Mortman Doris - Wichry namiętności.pdf

(840 KB) Pobierz
140077222 UNPDF
Doris Mortman
Wichry namiętności
Warszawa: Wydawnictwo Alfa, 1994
Prze'o§y' Wojciech Ku¦ma
Przepisa' Fr. Kwiatkowski
Dawidowi który napełnia moje serce radością i miłością
Rozdział pierwszy
Biuro Jennifer Cranshaw wyglądało niczym garderoba
broadwayowskiego teatrzyku. Pełno w nim było szczupłych modelek,
które siedziały oparte o ściany albo po turecku na podłodze,
ćwiczyły w rogu lub leżały w przejściu, pijąc kawę z plastykowych
kubków. Cała ich uwaga była skoncentrowana na Jennifer, która
cierpliwie pouczała wysoką, rudą dziewczynę w drelichowym
uniformie i podkoszulku.
Jennifer zdjęła moherową marynarkę i rzuciła ją na najbliższe
krzesło. Kładąc rękę na delikatnym wygięciu biodra, przybrała
teatralną pozę, odrzuciła do tyłu głowę, przestąpiła z nogi na
nogę i obniżyła lewe ramię. Potem z gracją tancerki przeszła przez
pokój, a jej nogi wyzierały przez wąskie wycięcie w spódnicy. Jej
zadbane ciało kołysało się prowokacyjnie, poruszając się w rytm
wymyślonej melodii. Gdy dotarła do biurka i przybrała z powrotem
normalną postawę, powitała ją burza oklasków.
Było to na trzy dni przed przyjęciem - wielką uroczystością z
okazji czterdziestolecia magazynu Jolie - dokonywała ostatecznego
wyboru modeli do pokazu mody, który miał uświetnić część wieczoru.
Jej zmartwieniem była Coral Trent, młoda modelka, wyraźnie bardzo
zdenerwowana. Po udzieleniu jej kilku wskazówek, Jennifer
zostawiła Coral pod opieką kierownika modelek, aby zająć się
innymi. Włączyła coś dyskotekowego i pokazywała każdej, jak się ma
zatrzymać i obracać. Za kilka dni ponad tysiąc osób zjawi się w
Cloud 9, znanej nowojorskiej dyskotece, aby uczcić rocznicę
magazynu. Jako kierownik promocji była odpowiedzialna za
dopracowanie każdego szczegółu - od retrospekcyjnego pokazu mody
aż do opracowania listy gości, nadzorowania menu i obsługi
prasowej. Podczas gdy inne projekty zalegały na jej biurku na
jakiś czas zapomniane, próbowała opanować niepokój o właściwy
przebieg zdarzeń. Jennifer szczyciła się tym, że zawsze
dotrzymywała terminu. Zależało jej, aby utrzymać taką opinię.
Trzy wysokie blondynki przeszły przez pokój w takt muzyki, mając
nadzieję, że przyciągną jej uwagę kołysaniem biodrami i tanecznym
krokiem z lat pięćdziesiątych. Jennifer zachęciła je, aby robiły
tak dalej, gdy tymczasem sama zaczęła przeglądać swoje notatki.
"Spotkać się z organizatorem przyjęć o trzeciej po południu" -
koło jego nazwiska dopisała "zakąski", przypominając sobie, aby
sprawdzić obecną cenę kawioru. Brad Helins, szef Jennifer, upierał
się, żeby był kawior i szampan, ale przy tak napiętym budżecie i
niepokojącym spadku wpływów z reklam, lepiej było być ostrożną.
"Zadzwonić do kwiaciarza". Jennifer dała znać modelkom, żeby
zrobiły sobie przerwę. Skinęła do okrągłej na twarzy brunetki -
Uty aby usiadła w fotelu, przy jej biurku. Sama wykręciła numer do
Vincente'a Matteo, najlepszego kwiaciarza na Park Avenue i
człowieka, którego wyznaczyła na dyrektora przyjęcia. Mimi Holden
- sekretarka Jennifer - z wahaniem położyła plecioną tackę z całym
zestawem sztucznych rzęs i czarnych kredek do oczu. Jennifer
przyłożyła słuchawkę do ucha i przytrzymała ją ramieniem, aby mieć
wolne ręce, a następnie wzięła szczypce i schwyciła rzęsę
metalowymi końcami. Mimi, jak dobrze wyszkolona pielęgniarka z
sali operacyjnej, wcisnęła Jennifer do ręki małą tubkę kleju,
obserwując jednocześnie, jak starannie rozpościera białą linię na
brzegu rzęsy, którą później zsuwa na powiekę i delikatnie
dopasowuje. Jennifer czekając na Vincente'a starała się nie
niecierpliwić.
Podczas ich pierwszego spotkania była po prostu zbyt nieśmiała.
Wysuwała propozycje, a on żądania. Wymieniła cenę, a on ją
odrzucił. Chciała kontraktu, a on wolał umowę zlecenia. Jennifer w
końcu wygrała, ale wiedziała, że trzeba się z nim delikatnie
obchodzić.
Chwyciła drugą rzęsę, gdy dotarł do niej wysoki, męski głos.
- Jennifer Cranshaw?
- Tak, to ja. - Rozpostarła kleistą, białą pastę na rzęsie i
wytarła resztkę kleju z palca. - Z magazynu Jolie. Robisz coś dla
nas w ten czwartek.
- A, Jennifer, oczywiście! Przepraszam. Dobrze, że zadzwoniłaś.
Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale tych dużych, szklanych wazonów
nie będzie.
Druga rzęsa już była na miejscu. Jennifer cofnęła się, zezując,
aby upewnić się, czy są równe i policzyła do dziesięciu.
- Nie będzie, dlaczego? - Wybrała z tacki czarną jak smoła kredkę.
- Bo są raczej kiepskie.
- Miesiąc temu były najbardziej przebojowe, jakie kiedykolwiek
widziałeś.
- Miałem jednak sen.
- Co miałeś?! - Jennifer zamilkła na chwilę, aby zrozumieć to, co
powiedział, a potem dalej rysowała grube, czarne linie w półkręgi
pod powiekami Uty.
- Miałem sen, kochanie. Widziałem lilie w koszykach. Były tam i
unosiły się przede mną. Całe pęki bajecznych lilii. W
najcudowniejszych koszykach na świecie. Kolory były po prostu
boskie, a efekt, wiesz kochanie, można było paść. Zrozumiałem
wtedy, że wazony są do niczego.
- Naprawdę? - W jej głosie zabrzmiała złość.
- Szkło jest za bardzo przejrzyste, a koszyki są ciepłe, subtelne,
a nawet przytulne, nie uważasz?
- Vincente, to nie jest piknik. To będzie elegancki wieczór,
którego gospodarzem będzie najstarszy przegląd mody. - Słyszała,
jak narzeka i mruczy pod nosem.
- Vincente, czy słuchasz mnie jeszcze?
- Traktujesz mnie jak dziecko, Jennifer.
- Skomlisz jak dziecko - powiedziała, próbując trzymać słuchawkę
prosto, gdy nakładała dolne rzęsy. - Zgodziliśmy się, że będą duże
wazony pełne dojrzałych lilii i tak ma być.
- Ale to mi się już nie podoba.
- Ale mnie tak. - Jennifer zaczerpnęła powietrza, cofając się, aby
podziwiać swoje dzieło. Jednocześnie powstrzymywała się, żeby nie
krzyknąć na tego faceta po drugiej stronie telefonu. - Wiem, że
próbujesz zrobić to jak najlepiej i doceniam, że badasz inne
możliwości, ale twoim pierwszym pomysłem były lilie w szkle. To
było świetne.
Po dłuższym namyśle Vincente w końcu się zgodził.
- Dobrze, będą szklane wazony.
Mimi roześmiała się, widząc wyraz frustracji na twarzy Jennifer.
- Ten człowiek mnie kiedyś wykończy. Gdyby jego prace nie były
takie wyjątkowe, kopnęłabym go w to jego ucho z diamentowym
kolczykiem.
- Płacisz i wymagasz - powiedziała Mimi, zdejmując przykrywkę z
kleju.
Jennifer kiwnęła głową i dalej eksperymentowała z krótką
asymetryczną peruką na głowie Uty.
- Voila. - Pomogła modelce wstać i pokazała ją wszystkim w pokoju.
Dziewczyna stała się dokładną kopią Peggy Moffett, lalkowatą
modelką z fryzurą Sassoona, która pomogła wylansować Rudi
Gernreich w latach sześćdziesiątych. Mimi obserwowała, jak
Jennifer podchodzi z modelką do okna, gdzie Hilary West -
kierownik biura modelek przeprowadzała selekcję dziewcząt.
Mimi podziwiała nieokiełznaną energię Jennifer, która
gestykulowała, bardzo podniecona, machając rękami. Słońce świeciło
coraz mocniej, a jego promienie odbijały się w
złocistokasztanowych włosach Jennifer. Nawet teraz, mimo tego co
się działo, wydawała się górować nad wszystkimi innymi. Miała
zapał trenera.
Mimi imponowało jej dążenie do doskonałości, które onieśmielało
innych. Pracowały razem dopiero od dwóch lat, ale Mimi uważała
Jennifer za przyjaciółkę i idola. Jeśli ktoś był w stanie
zorganizować to całe przyjęcie, to na pewno Jennifer. Co więcej,
Mimi wiedziała, że zrobi to w świetnym stylu. Jennifer wróciła do
swojego biurka i usiadła w fotelu, próbując uniknąć ostrego kłucia
w kręgosłupie. Mimi podała jej filiżankę kawy i kilka potwierdzeń
reklamowych. Jennifer przyjrzała się im i naniosła kilka poprawek
na marginesie.
- Gdy to podrzucisz do Wydziału Sztuki - powiedziała sprawdzając w
grafiku - czy mogłabyś poprosić Patricka Grahama, żeby przyszedł?
Chyba będę potrzebowała jego pomocy.
Kiedy Mimi skierowała się do drzwi, wszedł fotograf ze swoim
asystentem.
- Albert, spóźniłeś się! Już myślałam, że znalazłeś inną pracę. -
W jej głosie było więcej przekomarzania się niż złości.
- Czy może być coś lepszego niż praca u ciebie? - Albert podał
torbę i kamerę asystentowi. - Dobrze, ale starczy już gadania. Co
byś powiedziała na parę zdjęć sławnej pani Cranshaw przy pracy?
- Już masz parę moich zdjęć - powiedziała Jennifer. - Zajmij się
zespołem i modelkami. I zrób kilka zdjęć mojej sekretarce. Ta
dziewczyna trochę się zaniedbała, a to by jej pomogło.
Albert chwycił swojego Nikona, powiedział coś do asystenta po
włosku i zabrał się do pracy. Chodzili obydwaj po sali, pstrykając
migawkami. Tylko jedna kamera była załadowana i nawet Jennifer nie
wiedziała, kto ją trzyma. Co chwila włączali ją i przełączali. W
ten sposób wyeliminowali wszelkie pozy. Robili ludziom zdjęcia z
zaskoczenia. Uważała, że właśnie to czyniło prace Alberta
cudownymi.
- W czym mogę pomóc? - Patrick Graham, kierownik Wydziału Sztuki
magazynu Jolie usiadł obok z papierosem zwisającym w kąciku ust.
- Mógłbyś mi pomóc. Mam kłopoty przy wyborze ostatnich modelek i
pomyślałam, że zasięgnę twej dojrzałej rady.
Patrick wykrzywił swoją chłopięcą twarz w sceptycznym grymasie.
- Ile modelek potrzebujesz i jakich?
- Siedem i dużo ekspresji. Żadnych nudnych twarzy i zwiotczałych
ciał. Już miesiąc temu kontaktowałam się ze wszystkimi znanymi
dziewczynami: Jasmine, Brinkley, Chin, Cleveland, Imam i już nie
pamiętam z kim jeszcze, ale wszystkich potrzebuję trzydzieści. Te,
tutaj, są z agencji. Wiesz, pokazy w zamkniętym kręgu, żadnego
doświadczenia z prasą i TV. Są dobre, ale chcę, żeby były lepsze.
- Hilary się tym nie zajmie?
- Tak, ale to duża robota, czas ucieka i wolałabym, żebyś się w to
włączył.
- Każde twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - Patrick zgasił
papierosa i przeszedł na drugą stronę pokoju, gdzie Hilary stała
wśród ochoczych modelek.
Do Jennifer podszedł fotograf.
- Twoja sekretarka trochę się boi kamery. Nie daje sobie zrobić
zdjęcia. Zupełnie nie mogę tego zrozumieć. Nieźle wygląda, ale
zmarnowaliśmy z Giancarlo dwie rolki filmu na jej plecy. O co tu
chodzi?
Jennifer rozejrzała się za Mimi, ale nigdzie jej nie było.
- Nie wiem. Powiedziałam, że można by użyć tych zdjęć w przyszłym
numerze Jolie. Myślałam, że spodoba się jej jak ją rodzice zobaczą
w magazynie. Jeśli nie chce - zostawcie ją. Złapiecie ją na
przyjęciu.
Albert wrócił do pracy. Jennifer wzięła poranną gazetę i zaczęła
sprawdzać, czy piszą coś na temat przyjęcia. Znalazła małą notkę w
Modzie Kobiecej, zakreśliła ją czerwoną kredką, a następnie
przeszła do Przeglądu Mody, gazety, której nie można było niczym
zastąpić. Producenci wszystkiego, od nici do futer, szukali w
Przeglądzie Mody najnowszych trendów, informacji o wahaniach rynku
i innowacjach technicznych, jak również poufnych informacji o
konkurencji oraz o wzorach, które dobrze się sprzedają. Detaliści
przeglądali strony, znajdując tu źródła dobrej reklamy, która
mogłaby skutecznie oddziaływać na klientów. Projektanci natomiast
szukali natchnienia, jak i uznania dla swoich obecnych kolekcji, a
kierownicy pokazów - oryginalnych dekoracji wnętrz. I nieważne,
kto kim był - każdy to czytał.
Jak zwykle Jennifer przejrzała wszystko uważnie, ale dzisiaj
szczególnie była zainteresowana rubryczką z plotkami. Zwróciła
uwagę na kilka artykułów, mając nadzieję, że znajdzie wzmiankę o
przyjęciu. Niepokoiło ją, że nic nie znalazła. Gdy chciała już
skontaktować się ze znajomym z Przeglądu Mody, zadzwonił telefon.
- Pani Cranshaw, tutaj sekretarka pana Helinsa. Pan Helins
chciałby, aby pani natychmiast przyszła do jego biura.
Głos sekretarki był stanowczy i poważny. Coś było nie w porządku.
Brad rzadko organizował nie zapowiedziane zebrania i nigdy nie
robił tego bez powodu.
- Zaraz tam będę. - Jennifer prawie wybiegła ze swojego biura.
Rozdział drugi
Gdyby Bradford Adamson Helms urodził się w mniej
szacownej rodzinie, prawdopodobnie byłby o wiele szczęśliwszy.
Helmsowie zawsze jednak wiedzieli, czego się od nich wymaga. Zimy
spędzali w Palm Beach, lata w Southampton, a Kto jest Kto
poświęcało im przeważnie co najmniej jeden akapit. W porównaniu ze
swoim sławnym klanem Brad był zwyczajny. Skończył studia w
Dartmouth. Po krótkiej praktyce w banku rodzinnym Helms senior
stwierdził, że Brad nie pasuje do świata finansjery. Brad był tego
samego zdania, a ponieważ był bystry, stwierdził, że jego
największe atuty to urok osobisty i uroda gwiazdy filmowej.
Dzięki temu zdobył stanowisko wydawcy magazynu Jolie oraz Ivy
Calder. Patrząc w przeszłość, Brad przypuszczał, że to co czuł do
Ivy, to były początki miłości. W końcu była debiutantką roku,
rozchwytywaną przez mężczyzn. Wtedy wydawała się doskonałą partią.
Szybko jednak odkrył, że jego piękna narzeczona jest wyrzeźbiona z
lodu. Przez dziesięć lat znosił jej oziębłość. Pięć lat temu
zaczął szukać innych rozwiązań. Był dyskretny, zadając sobie wiele
trudu, żeby nie wplątać się w jakiś grząski romans, ale chyba
niewystarczająco dyskretny. Teraz Ivy wniosła do sądu sprawę o
rozwód, grożąc, że narobi w gazetach szumu na temat jego
niewierności. Była zdecydowana wyciągnąć od niego wszystko, co
można. Brad nie miał nic przeciwko żądaniom finansowym. Jego konto
bankowe mogło znieść jej zachłanność, ale ona uzyskała nakaz
sądowy zabraniający mu widywania się z dziećmi. Za namową adwokata
Brad prowadził przykładny, aczkolwiek kawalerski żywot, chcąc
zrobić wszystko, aby okazać się godnym ojcem. Wiedział, że jego
sytuacja nie jest najlepsza. Ivy nie wystarczała zwykła zemsta.
Obserwowała każdy jego ruch, czekając na pośliźnięcie, które
dałoby jej całkowite zwycięstwo.
Brad błądził oczami po biurze. Było imponujące, z dużymi oknami po
obu stronach, ze wspaniałym widokiem na górną część Lexington
Avenue. Na jego żądanie dwie wewnętrzne ściany obito boazerią z
naturalnych desek cedrowych, odtwarzając atmosferę drewnianych
wnętrz luksusowego schroniska narciarskiego w Vermont. Mimo swoich
rozmiarów pokój był przytulny z długimi, mahoniowymi kanapami
wyściełanymi skórą, a od ściany do ściany rozpościerały się
czarno-brązowe pluszowe dywany. Krzesła, które wybrał, stały na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin