będę musiał
poszukać sobie innego zajęcia, pomyślał nieszczęsny chłopak, i to prawdopodobnie bez
referencji.
– Proszę.
Tragiczna nutka w głosie jej lordowskiej mości sprawiła, że uniósł raptownie głowę i zaczął
opowiadać.
149780843.003.png
– To przez ten wysoki żywopłot z dzikiej róży, oddzielający pastwiska – rzekł. W głębi
duszy czuł, że zawiódł i w jakiś sposób przyczynił się do wypadku. – Jego lordowska mość
jechał na nowym ogierze, którego dostał w prezencie ślubnym od twego kuzyna, lorda
Southwooda.
Zaczerpnął głęboko tchu i mówił dalej.
– Zwierzę zatrzymało się gwałtownie tuż przed żywopłotem. Pan okazał wyrozumiałość,
milady. Zawrócił konia i spróbował jeszcze raz, przemawiając do niego łagodnie i zachęcając.
Kiedy podjechał znów do żywopłotu, koń zawahał się, lecz skoczył. – Stajenny potrząsnął głową.
– Tyle że stracił przy tym równowagę. Nie wylądował na cztery nogi, lecz zrzucił jego lordowska
mość, a potem przewrócił się na niego. Obaj utknęli pomiędzy gałęziami. Koń złamał dwie nogi i
trzeba było go dobić. Okropna strata. Co się tyczy jego lordowskiej mości, złamał sobie nie tylko
nogi, ale kręgosłup. Kiedy wreszcie udało nam się ściągnąć z lorda tę wielką bestię, był z niego
zimny trup. Przepraszam, milady – dodał pośpiesznie, widząc, że Valentina jeszcze bardziej
zbladła. – Wyprostowaliśmy go, na ile mogliśmy, by nie wyglądał tak śmiesznie, kiedy go pani
zobaczy.
Widać było, że chłopak czuje się okropnie. W całym swoim życiu nie wypowiedział tylu
słów naraz. Gardło wyschło mu na wiór i marzył już tylko o tym, by pójść do kuchni i łyknąć
nieco zimnego cydru. Nerwowo pociągał się za ucho, przestępując niespokojnie z nogi na nogę i
szurając stopami po szerokich, wypolerowanych deskach holu.
Choć ciało miała zupełnie odrętwiałe, jej umysł nie przestał pracować. W końcu, zauważyła
z niejakim smutkiem, jest przecież córką swej matki. Ma do spełnienia obowiązek i nie
zawiedzie.
– Trzeba ustawić mary – powiedziała głosem, jak miała nadzieję, pewnym i spokojnym. Nie
zetknęła się dotąd tak blisko ze śmiercią.
– Zabierzcie ciało pana do wielkiej sali – poleciła – i zaczekajcie, aż porozumiem się z
pastorem.
Parobcy, nadal milczący, chwycili nosze i zanieśli je, gdzie im kazano.
– Pobiegnę po księdza – zaproponował stajenny. Nadal czuł się winny i pragnął jak
najszybciej oddalić się od pani. Spokój Valentiny sprawiał, że czuł się nieswojo. Wydawało mu
się, że kobieta stojąca nad ciałem męża powinna płakać i głośno wyrzekać na los, nie zaś stać
nieruchomo i bez słowa. Takie zachowanie to dość, by ciarki zaczęły chodzić człowiekowi po
plecach. Może straszne wieści sprawiły, że postradała rozum, pomyślał, wzdrygając się
przesądnie.
Valentina utkwiła w nim szklisty wzrok i skinęła obojętnie głową.
– Tak – powiedziała. – Idź po ojca Petera.
Stajenny wybiegł, a ona dalej stała nieporuszona. Muszę jakoś sobie z tym poradzić,
pomyślała. Tylko że, na Boga, cała sytuacja wydawała się tak nierealna!
Nie widziała Neda od poprzedniego wieczoru, kiedy przyszedł do sypialni żony, by się z nią
149780843.004.png
kochać. Poślubiła Edwarda Barrowsa zaledwie trzy i pół tygodnia temu, szóstego czerwca. Teraz,
pierwszego lipca, nagle została wdową po nim. Biedna mama, tak rozpaczliwie pragnęła widzieć
ją zamężną... Ależ będzie rozczarowana. Rodzice! Musi zawiadomić rodziców!
Oczywiście, to jedynie wyraz uprzejmości i czysta formalność, gdyż Edwarda trzeba będzie
pochować, zanim rodzina, mieszkająca w Worcestershire, zdąży przybyć do Hill Court. Od
Pearroc Royal dzieliło ich półtora dnia jazdy, i drugie tyle z powrotem. Ponieważ lato było tego
roku nadzwyczaj ciepłe, Valentina wiedziała, że nie będzie można czekać z pogrzebem, aż
przybędzie jej rodzina. W takim upale zwłoki szybko zaczęłyby cuchnąć.
Otarła niecierpliwie dłonią łzy, które wypełniły nagle jej śliczne oczy barwy ametystu.
Biedny Ned! Był dobrym człowiekiem. To nie w porządku, iż spoczywa martwy w wielkiej sali
swego domu w tak piękny, letni poranek.
– Panienko Valentino?
Lady Barrows odwróciła się. To była Nan, droga Nan, niegdyś jej mamka, a teraz osobista
pokojówka. Nan pół roku temu straciła męża i dlatego mogła wyjechać z Pearroc Royal wraz ze
swą panią, kiedy ta poślubiła lorda Barrowsa.
– Zatem wszyscy już wiedzą? – spytała Valentina, czując, jak ogarnia ją znużenie.
– Tak. – Nan otoczyła panią silnym ramieniem. – Usiądź, moje jagniątko. To nie lada szok,
bez wątpienia, lecz poradzimy sobie obydwie.
Zaprowadziła Valentinę do saloniku, który lord Barrows kazał urządzić specjalnie dla
oblubienicy. Teraz był to wesoły pokoik z kominkiem oraz ławeczką w wykuszowym oknie.
Valentina opadła z wdzięcznością na kolorową poduszkę, tymczasem Nan krzątała się wokół.
– Posiedź tu sobie, kochanie – rzekła i nalawszy do kielicha wina, podała go pani. – Wypij
choć trochę, milady. To cię uspokoi.
Valentina przełknęła wino jednym haustem, nie czując smaku, a potem powiedziała głucho i
ze smutkiem: – Nie kochałam go, wiesz o tym.
– Tak, wiem – odparta Nan spokojnie. Oczywiście, że go nie kochała. Widać to było jak na
dłoni. Ciekawe, dlaczego inni zdawali się niczego nie dostrzegać? Nie to, żeby jego lordowska
mość nie był najbardziej uprzejmym i najlepszym z dżentelmenów, bo był. Mimo to, niech Bóg
ma w opiece jego biedną duszę, panienka go nie kochała.
Valentina westchnęła, niepocieszona.
– Może nauczyłabym się go kochać, Nan. Mogłabym go pokochać, gdybyśmy tylko mieli
dość czasu.
– Tak, skarbie – przytaknęła Nan, pragnąc ją pocieszyć. – To pewne, że z czasem na pewno
byś go pokochała, milady. Wiem o tym. Zawsze miałaś dobre serce. Lepsze, niż wielu innych.
I prawdę mówiąc, zbyt dobre, dodała w duchu. Na szczęście panienka potrafiła też być
stanowcza, jeśli uznała to za stosowne.
Ktoś zapukał delikatnie do drzwi. Nan otwarła je i stanęła twarzą w twarz z kamerdynerem,
który skłonił się grzecznie i zapytał:
149780843.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin