Burroughs Patricia - Nowojorski skandal.pdf

(717 KB) Pobierz
Scandalous
Patricia Burroughs
Nowojorski
skandal
0
700559417.003.png 700559417.004.png
Prolog
Nowy Jork, wczesne lata siedemdziesiąte
Siedmioletnia Paisley zatrzymała się na najwyższym stopniu schodów
i spojrzała za siebie. Po drugiej stronie ulicy potężne żelazne kraty broniły
wejścia do wspaniałego, starego parku. Saffron mówiła o nim Gramercy
Park. Dla Paisley było to pierwsze zielone miejsce, jakie ujrzała od chwili
przyjazdu do Nowego Jorku.
- Nie zniosę tego - odezwała się Saffron do Moonchilda, a jej długie,
złote włosy rozsypały się po karku. - Będą nieszczęśliwi, a ja w żaden
sposób nie zniosę tego.
- Są zbyt uprzejmi, by to okazać. - Moonchild potarł czarną brodę. - A
poza tym teraz, kiedy mam szanse uzyskania kredytu, trochę biadolenia z
ich strony możemy chyba znieść, zgodzisz się ze mną?
Drzwi frontowe otworzyły się raptownie i stanął w nich wysoki, stary
mężczyzna.
- Witaj, Burns - pozdrowił go Moonchild. Paisley podbiegła i
przytuliła się do jego opiętej dżinsami nogi, lecz nie pogładził jej po głowie,
nie uczynił też żadnego innego uspokajającego gestu, jak zapewne zrobiłyby
to kobiety-matki w jej domu, w Nirwanie.
Stary człowiek spojrzał na nich z niedowierzaniem.
- Pan Reggie, panienka Candace, czy mnie oczy nie mylą?
Saffron wyszła naprzeciw, odpowiadając mu głosem niezwykle lekkim
i radosnym.
- Domyślam się, że stare smoki zebrały się już i ostrzą teraz swoje
pazury.
1
700559417.005.png
- W bawialni - rzekł Burns. - Witam w domu, panie Reggie i panienko
Candace. - Potem jego spojrzenie powędrowało ku Paisley. - A to kto?
Moonchild trącił Paisley łokciem i dziewczynka potknęła się
podążając za kwiecistą spódnicą Saffron do obszernego holu. Na ścianach
wisiały portrety starych ludzi, a na maleńkim, smukłym stoliczku stała
wypełniona kwiatami waza.
Przykucając, Saffron chwyciła Paisley za ramiona. Jej duży ciężarny
brzuch wyraźnie rzucał się w oczy.
- Zostaniesz, dopóki cię nie zawołam, rozumiesz?
Paisley niechętnie kiwnęła głową. Burns spojrzał na nią podejrzliwie,
jakby spodziewając się, że może zostawić po sobie kałużę błota. Czyżby nie
wydawała się mu wystarczająco czysta? Pamiętała jeszcze, ile bólu zadała
jej Saffron poprzedniego wieczoru, rozczesując jej poplątane włosy i
szorując bez końca w zimnej, motelowej łazience. Paisley poczuła, jak jej
żołądek zwija się w ciasny węzełek. Nigdy w Nirwanie nie miała takich
sensacji. Dlaczego Saffron i Moonchild zabrali ją nagle od innych dzieci i
od kobiet, które kochały je i opiekowały się nimi wszystkimi?
Saffron nie była kobietą-matką. Była kobietą-przywódcą i wspólnie z
Moonchildem kierowali komuną. Nigdy przedtem nie zajmowali się nią.
Dlaczego musieli zrobić to teraz?
Gdy trzymając się za ręce, Saffron i Moonchild stanęli w progu, głosy
w pokoju ucichły. Potem usłyszano okrzyk kobiety.
- Candy, kochanie! Candy, ty jesteś...
- Tak, mamo, jestem w ciąży.
- Och, Candy, jak mogłaś?!
2
700559417.006.png
Paisley nie chciała tego słuchać. Poczuła w sercu pustkę i zatęskniła
nagle do liści, drzew i krzewów, orzeźwiającego deszczu, śmiechu innych
dzieci.
