Debbie Macomber - Noc i dzień.pdf

(722 KB) Pobierz
408794523 UNPDF
Debbie Macomber
Noc i dzień
(Sooner Or Later)
Moim przyjaciołom, którzy tak bardzo jak ja kochają zapach chloru o poranku:
Rachel Williams, Audrey Rugh, Lorraine Reece, Joyce Hudson, Lety Taylor, Marjorie
Johnson, Debbie Noble, Mary Cammin, Marii Houston, Janet Hane, Sue Felix, Markowi
Ryanowi, Jessie Truax, Gregowi Northcuttowi, Billowi Irvine’owi, Perowi Johnsonowi i Kathy
Davis, która się o nas wszystkich troszczy
Wstęp
Rozdzierający krzyk kobiety wyrwał ze snu Luke’a Maddena. Zerwał się z łóżka.
Od tygodni chodziły słuchy o możliwym zamachu wojskowym, ale rząd Zarcero dobrze
radził sobie z sytuacją. Niecały tydzień temu prezydent Cartago osobiście zapewnił Luke’a, że
nie ma powodu do obaw.
Po huku strzałów z broni maszynowej rozległ się okrzyk przerażenia i wściekłości.
Luke odrzucił prześcieradło i sięgnął po spodnie. Włosy zjeżyły mu się na karku. Za oknem
rozległy się kroki.
Ledwie zdążył zapiąć pasek, kiedy drzwi się otworzyły. Do sypialni wpadł żołnierz. Miał
groźne spojrzenie i był uzbrojony w uzi. Wrzeszcząc po hiszpańsku, rozkazał, by Luke dołączył
do pozostałych.
Luke pomyślał, że to już koniec.
Zginie z dala od domu. Z dala od siostry bliźniaczki.
W tym momencie zdał sobie sprawę, że rozpaczliwie pragnie żyć. Pośpiesznie wykonał
rozkaz partyzanta, a w jego umyśle pojawił się obraz brązowookiej Rosity. Kochał ją i chciał się
z nią ożenić.
Na dworze panował chaos. Przerażone kobiety tłoczyły się przy fontannie, osłaniając dzieci.
Luke jak oszalały szukał wzrokiem Rosity. Odnalazł ją wśród innych kobiet i poczuł ulgę.
W kałuży krwi pod drzwiami kaplicy leżało rozciągnięte ciało Ramóna Hermosy.
Zastrzelony z nienawiści. Zamordowany w imię postępu. Oczy martwego mężczyzny
wpatrywały się nieruchomo w noc.
Ramón. Na Boga, tylko nie Ramón. Złość wstrząsnęła Lukiem, jakby poraził go prąd. Ten
miły staruszek nie mógł zrobić nikomu Krzywdy.
– Czego chcecie?! – krzyknął, zaciskając pięści.
Podeszło do niego trzech mężczyzn, uzbrojonych po zęby. Jeden przycisnął lufę karabinu do
ramienia Luke’a, popychając go w stronę kobiet.
– Czego chcecie? – powtórzył Luke, nie zwracając uwagi na niebezpieczeństwo.
Trzej mężczyźni rozstąpili się, kiedy podszedł do nich oficer. Patrzył na Luke’a
z nienawiścią. Luke czuł ją tak, jak kiedyś miłość Rosity.
– Rozumiem, że jest pan przyjacielem naszego prezydenta. – Dowódca splunął. Złowrogi
uśmiech powoli uniósł kąciki jego ust . – Może powinienem raczej powiedzieć: „byłego
prezydenta”.
– To jest misja – Luke wskazał ręką w kierunku kościoła. – Nie mieszam się do polityki.
– Trzeba było się nad tym zastanowić, zanim zaprzyjaźnił się pan z Jose Cartago. Drogo
będzie pana ta przyjaźń kosztowała, senor. Naprawdę, bardzo drogo.
Wyciągnął lśniący rewolwer z kabury i wymierzył w głowę Luke’a.
– Nie, na miłość boską, nie! – krzyknęła Rosita. Ze szlochem padła do nóg dowódcy. –
Proszę, zaklinam pana na imię Najświętszej Panienki, błagam, niech pan tego nie robi.
Ale Luke wiedział, że jest za późno.
Rozdział 1.
Zapłacę za pańskie usługi.
– Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem. – Murphy zmierzył wzrokiem skromną dziewczynę,
która trzymała w ręce jego awizo na przesyłkę. – Chce pani, żebym pojechał z panią do Zarcero?
Ta kobieta była szalona. Bez dwóch zdań. Letty Madden, urzędniczka pocztowa z Boothill
w Teksasie, niewątpliwie nadawała się do domu wariatów.
Spojrzała na niego oczami czarnymi jak gorzka czekolada. Jej rozpacz rozbroiłaby każdego
mężczyznę, ale nie Murphy’ego. Nie miał zamiaru przerywać w pełni zasłużonego urlopu
z powodu jakiejś kobiety, która szuka przygód.
Nigdy nie miał dobrego zdania na temat płci przeciwnej, a kiedy jego przyjaciele, Cain
i Mallory, ożenili się, utwierdził się w tym przekonaniu. Trzepotanie rzęsami nie wystarczało,
żeby nabrał ochoty do przedzierania się przez dżunglę, by szukać gruszek na wierzbie.
– Pan nie rozumie – powtórzyła.
Rozumiał doskonale. Po prostu go to nie interesowało. Zresztą urzędniczki pocztowej nie
byłoby stać na zatrudnienie go ani na usługi Deliverance Company, nawet gdyby przepracowała
dwa życia.
– Chodzi o mojego brata. – Zagryzła drżącą dolną wargę.
Niezły chwyt, stwierdził sceptycznie Murphy. Ale nie zmienił zdania.
– Jest misjonarzem.
Jest dobra, musiał przyznać.
Rzeczywiście udało jej się zrobić taką minę, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Szczerość
biła od niej na kilometr.
– Odkąd upadł rząd w Zarcero, nikt z Departamentu Stanu ani z CIA nie potrafi mi
powiedzieć, co się z nim dzieje. Linie telefoniczne są odcięte, a stosunki dyplomatyczne ze
Stanami Zjednoczonymi zaostrzyły się. Ludzie z Departamentu Stanu nawet nie chcą już ze mną
rozmawiać. Ale ja nie zapomnę o bracie.
– Nie mogę pani pomóc. – Nie chciał być niegrzeczny czy cyniczny, ale nic go to nie
obchodziło. Mówił to już ze trzy razy, ale ona najwidoczniej wolała mu nie wierzyć.
To jeden z kilku jej błędów. Murphy zawsze mówił to, co myślał. Jeżeli jej brat był na tyle
głupi, żeby pchać się do kraju stojącego na krawędzi politycznej zapaści, zasługiwał na to, co go
spotkało.
– Proszę – dodała, wstrzymując oddech – niech się pan zastanowi.
Murphy westchnął. Idąc po przesyłkę, nie spodziewał się, że zostanie nagabywany przez
jedną z najspokojniejszych mieszkanek Boothill.
– Pan może mi pomóc – naciskała. – Pan po prostu nie chce. Nie proszę pana, żeby pan to
Zgłoś jeśli naruszono regulamin