Zieleń rozciągała się poniżej szerokich schodów i po drugiej stronie
ulicy. Kraty nie zdołają jej powstrzymać. Zakręciła się na pięcie i pobiegła
w stronę dużych, białych drzwi.
Zaczepiła ręką o coś twardego i zanim zdążyła krzyknąć, wysmukły
stoliczek zwalił się na podłogę. Woda z kwiatów rozprysnęła się wokół, a ją
zabolał skaleczony do krwi palec. Przerażona próbowała podnieść stoliczek i
zebrać kwiaty.
Wszyscy wysypali się do holu.
- Co się stało, na Boga?!
- Stojak na paprocie prababci Edwiny! Przez chwilę panowała cisza.
- Och, ty mała ciamajdo! Nie ruszaj się! - rozkazała jej Saffron,
odgarniając pasmo włosów z twarzy Paisley.
- Popatrzcie na nią - odezwał się ktoś. - Te włosy, usta... Tylko tego
nam potrzeba. Kolejny skandal w rodzinie Vandermeirów i... te oczy.
Paisley zadrżała na dźwięk tego nowego, ponurego i przerażającego
głosu. Na szczycie stromych schodów stała szczupła, stara kobieta w
obszernej, czerwonej sukni.
- Nie chowaj twarzy, moja mała szelmo – odezwała się dama - chcę ci
się przyjrzeć. - Nie padło ani jedno słowo, gdy zstępowała na dół, trzymając
wysoko cygarniczkę; brzeg sukni ciągnął się za nią po ziemi.
- Ciociu Izadoro - powiedział Moonchild - dziecko jest przerażone.
Myślę, że to nie najlepszy moment, żeby...
3
700559417.001.png
- Ty myślisz? - Stawiając nogę na ostatnim stopniu, kobieta zaciągnęła
się mocno papierosem. Gdy wypuściła dym, Paisley zauważyła unoszące się
w powietrzu magiczne kółeczka przybierające dziwne kształty. - Reggie,
mały klownie, przecież ty nigdy nie myślisz. W tym właśnie tkwi problem.
Skierowała się w ich stronę. Jej kruczoczarne włosy odgarnięte były do
tyłu. Na palcach mieniły się złote kosztowne pierścienie. Pachniała różami,
naftaliną i dymem. Paisley bezwiednie pochyliła się do przodu pragnąc raz
jeszcze usłyszeć ten głos.
Sękata ręka ujęła jej podbródek. Pomarszczona, stara twarz z dwiema
jasnoczerwonymi plamami na policzkach znalazła się zaledwie kilka
centymetrów od jej oczu. Paisley bez jednego mrugnięcia wytrzymała
spojrzenie starej damy, spoglądając w jej oczy, równie ciemne, jak własne.
- Ona jest jedną z Vandermeirów - oznajmiła ostatecznie stara kobieta.
- Ślub musi się odbyć jak najszybciej, ale i tak będzie już za późno dla tej
małej, prawda? -Ogarnęła wzrokiem rozsypane po podłodze szczątki, wy-
blakłą suknię Paisley i zmięte kwiaty w jej ręku. - Rzuć to, moja droga.
Zajmie się tym ktoś inny. To jeden z przywilejów bogactwa. - Uniosła w
górę brwi posyłając znaczące spojrzenie ponad głową Paisley. - Czyż nie
mam racji? - Ujęła Paisley za rękę i pociągnęła do przodu. -Jak masz na
imię?
- Paisley - szepnęła dziewczynka.
- Paisley - powtórzył ktoś za nią przenikliwym szeptem.
- Paisley... Paisley Vandermeir - ogłosiła władczo stara dama. - Brzmi
ładnie. Mnie możesz nazywać ciocią Izzy. Uważaj, żebyś nie nakapała krwią
na aubussona -starsza pani wskazała cygarniczką na dywan.
- Nigdy dotąd nie miałam cioci - powiedziała cicho Paisley.
4
700559417.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin